fbpx
HOME
Artur Urban

Odczytywanie księgi natury

Kiedy w roku 1492 Niccolò Leoniceno ogłosił traktat, w którym wykazał liczne błędy, jakie Pliniusz Starszy popełnił w swojej Historii naturalnej, Angelo Poliziano zatrudniony na dworze Medyceuszy, poczuł się w obowiązku stanąć w obronie rzymskiego pisarza. Dla większości intelektualistów epoki późnego quattrocenta autorzy antyczni byli niedoścignionymi wzorami, a podważanie ich nieomylności rzucało cień na ideały odrodzenia. Poliziano skorzystał z pomocy zdolnego prawnika Pandulfa Collenuccio, który przygotował odpowiedź na postawione zarzuty. Obie strony publikowały kolejne pisma w tej sprawie przez następnych kilkanaście lat.

Zadanie obrońców było tym trudniejsze, że nie mogli zaprzeczyć, iż tekst monumentalnego dzieła Pliniusza, który dotrwał do ich czasów, był skażony błędami. Ermolao Barbaro opublikował w tym okresie pracę, zawierającą listę pięciu tysięcy nieścisłości odnalezionych w dotychczasowych edycjach Historii naturalnej. Jednak jego zdaniem każde z tych przeinaczeń wynikało z nagromadzonych przez stulecia pomyłek skrybów przepisujących manuskrypty albo miało swoją genezę w oryginalnych greckich tekstach, z których korzystał Pliniusz. Taką argumentację przyjęli również Collenuccio i jego stronnicy, co warto odnotować, często będący prawnikami lub filologami.

Leoniceno był za to profesorem medycyny, jedynej dziedziny, obejmującej wówczas zagadnienia, które dziś nazwalibyśmy naukami przyrodniczymi. Lekarze musieli posiadać wiedzę na temat roślin leczniczych, co często przeradzało się u nich w szersze zainteresowanie światem natury. Wysuwając oskarżenia wobec Historii naturalnej, Leoniceno opierał się na fachowej wiedzy, której mogło brakować jego przeciwnikom. Zaczął od wskazania błędu, który trudno było usprawiedliwić niedokładnością kopisty – Pliniusz twierdził, że Księżyc jest większy od Ziemi. Następnie udowodnił, że antyczny encyklopedysta pomylił bluszcz z czystkiem (co mógł zrobić tylko ktoś, kto nigdy nie widział tych roślin), bo ich greckie nazwy były do siebie podobne. Jest to szczególnie istotne, bowiem Leoniceno był wówczas jednym z nielicznych uczonych, znających grekę i posiadających książki w tym języku. Galen, Dioskurydes czy Teofrast byli dla niego najwyższymi autorytetami – przede wszystkim dlatego, że swoją wiedzę czerpali z codziennej praktyki i obserwacji. Uznając doskonałość wiedzy Greków, sądził, że została ona wypaczona przez późniejszych autorów i kompilatorów, korzystających z niej bez stosownego zrozumienia – miał na myśli zarówno Pliniusza, jak i średniowiecznych pisarzy arabskich (w oczach obrońców Rzymianina zrównanie go z „barbarzyńcami” było dodatkową ujmą). Zdaniem Leonicena konieczne było oczyszczenie medycyny, zwłaszcza botaniki leczniczej, ze szkodliwych naleciałości i powrót do źródeł greckich, czytanych w oryginale.

Wydawać by się mogło, że wynalezienie oraz szybkie rozpowszechnienie techniki druku, wspomoże obieg nowej myśli i rozszerzy stan wiedzy. Tymczasem pierwsze dekady książki drukowanej stały pod znakiem niezliczonych edycji dzieł antycznych – w okresie 1469-79 samego tylko Pliniusza wznowiono pięciokrotnie. Nowe traktaty, przedstawiające bieżące odkrycia i teorie wciąż rozprowadzano w formie manuskryptów. Skryptoria, służące przede wszystkim uczonym i studentom, funkcjonowały dość prężnie aż do końca XVI wieku. Produkcja książki drukowanej była drogim przedsięwzięciem, wydawcy woleli stawiać na kolejne wznowienia klasyków starożytnych niż ryzykować z pracami średniowiecznymi i współczesnymi. Dodatkowo nabożny stosunek wczesnych humanistów do osiągnięć Greków i Rzymian, sprawiał, że podchodzili do ich utworów wyjątkowo zachowawczo, wstrzymując się od uzupełnień, komentarzy i reinterpretacji, uznając, że wystarczy sam powrót do oryginalnego tekstu antycznego. To wszystko powodowało, że, jak zauważyli Febvre i Martin w Narodzinach książki, początkowo druk nie przyspieszał wchłaniania nowych teorii, a upowszechniając dotychczasowe pojęcia i błędy, utrudniał postęp nauki.

