fbpx
HOME
Jan Zieliński

Spod powieki (E)

Wtorek, 10 grudnia

Szukając materiałów do broszury z sylwetkami Polaków, związanych z Belgią w XIX i na początku XX wieku, sięgnąłem po wspomnienia Tadeusza Gustawa Jackowskiego, który w latach 1929-37 był polskim posłem w Brukseli. Pisze on o śniadaniu u Misi z Godebskich Sert w Paryżu, która: „mówiąc o książkach Marcela Prousta wspomniała, że posiada jeszcze kilkadziesiąt listów tego pisarza, których nie zdążyła otworzyć”. Po czym „zbliżyła się spontanicznie do podręcznego sekretarzyka, otworzyła jedną z szuflad mówiąc: – Voici les lettres de Proust, que je n’ai pas encore eu le temps de décacheter”. Jackowski pomyślał sobie, że „takie lekceważenie myśli Prousta, którego za życia lubiła i szanowała, którego książki były już bestselerami, a rękopisy sprzedawano niemal na wagę złota, takie lekceważenie znakomitego autora można by zaliczyć do szczytowych paradoksów pani Misi Sert” [1]. Ja jednak myślę, że to nie było wcale lekceważenie. Misia Godebska bała się otworzyć te listy, żeby w nich nie wyczytać słów adoracji dla jej osoby, damy w ekstrawaganckim nakryciu głowy z sarmackim czaplim piórem, która była dla Prousta ucieleśnieniem wspaniałości wielkich polskich pań. Chciała i nie chciała tego podziwu, kobiecą intuicją czując, że nie chodzi o jej osobę, tylko o pewien symbol.

Czwartek, 12 grudnia

Wczoraj we Frankfurcie nad Menem na konferencji prasowej podano informację o znalezieniu na cmentarzysku rzymskiego osiedla Nida, które rozciągało się na terenie obecnych dwóch dzielnic miasta, niewielkiej (3.5 cm) srebrnej rurki ze zwiniętą srebrną blaszką, na której znajduje się napis rzymską kursywą. Napis odczytano nie uszkadzając przedmiotu – dzięki specjalnej technologii cyfrowego rozwijania rolek w trójwymiarowej tomografii komputerowej, która pozwala wirtualnie „wyprostować” rolkę i rzucić tekst na płaską powierzchnię. Przedmiot ów, który znajdował się pod policzkiem szkieletu mężczyzny w wieku ok. 45 lat, przypomina żydowskie tefilim. Tekst wszakże jest niewątpliwie chrześcijański, zawiera wezwanie do Jezusa Chrystusa, trisagion („święty, święty, święty”, czyli wyznanie wiary w Trójcę Świętą), oraz fragment listu św. Pawła do Filipian. Znalezisko pochodzi z połowy III wieku i jest najstarszym jak dotąd tekstem chrześcijańskim, znalezionym na ziemiach na północ od Renu.

Archäologisches Museum Frankfurt / Uwe Dettmar

Zaiste, kiedy kilka lat temu, interpretując wiersz Franciszka Karpińskiego Na obraz tryumfu Śmierci, dopatrywałem się ukrytego w nim magicznego zaklęcia „święty, święty, święty” (patrz: okładka Magicznego Oświecenia) nie podejrzewałem, że dożyję chwili, kiedy wypłynie znacznie starsze materialne potwierdzenie takich magicznych inkantacji w ceremoniach, związanych z przechodzeniem z życia do śmierci.

Piątek, 13 grudnia

W „Dwutygodniku” Joanna Roszak, poetka i filolożka, podsuwa sposób docierania do młodzieży z poezją najwyższego lotu: „Znam klasę, w której w sytuacji beznadziei i guli w gardle, ale też w sytuacji, w której należało zabrać głos, ktoś zacytował wiersz Rainera Marii Rilkego. Skąd go znali? Nie podsunął go im nauczyciel niemieckiego, nie podsunęła polonistka ani mama. Podsunął go serial Euforia. Wcześniej i dla innych kręgów kimś interesującym stał się Rilke, gdy podczas pobytu w Japonii Lady Gaga w hołdzie dla poety wytatuowała sobie na lewym ramieniu, od łokcia do pachy, fragment jego Listów do młodego poety w oryginale”.

Rzeczywiście, piosenkarka Lady Gaga w roku 2009 w Osace kazała sobie wytatuować na lewym ramieniu szwabachą fragment Listów do młodego poety, ze skierowaną do młodszego kolegi radą, by zbadać najpierw podstawę chęci pisania, sprawdzić, czy zapuściła już ona korzenie w głębi jego serca, przyznać samemu sobie, czy byłby gotów umrzeć, gdyby mu zabroniono pisać, słowem: „Czy muszę pisać?” („Prüfen Sie, ob er in der tiefsten Stelle Ihres / Herzens seine Wurzeln ausstreckt, gestehen / Sie sich ein, ob Sie sterben müßten, wenn es Ihnen / versagt würde zu schreiben. Muss ich schreiben? ”).

