Józef Czapski do Wojciecha Karpińskiego
Maisons-Laffitte, 26 III 1985
Mój drogi Wojtku,
W dniach, kiedy jestem zupełnie zmęczony i rozklejony, jedyne lekarstwo, że leżę zupełnie nieruchomo, dosłownie mi trudno palcem ruszyć, i wtedy piszę listy w głowie, bez przesady chyba dziesięć do Ciebie. Niewątpliwie „genialne”, po których nie pozostaje nic. Chciałbym, żeby choć kawałeczek z tego został. Chciałem Ci powiedzieć, co mnie najwięcej wzruszyło w Twoim przemówieniu [1]. Uświadomiłem sobie dopiero teraz, że przecie mnie już czytałeś, kiedyśmy się w ogóle nie znali i kiedy to wszystko pisałem naprawdę na Babilon. Wzruszyło mnie najbardziej, że zauważyłeś te wzmianki, które w artykułach wcisnąłem, pisząc o ludziach mi drogich. Przede wszystkim, że wspomniałeś mojego ślepego „karła” z „rju Błajlo” [2]. Czasami mnie porywa świadomość, że ten cały świat widziany moimi oczami przepadnie ze mną bez śladu, a że to świat naprawdę bezcenny,gdzie ten starzec ślepy tuż przed śmiercią jeszcze dosłownie trząsł się z niecierpliwości, czekając na oddaną mu zupełnie sekretarkę, której opowiadał coraz to nowe teksty swoich bajek, chociażby te o Salomonie i o trzech diabłach, które jadłyeskałopy (czysto rosyjskie słowo zrobione z francuskiego). Całe to opowiadanie i pięćdziesiąt innych to był język odkrywczy, jego własny. Godziny spędzone u niego, rzadkie, w których lubił wspominać – „cedry nie ogrody rodzą, a pustynie”. Opowiadałem Ci już o tym, więc się powtarzam, ale ta grupa Moskali, szoferów taksówek, którzy go dosłownie utrzymywali, to była najarystokratyczniejsza grupa, którą w życiu znałem, [pełna] miłości i przyjaźni dla ślepego starca. To, że Ty, pisarz nadwiślański, potrafiłeś się przezwyciężyć i poczuć przerzadki urok rosyjski. I nie kpij ze mnie, że to piszę, bo tak samo jak Ty nienawidzę tej nawały rosyjsko-mongolskiej, która nad nami wisi i fizycznie czuję, że ona niesie zagładę. Już cały mój świat wileńsko-miński pochłonęła.
Gustaw [Herling-Grudziński] mi opowiadał, że trafił na wspomnienia Polaka [3], który razem z Dostojewskim siedział w „martwym domu” [4]. Dostojewski nieraz z nim rozmawiał, nie skrywając swojej nienawiści do Polaków. Nawrócony już wówczas zupełnie na rosyjski kult carów, opisywał długo Polakowi, jakie to będą wspaniałe przyjęcia, kiedy car zdobędzie Konstantynopol. Bezczelny Polak spytał go, czy już sobie zarezerwował bilet powrotny z Konstantynopola. Dostojewski wpadł wprost we wściekłość, na to mu Polak powiedział, że przecie jego nazwisko zdaje się wskazywać, że on pochodzi z Polaków, na to Dostojewski odpowiedział, że gdyby miał jedną kroplę polskiej krwi, to by ją rozpalonym żelazem wypalił. Przypomniało mi to spotkanie z młodym księdzem, który trzy lata temu był wyświęcony i który mi powtórzył swoją rozmowę z pułkownikiem sowieckim, który teraz jeszcze z zadziwiającą nienawiścią mówił o Polakach. Kiedy widziałem Halévy’ego [5] podczas jednej z ostatnich wizyt u niego, jeszcze siedział w głębokim fotelu, opowiedziałem to temu człowiekowi, który wydał całą masę wielkich talentów francuskich i który był znanym pisarzem, autorem monografii Nietzschego i świetnych książek historycznych (La République des ducs etc.). Halévy strasznie cierpiał nad wojną algierską, wtedy były te niezliczone pucze, ludzie łączyli się w pucze, choć przyznawali, że jeszcze dzień przedtem zabić chcieli tego generała, któremu się oddawali. Ja na to, że to wszystko przypomina mi Biesy Dostojewskiego. „Dostojewski? Je ne l’ai jamais lu” [6] – powiedział stary Halévy i popatrzył na mnie surowo. Ja aż przysiadłem: „Jak to możliwe?” „J’ai lu dans ma vie un discours de cet homme” [7]. (Chodziło naturalnie o sławną mowę Dostojewskiego, ostatnią, na jakiejś jubileuszowej puszkinowskiej akademii [8]. W tym przemówieniu Dostojewski powiedział, że tylko Rosjanin na świecie jest zdolny stać się wszechczłowiekiem). Halévy tylko mi powiedział wtedy: „Takiej pychy narodowej nie spotkałem nigdzie i powiedziałem sobie je ne le lirai plus jamais [9]”. Tej nienawiści Rosjan do Polaków nie doceniałem. Zdawało mi się, że tylko my umiemy nienawidzić Moskali.