Minęło niemal sto lat, zanim doczekano się wydania wielu nowych, bogato ilustrowanych książek, które okazały się fundamentalne dla poszczególnych dziedzin nauk przyrodniczych i służyły kolejnym pokoleniom badaczy. Warto wymienić herbarze (zawierające opisy roślin) Brunfelsa (1530) i Fuchsa (1542), atlas zwierząt Gessnera (1551-58) zawierający wszystkie znane wówczas gatunki czy książkę Rondeleta o rybach (1554). Te publikacje, chociaż wciąż czerpały od autorów klasycznych, sygnalizowały otwarcie nowego rozdziału, wykonanie istotnego kroku w stronę nowożytnej nauki. Stało się to możliwe dzięki wysiłkom niezwykłej wspólnoty renesansowych przyrodników, dla których spór o Pliniusza był wydarzeniem przełomowym.

Botanicy, którymi początkowo byli przede wszystkim lekarze, wiedli prym w tej społeczności. Brian W. Ogilvie, autor książki The Science of Describing, dzieli ich historię na cztery pokolenia. W pierwszym z nich istotną rolę odegrał Leoniceno, który w wyniku zapoczątkowanej przez siebie debaty, doszedł do wniosku, że do wyjaśnienia nieścisłości w tekstach antycznych konieczna jest bezpośrednia obserwacja natury i porównywanie opisów z prawdziwymi roślinami. Jednocześnie uważał, że należy dalej badać dzieła greckich klasyków, wydawać nowe edycje i tłumaczenia ich pism. Jego pokolenie było przekonane o kompletności starożytnej wiedzy, którą należało na nowo odkryć i zrozumieć, dlatego badania filologiczne stawiano na równi z terenowymi. Dzięki temu od samego początku oprócz medyków i aptekarzy do grona przyrodników należeli również lingwiści, prawnicy czy teologowie, dla których niejednokrotnie była to pasja, pozwalająca realizować humanistyczne ideały. Pierwsze pokolenie obejmowało swoim zasięgiem Italię i tamtejsze uniwersytety, dokąd przybywali studenci z całej Europy. Leoniceno wykładał w Ferrarze i propagował swoją metodę, a jego uczniowie przenosili ją do swoich ojczyzn.

Przyrodnicy drugiego pokolenia pochodzący z krajów północnych, po powrocie ze studiów zaczęli zauważać, że wiele otaczających ich roślin nie zostało opisanych przez Greków. Wkrótce zrozumieli, że skład roślinności zależy od klimatu i regionu, a wiedza starożytnych dotyczyła, zwłaszcza w szczegółach, tylko znanych im ziem. Ich ambicje, do tej pory skupiające się na sprecyzowaniu tego co niejasne, przesunęły się w stronę dokonywania zupełnie nowych odkryć, opisywania niepoznanych dotąd gatunków. W połowie XVI wieku materia medica – znajomość roślin leczniczych, stała się obowiązkową częścią edukacji przyszłych lekarzy, sprawiając, że grono pasjonatów botaniki mogło stale się rozrastać. Jednocześnie ta dziedzina coraz bardziej dążyła w stronę uniezależnienia się od medycyny i bycia nauką samą w sobie. Uformowała się międzynarodowa społeczność przyrodników, utrzymująca ze sobą ścisły kontakt listowny. Conrad Gessner dziękując swoim korespondentom za wiadomości, które wykorzystał w książce, wymienił prawie sto osób różnej profesji i narodowości. Prace, które się wtedy ukazywały, stanowiły koniunkcję dawnej i nowej wiedzy, ale ich szczególne znaczenie wynikało z formy prezentowania treści.

Wcześniejsze herbarze ozdabiano co najwyżej małymi miniaturami, bardziej ornamentami niż faktycznymi ilustracjami, często kopiowanymi ze średniowiecznych manuskryptów. Dzieło Otto Brunfelsa Herbarum vivae eicones było pierwszym, w którym zastosowano duże, zajmujące niekiedy całą stronę grafiki, odwzorowywane z natury. Ich twórcą był Heinz Weiditz, uczeń Dürera, który zasłynął również znakomitymi rycinami do jednego z wydań Petrarki. Jego ilustracje to mistrzostwo sztuki graficznej – charakterystyczna, wyraźna kreska, elegancja kompozycji i skupienie na szczególe, czyniły je wzorem do naśladowania dla kolejnych pokoleń projektantów. To dzięki temu herbarz Brunfelsa trwale zapisał się w historii, sama jego treść nie była bowiem nowatorska – autor przepisał wszystkie informacje z dotychczasowych źródeł.