Nie znam serialu Euforia, dlatego posłużę się, na odpowiedzialność autorki, cytatem z najnowszej książki Roszak: „Pochodzący z drugiej księgi dwudziesty dziewiąty Sonet do Orfeusza przeczyta Lexie w scenie, w której pociesza Rue podczas stypy po pogrzebie jej ojca. Rue przyjmuje leki przeciwbólowe odziedziczone po zmarłym, a przyjaciółka wspiera ją wierszem, szuka zaklęcia uśmierzającego cierpienie. Tekst poetycki traktuje ona – która większość życia przeżyła w wyobraźni – jako specyfik na zbłąkane zmysły dziewczyny” [2].

*

A tymczasem, jak na zamówienie, w The Late Night Show, programie mojego ulubionego prezentera amerykańskiego Stephena Colberta, albańsko-brytyjska piosenkarka Dua Lipa rekomenduje jako książkę miesiąca powieść Olgi Tokarczuk pod tytułem, będącym cytatem z Blake’a. Mówi, że to coś w rodzaju kryminału, przyprawionego filozofią i astrologią. I że autorka dostała literackiego Nobla. Skądinąd mam sygnały, że właśnie ta powieść jest najczęściej kojarzona z nazwiskiem Olgi Tokarczuk przez czytających współczesną literaturę obcą Amerykanów.

Czwartek, 19 grudnia

Nim polecieliśmy do Etiopii, Etiopia przyleciała do nas: Klara i Dziewczynki po nocnym locie z Addis Abeby przez Wiedeń wylądowały rano w Warszawie, wnosząc do domu w Opypach miły gwar. Wczoraj wieczorem Maria wybierała trudne akordy z rozstrojonego pianina, dziwiąc się niesłychane wysokim tonacjom śpiewu, ja ją uspokajałem, że to świadczy o dawności tych melodii [3], po czym od czasu do czasu suflowałem z cicha partie basowe, starając się zanadto nie fałszować, a dzisiaj z Laurą, Dalią i Lucią ubieram choinkę.

*

Zdarza się czasem (mnie dość często), że szukając czegoś, znajdujemy coś innego, czego dawno temu nie udało się nam odnaleźć, ale nie straciliśmy rzeczy z pola widzenia i nagle jest. Tak było, kiedy szykowałem do druku Magiczne Oświecenie i do fragmentu o amputacjach nijak nie mogłem znaleźć wyczytanej gdzieś informacji o tym, że w papierach ostatniego króla Polski zachowała się nie tylko korespondencja z chirurgiem-okulistą na temat operacji katarakty, ale też jakiś specymen, zachowana część, usunięta z gałki ocznej. Szukałem, pytałem znajomych osiemnastowieczników, nic z tego. Aż tu dzisiaj, pisząc artykuł do „polskiego” numeru „Bulletin de l’Association culturelle pour le voyage en Suisse”, znalazłem. Stanisław Tomkowicz w rozprawce Trembecki i wynalazek balonu, opartej na materiałach archiwalnych ze zbiorów krakowskich, pisze o osobliwych pasjach naukowych króla: „Raz każe sobie wypisać co najciekawszego «do widzenia w Sali physycznej u OO. Domnikanów», to znowu kiedy indziej bierze opis operacji, dokonanej na siedemnastoletniej ciemnej Agnieszce Jurkiewicz w r. 1795 przez nadwornego chirurga Leopolda de la Fontaine, opis tak dokładny, że prócz rysunków dodano doń w starannie zalepionym papierku samo z oka wyjęte ciało pod etykietą: La catharacte ou la [!] crystalin. Dowody i nawet same corpora delicti znajdujemy w naszej tece przechowane do dziś dnia” [4].

*

Marek Kożusznik, kiedyś warszawski hippis, potem nowojorski grafik i mistrz „czarnej sztuki”, upomina się, żebym w końcu przeczytał dwa pierwsze rozdziały powieści Jaś, pozostałe w spuściźnie po innym hippisie, krakowsko-warszawsko-nowojorskim, Jacku Gulli (1948-2021). Przeczytałem i jestem za tym, żeby wydać. Przekornie obliguje mnie do tego choćby spojrzenie spod powieki, gdy na początku czytam: „Ach, oślepnąć lepiej, niż się męczyć w jarzmie tego, co oczy widzą. O, nigdy już nie unieść powieki. Jaki sens dźwigać je? Czy tylko po to, by własnego nieszczęścia, jak skazaniec, musiał człowiek być bezsilnym świadkiem?! Czy po to oczy dane mi są, bym, przeklinając światło, do ślepoty się miał modlić?! Och, dary światła, dary widzenia, obym was nigdy nie spróbował!”.