Rozgadałem się, ale chciałem Ci to jeszcze wysypać i żebyś wiedział, jak mnie Twój tekst wzruszył, a co ważniejsze to że jest świetny, dla mnie tej samej klasy co Twoje studium o Gombrowiczu [10] i co Twój Central Park [11].
Twój
Józef
Józef Czapski do Wojciecha Karpińskiego
Sailly, 16 VII 1985
Mój drogi Wojtku,
Piszę Ci list prędzej dla porządku niż w nadziei, że wyrazi to, co Ci chciałem wyrazić. Ze 40 listów Ci napisałem wyłącznie w głowie, które zdawały mi się bardzo ważne, ale nie miałem nikogo, komu mógłbym choć jeden z tych listów podyktować, a moje pisanie staje się un tour de force [12], który przeważnie ma w rezultacie porażkę, bo sam już liter nawet dużych pisanych przeze mnie nie mogę odczytać. A chodziło mi o coś dla mnie bardzo ważnego, to znaczy o mój stosunek do Ciebie i o moją wdzięczność. Więc przede wszystkim mój stosunek do Ciebie jakby się przesunął, zmienił i pogłębił od czasu Twojej choroby. Żebyś nie wiem jak to negował i lekceważył, takie przeżycia nie mogą nie wpłynąć istotnie na Ciebie i na mój stosunek do Ciebie, który po jakiemuś się pogłębił. Mój stosunek do Ciebie jako do pisarza jest zawsze taki sam, to jest moje ostatnie wielkie, intymne odkrycie, które mnie uszczęśliwia. Ale stosunek do człowieka ma dzisiaj inny wymiar, bo widzę Ciebie inaczej po tym, co przeżyłeś. Nie śmiej się ze mnie, że Ci to piszę, bo to dla mnie bardzo ważne. Druga sprawa jest trochę szersza, nie wiem, czy potrafię ją wyrazić. Zawsze byłem przekonany, że moja praca zależy tylko ode mnie, żeby powiedzieć wzniośle, jest absolutnie „sam na sam z Bogiem”. Przez tyle lat malowałem bez poczucia, że moje malarstwo może mieć jakieś działanie głębsze na ludzi, którzy na nie patrzą. Dlatego najprościej, że wydawało mi się ono zawsze dopiero jakąś obietnicą, a nie realizacją. Ty mi pomogłeś zaufać memu malarstwu więcej niż dotychczas. Mogę to tylko porównać z tym, co zawdzięczam Kotowi [Jeleńskiemu]. Już od lat pomagał mi swoją oceną i swoimi ze mną polemikami. Jest to żenujące, że teraz, kiedy robię rachunek sumienia mojej przeszłości, więcej durnej niż chmurnej, prawie ciągle miałem wrażenie nieustannych porażek wewnętrznych, porażek czy wprost niedociągnięć i kiedy czuję to wszystko bardzo silnie i negatywnie dzisiaj, biorę Twój tekst przemówienia u Pallotynów i to mi daje jakąś pomoc wewnętrzną. Teraz, kiedy już nie maluję i kiedy mogę o swojej przeszłości na tym odcinku myśleć całościowo. Tak bardzo pragnę, żebyś był już zupełnie zdrów i żebyś potrafił naprawdę o siebie zadbać, choć nie masz przy sobie Krzysia [13], do którego zresztą napisałem po ostatnim widzeniu z Tobą.
Co do mnie, od czasu jak wyjechałem do Sailly nie zrobiłem nic i chyba już nie potrafię nic zrobić. [14] Ale nic nie jest pewne. Nie wiem, czy Ci opowiadałem wiecznie tę samą historyjkę (słyszeliście? Więc posłuchajcie…) – opowiadanie Jerzego Stempowskiego o tej staruszce z mająteczkiem na Ukrainie, która coraz to decydowała się, że umiera. Wtedy posyłała konnego do różnych sąsiadów i krewnych (ewentualnych spadkobierców), wzywając ich na swoje modły przedśmiertne. Staruszka leżała na łóżku, gromnica była zapalona przy niej, a sama miała twarz przykrytą gazą, poprzez którą przecie uważnie przyglądała się, kto przyjechał, a kto nie. Po jakimś czasie modłów wysuwał się długi palec staruszki, który ściągał gazę z twarzy. Mówiła wówczas do wszystkich: „Jeszcze nie będę umierać, możecie się rozjeżdżać”. Ja, pisząc do Ciebie, mam troszkę wrażenie, że jestem tą staruszką. Nie żądam od Ciebie modłów, nie mam gromnicy przy sobie, ale coraz to mam wrażenie, że ten tekst jest ostatnim wyrazem mojego do Ciebie stosunku, tak bardzo serdecznego, tak bardzo pełnego nadziei, że jeszcze i jeszcze masz przed sobą wielką drogę w literaturze. Nie chcę wcale Cię z kimkolwiek porównywać, chodzi mi o to tylko, że każdy talent jak Twój nie daje się z niczym porównać, jest zawsze na nowo odkryciem jedynym. I że jeszcze takie odkrycie mogłem w moim wieku przeżyć jest dla mnie faktem zasadniczym.