Znalazł się jednak ktoś, na kim kunsztowne ilustracje Weiditza nie zrobiły wrażenia. Leonhart Fuchs (na którego cześć nazwano fuksję) uznał, że artystyczne zabiegi przesłoniły to co w herbarzu najistotniejsze – wartość naukową. Jego zdaniem kunsztowne cienie i subtelne kompozycje mogły cieszyć oko estetów, ale nie były niczym ciekawym dla prawdziwych przyrodników. Dlatego w wydanej dekadę później De historia stirpium ilustracje były tworzone pod nadzorem Fuchsa. Rośliny przedstawiono z encyklopedyczną dokładnością, dbając o widoczność wszystkich elementów, tak jakby leżały spłaszczone na stole, gotowe do fachowej obserwacji. Dydaktyzm przeważał nawet nad realizmem – okazy na ilustracjach miały jednocześnie kwiaty i owoce, tak żeby jedna rycina mogła przedstawić kilka etapów rozwoju rośliny.

Oba herbarze były szczytowym osiągnięciem drzeworytnictwa książkowego, świadectwem okresu największego wyrafinowania tej techniki. W kolejnych dekadach dokonało się upowszechnienie miedziorytu, który zapewniając nieosiągalną dotąd szczegółowość przedstawień i obniżając koszty, doprowadził jednocześnie do zatarcia walorów artystycznych ilustracji.

W drugiej połowie XVI wieku renesansowa botanika osiągnęła swoją pełnię. Trzecie pokolenie przyrodników podtrzymywało gęstą sieć kontaktów, opartą na miłości do wiedzy i pragnieniu zrozumienia prawd natury. Dokonało się ostatecznie uniezależnienie od nauk medycznych, nowo wydawane herbarze przestały zamieszczać informacje o zastosowaniach leczniczych. Społeczność przyrodników dążyła do merytokracji, co czyniło ją liberalną jak na swoje czasy. We wzajemnych kontaktach i korespondencji przyjęło się lekceważyć różnice wynikające ze stanu i pochodzenia, traktując wszystkich członków tej międzynarodowej wspólnoty jako równych sobie. Ważnym elementem scalającym był system wymiany okazów (zasuszonych roślin, nasion, sadzonek), książek i wiedzy, funkcjonujący bez udziału pieniądza. Była to reakcja na rosnący merkantylizm mieszczaństwa, próba ocalenia szlachetności idei od przyziemnych realiów codzienności. Ta swego rodzaju „republika przyrodników” chciała zachować swoją osobność, sytuując się poza regułami uniwersytetu, hierarchią dworu i ekonomią rynku. Daleko jej jednak było do egalitaryzmu – należeli do niej niemal wyłącznie mężczyźni, a obowiązującym językiem była łacina, co uniemożliwiało udział osób pozbawionych dobrego wykształcenia. Chłopi, akuszerki, drwale czy zielarki, służyli jako informatorzy, ale nie byli pełnoprawnymi członkami botanicznej społeczności, a ich opinie zawsze wymagały weryfikacji ze strony autorytetów.

Rozwojowi nauk przyrodniczych towarzyszyło rozpowszechnienie się w Europie pasji kolekcjonerskiej i mody na uprawianie prywatnych ogrodów. I tak Felix Platter z Bazylei w sześćdziesięciu szufladach zgromadził eksponaty roślinne i zwierzęce, owady, minerały, skamieniałości, monety oraz dzieła sztuki. Jego zbiory wzbudzały duże zainteresowanie, podziwiał je między innymi Montaigne podczas jednej ze swoich podróży.

