Poniższy list Jerzego Stempowskiego adresowany jest do Krystyny Marek (1914-1993), profesor prawa międzynarodowego Uniwersytetu Genewskiego. Była ona córką Zygmunta Marka, działacza Polskiej Partii Socjalistycznej, posła na Sejm RP, przeciwnika dyktatury marszałka Piłsudskiego. Polskę opuściła w roku 1939. W latach pięćdziesiątych pracowała w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. Publikowała także w paryskiej „Kulturze”. W latach osiemdziesiątych organizowała pomoc dla represjonowanych działaczy „Solidarności” i opozycji demokratycznej. Zmarła w Bernie, pochowana została na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Fragmenty listów Stempowskiego do Marek wydane zostały pod tytułem „Listy z ziemi berneńskiej” (Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1974). Listy pisarza do Krystyny Marek z lat 1940-1969 przechowywane są w Muzeum Polskim w Raperswilu. Edycję korespondencji Jerzego Stempowskiego i Krystyny Marek planuje Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, Oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie.
List przepisał i przypisami opatrzył Andrzej Stanisław Kowalczyk
23 XII 1966
Jerzy Stempowski
Nydeggasse 17, Berne
Droga, kochana panno Krystyno,
Żałuję bardzo, że jestem tak złym korespondentem. Rzecz w tym, że znajduję się od roku w złej fazie. Jest l’âge ingrat[1] młodzieży, ale jest też l’âge ingrat starych. Znajdują się w nim ci, którzy odczuwają już przykrość starości, niedołęstwa, lecz nie nauczyli się jeszcze cenić każdego darowanego im dnia. Mam nadzieję, że wyrosnę z tego, i że będę miał na to czas.
Dziękuję najserdeczniej za piękną pocztówkę z Ischii z widokiem dzikich kąpieli. Koło Casamicciola jest długa szczelina wulkaniczna, gdzie spod każdego kamienia płynie struga gorącej wody. Przypuszczam, że na pocztówce widać fragment tej właśnie szczeliny. Podczas pierwszego pobytu na wyspie w 1907 kąpałem się w takiej na półdzikiej kąpieli. Było to samo południe i wszystkie zakłady kąpielowe były zamknięte. Po tej kąpieli poczułem pierwsze dreszcze. Był to początek „influenzy azjatyckiej”, która pojawiła się właśnie w Neapolu i w ciągu następnych dwóch dni miała ogarnąć połowę ludności. Razem z grypą przywieziono bezwartościową szczepionkę amerykańską. Szczepiono kolejarzy, aby utrzymać ruch pociągów i karabinierów, aby ladri[2] nie wzięli góry nad „forze del ordine”[3]. Ladri jednak byli chorzy i nie zdradzali żadnej inicjatywy. W hotelu pytano mnie, jak ustrzec się tej choroby. Odpowiadałem, że znam tylko jeden sposób, mianowicie znak zwany le corna[4].
Czy zauważyła Pani, że na wyspie nie ma wcale starych budynków? Musiało ich kiedyś być wiele, zważywszy wszystkie ludy, jakie ją kolejno zamieszkiwały i gdzie indziej zostawiły ślady swych uzdolnień do budownictwa. Ischia jest jednak tak często nawiedzana przez trzęsienia ziemi, że budynki rozpadają się co pewien czas, i w ich miejscu trzeba wznosić nowe? Aby nie odstraszać turystów, o tym się nie mówi. Wielu zachowało jednak żywe wspomnienia niedawnych katastrof. Benedetto Croce[5] był na wyspie z rodzicami, kiedy nocą dom runął na śpiących. Rodzice utracili życie, młody Benedetto został nazajutrz odkopany żywy, lecz mocno poszkodowany. Pozostał mu na całe życie lekki niedowład jednej ręki. W Sulmonie widać też na każdym kroku ślady trzęsień ziemi w postaci nieregularnych larghi, placów po zniknionych domach, portali po kościołach, itd. Ostatnie wielkie terremoto było w początku XVIII wieku.
Czy i w tym roku wybiera się Pani na wyspę? Wydaje mi się, że sam pobyt w tamtejszym klimacie ma właściwości lecznicze.
Ja sam niewiele podróżowałem w tym roku. Byłem dwa razy w Genui (Genova la superba), wspaniałym mieście zgubionym przez pychę mieszkańców. Stare budynki są tam obrazem pychy. Mimo przemieszania ludności na ulicach Genui spotkać można dotąd kobiety noszące się tak dumnie, że królowa angielska w porównaniu z nimi n’est qu’une dinde[6]. Zwróciłem na nie uwagę już podczas poprzednich bytności, ale teraz mogłem podziwiać to zjawisko bez pośpiechu, jako swego rodzaju dzieło sztuki. Przeszukałem biblioteki genueńskie w poszukiwaniu książek dotyczących historii Ligurów, o których tak dobrze jak nic nie wiadomo. Miałem w Genui szczęście o tyle, że przyjechałem nazajutrz po zakończeniu strajku generalnego, a wyjechałem w przeddzień zamieszek. Byłem też kilka dni w Bordigherze, cudnym miasteczku dostosowanym do gustów turystów angielskich z czasów królowej Wiktorii. Znajduje się tam instytut badający historię Ligurów pod kierownictwem profesora Lamboglia. Zapytałem go od razu, kto zbudował les berges, rodzaj stopni wspinających się po stokach gór aż do wysokości 1000 metrów na całej przestrzeni Alpes Maritimes, Ligurii włoskiej i części Katalonii. Lamboglia przymrużył filuternie jedno oko i powiedział, że na ten teren nikt z uczonych nie chce się wychylać w obawie omyłki o parę tysięcy lat i ośmieszenia się. Dodał potem, że w kołach wtajemniczonych uchodzi za aksjomat coś, co wydało mi się mało prawdopodobne, mianowicie że berges zostały wzniesione przez ojców benedyktynów w XII wieku, propagujących uprawę oliwek. Ojcowie benedyktyni zostawili niezliczone i obszerne pisma, z których oglądałem kiedyś Gallia Christiana[7] w wielkiej ilości tomów, m.in. historie poszczególnych klasztorów bardzo szczegółowe. Jest to zasięg wiedzy francuskiej École des chartes[8]. Łatwo jest przypisywać benedyktynom najdziwniejsze rzeczy, bo przejrzenie ich własnych relacji wymagałoby lat czasu. Nikt więc nie zaprzeczy, Lamboglia nie zachęcał mnie wcale do badania berges i ich historii.