Twój
Józef
Wojciech Karpiński do Józefa Czapskiego
Paryż, 22 VII 1985
Kochany Józiu,
Bardzo wzruszyłem się Twoim listem i ciepłymi słowami. Opowieść o babci żegnającej się ze światem jest znakomita. Ciekaw więc jestem, co namalowałeś w tym okresie „niemalowania”. Mówiłem już Ci, ale jeszcze powtórzę, że dwa ostatnie zobaczone obrazy – z ostrymi czerwieniami – a zwłaszcza jeden z gwałtownie nakreślonym profilem z boku na pierwszym planie należą moim zdaniem do Twoich najwspanialszych osiągnięć. Ta swoboda widzenia i przenoszenia widzenia na płótno absolutnie fascynuje: rozumiem, że zapewne trzeba było zapłacić za nią poważną cenę, być może bez Twoich kłopotów ze wzrokiem nie odważyłbyś się na takie eksperymenty. Zostałeś do nich po jakiemuś zmuszony. Ale widz tego nie wie. Podziwia syntetyczność widzenia i odwagę kompozycji i plamy barwnej.
Z ostatniej „Kultury” wiem, co napisałeś w trakcie „niepisania” – ten szkic wokół Avery’ego [15] doskonale uzupełnia Twoją drogę malarską przedstawioną w Oku [16] i w Patrząc [17] – a że przy okazji lekko spostponowałeś mojego Balthusa, wybaczamy – ofiary muszą być, jak mówi Giedroyc.
Ja się oddaję lenistwu, ale już do tego przywykłem. Nie mając Twojej energii, nie mam też Twoich wymagań wobec siebie. Już Ci mówiłem, że my ślimaki patrzymy z osłupieniem na różne pędzące rumaki, które, gdy tylko trochę zwolnią, sądzą, że stoją w miejscu, a tymczasem gnają, jak opętane.
Na początku sierpnia wyjeżdżam nad morze. Przedtem zadzwonię do Ciebie, a po powrocie zapewne się z Kotem wybierzemy w odwiedziny.
Bardzo Cię serdecznie ściskam
Wojtek
podali do druku Julia Juryś i Mikołaj Nowak-Rogoziński
[1] 18 III 1985 w kościele Saint-Pierre du Gros Caillou w Paryżu u o. Pallotynów odbył się wieczór z okazji 90-lecia Czapskiego. Mowy wygłosili Gustaw Herling-Grudziński, Konstanty A. Jeleński i Wojciech Karpiński, którego odczyt został opublikowany pod tytułem Portrety i olśnienia („Kultura” 1985 nr 4), włączony później do książki Wojciecha Karpińskiego Książki zbójeckie (Londyn, Polonia Book Fund, 1988).
[2] Mowa o mieszkającym przy Rue Boileau w Paryżu Aleksieju Remizowie (1877–1957) pisarzu i poecie zaprzyjaźnionym z Józefem Czapskim, którym napisał o nim wspomnienie Cedr („Kultura” 1958 nr 1–2).
[3] Mowa o wspomnieniach Szymona Wincentego Tokarzewskiego (1823–1890), który był współwięźniem Fiodora Dostojewskiego.
[4] Mowa o więzieniu, które Fiodor Dostojewski opisał w tomie Wspomnienia z domu umarłych.
[5] Daniel Halévy (1872–1962), historyk, krytyk i wydawca, wybitna postać francuskiego życia intelektualnego lat 20. i 30. Czapski poznał go w tym czasie w Londynie u swojego wuja Aleksandra Meyendorffa. Czapski pisał o nim wielokrotnie, m.in. w szkicu Degas, Daniel i Daniel Halévy, (J. Czapski, Czytając, Kraków, Znak, 1990, korespondencja Czapskiego i Halévy’ego ukazała się w „Zeszytach Literackich” 1997 nr 3 / 59 w przekładzie Julii Juryś).
[6] Nigdy go nie czytałem (fr.)
[7] Przeczytałem w życiu jedną mowę tego człowieka (fr.)
[8] Tzw. Mowę o Puszkinie Dostojewski wygłosił w 1880 roku.
[9] Nigdy więcej czytać go nie będę (fr.)
[10] Wojciech Karpiński, Styl Gombrowicza, „Zeszyty Literackie” 1985 nr 9.
[11] Wojciech Karpiński, W Central Parku, Paryż, Libella, 1982.
[12] Herkulesowym trudem (fr.)
[13] Krzysztof Jung (1951–1998) malarz i perfomer, przyjaciel Wojciecha Karpińskiego.
[14] Mimo poczucia, że „nie potrafi już nic zrobić”, Józef Czapski malował i rysował do ostatnich dni życia.
[15] Józef Czapski, Wnioski niedomyślane, „Kultura” 1985 nr 7–8.
[16] Józef Czapski, Oko, Paryż, Instytut Literacki, 1960.
[17] Józefa Czapski, Patrząc, Kraków, Znak, 1983.