Było to tak, jakby podarowano mi morze
J. L.Borges Pamięć Szekspira
„Przynieść ci jeszcze morza?”, zwraca się syn do ojca w ostatnim nie do zapomnienia zdaniu Widnokręgu, wspaniałej powieści Wiesława Myśliwskiego. Towarzyszyły mi one podczas oglądania wystawy Jacka Waltosia w Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie w kwietniu 2023 roku. Wystawa nosi tytuł „M∞rze”. Ze znakiem nieskończoności w środku. Właśnie tak, nieprzypadkowo.
Jacek Waltoś jeździ nad morze od dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy zetknął się z nim w Jastrzębiej Górze i jest mu wierny do teraz. Najpierw był to Bałtyk, potem Morze Północne, a wreszcie morza włoskie. Mimo iż całe życie mieszka na pograniczu gór, nie one, ale właśnie morze stało się niewyczerpaną i nieustającą fascynacją artysty. Ostatnia ekspozycja Waltosia dokumentuje ją od początku lat sześćdziesiątych. Z tego właśnie okresu pochodzą pierwsze zachowane prace, jak choćby gwasze U brzegu morza. I jak zwykle u tego malarza, równolegle towarzyszą im notatki w prowadzonym, także aktualnie, dzienniku. Jest w tych zapiskach nieposkromiona potrzeba racjonalizacji spontanicznego gestu twórczego, uświadamiania sobie, co kryje, gdzie krąży uwolniona wyobraźnia artysty. Jak pisze 5 VIII 1966 roku: „Oko w centrum widnokręgu, spojrzenie w środku horyzontu – to pełne i samotne skupienie w widnokręgu. Zamknięta, lecz i nieskończona widzialność”. Oko, widnokrąg, samotność stanowią słowa-klucze zarówno do omawianej wystawy, jak i w ogóle do całościowego oglądu świata. Wydaje się, że artysta pamięta ostrzeżenie z klasycznego aforyzmu Zen: „Jest to jak miecz, który rani, a siebie nie może zranić, / jak oko, które widzi, a siebie nie może zobaczyć”. Oko jest u Waltosia tym, co widzi, widzi siebie. I pojawia się również w dramatycznym zbliżeniu jako obiekt na obrazie. Jakby nakładało się na kręgi i fale, które samo widzi. Jak pisze Waltoś w innej notatce „wyrażają się one ruchem rozwoju w określonych granicach obwodu i osi, nie tyle przez cykliczność, ile przez spiralę zawierającą się w obrotach koła – sens losu / życia”. Poprzez intensywną siłę kreacji artysta, szukając sposobów przełamania samotności, wtapia się w to uniwersum, które go równocześnie fascynuje i przeraża. Na niektórych obrazach ekspresja wyobrażenia morza przywołuje Krzyk Edvarda Muncha. Dzieje się tak, bo dla Waltosia, podobnie jak dla norweskiego malarza, morze nie jest miejscem kontemplacji. To żywioł, który tyleż przyciąga, co pochłania zderzony z nim podmiot. Jak w wierszu Jaroslava Seiferta: „To nie jest obraz, / tylko cień, który płynie / w rosnących kręgach fali, / to nie jest obraz, tylko gra, / która przeminie” (Obraz na wodzie, tłum. Wiesław Rustecki). W tej grze, w przemijaniu, w drodze do śmierci, Jacek Waltoś przywołuje, jakże bliskiego sobie, Caravaggia i jego dramatyczną śmierć w Porto Ercole na toskańskim wybrzeżu. Przejmujące wyobrażenie tego odejścia, znane z wcześniejszej twórczości Waltosia, na częstochowskiej wystawie uzyskuje dodatkowy, jakże wymowny kontekst. Zderzenie z unicestwiającym żywiołem, skojarzenie z nieskończonością morza intensyfikuje absurdalność tej śmierci, każdej śmierci. Podobnie, Jacek Waltoś, artysta głęboko zanurzony w starannie dobieranych lekturach, czyta dzieło Josepha Conrada Murzyn z załogi Narcyza, a w poświęconym mu pastelu „spętanie siecią” staje się znowu esencją ludzkiej egzystencji, tyleż zbliżającej się do istoty żywiołu, co zagrożonej przez niego całkowitym pochłonięciem. Morze i jego hipnotyczna siła…W sztuce Ładny letni dzień Jona Fosse, najwybitniejszego dramaturga współczesnej Skandynawii, główny bohater Asle wraz z żoną porzuca uprzykrzone miasto i osiada nad morzem w samotnym, starym domu. Codziennie po kilkakroć siada do małej łódki i wypływa w głąb fiordu. I tak przez wiele dni, tygodni, miesięcy. Aż pewnego dnia, który nie jest ani letni, ani tym bardziej ładny, nie zważając „na deszcz i fale / fale które uderzały i uderzały”, pogrążony w całkowitej melancholii odpłynie po raz ostatni. Żona powie: „naszedł go / jakiś niepokój / jakaś ciemność”…
Fascynacja morzem, obudzona przed z górą sześćdziesięciu laty, to „przynoszenie morza” nam, wielbicielom talentu artysty, trwa nadal. Dowodem są obrazy z ostatnich dwóch lat, które wieńczą ekspozycję, jak M∞rze (o zachodzie słońca) i M∞rze (wędrówka). Towarzyszą im zapisy w dzienniku z 2 IX 2014 roku: „Morze – znów. Fale i fale, ruch bezustanny, i to moje zapatrzenie się. Ten pulsujący pas przepływania i odpływania, przetaczania się wody i lizania piasku. Niekończące się tam i z powrotem”. Jakby malarz zupełnie nieświadomie przepisywał wiersz cytowanego już Seiferta: „Kiedy tęsknimy za dalą, / mówimy sobie: / fale-morze-fale-morze […] Fala-za falą-faluje-falują / i na wybrzeżach się kończą” (Morze, tłum. Józef Czechowicz). I właśnie wtedy uruchamia się oko artysty, a za nim ołówek, kredka, pędzel…
We wstępie do autorskiego wyboru Haiku Czesław Miłosz próbuje ustalić różnicę między podejściem do natury artystów Zachodu i Wschodu. Podczas, gdy nasza cywilizacja dokonuje przeciwstawienia: ja i „świat”, jego zdaniem, sztuka Wschodu, artyści tego kręgu kulturowego dążą do identyfikacji, do całkowitego zanurzenia w przedstawianym obiekcie. Czy jednak zawsze możemy ten dylemat tak prosto sformułować? Kiedy oglądamy prace Jacka Waltosia związane z morzem wydaje się, że istnieje droga pośrednia. Głęboka samoświadomość artysty, jego zanurzenie w kulturze i tradycji, nie wykluczają ani wnikliwości, ani czułego zbliżenia do natury, a wreszcie nie są przeszkodą samemu artyzmowi. Być może wynika to z przyczyn ontologicznych, a mówiąc nieco prościej, z najgłębiej wyznawanej filozofii życiowej tego wyjątkowego twórcy. I może da się ją utożsamić z myślą XVII-wiecznego angielskiego poety Thomasa Traherne’a, cytowanego we wspomnianym wstępie Miłosza: „Nigdy nie cieszysz się światem jak trzeba, zanim samo morze nie płynie w twoich żyłach, zanim nie jesteś obleczony w niebiosa i koronowany gwiazdami i nie widzisz, że ty sam jesteś jedynym dziedzicem całego świata, i co więcej, że ludzie żyją na nim, a każdy człowiek jest jedynym dziedzicem, tak jak ty”.
BOGDAN TOSZA