Zarówno kolekcjonowanie roślin jak i ogrodnictwo wzbudzało wśród przyrodników spory metodologiczne. Część z nich prowadziła swoje badania na zasuszonych roślinach, próbując doskonalić techniki konserwacji i tworząc zasobne herbaria. Inni sprzeciwiali się temu, uznając wyższość bezpośredniej obserwacji i kontaktu z żywą naturą, tak jak robili to ich poprzednicy. W przypadku ogrodów szybko stało się jasne, że dla jednych będą one miały zastosowanie naukowe, a dla drugich czysto estetyczne. Botaniką interesowali się już nie tylko oczytani w klasykach eksperci, ale również zwykli hobbyści. Rosło zapotrzebowanie na książki kierowane do przeciętnego czytelnika i pisane w językach narodowych. Wydawcy traktatów naukowych napotykali trudności z rozprowadzaniem całego nakładu, zwłaszcza że lekarze, długo stanowiący główną grupę klientów, przestali znajdować w nich użyteczne informacje.

Podział między miłośnikami roślin a badaczami, dokonał się ostatecznie w czasach czwartego pokolenia przyrodników na początku XVII wieku. Suma nagromadzonej wiedzy stała się na tyle obszerna, że jej przyswojenie wymagało lat studiów i lektur. Przytłaczająca liczba publikacji wymagała wydawania kolejnych kompilacji, wyciągów i indeksów, żeby za nimi nadążyć. Jednocześnie popularność zdobywały florilegia – księgi kwiatów, ilustrowane z przepychem, często zawierające jedynie lakoniczne opisy, a nawet tylko same nazwy przedstawianych odmian. Jednym z najsłynniejszych takich dzieł było Hortus floridus (1614) Crispijna van de Passe. Ten bardzo zdolny artysta miał niecałe dwadzieścia lat, kiedy wykonał niemal sto miedziorytów przedstawiających kwiaty, a wśród nich te najbardziej wówczas cenione – tulipany. Kilkanaście lat wcześniej wielki botanik Charles de L’Ecluse zaczął badać te rośliny i uprawiać je w ogrodzie botanicznym Uniwersytetu w Lejdzie, dając początek wielkiej niderlandzkiej fascynacji, która niedługo później doprowadziła do pierwszej w dziejach bańki spekulacyjnej. Nieco przypadkowo Hortus floridus stało się pierwszym ilustrowanym katalogiem w handlu tulipanami. Klienci zgłaszali się do sprzedawców po cebulki kwiatów, na które natrafili w książce.

Przyrodnicy dokonujący nowych odkryć – kierowani ciekawością humaniści, stopniowo zaczęli przekształcać się w pełnowymiarowych naukowców, zwiastując nadejście oświecenia. Wieści o niezwykłej różnorodności flory i fauny Nowego Świata, sprawiały, że zajmowano się głównie klasyfikacją i próbami stworzenia uniwersalnego systemu taksonomicznego. Minie jednak jeszcze sto lat, zanim Linneusz przedstawi swoją rewolucyjnie prostą metodę nazewnictwa gatunków.

Dzieje renesansowej botaniki to wyraz „wiedzy radosnej”, poszukiwania ulotnych momentów jasności, próby zrozumienia świata, determinacji i otwartości umysłu. Euricius Cordus zadeklarował w swojej książce, że jest „w każdym momencie gotowy, żeby być pouczonym, przez kogoś, kto wie więcej ode mnie”. Przyrodnicy podejmowali niekiedy wielki trud, przemierzając lasy i trudno dostępne tereny. Po drodze musieli unikać rozbójników, niektórzy z nich swoje botanizowanie przypłacili życiem. Potrafili wędrować przez kilka dni do innego miasta, żeby zobaczyć interesujący ich okaz, albo porozmawiać o swoich dociekaniach. Nie czerpali z tego zysku, a jedynie ponosili wydatki. Rozumieli jak ważne jest wspólne działanie na rzecz osiągniecia doniosłego celu.

Początkowo myśleli, że są w stanie sporządzić kompletny spis wszystkich roślin, a jedynie kwestią czasu i środków miało być objęcie rozumem całego świata. Pisma starożytne opisywały około 500 gatunków, Hieronymus Bock w połowie XVI wieku odnotował 800, wydany kilkadziesiąt lat później herbarz lyoński zawierał ich 2000, a gdy na początku kolejnego stulecia Caspar Bauhin publikował swój Pinax, było to już 6000. Przyrodnicy niespodziewanie zetknęli się z perspektywą „nieskończoności”, ale zachowali optymizm, przekonani, że tym bardziej muszą kontynuować swoje dzieło. W 1673 roku Antonie van Leeuwenhoek, konstruktor mikroskopu, jako pierwszy zaobserwował drobnoustroje, potwierdzając, że odczytywanie księgi natury nigdy się nie kończy.

ARTUR URBAN

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek