Заонежье… Заонежье…
Пристань тихая моя.
Nina Pietruszyna
Po powrocie do Kondy znalazłem za pieczką w pracowni akwaforty Morozowa z lat osiemdziesiątych z cyklu Zaonieże. W pieczce dawno nie palono. Akwaforty trochę zwilgotniały. Przesuszyłem je w zachwycie, rozwieszając na ścianie.
Najpierw tytułowa zaonieżska ilustracja Dom na drzewie. Niczym mój Dom nad Oniego wrośnięty w wysoką topolę jakby chciał się wspiąć i ulecieć. Powyżej ptak w sieci, to niemożność odlotu. W koronie drzewa słuchamy bylin, siedząc w kiżance na gałęziach. Na sąsiednim drzewie pasie się koń. Drogą pomiędzy drzewami idzie zaonieżska babula. Jak gdyby z rybami się snuła. Toli baba? Toli rusałka? Toli surrealizm onieżski, toli oniryczne Zazierkale?
Arkady Iwanowicz Morozow urodził się w Leningradzie w 1950 roku. W 1955 roku jego matka, pracująca w Leningradzie jako tokarz-frezer, przeniosła się z synem do Pietrozawodska, gdzie była kucharką w przedszkolu. Gotowała wirtuozowsko! Morozow przeniósł maminą wirtuozerię z kuchni do pracowni plastycznej. Dzieciństwo spędzał u babci we wsi Szamoksza i na całe Łodejnopolskie zasłynął grą na harmoszce.
Babcia Arkadego miała wielki, piętrowy dom, do którego, na lato przyjeżdżali studenci z Leningradu. Ci studenci nauczyli Arkaszę gry na gitarze, mandolinie i na bajanie. Lubił śpiewać, sam układał czastuszki. Wtenczas do muzyki go ciągnęło, choć słabo to pamięta. Wszystko, co było do wybuchu, rozpływa się jak za mgłą. Bo jako sześciolatek, wyleciał na niemieckiej minie podczas zabawy w chowanego z kolegami nad Swirem. Urwało mu prawą rękę i stracił oko.
We wsi nadrabiał odwagą. Był pacanem, którego wszędzie pełno. O takim na wsi mówi się szałopaj. Bywało, szukali go po całej Szamokszy, a on na traktorze ze znajomym traktorzystą pojechali do sąsiedniego sioła, siedem kilometrów w gości. Był otwarty, wesoły, lubiany. Dzieciństwo nad rzeką Swir wiele mu dało jako artyście. Potem z Zaonieża będzie czerpał inspirację i siłę do końca życia, przyjeżdżając tu, żyjąc, śniąc.
Podstaw profesji uczył się na oddziale grafiki artystycznej w Pietrozawodsku, udział w pierwszych grupowych wystawach przydawał mu wiary w siebie. Chciał studiować monumentalne malarstwo w Moskwie, no inwalidów nie przyjmowali. Miał być artystą, a skończył grafikę na leningradzkim Wydziale Instytutu Malarstwa i Rzeźby im. Repina. Nauczyli go tam rytowania.
Resztę wykształcenia dały mu książki. Czytał dużo, nieraz po kilka książek naraz, to tu, to tam, a potem długo przetrawiał to w sobie. Sporo nauczył się od kolegów z uczelni, byli pośród nich prawdziwi erudyci: Grigorij Sałtun, Walerij Hazow, Sasza Łytykin, Kola Klimuszkin. Dyskutowali o czytanych lekturach na zajęciach rysunku, urzeczeni wówczas Korowinem, Sierowem, Roerichem. Próbował dojrzewać do Cézanne’a, ale Paul Cézanne do końca pozostał dlań niejasny. Potem zafrapował go Wrubel, Klee, Miró, Warhol. Czas nie stoi na miejscu – mówił, szukając powszędy inspiracji – z czasem trzeba iść w nogę.
Dopiero później zrozumiał, że sztuka jest ponadczasowa, że kunszt pojawił się wraz z człowiekiem na ziemi. I że kultura jest w jakimś sensie usprawiedliwianiem się przed Nim, sztuka zaś jest częścią kultury. Kultura tworzy człowieka, oswajając w nim zwierzę. Najlepiej widać to w sztuce pierwobytnej, tak w rytach naskalnych, jak w rysunkach pieczarnych. Kiedy istota pierwobytna staje się człowiekiem.
