„Byłem może (w przypadkowym porządku): liberałem, synem, humanistą, czytelnikiem, sumiennym urzędnikiem, Polakiem, przyjacielem, kochankiem, pederastą itd.” – pisał do Józefa Czapskiego – Kot Jeleński – postać nieco proteuszowska, zależnie od tego, przez kogo odzwierciedlana. Pisząc o życiu Konstantego A. Jeleńskiego starałam się go odnaleźć: ulotnego i zmiennego, poszukującego swojej tożsamości. Opowieść o nim najprawdziwiej brzmiała jednak wówczas, gdy była spleciona z rozmów, odbić. Ustawiał się na drugim planie. Lubił być magnetycznym tłem, na którym błyszczeli inni. Pisarz bez ambicji, który jednak doskonale rozumiał ambicje cudze: potrzebę istnienia, lśnienia, bycia oklaskiwanym. Był jak postać z Prousta: czasami Swann, kiedy indziej baron Charlus. Artysta bez dzieła, zakochany w chłopcach i żyjący z kobietą. Dyplomata bez teki, najwierniejszy promotor Gombrowicza.
Przybywająca do Paryża literacka młodzież najpierw pukała do niego. Swoje pierwsze spotkanie z Kotem przejmująco opisał Wojciech Karpiński. Był zabieganym urzędnikiem, a jednak obdarzał uwagą. To był chyba jego najbardziej wyjątkowy dar: zmieniał się w słuch, przy nim ludzie czuli się ważni. Do dziś niejeden wspomina załatwione przez niego stypendium, książki i czasopisma, które przesyłał za żelazną kurtynę. Wszystko to w ramach jego działalności w Kongresie Wolności Kultury. Pracując nad biografią Jeleńskiego dotarłam do dokumentów związanych z Kongresem: większość z nich znajduje się w bibliotece University of Chicago. Część (przede wszystkim związana z Funduszem Pomocy Niezależnej Literaturze i Nauce Polskiej) w Open Society Archives w Budapeszcie. Archiwalia związane z Jeleńskim są również przechowywane w Beinecke Library w Yale oraz w Muzeum Literatury w Warszawie. Potężna (dotychczas w całości nie odczytana z rękopisu i nie opracowana) korespondencja z Leonor Fini jest własnością Leonor Fini Estate w Paryżu.
Z zielonych, białych i różowych kartek oficjalnej korespondencji Jeleńskiego wyłania się z historia walki o wolną kulturę. Przede wszystkim w Polsce: kraju urodzenia, który w wieku osiemnastu lat opuścił na zawsze. Urokiem potrafił zjednać sobie sympatię czy załatwić sprawę. W rozmowach z przyjacielem, Józefem Czapskim zarzucał sobie powierzchowność, lekkość uczuć, pewną oschłość serca. Ale dzięki tym wadom mógł się obracać w wielu, nie związanych ze sobą koteriach i środowiskach, płynnie zmieniając języki.
Trudno z całą pewnością stwierdzić, w jakim stopniu był świadomy finansowania Kongresu Wolności Kultury przez CIA. Wydaje mi się, że o wszystkim wiedział na długo przed 1966 rokiem, kiedy skandal został ujawniony przez „The New York Times”. Jeleński informował Amerykanów o sytuacji polskiej kultury – przede wszystkim emigracyjnej, związanej z miesięcznikiem i wydawnictwami Jerzego Giedroycia. Sądzę, że przyjmował to z chłodną kalkulacją, jako „mniejsze zło”. Na garnuszku Kongresu – a tym samym amerykańskiego wywiadu – była od samego początku paryska Galerie Lambert. Nie umniejsza to zasług Zofii i Kazimierza Romanowiczów. Jeleński był szarą eminencją galerii (ponieważ jego udział w spółce nie był jawny, mógł recenzować wystawy, których był współorganizatorem…).
„Nigdy nie emigrowałem z Polski…” – taki tytuł nosi rozmowa, którą pod koniec życia przeprowadził z Jeleńskim Stanisław Rosiek. Nie świadoma decyzja, lecz historyczna zawierucha sprawiła, że Jeleński znalazł się poza granicami kraju. Ale w ten sposób „kosmopolak”, jak nazywali go Romanowiczowie, deklarował również swoją tożsamość: podkreślał, że posługuje się dokumentami uchodźcy. Nigdy publicznie nie wspomniał, że co najmniej trzykrotnie występował o obywatelstwo: włoskie, brytyjskie i francuskie. W uzyskaniu włoskiego nie pomógł mu biologiczny ojciec, wpływowy polityk Carlo Sforza. Studia na brytyjskich uniwersytetach i zatrudnienie w ONZ-owskich organizacjach także nie okazały się wystarczającą podkładką do paszportu. Najbardziej zaskakująca wydaje się ostatnia, francuska odmowa: kiedy Jeleński złożył podanie, od lat żył i pracował w Paryżu. Z papierów, które Jeleński przekazał Wojciechowi Karpińskiemu wynika jednak jasno: za aktywność homoseksualną Kot był notowany przez policję i dlatego odmówiono mu francuskich dokumentów. Wprowadzona w 1960 roku we francuskim prawie klauzula nazywała homoseksualizm „plagą”. Ustawy przeciwko dyskryminacji w życiu publicznym zostały przyjęte dopiero w 1985 roku. Zrozumiałe, że Jeleński nie mówił o swoich „kryminalnych” kłopotach, dyskrecję zachował również Wojciech Karpiński. Sądzę jednak, że wolno wspomnieć o tym epizodzie teraz – kiedy dyskryminacja z powodu orientacji seksualnej jest w naszym kraju na porządku dziennym i na politycznej agendzie.
W 1974 roku Jeleński delektował się struclą z makiem, którą ktoś przywiózł z Warszawy. Zapewne i dziś odnalazłby ten smak dzieciństwa. Ale rozpoznałby również znane sprzed wojny nacjonalistyczne zacietrzewienie, zaściankowość, patriotyzm zafałszowany i zwrócony przeciw obcym. Obawiam się, że u progu 2022 roku Polska znów nie jest krajem, do którego Kot chciałby wrócić.
ANNA ARNO