Problematyka ta wiąże się z przedstawionym pod koniec pierwszego rozdziału opisem ukradkowych wizyt młodocianego bohatera w krakowskim przedszkolu, prowadzonym ongiś przez zakonnice, a potem im odebranym, w którym jednak pozostał wystrój („Wszędzie jednak oko napotykało majestatyczne, zatopione w werniksie obrazy, połyskiwało zrudziałe złoto ram, gęste wota i rzeźbione w framugach drzwi zbawienne sentencje”). A w jadalni zwisał ze ściany „nadludzkich rozmiarów Ukrzyżowany”: „Wskutek półmroku pewnie ciało zwisające z krzyża wydawało mu się ciałem jeszcze żywym, jeszcze ciepłym, jakby znieruchomiało ledwie chwilę przedtem. Wrażenie to potęgowały jeszcze oczy Chrystusa, już jakby uciekające pod powieki, a jeszcze utkwione w każdym, kto stawał w progu tej jadalni”. Pod tą statuą, pod tym wzrokiem chłopiec napotykał dzbanek ciepłego mleka i chleb na talerzu, okryty białą serwetą. Wychodząc „nie potrafił powstrzymać się, by raz jeszcze spojrzeć w twarz Chrystusa, jakby obawiał się, że w międzyczasie, gdy on zażerał się, drewniane powieki konającego opadły. Nie opadły. Z dna boleści gasnące źrenice niezmiennie patrzały wskroś niego. Tak właśnie – na wskroś! Jakby on, Cezary, powietrzem samym był… Później, ilekroć nadarzała się okazja, zachodził tutaj i zawsze czekało na niego gorące mleko, chleb, ten sam błagalny, nie widzący go wzrok”.

Pierwowzorem bohatera powieści, w maszynopisie obdarzonego znaczącym imieniem Cezary, skorygowanym potem na (równie znaczące): Eugeniusz, był krakowski performer i pisarz (powieść Kurtyzana i pisklęta), Krzysztof Niemczyk – barwna postać, a dla Jacka Gulli idol, obiekt fascynacji, kochanek, czasem zły duch (pamiętam sztukę teatralną, którą Jacek czytał mi w latach siedemdziesiątych z rękopisu, na gorąco zmieniając w tekście pierwotne imię Krzysztof na Mefistof…).

Pierwsze wrażenie z lektury: artysta-cygan, pokroju młodego Przybyszewskiego, w realiach PRL-u. Ale dwa rozdziały to za mało, żeby ocenić powieść. Czekając na kolejne, zacytuję jeszcze jeden mały fragment, bardzo charakterystyczny dla optyki powieści Jaś: „Zatrzymywał się przed każdą wystawą, ze sprzętem elektrycznym, z książkami i jedzeniem. Wpatrywał się w kremówki z poziomką, w rurki z kremem posypane cukrem, w oblicze Pierwszego Sekretarza PZPR, w ręczny świder… Przed wystawą z nakryciami głowy, gdzie na gipsowych głowach bez twarzy, ustawionych na zielonej trybunie, eksponowały się kapelusze, berety i kaszkiety najrozmaitsze, poczuwszy pot, zimnymi strużkami ściekający spod pach, z gorzkim uśmiechem Cezary wyobraził sobie, że jest ogonem jakimś, niedobitkiem pochodu, pochodu olbrzymów, którego radosne wspomnienie przechowywała jedynie pamięć tych niemych, gipsowych postumentów”.

Manekiny na wystawie krakowskiego kapelusznika, obserwujące ulicznych przechodniów i porównujące ich do zapamiętanego z zamierzchłych czasów pochodu gigantów? Jest w tym sugestywnie zapętlonym obrazie oryginalność i siła.

Wtorek, Wigilia

W dniu wigilijnym dzielę się życzeniem, wyrażonym przez Małgorzatę Łukasiewicz w zimowym numerze „Więzi”: żeby powstał słownik, który nie będzie dawał ścisłych, naukowych definicji desygnatów poszczególnych słów, tylko „opisze samo słowo. Jaka jest jego barwa, jaki ma ciężar, jakie budzi w nas skojarzenia”. Rzeczywiście, przydałby się taki słownik tłumaczom i pisarzom. Myślałem o czymś podobnym, kiedy parę lat temu zaczynałem w kwartalniku literackim „Wyspa” publikować Słownik opypski. Ale to projekt dużo skromniejszy, ograniczony do słów, odnoszących się do roślin i zwierząt. A tu trzeba by się zająć tysiącami innych słów, obwąchać, dotknąć, porównać użycia, wziąć na język, rozgrzać i rozwibrować. Obawiam się, że taki słownik pozostanie w sferze pobożnych życzeń.