Morozow zaczyna swą artystyczną karierę na początku lat osiemdziesiątych cyklem akwafort Zaonieże, za które najbardziej go cenię. To Zazierkalie, mój zaświat. Kraina po tamtej stronie lustra, a zarazem wszechświat archetypiczny. Bliżej stąd do pieczary niż do penthouse’a! Do macierzyzny, a nie ojczyzny! W akwafortach czuć nostalgię po uchodzącej zaonieżskiej wsi i jej odwiecznych rytuałach. Morozow rytuje i sny po pijaku, i jawę na trzeźwo w gamie szarości. Zaonieże na jego akwafortach zastygło jak na fotografii z lat siedemdziesiątych, choć w rzeczywistości tego Zaonieża już nie ma. Naprawdę może się przyśnić komuś, kto lata siedemdziesiąte przeżył w Zaonieżu, a nie dajmy na to we Wrocławiu. Aliści większość akwafort jest ponadczasowa. Zbladłe światło księżycowego sierpu jest równie niedosiężne dla dwóch pijanych mużyków z Tołwuji, jak dla chmielnego Li Bo, który wychylił się z łódki, aby je pochwycić.
Żona Morozowa, Tatiana Wiktorowna, twierdzi, że Arkady zakochał się w Zaonieżu dzięki niej. Że to ona go przywiozła do babcinej izby w Mjalzino, kiedy Arkady dopiero szukał swojego rytu. Zobaczył Zaonieże i pokochał je, jak mnie – mówi.
Ale ich syn prostuje, że papa przyjeżdżał tutaj wcześniej, przed poznaniem mamy. Jakby tam nie było, pożenili się i dom babki w Mjalzino stał się dla Morozowa nową Szamokszą. Jak gdyby wrócił do siebie samego sprzed lat! Należy pamiętać, że lata siedemdziesiąte w Zaonieżu to okres, gdy sioło umiera. Niekiedy dosłownie znika z powierzchni ziemi, jak na przykład wielikogubski kołchoz Progress, rozebrany po cegle na budowę chlewów i obór z silikatu, czasami zostaje parę pustych domów o oknach zabitych deskami jak w Wyroziero, czasem cmentarz jedynie. Dookoła żyzne ziemie, lasy bogate drzewem, jeziora – rybą, a sioła wymierały. Morozow to widział, miał odpowiednio „ustawiony głaz”, jak mówiono w instytucie, czyli „nastrojone oko”, jeśli przekładać na polski. W jego przypadku nałożyły się dwa obrazki, Szamoksza końca lat pięćdziesiątych i Mjalzino z lat siedemdziesiątych. Sny o sielskim raju na umierające sioła w dorosłym Zaonieżu. Krasota pociągnięta bólem.
W efekcie powstał cykl przejmujących akwafort pod tytułem Zaonieże, który Morozow zdał, jako swoją dyplomową robotę, a jednocześnie zyskał nim splendor i sławę. Powrócił do Pietrozawodska – jak to się mówi – z tarczą i stał się jednym z guru pietrozawodskiej bohemy. Wystawiał w kraju i na całym świecie, od Alcoy w Walencji po Tajpej na Tajwanie (w Polsce pokazał swoje prace na biennale grafiki w Lublinie), pracował w teatrze, nauczał, wykładał i wychowywał młodych artystów Karelii, w izbie mjalzinskiej na onieżskim krjażu urządzili z Tamą letni salon. (Krjaż – to skalista grzęda, opadająca dosyć stromo do Jeziora Onieżskiego). Przyjeżdżał do nich, komu tylko się nie leniło, Sasza Charitonow i Seriożka Terientiew, Oleg Juntunien, małżeństwo Własienkow i Juffa… Bywało nieraz, że do półtora tuzina gości mieli za jednym zamachem i wszystkich należało nakarmić. Szczęściem, dryg do zaonieżskiej wypieczki Tatiana przejęła po mialzinskiej babci.
– A wiecie, co to są kalitki? To otwarte pierożki w kształcie kobiecego sromu, wypełnione twarogiem, kaszą jaglaną, albo kartoszką. Spróbujcie, proszę.
Arkady Morozow odszedł 20 grudnia 2021 roku. Jego syn Arsenij odziedziczył po papie pracownię na Newskiego i miłość do Zaonieża. Jest artystą fotografem i etnografem zaonieżskiej wsi. Mjalzino od piątku stało się stałym miejscem jego pobytu, potwierdzonym pieczęcią w paszporcie.
Konda, lipiec 25
MARIUSZ WILK