Paweł Sołtys, znany również jako Pablopavo, w swoich piosenkach przechadza się po Warszawie niczym kot. Nic nie jest mu obce, zna ludzkie trudy i kłopoty, radości i lamenty. Każdy ma bowiem swoje upiory, im człowiek bliższy światu, tym potrafią być one większe.
Wszystko jest, jak być powinno, tak już urządzony jest świat, twierdził Woland. To prawda wszystkich prawd, w życiu dostajesz to, co dostajesz, nigdy to, na co zasługujesz. Dzieje się tak dlatego, o czym pamiętają skacowani wędrowcy nad ranem, żeby człowiek nie popadł w pychę.
Jasne, zdarzają się dobre chwile: kiedy piłka zmierza do bramki albo poranny uśmiech dziecka, pijane słuchanie muzyki nocą, psi pysk na kolanach. Wiemy jednak, że rękopisy płoną i włosy siwieją. Gdzieś w bloku obok mieszka emerytowany taksiarz, który coraz częściej patrzy przez okno na samochody, przejeżdżające na pomarańczowym. Wzrok ma już nie ten, więc z każdym miesiącem wychyla się o milimetr dalej. Nic go nie zatrzyma, już nie pędzi siedemdziesiąt na godzinę, tylko niezauważony zbliża się do okna. Krok za krokiem milknie, chociaż dawniej w taryfie potrafił gadać godzinami.
Jego kolegów można spotkać w knajpach, które nie mają profili w mediach społecznościowych, ale proste nazwy: Muszelka, Kufelek, Pod Kufelkiem, U Grzesia. I tak dalej. Niektóre z nich już nie istnieją, więc ich stali bywalcy chodzą jak upiory po mieście szukając własnego miejsca. Od sklepu Alkohole, przez lokalne delikatesy aż po sklep U Jacka. Kupują papierosy na sztuki, zawsze wiedzą co powiedzieć i przesiadują na skwerach między topolą a śmietnikiem.
Są też tacy jak Krzysiek, „szczupli jak słońca promyk”, którzy potrafią godzinami stać w upale. Mają język dla ptaków i dla traw, ale nie potrafią dogadać się z ludźmi. W połatanych spodniach stanowią część miejskiej przestrzeni; nikt ich nie widzi, dopóki nie znikną i wtedy kogoś brakuje, ale nikt nie wie kogo. Dzielą los z dawno zamkniętymi kinami, barami i rezerwowymi drużyn piłkarskich, których niewielu już pamięta. Coś, ktoś był i go nie ma, niby nic, a jednak wiele.
W piosenkach Sołtysa nie brakuje też biznesmenów, którzy zaczynali najpewniej na „szczękach”, sprzedając podrabiane dresy zapinane od boku. Udało im się dorobić, bo bez lekcji coachingu wiedzieli w jakim kierunku zmierzają. Tu się coś zachachmęci, tam coś wpadnie, żaden najduch im nie przeszkodzi. Wiedzą z kim wypić piwo, komu podarować czteropak i mają świadomość, że szczerość czasami popłaca. Nie udają więc, że znają się na winach, znają za to najlepsze miejsce w mieście z golonką. Czasami o jedną setkę przesadzą, ale ławka w parku nocą bywa przyjemniejsza niż łóżko w hotelu, wychowali się w końcu w gorszych warunkach i brak latarni ich nie przeraża. Kto nie zna jakiegoś Jurka Mecha, ten nic nie wie o Polsce.
Każdy przyzna, że piwko w parku blisko bloku nie raz lepiej smakuje niż wino w Palermo. Koty najszczęśliwsze są, kiedy mogą wyjść z piwnicy i położyć się na rozgrzanym betonie. W trawie coś zjedzą, z balkonu (a może z samego nieba) im coś skapnie. Czasami do szczęścia tylko tyle wystarczy i one „o tym wiedzą pierwsze”. Tylko ludzie bez empatii oraz poczucia humoru odkrywają to na końcu i dlatego muszą poprawiać sobie samopoczucie robiąc selfie na końcu świata. Jeśli jednak ktoś nie może odkryć siebie na Pułaskiego czy innej Grunwaldzkiej, ten nie zrobi tego na Dominikanie.
Proste gesty i odruchy, miejsca i przestrzenie, przez które w prześwitach objawia się coś, co możemy nazwać czasem, znajdują się zawsze blisko. Ten czas jest wspólny dla ludzi i duchów, których łączy zanikająca pamięć. Z niego wychodzą melodie i dźwięki, przypominające kim tak naprawdę jesteśmy i skąd się wywodzimy.
Niektórzy ludzi stają się za życia widmami, zapomniani spacerują między teraźniejszością i przeszłością, ich los jest na pograniczu tego, co jest i tego, co było. Wystarczy odwrócić od nich wzrok na chwilę, aby zniknęli i wszystko się zmieniło. Świat wtedy staje się naznaczony pustką, którą Pablopavo zmienia w piosenkę. Były bokser staje się wykidajłą i od nicości oddziela go już tylko jedno uderzenie. Nie jest wcale tak, że mu się nie udało, po prostu tak się czasami dzieje. Takich jak on jest większość, mają swoje dzieje, które wpisują się w rytm miasta i całego świata. Jednego niszczy alkohol, innego abstynencja, nie są dziwakami czy wariatami, po prostu czasami bywają nieszczęśliwi, jak wszyscy.
Z każdą minutą ich ubywa, inni ich zastępują, ale nigdy jeden do jednego, tylko na swój sposób. Dlatego należy ich wypatrywać, pamiętać, litować się, pamiętając za słowami jednego z największych kocurów, że miłość i litość to jedno. „Wszystko jedno: patrzeć i szanować, patrzeć i nie spluwać…” – pisał Jerofiejew podczas swojej podróży. Spojrzeć na tego faceta, który od rana stoi oparty o sklep monopolowy i nic nie pije, tylko patrzy do wieczora przed siebie. Albo na tego, który kiedyś szedł z wysoką blondynką i postanowił mnie okraść, a kiedy mu powiedziałem, że nic nie mam, warknął jedynie „kurwa, człowieku” i sobie poszedł. Albo na tych wszystkich, z którymi piłem i gadałem w różnych barach. Oni mruczą i grają swoją piosenkę, wystarczy tylko posłuchać.
DAWID SZKOŁA