Czwartek, 26 grudnia

W „NZZ” recenzja prawie tysiącstronicowej książki, w której medioznawczyni Michaela Krützen niespiesznie przygląda się „zabijaniu czasu” w literaturze i filmie. Na tytułowego bohatera filmu Big Lebowski patrzy oczyma Marksa, na seryjnego mordercę z American Psycho przez filozofię Pierre’a Bourdieu, a na bohatera powieści i filmu Wielki Gatsby wyciąga Wprowadzenie do metafizyki Heideggera [5]. Sam temat umiejętnego dysponowania czasem bez trawienia go na bezsensowne prace i konwencjonalne kontakty międzyludzkie niewątpliwie ważny i wart tysiąca stron. Dziwi tylko trochę ulokowanie początku zjawiska w latach dwudziestych. Nie wymagam, albo nie oczekuję, sięgania do starożytności czy średniowiecznych praktyk monastycznych, ale prosiłoby się zacząć choćby od Thoreau, albo od Obłomowa (i obłomowszczyzny), dalej przejść do Prousta i bohatera jego cyklu, że nie wspomnę o Białoszewskim. Ale może to wszystko jest uwzględnione przez Michaelę Krützen, a tylko zostało pominięte przez recenzentkę szwajcarskiego dziennika? Jak znaleźć czas, żeby to wszystko sprawdzić, porównać, przetrawić? I jeszcze mieć kiedy uprawiać błogą obłomowszczyznę, dolce far niente?

Środa, 1 stycznia 2025

Dziś o godzinie 6.54 rano, w Nowy Rok, nadeszły, zapłacone w sylwestrowy wieczór, elektroniczne wizy etiopskie. Zaraz też kupiliśmy bilety i wszystko wskazuje na to, że luty spędzimy w Addis Abebie.

Godzina 6.54 nie jest taka dziwna, jeśli wziąć pod uwagę strefy czasowe – zimą w Etiopii jest dwie godziny później niż w Polsce. Sprawdzam zatem, jakie są tam święta. Okazuje się, że Nowy Rok (Enkutatasz) obchodzony jest w tym kraju oraz w Erytrei nie 1 stycznia, tylko 11 września (na pamiątkę powrotu Królowej Saby z Jerozolimy). Boże Narodzenie (Genna) przypada 7 stycznia; szczególnie barwne jest święto Timket (upamiętnienie chrztu Chrystusa), przypadające w tym roku 19 stycznia. W dniu, kiedy mamy wracać, 2 marca, obchodzone będzie święto zwycięstwa nad Włochami pod Aduą (w roku 1896). 1 maja świętowany jest międzynarodowy dzień pracy, a 5 maja Dzień Zwycięstwa (na pamiątkę powrotu Hajle Selasjego do Addis Abeby w roku 1941 i kresu okupacji włoskiej). Trzecie majowe święto w Etiopii to 28 maja, rocznica obalenia junty wojskowej (Dergu) w roku 1991. Ze świąt prawosławnych jest jeszcze Wielki Piątek i Wielkanoc (w tym roku 18 i 20 kwietnia) oraz Święto Krzyża, na pamiątkę znalezienia przez cesarzową Helenę w IV wieku Krzyża Prawdziwego, w tym roku 27 września. Ponadto muzułmanie obchodzą swoje święta religijne. Trzeba też pamiętać, że Etiopczycy zaczynają liczenie obecnej ery (Era Wcielenia) od 9 roku po narodzeniu Chrystusa, co sprawia, że ich kalendarz różni się od naszego o 8 lat.

Piątek, 3 stycznia

Podczytuję Ursprung und Gegenwart szwajcarskiego filozofa (urodzonego w niemieckiej rodzinie w Poznaniu), Jeana Gebsera. Bardzo ciekawy rozdział o czterech mutacjach świadomości, a w nim fragment o strukturze magicznej. Gebser analizuje tu na przykład prehistoryczne malowidła naskalne, opisane przez Frobeniusa w pracy Das unbekannte Afrika (1905). Polowanie pigmejów na antylopę rozpoczynało się od narysowaniu sylwetki tego zwierzęcia na piasku, przed wschodem słońca; kiedy pierwszy promień słońca padał na rysunek, wbijano w całkowitym milczeniu strzałę w szyję antylopy. Potem ruszano na polowanie i wracano z niego z antylopą, przebitą strzałą dokładnie w tym samym miejscu. Wieczorem – znów w kompletnym milczeniu – wyjmowano strzałę z piasku i zacierano rysunek, żeby zdjąć z polujących odium zabójstwa.

Zdaniem Gebsera sytuacja ta ujawnia pięć cech charakterystycznych człowieka magicznego. Pierwsza to brak indywidualności, widoczny w tym, że odpowiedzialność za popełnione przez grupę morderstwo na części przyrody wiąże się z zewnętrzną mocą słońca. To nie strzała pigmejów zabiła antylopę, tylko promień słońca, którego ta strzała jest symbolem. Podporządkowanie grupowej tożsamości słońcu (dzięki swej jasności uważanemu za symbol świadomości) pokazuje, do jakiego stopnia świadomość tych ludzi podporządkowana jest czemuś zewnętrznemu. W ten sposób dochodzimy do drugiej cechy charakterystycznej, którą jest punktowa jedność, widoczna w wymienności elementu realne sprawczego z nierealnie sprawczym, czyli w zwierciadlanym powiązaniu promienia słonecznego i strzały.

