Sonet piąty cyklu drugiego: zawilców po-wolność istnienia
Jerzemu, zabliźniająco
Sonet piąty, anemonowy (zawilcowy) otwiera triadę wierszy o kwiatach, w szóstym sonecie Rilke, poeta-ogrodnik, po raz kolejny w swej poezji przygląda się róży-królowej, w siódmym zaś kwiatom w ogóle – jako szczególnemu fenomenowi. W sonecie piątym mowa o istnieniu kwiatu jako istnieniu czystym. Kielich rozchyla się powoli: pełnia otwarcia to już pobliże zamierania, granica rozpadu. Znamy ten przepyszny Rilkeański temat ze słynnego Dinggedicht, zatytułowanego Das Rosen-Innere (Wnętrze róży) – pojawia się ów motyw w wyobraźni poety już w pierwszych latach XX wieku. (Anemon i róża rzeczywiście otwierają się podobnie).
Otwiera jednak Rilke czytany dziś sonet o powolnym otwieraniu się – brawurowo. Powolność jest bowiem również po-wolnością, czyli wolnością światu przychylną, codzienną. A jednocześnie – dla patrzącego i piszącego – zdumiewającą, wybucha więc zarazem jako zachwyt pełnią kwitnienia i trwoga przed nagłym nadmiarem przekwitania (zwłaszcza gdy mowa o rytmie dobowym). Pierwsze trzy strofy sonetu – wbrew tradycji i uznanej logice poetyckiego gatunku – wypowiada się tutaj w głośnej lekturze na jednym zachwyconym i przerażonym oddechu: mówiącemu brakuje powietrza (co doskonale słychać w przerzutni między strofami drugą a trzecią), gdy po lawinie słów, pomieszczonych w jednym zdaniu, pada wreszcie wykrzyknik – w wygłosie dwunastego wersu:

Jastrun:
Mięsień kwiatów, który anemonom
świt łąkowy powoli otwiera,
aż w ich polifoniczne łono
światło czystych niebiosów się wdziera,
w cichą gwiazdę pąkowia napięty,
mięśniu, w swym niezgłębionym odbiorze
nieraz pokonany, pochłonięty
tak, że cichy znak zgonu nie może
oddać ci daleko odrzuconych
brzeżków twych delikatnych ulistnień:
ty decyzjo, siło światów niezliczonych!
Antochewicz:
Mięsień kwiatów, który zawilce
rankiem łąkowym wolno otwiera,
póki w ich łono polifoniczne
nie wpłynie światło czystego nieba,
w cichą gwiazdę kwiatu napiętych
mięśni bezmiernego przyjmowania,
czasem taką pełnią ogarniętych,
że skinienia ciche umierania
ledwie może wstecz cofniętych płatków
brzegi znowu tobie zwrócić skrycie:
ty decyzjo, siło ilu światów!
Pomorski:
Mięsień kwiatu, co na łące brzasku
z wolna, z wolna zawilcom uchyla,
aż w ich pędy w wielogłosym blasku
dźwięcznym niebem chluśnie któraś chwila,
w sennej gwieździe płatków naprężony
mięsień, dożywotni nerw odbioru,
w pełni dnia tak czasem przeciążony,
że u schyłku cichy znak wieczoru
ledwo zdoła odchylone kwiatów
płatki zewrzeć, zwrócić znów ku sobie:
siło woli, mięśniu tylu światów!
Lam:
Muskule kwiatów, który anemonów
łąkowy ranek powoli otwierasz,
aż zacznie się w ich czekające łono
polifoniczne światło niebios wlewać,
w milczącej gwieździe kwiatu naprężony
muskule poczynania ustawnego,
a czasem tak przez pełnię zniewolony,
że powiew chłodu zmierzch zwiastującego
oddać ci na powrót wcale już nie umie
spieszących brzegów płatków promienistych:
o ty, nakazie, siło iluż światów!

Warto zwrócić uwagę na słowa, zaakcentowane przez Rilkego: tak, partykuła „nie” w wyrazie niezliczonych [1] (w oryginale wie – w wieviel, czyli „jak” w „jak wiele” – w „ile?”), kiedy – kolejno w drugiej, trzeciej i czwartej strofie. To – obok szczególnego naruszenia kompozycji sonetowej poprzez rozmijanie się toku semantycznego i wersowego, wersowego i składniowego (trzy różne typy zdań – imperatywne, orzekające, pytajne) – przęsła uważnej lektury. Poeta kładzie nacisk na afirmację, na bezmiar, na niekoherencję dwu życiowych trwań – anemonowego i człowieczego.
Dopiero strofa ostatnia jest pointą. I bardzo smutną diagnozą kondycji ludzkiej. Jest też rodzajem tęsknoty do owego po-wolnego otwierania się, lecz wypowiedzianą z głębi własnego istnienia-jako-oksymoronu, zakończoną pytajnikiem, wskazaniem dojmującej niemożebności:
Jastrun:
Trwalibyśmy dłużej, my, naglący.
Ale kiedy, w jakim ze wszechistnień
tak otwarci i tak przyjmujący?
