To jest to – wymknąć się na kilka godzin z seminaryjnej debaty o przyszłości Europy na obrzeżach Lasku Vinceńskiego do miejsca z silnym stygmatem jej przeszłości. Nie jest to trudne w Paryżu, ale zamek w Vincennes ma swoją specyfikę, która daje dzisiaj do myślenia. Położony na peryferiach miasta, na wiele stuleci stał się królewskim azylem. Pałacyk myśliwski Kapetyngów w ostatkach dziewiczej puszczy blisko ujścia Marny do Sekwany, przemieniony na rodzinną twierdzę, przez złośliwych Amerykanów przezywaną „średniowiecznym bunkrem Saddama”. Miał być manifestacją potęgi władzy, stał się częstą kryjówką królów uciekających z pola bitwy bądź przed gniewem zbuntowanych Paryżan. Na litografii z początku XIX wieku, zamieszczonej w Wikipedii, w korycie dawnej fosy, obok studni widoczna jest wierzba płacząca wyrosła w miejscu grobu księcia d’Enghien, czyli Ludwika de Burbon. Jego szczątki po kilkunastu latach przeniesiono do gotycko płomienistej kaplicy zamkowej. Żadnego upamiętnienia nie doczekała się za to śmierć Mata Hari, której działania szpiegowskie podczas I wojny światowej niecnie wyolbrzymiono, a jej obrońcami-kochankami wzgardzono. Nie godząc się na przesłonięcie oczu opaską, egzotyczna tancerka o przybranym imieniu „oko dnia”, która jeszcze jako uczennica musiała uciekać z Amsterdamu wdawszy się w romans z dyrektorem szkoły, patrzyła prosto w oczy żołnierzom plutonu egzekucyjnego mierzącego do niej z dwunastu karabinów.
Sto trzynaście lat wcześniej, w 1804 roku napoleoński pluton egzekucyjny rozstrzelał tutaj księcia d’Enghien, ostatniego potomka rodu królewskiego, a tym samym realnie zagrażającego władzy republikańskiej. Na rozkaz Napoleona sprokurowano fałszywe oskarżenie o udział w spisku, wysłano lotne komando, które go porwało z własnego domu w neutralnej wtedy Badenii, wykopano mu grób i zaraz potem rozstrzelano. Nie pomogło późniejsze zrzucanie winy na Talleyranda, Napoleon stracił respekt w wielu kręgach europejskiej arystokracji, w tym rosyjskiej. Tołstoj otwiera Wojnę i pokój dyskusją na temat współczesnej Europy w salonie politycznym Anny Pawłowny Szerer, której sylwetkę naszkicował jednym ruchem mistrzowskiego pióra: „Być entuzjastką stało się jej pozycją społeczną”. W rok po egzekucji księcia d’Enghien spotyka się u niej noblesa petersburska, a sprawa śmierci młodego Burbona daje pretekst do krytyki Napoleona, który pośród Rosjan miał licznych wyznawców, w tym samego Puszkina, nie wspominając Czernyszewskiego, Bielińskiego czy Hercena. Co ciekawe, Tołstoj, doszukując się przyczyn okrutnego wyroku Napoleona, daje posłuch raczej plotce niż faktom, a w konsekwencji, zamiast podążać tropem politycznej gry wokół zagrożeń związanych z królewską schedą, wybiera trop ludzkiej psychologii. Wicehrabia Mortemart, który w salonie rzecz całą wykładał, ujawnił oto, że obaj panowie Bonaparte i Ludwik zabiegali o względy znanej aktorki z Paryża, mademoiselle George, aż razu pewnego podczas sekretnej wizyty u niej natknęli się na siebie. „Napoleon – czytamy u Tołstoja – spotkawszy się tam z księciem, przypadkowo wpadł w jedno z omdleń, którym często podlegał, i znalazł się w mocy księcia, czego książę nie wykorzystał, Bonaparte jednak w przyszłości odpłacił księciu śmiercią za tę jego wspaniałomyślność”.
Bywa, że mimowolnie stajemy się świadkami czyjejś słabości, błędu bądź czegoś jeszcze bardziej zawstydzającego. Kierując się szlachetnymi pobudkami, niezdolni zniżyć się do wykorzystania tej – podrzuconej nam przez los i dla nas samych niewygodnej – wiedzy przeciwko osobie, albo też grupie ludzi, którą w obnażeniu słabości poznaliśmy, zachowujemy milczenie, odwracamy się dyskretnie, udajemy, że nic się nie stało, więcej – że nic nie wiemy. Wierzymy, że postępując w ten sposób, zamykamy sprawę. Tymczasem po drugiej stronie sprawa przedstawia się inaczej i zupełnie nie po naszej myśli – pojawia się cień resentymentu, niechęci, upokorzenia. Rzecz komplikuje się, gdy strony pozostają ze sobą w relacji konkurencji, konfliktu, wojny. Wywołany przez ślepy los „uraz niedyskrecji” obnażający słabość innych, z okrutną łatwością może eskalować nienawiścią, obsesyjną potrzebą upokorzenia „świadka”, aż po odebranie mu życia.
Myślę, że Tołstoj miał dobrą intuicję, choćby nawet znane nam fakty historyczne kwestionowały jej prawomocność. Wciąż zbyt mało przywiązujemy wagi do psychologii międzyludzkich relacji, lekceważąc przede wszystkim „słabość słabych”, która potrafi wzniecić pożar ze spraw wydawałoby się błahych, zwłaszcza w porównaniu z ogromem spowodowanego przez nie zniszczenia. Nasze życie – a polityka tylko wydobywa to na powierzchnię, a potem już tylko żywi się tym – pełne jest „świadków”, za którymi ciągnie się odium ciemnego resentymentu tych, którzy wiedzą, że „oni” wiedzą. W odróżnieniu od świadków, przyłapani na słabości nie chcą milczeć, pełno ich w mediach i partiach politycznych, propaganda jest dla nich najlepszą maską i szansą udziału we władzy, którą rozumieją jako środek do upokorzenia „tamtych”. W ten sposób zaczyna swój ślepy bieg koło międzyludzkich oddziaływań, z każdym obrotem pogłębiające przepaście podziałów. Wydaje mi się błędem mniemanie, że jego bieg zdolni są powstrzymać wyłącznie „obnażeni w słabości”, choć to oni czynią jego obroty. Bywa, że szlachetna pobudka zamykająca usta i odwracająca wzrok to za mało w przypadku bycia świadkiem cudzej słabości. Bywa, że potrzebna jest rozmowa, poszukiwanie szansy spotkania, wychodzenie sobie naprzeciw i inne próby wydobycia się z pozycji uprzywilejowanej – choćby nawet działania te miały obnażyć własną słabość świadka. A może zwłaszcza dlatego…
KRZYSZTOF CZYŻEWSKI