Jean Gebser potrafi pokazywać te trudne do wyjaśnienia sprawy w sposób racjonalnie sprawdzalny i naoczny, przejmujący zwłaszcza, kiedy dodaje aspekt akustyczny, i czytelnik zaczyna słyszeć w intensywnym rytmie pradawnego bębna wzmocnione bicie serca i pulsu zbiorowego Ja, zmuszające do ucichnięcia zwykłe odgłosy nocnej puszczy. Nawet bez autentycznych próbek nagraniowych udaje mu się samymi słowami wyczarować istotę tego magicznego świata.

Sobota, 4 stycznia

Śniło mi się, że prowadziłem publiczną (międzynarodową?) prezentację archiwaliów, pozostałych po Adamie Zagajewskim i jeszcze jednym, zaprzyjaźnionym z nim poecie (zagranicznym). Zbiory okazały się zaskakująco bogate i pozwalające, nawet po pobieżnym tylko ich uporządkowaniu, na barwne, wielowątkowe widowisko, w którym rękopisy, wydruki i edycje stanowiły tylko margines, a jednak w centrum była cały czas poezja.

*

Trudno mi nie odnotować w Spod powieki poetyckiej miniatury Krzysztofa Czyżewskiego w dzisiejszym newsletterze „Księgi Przyjaciół”, zwłaszcza, że prosto w oczy wzięło się z uważnego patrzenia na dzieło sztuki, co autor tak wyjaśnia w nocie wstępnej: „Kilka lat temu w Palazzo Fava pokazywano po raz pierwszy ponownie w całości poliptyk Cossy. To wtedy na obrazie «Świętej Łucji» dostrzegłem i sfotografowałem niewielki detal – spojrzenie istniejące jako osobny byt. Zapadło we mnie głęboko, przez lata domagając się poetyckiego wyrazu, aż po medytację zapisaną u kresu mijającego roku”.

Francesco del Cossa, „Święta Łucja” (fragment). Fot. Krzysztof Czyżewski

Historycy sztuki, rzecz jasna, napisali wiele stron na temat tych dwojga oczu, ich znaczenia i symboliki. Czyżewski proponuje własny, indywidualny odbiór, biorący w nawias dotychczasowe ustalenia, a prowadzący od Spojrzenia tych oczu do własnego wnętrza – czyni przed nim rachunek sumienia, oddaje się mu bez reszty. Nieubłaganemu.

Niedziela, 5 stycznia

Jeszcze o oczach, rozdziałek Na oczy opuchłe i ciekące łzami z rzadkiego (właściwie unikatowego) renesansowego poradnika: „Gdy oczy koniowi opuchłe, a cieką łzami, nalepiej zaciąć mu żyły nad obiema oczyma, a dać krwi dobrze wynidź, po tym dać mu jeść korzeń rzepikowy, a omywać go wodą studzianą, z łaski Bożej będzie zdrów” [6].

Nieco podobny, choć bez odwołania się do Bożej łaski, raczej do magii, jest przepis na leczenie krzczycy: „Gdy koniowi krzczyca to jest trąd koński, weźmi babkę czerwoną warz ją w wodzie, a tę dawaj koniowi pić po trzy dni a nic innego, po tym gdy go będziesz napawać zakryj mu oczy, aby wody nie widział. Item zawiązawszy żabę żywą w chustę, na szyi mu uwięź, a gdy zdechnie żaba będzie koń zdrów” [7]. Zabieg uwiązywania przez brodatego masztalerza na szyi konia chusty z żywą żabą przedstawiono na jednym z ilustrujących tę książeczkę drzeworytów. Koń ma minę sceptyczną.

Źródło: Małopolska Biblioteka Cyfrowa.

Ciekawa jest historia odkrycia tego unikatu: warszawski antykwariusz Cezary Wilanowski wypatrzył ów polski druczek w oprawie jednego z tomów Statutów Zygmunta I (sporządzonej w roku 1538), wydobył go, kazał oprawić w safian i odstąpił w roku 1885 Emerykowi Hutten-Czapskiemu w zamian za trzy tomy jego katalogu medalów i monet polskich.

*

Pod wieczór spacer z Karolem, który był w Opypach przez tydzień (dziś wieczorem wraca do Szwajcarii). Idziemy nad staw, pokryty lodem, rozświetlonym promieniami kładącego się do snu słońca. Im silniej światło odbija się w powierzchni, tym zarazem mocniej świetlisty palec zdaje się wnikać w głąb, między wystające kępki traw i innej roślinności. Jest w tym zanurzeniu spokój i ukojenie.