Antochewicz:
My, Gwałtowni, dłużej trwamy tu na ziemi.
Ale kiedybyśmy, w których z wszystkich istnień
byli Otwartymi i Przyjmującymi?
Pomorski [2]:
Nam, gwałtownym, dłużej przyjdzie pożyć.
Kiedyż jednak, w całej życia dobie,
tak w odbiorze dano się otworzyć?
Lam:
My, tak potężni, trwamy nieco dłużej,
Lecz kiedy, w którym z istnień wszystkich,
Jesteśmy tak otwarci, chętni przyjmowaniu?
W sonecie o naruszonej konstrukcji semantycznej (trzy strofy opisujące istotę kwiatu, jedna, wygłosowa, pointa z pytajnikiem – kondycję człowieka) są tylko trzy zdania. Pierwsze wykrzyknikowe, drugie oznajmiające, trzecie – pytajne. Pierwsze – długie, 12-wersowe, ledwie możliwe do wypowiedzenia na zanikającym oddechu, z którego wykrzesać jeszcze trzeba końcowe wykrzyknienie (mieści się w nim i bezmierny podziw mówiącego, i po-wolne otwieranie się zawilca); drugie – to krótkie twierdzenie, w opozycji do pierwszego, mowa w nim paradoksalnie o dłuższym, acz nie tak pięknym i konsekwentnym jak kwiatu, trwaniu człowieka na ziemi; trzecie wreszcie, dwuwersowe pytanie o sens trwania bez po-wolności, bez bezmiernego otwierania się i przyjmowania. W sonecie, tym kunsztownie lapidarnym gatunku wiersza, Rilke zawarł – wraz ze wszystkimi paradoksami – trzy możliwe odniesienia do własnego i bliźniego bytu: pochwałę, konstatację i wątpliwość.
Poeta to ten rodzaj człowieka, który jako gwałtownik, wyszarpujący sobie wolność, tęskni do innej, nieznanej czułości wobec samego siebie, a w konsekwencji – do świata – także autodestrukcyjnej, lecz na inny sposób. Rilke opisał tę tęsknotę, a jednocześnie tę trwogę, w liście do Lou Salomé, z Paryża, z 26 czerwca 1914 roku: „Jestem jak ten mały anemon, który niegdyś oglądałem w ogrodzie w Rzymie, w ciągu dnia tak szeroko rozwinął płatki, że nie mógł się nocą zamknąć. Strasznie było patrzeć, jak stał na ciemnej łące, szeroko rozwarty, wciąż jeszcze wchłaniając wszystko swym szaleńczo rozchylonym kielichem, z tą wielką, nie kończącą się nocą nad sobą. A obok wszyscy jego mądrzy braciszkowie, każdy zamknięty, każdy wedle swej maleńkiej miary, nic tu ponad normę, Jam podobny do niego, też tak bezbronnie zwrócony ku światu zewnętrznemu […]” [3].
Przypomina się tu inne samorozpoznanie Rilkego mówiącego, że akt poetycki ma coś z kobiecego przyjmowania i rodzenia. Genderowo można by to ująć jeszcze inaczej: liryka Rilkego to liryka par excellence kobieca w takim właśnie, ontycznym, sensie tego słowa. Stąd właśnie w cyklu duinejskim, w Ósmej elegii, owe sentencjonalne i pełne siebie słowa: „Denn Schooß ist alles” („Bo Łono jest wszystkim”). Mówiąc jeszcze inaczej: każde przyjmowanie i rodzenie jest szaleństwem, ryzykiem o randze egzystencjalnej, czynieniem wyjątkowego (inaczej, jako chłodna kalkulacja, nie ma najmniejszego sensu). Otwarty anemon nocą – na łące anemonów o zamkniętych we śnie płatkach – to taki sam wyjątek jak poeta wśród zwyczajnych ludzi. I jak albatros wśród ptaków (autobiograficzny Malte w paryskiej Bibliothèque Nationale wszak „ma poetę”, który nazywa się Baudelaire). Motyw rilkeański, baudelaire’ański, horacjański. Topika u każdego z wielkich poetów inaczej piękna i inaczej smutna.
Pąk zawilca: czy nie przypomina zawiniętego w samego siebie zawile zalążka człowieka? Ludzkie serce: czy nie jest mięśniem jeszcze bardziej niż muskuł anemonu wątłym?
KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY
[1] U Pomorskiego: „tylu”; u Antochewicza – „ilu”: u Lama – „iluż”.
[2] Pomorski, podobnie jak Jastrun i Lam, respektuje tu wyróżnione przez Rilkego słowo (nie czyni tego Antochewicz z powodu dość karkołomnego kształtu translacji). Akcent zwątpienia pada na „kiedy”. Inaczej zaś niż Jastrun i Antochewicz, nie traktuje autora sonetów jako poety wysokiego modernizmu i obniża rejestr stylistyczny (podobnie do Lama).
[3] Rainer Maria Rilke, Lou Andreas-Salomé, Listy. Tłum. i wstęp Wanda Markowska, wybór, słowo wiążące i przypisy Anna Milska. Warszawa, Czytelnik, 1986, s. 430.