W tym roku przyszło mi na myśl napisanie książki, która byłaby moją pieśnią łabędzią. Byłby to spis wszystkich projektów, których z powodu krótkości życia nie udało mi się wykonać, historia Ligurów należy najwidoczniej do tej projektowanej książki.
Przez dwa tygodnie odpoczywałem w pełnym znaczeniu tego słowa w małym domku przyjaciół na Cimiez[9], gdzie siedziałem przez cały dzień w suchym jak proch Wilhelma II ogrodzie, wśród geranii i na półdzikich winnic, z których nikt więcej nie zadawał sobie trudu zbierania winogron. W drodze powrotnej zatrzymałem się raz jeszcze w Bordigherze, gdzie omal nie utonąłem w potokach diluwialnego deszczu. Był to początek nadchodzącego kataklizmu.
Liczę, że mój list przyjdzie na święta, to jest na czas, kiedy Pani będzie miała cierpliwość na czytanie tej przydługiej relacji.
Czy nie za bardzo objechałem Zenona Kliszkę?[10] Może on na to nie zasłużył?
Przysyłam Pani, kochana Panno Krystyno, najserdeczniejsze życzenia wesołych świąt i rączki Pani całuję szczerze oddany
JERZY STEMPOWSKI
[1] Wiek niewdzięczny (fr.).
[2] Złodzieje (wł.).
[3] Siły porządku (wł.).
[4] Znak rogów: po zagięciu kciuka, palca wielkiego i serdecznego dłoń uzyskuje kształt rogatej głowy. Znakiem tym robionym ukradkiem odczynia się na południu Włoch zły urok.
[5] Benedetto Croce (1866-1952), włoski filozof i eseista. Tragiczne trzęsienie ziemi (wł. terremoto), w którym stracił bliskich, wydarzyło się w roku 1883.
[6] Jest zaledwie gęsią (fr.).
[7] Liczący kilkanaście tomów zbiór dokumentów dotyczących dziejów Kościoła.
[8] Właść. École nationale des chartes, założona w roku 1821 słynna uczelnia paryska.
[9] Dzielnica Nicei, znana z licznych muzeów i parków.
[10] Zob. P. Hostowiec [i.e. Jerzy Stempowski], Notatnik nieśpiesznego przechodnia. Prochy Norwida, „Kultura” 1966 nr 12/230. Autor nawiązuje do decyzji władz komunistycznych o sprowadzeniu z Paryża prochów Cypriana Norwida. Akcją kierował Zenon Kliszko (1908-1989), działacz komunistyczny będący najbliższym współpracownikiem Władysława Gomułki, I sekretarza PZPR. Stempowski pisał m.in.: „Zresztą jak długo nie ma w kraju żadnego dostępnego i nieoskubanego przez cenzurę wydania dzieł Norwida, jest jasne, że nie chodzi tu ani o niego, ani o jego czytelników, lecz o efekty uboczne tego przedsięwzięcia. Z urną z prochami Norwida w ręku tow. Kliszko przegląda się w lustrze: Czy mi do twarzy z tymi prochami? Czemu nie? Przede wszystkim będzie się z nimi czuł bezpiecznie. Prochy Norwida nie są materiałem wybuchowym. […] Następnie prochy Norwida są bardzo dekoracyjne. Wyobraźmy sobie tylko fotografię pamiątkową z uroczystości norwidowskich. Zobaczymy na niej tow. Kliszkę opartego o urnę żałobną w otoczeniu honoratiorów literatury. Od czasów Augusta wszyscy dyktatorzy i uzurpatorzy usiłowali zgromadzić u stóp tronu najsławniejszych pisarzy i artystów. Szukali w tym ubocznej legitymacji swej władzy. Nawet generał Franco, mało na pozór interesujący się tymi właściwościami słowa pisanego, oświadczył na uroczystości uniwersyteckiej w Salamance, że każda szanująca się władza otacza opieką literaturę i naukę. Gomułka i Kliszko wojowali dotychczas z pisarzami: gnębili ich za pomocą cenzury i szykan. I oto tow. Kliszko ukaże się w otoczeniu znanych poetów i zasłużonych historyków literatury. Zrobi przy tym na prochach świetny interes. Będzie mógł uchodzić niemal za nowego Mecenasa, nie obiecując nic żywym, nie rozluźniając wcale gniotącej ich obroży”.