Jan Zieliński, „Światłem w głąb”. Opypy 2025

Trzech Króli

W Wilnie odbyła się konferencja prasowa, na której poinformowano o zawartości odkrytej w wileńskiej katedrze skrytki. Znaleziono w niej koronę grobową Aleksandra Jagiellończyka (zmarł 19 sierpnia 1506), koronę grobową, łańcuch, medalion, pierścień i tabliczkę natrumienną pierwszej żony Zygmunta Augusta Elżbiety Habsburżanki (pochowana 24 sierpnia 1545), a także koronę grobową, berło, jabłko królewskie, trzy pierścienie, łańcuch i dwie tabliczki natrumienne drugiej małżonki tego monarchy, Barbary Radziwiłłówny (pochowana 24 czerwca 1551). Trudno o lepszą koincydencję z dzisiejszym świętem.

Szczątki tych trojga, króla i dwóch królowych, były tematem szeroko omawianym w prasie w roku 1931, kiedy to podczas powodzi w Wilnie wydobyto zagrożone szczątki królewskie z krypty pod katedrą – kierował tymi pracami człowiek nam współczesny, podówczas już wojewódzki konserwator zabytków, Stanisław Lorentz. Obok korony Aleksandra Jagiellończyka wydobyto wówczas także dwa jego pierścienie, włożone, jak się przypuszcza, do trumny przez wdowę Helenę, córkę wielkiego księcia moskiewskiego. Ta z kolei, jako prawosławna, zostanie pochowana też w Wilnie, ale w cerkwi Przeczystej Bogurodzicy.

Wtorek, 7 stycznia

Umarł prof. Jacek Wojciechowski, wieloletni dyrektor Biblioteki Wojewódzkiej w Krakowie. „Rynek Książki” przypomina z tej okazji artykuł o Wojciechowskim, napisany przez Jana Pieszczachowicza: „W bibliotece na Rajskiej, kiedy jej dyrektorował, na strychu gnieździły się nietoperze. Niektóre pracownice dokarmiały je potajemnie, urywając trochę czasu z obowiązków służbowych. Dokarmiał je również… dyrektor, przekonany, że nikt o tym nie wie. Dzięki tej wzajemnej pozorowanej niewiedzy nietoperze miały się dobrze, a opiekunowie służyli chrześcijańskiemu miłosierdziu” [8]. Podoba mi się taka „wzajemna pozorowana niewiedza”. Przypomina mi to, jak z Berna posłałem kiedyś do centrali notatkę na temat artykułu o ochronie nietoperzy w wielkich miastach z delikatną sugestią, że przydałoby się przenieść niektóre rozwiązania na teren polski i po pewnym czasie ambasada otrzymała polecenie przygotowania raportu o ochronie nietoperzy w miastach w oparciu o doświadczenia szwajcarskie.

Środa, 8 stycznia

Dua Lupa drąży temat powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych i w rozmowie z autorką dopytuje, dlaczego Blake. Jako autor tekstu o Młodopolskiej recepcji Blake’a zastrzygłem uchem: „Ponieważ Blake był ważnym poetą dla mojego pokolenia czytelników, to znaczy nie dla każdego mieszkańca Polski, trudno przecież wyobrazić sobie Polskę jako kraj czytelników Blake’a, ale my, jako młodzi ludzie, czytaliśmy go w komunistycznej Polsce jako poetę antysystemowego, wywrotowego, to było rewolucyjne, nie tylko z powodu jego rangi, ale i dlatego, że wnosił on w naszą smutną i szarą rzeczywistość tajemnicę, mistyczną metaforę. Powiem szczerze, że nie był szeroko czytany, był raczej artystą niszowym, ale był tak dziwny, że frapował ludzi, podważających zastaną rzeczywistość, więc była to poniekąd sprawa polityczna. W latach dziewięćdziesiątych w mojej okolicy, tam, gdzie mieszkam, w najbliższym sąsiedztwie mieszkało trzech tłumaczy Blake’a. Zabawne, prawda? Wszystko to byli kontestatorzy, trochę hippisi. Tak więc to było moje pierwsze zetknięcie się z Blakiem i wkrótce się w nim pogrążyłam, w jego dziele, i polubiłam, nadal go lubię”.

Całość tutaj

Czwartek, 9 stycznia

Po wczorajszej – nieudanej – próbie oglądania polskiego serialu Wzgórze psów na podstawie powieści Jakuba Żulczyka dziś zaczęliśmy z przyjemnością i zaciekawieniem japoński serial Asura – dziejącą się w roku 1979 historię dorosłych czterech sióstr, które podejrzewają, że ich starzejący się ojciec od kilku lat ma kochankę, a może nawet został ojcem jej syna. Słowo ‘asura’ oznacza w buddyzmie boginki o trzech głowach i trzech twarzach. Życie codzienne przeplata się tu ze scenami tradycyjnego japońskiego teatru, cały czas mamy do czynienia z grą pozorów, maskowaniem prawdziwych uczuć, mimikrą. A wszystko to dzieje się w ciasnych, niesamowicie upchanych rzeczami i bardzo akustycznych wnętrzach, gdzie trudno o dyskrecję i intymność.

Piątek, 10 stycznia

W „NZZ” Ilma Rakusa pisze o powieści laureata Kościelskich, Mikołaja Łozińskiego, Stramer, która ukazała się w niemieckim przekładzie Renate Schmidgall (Suhrkamp Verlag). Rakusa dostrzega w tej „powieści rodzinnej” przede wszystkim „delikatność” i „mądrość”. Co mi przypomina filiżankę z rozmowy z Łozińskim, jak ukazała się rok temu w „Tygodniku Powszechnym”, kiedy wyszła po polsku kontynuacja StrameraStramerowie: „Pamiętam wywiad z Michaelem Haneke, wybitnym austriackim reżyserem, który powiedział, że jak przychodzi do niego student i mówi, że chce nakręcić film o Holokauście, to mu tłumaczy: «Nie dotykaj tego, bo nie masz o tym pojęcia. Lepiej zrób film o filiżance swojej babci. Będzie ciekawszy». Więc ja zajmuję się moją filiżanką”. Mądrze i delikatnie. A nawet z humorem.

Sobota, 11 stycznia

Śniło mi się, że S., młoda polonistka po doktoracie, szukająca pracy, znalazła ją w słynnym parku, typu wersalskiego – jako nimfa leśna. Leżała we wdzięcznych pozach na konarach drzew w powiewnych jednobarwnych szatach z jedwabnego tiulu.

*

Kolejny seans prywatnego dyskusyjnego klubu filmowego w Milanówku: nowa wersja przedwojennego Mocnego człowieka wedle powieści Przybyszewskiego – z muzyką Maleńczuka i zespołu Püdelsi. Film z roku 1929, jeśli pominąć naiwności fabuły i przesadną mimikę, uderza znakomitym oddaniem atmosfery wielkomiejskiej Warszawy, z licznymi napisami reklamowymi, grą świateł, przebitkami i szerokimi planami. Spod powieki odnotować wypada liczne sceny pojedynków oczu. Dobra obsada, także w rolach drugo- i trzecioplanowych – pozostaje w pamięci zwłaszcza boy hotelowy, grany przez młodego Tadeusza Fijewskiego. Dodana muzyka Maleńczuka świetnie wpisuje się w narkotyczny klimat prozy Przybyszewskiego.

Niedziela, 12 stycznia

Wczorajszy seans to okazja do lektury powieści Przybyszewskiego. Maria zaczęła ją czytać przed seansem i od razu wychwyciła świetny cytat (słowa genialnego pisarza Górskiego do dziennikarza Bieleckiego): „Ciekaw jestem, jakbyś w jakiejś powieści opisał stół albo krzesło, rozumiesz, taki stół, na którym ktoś przed chwilą bezsenną noc przepędził, ot, np. taki Mickiewicz, który na nim pisał swoje improwizacje, albo takie krzesło, na którym siedział mężczyzna, a potem na tym krześle usiadła dziewczynka, która tego pana kochała, i uczuła się zapłodnioną… Barbey d’Aurevilly piękną rzecz o tym napisał…” [9].

To aluzja do sceny z opowiadania Najpiękniejsza miłość Don Juana, do której belgijski artysta secesyjny (którego grafiki Przybyszewski wysoko cenił i kolekcjonował) Félicien Rops stworzył sugestywną ilustrację, zapowiadającą nieco ekspresjonistyczną poetykę filmu Mocny człowiek.

Félicien Rops, „Le plus bel amour de Don Juan”. Po 1886. MKN III-ryc.-34958, domena publiczna

Ja dziś dopiero zabrałem się za ponowną (po prawie pół wieku od konferencji IBLowskiej o Przybyszewskim, w listopadzie 1977 roku, na której miałem referat o jego wpływie na rosyjską powieść modernistyczną) lekturę Mocnego człowieka.

Spośród ogranych przez adaptację filmową pojedynków oczu tutaj, z powieści, wyjmuję tylko: „Oczy jej były jakby mgłą przysłonięte, ciężkie powieki zakrywały je do połowy, na małej, smagłej twarzy widać było znużenie. Czuła widocznie, że na nią patrzy. Powoli, leniwie podniosły się delikatne wieka jej oczu, a spod ciemnych rzęs wypełzło długie, badawcze spojrzenie w stronę Bieleckiego” [10]. Dziennikarz czuje „jej oczy na swej twarzy, jak gdyby dotyk czułych macek…” [11].

Do tematu młodopolskiej (powieść ukazała się po raz pierwszy w „Sfinksie” w roku 1911) recepcji autora Vade-mecum warto odnotować to zdanie Bieleckiego o Górskim: „Mózg jego był niezmiernie ciekawy, choć więcej jeszcze laurowy i ciemny, niż Norwida” [12].

Z kolei przedostatni rozdział powieści, w filmie zastąpiony znacznie skróconym i spłyconym wątkiem krajowym, to napisana w duchu popularnych na przełomie wieków powieści Henri de Régniera historia krótkiego pobytu dwojga bohaterów w Wenecji, wygrywająca motyw gondoli jako trumny (po latach odezwie się on w przejmującym wierszu Wata – Przypomnienie Wenecji).

Już te kilka wypisów pokazuje, że powieść – warta też uwagi jako wczesne przeczucie faszyzmu – jest znacznie bogatsza, bardziej gęsta od adaptacji filmowej. A przecież znajomość czy pamięć powieściowego tekstu nie była wcale niezbędna do percepcji filmu. Na odwrót, czytając dziś Mocnego człowieka miałem w uszach słyszany wczoraj podkład muzyczny Maleńczuka i Püdelsów…

No dobrze, napiszę to, choć nie jestem pewien, czy sobie ex post nie wmawiam. Przeciągłe tempo tej muzyki przywodzi mi na myśl słynną kiedyś melodię Tekli Bądarzewskiej, której choćby sam tytuł powinien był Maleńczuka zainteresować: Modlitwa dziewicy. Wątek ten pojawia się dwukrotnie w powieści Mocny człowiek. Najpierw w rozmowie Bieleckiego z demoniczną Adą Karską, która mówi do niego: „Jeżeli umiesz grać na fortepianie, to zagraj sobie „Souvenir de ma chaumière” i „Prière d’une vierge” niezrównanej, nie dość jeszcze przez naszą twardą, cyniczną duszę docenionej Bandarzewskej, a wtedy zrozumiesz, dlaczego Łusia płakała na pogrzebie Górskiego…”, na co Bielecki odpowiada: „Duszyczka młodej dziewczyny żądna niezwykłych wrażeń, niesłychanych przygód, chętna do przewrotów, rewolucji, rozszarpywania kajdan; […] ale niezadługo przychodzi reakcja – ciężki katzenjammer, i wtedy na wszystkich rejestrach jej duszy rozbrzmiewa «Modlitwa Dziewicy»” [13]. Bielecki wraca do tego wątku w rozdziale weneckim: „A! to wspaniałe! – zachichotał szyderczo – duszyczka mi się rozmazgajać poczyna. Bądarzewska poczyna w niej wygrywać «modlitwę dziewicy» i «wspomnienie mojej chatki» – ha, ha, kapitalne, niezrównane, tego jeszcze było potrzeba!” [14]. Oba te utwory Tekli Bądarzewskiej pojawiają się też w norweskich wspomnieniach Przybyszewskiego jako przykład dziwnego kontrastu. Pisze on najpierw o sobie („człowiek o niesłychanie przeczulonych, przedelikaconych nerwach”, który „miał się stać potwornym satanistą!”), by tak kontynuować: „gdyby kuzynka naszego wspaniałego króla Batorego – piekielna sadystka, Elżbieta Batory, która coś około 120 swoich służebnic zamordowała w najohydniejszy sposób – miała trochę talentu muzycznego, byłaby stworzyła jakąś przedziwną «Modlitwę dziewicy», pisałaby Le souvenr de ma chaumière i wpędziłaby nieśmiertelną Bądarzewską w kozi róg” [15].

Modlitwę dziewicy grali kiedyś (1981) Marek i Wacek. Maciej Maleńczuk kilka razy śpiewał utwory Norwida. Czemu nie miałby nucić parafrazy Bądarzewskej?

JAN ZIELIŃSKI

[1] Tadeusz Gustaw Jackowski, W walce o polskość. Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972, s. 400.

[2] Joanna Roszak, Poezja w odcinkach. Wiersze w czasach Netflixa. Kołobrzeg, Biuro Literackie, 2024, s. 99.

[3] Kolędy. Ilustrował Jan Marcin Szancer. W łatwym układzie na fortepian. Opr. Piotr Robert Thor. Warszawa, Wydawnictwa „Alfa”, 1988.

[4] Stanisław Tomkowicz, Z wieku Stanisława Augusta, Kraków 1882, t. 1, s. 66.

[5] Por.: Michaela Krützen, Zeitverschwendung. Gammeln, Warten, Driften in Film und Literatur. Frankfurt am Main, S.-Fischer-Verlag, 2024.

[6] Sprawa a lekarstwa końskie, przez Conrada Królewskiego kowala doświadczone: nowo z pilnością przełożone, a najpirwej o poznaniu dobrego konia. W Krakowie Florian Unglerius prasował. 1532.

[7] Tamże.

[8] „Rocznik Biblioteki Kraków” 2019, s. 376.

[9] Stanisław Przybyszewski, Mocny człowiek. Powieść. Warszawa, „Lektor”, 1923 s. 9.

[10] Tamże, s. 95.

[11] Tamże, s. 96.

[12] Tamże, s. 123-4.

[13] Tamże, s. 124-5.

[14] Tamże, s. 265.

[15] Tenże, Moi współcześni. Wśród obcych. Warszawa, „Biblioteka Polska”, 1926, s. 220.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek