Był uosobieniem poezji, kimś, kto wiedział, że tylko poezja zbliża miejsca i czasy najodleglejsze od siebie.
W szkicu O Duchu Czasu zapisał uwagi, które były autodefinicją, najbardziej istotną charakterystyką własnej twórczości: „W każdej chwili przeszłość jest obecna z nami, w nas i nasze próby przekroczenia horyzontu epoki są […] w niemałej mierze próbami ustawicznego ocalania przeszłości przez jej przeżywanie w sobie i tworzenie z niej jakby nowej kategorii, która nie jest już ani przeszłością, ani przyszłością”.
Czytając teraz wiersze Jastruna w układzie chronologicznym zobaczyłam, jak przebiega dramatyczna zmiana, przejście od przestrzeni, którą tworzyły topiczne obrazy, symbole i wszystkie sny kultury, do obszaru zdominowanego przez dziejącą się historię. Mężczyzna w złotym hełmie z obrazu Rembrandta za chwilę ukaże tępą twarz żołdaka, konie unoszące na swoich grzbietach chłopców, konie symbole swobody i beztroski, teraz ranione będą leżały „w przymglonych śmiercią ślepiach”. Wczesny wiersz Noce zapomniane z tomu Inna młodość (1933) ewokuje mityczną przeszłość:
Otwierają się wysokie drzwi
Wiodąc w pokoje tych, co kiedyś żyli.
Młodzi są jeszcze, ujeżdżają konie,
Judzą sokoły, dmą we flety
I hałaśliwie ostrzą broń.
Literacki obraz wykorzystuje wszystkie tropy romantyczne. Jest i kobieta w bufiastej sukni, dom rodzinny, święte obrazy, „owoce, wonie i dziewczęta, / i muzyka we włosy wpięta”, ale również „wrzask mordowanych” i nagła konstatacja:
Dla zapomnianych dawno nocy,
Dla gwałtu, zbrodni i przemocy,
Dla szumów zakochanej krwi –
Dla nienawiści i rozkoszy
Otwieram dzisiaj moje drzwi.
Dwa lata później w tomie Dzieje nieostygłe czytamy: „Mord milionów rozpoczął stulecie” i „poderwało historię spod stopy”. Literatura, mitologia ginie pod ciężarem historii. Myślę, że przez wiele lat, gdy ktoś przywoływał nazwisko Jastruna, kojarzył się jako autor wiersza Mitologia, o tym wiecznym czasie, wciąż takim samym, gdy:
Dzieci skacząc toczyły koła, po złotą wełnę zabawy
Przeprawiały się na drugą stronę.
[…]
Dzieci, porwane w niebo, w letnim unoszą się zmierzchu,
Zderzając się z tęczą kołami
Rok po Mitologii powstaje wiersz Bajka, a pod nim jest data 1938:
Niewiniątka, chłopczyki, przyjaciele zwierząt,
Gdy rysujecie kredą koła na chodniku
Śmiejąc się, któż by przy was śmiał pomyśleć: rzeź.
Śmiejące się dzieci, rysujące te same, co w mitologii koła, teraz są na ziemi, na bruku i przyszłość oznacza zagładę, krew i wspólny dół dla zamordowanych. Jest to dosłowne ściągnięcie obrazu z nieba na ziemię i wystarczy kilka lat, żeby poeta zapisał: „Uczyliśmy się praw historii / Na własnych ciałach” (Pierwsza wiosna). Jedno w tej poezji pozostaje bez zmian – przekonanie, że człowiek jest czasem; „Krwią go żywimy, otwieramy naszym życiem, / Z nami pada jak drzewo ścięte, w nas się rodzi” (W domu).
Wiersze dyktowane czasem historii są najmocniejszym świadectwem lat, gdy „Trumną był piec krematorium”. Czytam je i nie rozumiem, jak mogły ulec zapomnieniu. Zadrwił chyba z nas, piszących o poezji, Duch Czasu. Odkryta została twórczość Paula Celana i jego Fuga śmierci, ale dopiero dziś widzę, jak ten dół „kopany w powietrzu” trzy lata wcześniej pojawił się w bezradnym pytaniu Jastruna „Jak rzucić wieniec zielony/ Na grób wykopany w powietrzu?”.
Wiersze-świadectwa są pisane ze szczeliny między życiem a śmiercią, ze szczeliny między żywymi a zmarłymi, gdy trwa stan zawieszenia, gdy „To, co jest, i to, czego nie ma, jednako jest puste”. Ukrywający się Żyd wie, że każdy może go wydać i powtarza odwieczny lament:
Zabity jest Saul, poraził go wróg.
Odcięta jest głowa Saulowa.
Nad głową odciętą króluje kruk.
Sczerniała królewska głowa.
(Pieśń chłopca żydowskiego)
Wtedy właśnie, w latach czterdziestych, w osaczeniu, w poczuciu, że żywy nie wyjdzie z ukrycia, rodzi się przekonanie, że:
Kłamał anioł płacząc w Jeruzalem,
Kłamał anioł lecący z Nazaret.
Nic – prócz ziemi porażonej żalem,
Nic – prócz nieba nieruchomych planet
I chlebów zmienionych w kamienie.
(Krzyż Północny)
Pojawia się wizja umęczonego Chrystusa i świecącego, przerażającego krzyża. Czas historii jest kolisty. Czas święty, czas między Rajem a Paruzją jest liniowy. Przebiega od punktu do punktu, spełniając się w ostatecznym celu – zbawieniu. W tych wierszach krzyż, który jest po tej stronie muru, oddziela przestrzeń chrześcijan od getta i nie nadaje sensu masowej śmierci mordowanych.
Myślę, że największym dramatem dla poety-myśliciela, było szukanie jakiejś drogi wyjścia z poczucia śmierci Boga, z przekonania, że:
Nie było go w cierniowym dymie
Palonych ciał, w mroku komór.
Twe imię noc, twe imię pomór
Pożar twe imię.
(Pieśń chłopca żydowskiego)
Po ogłoszonej śmierci Boga pozostaje nam wiedza, że przez wieki powtarza się to, co wielkie i to, co banalne, że nieunikniona jest zagłada kolejnych cywilizacji, że „Przyjdą narody obce z rzeźbą twarzy nieznanych” i wszystko, co tak ważne było w naszej kulturze ulegnie zapomnieniu. Jastrun-katastrofista pisząc W stronę Werony, zaledwie dziesięć lat po wojnie, widzi tych, którzy są „silni zbrodnią” i tych, którzy „Żrą, piją, gnoją ziemię”, żyjąc w urojonej rzeczywistości. W tomach Genezy i Większe od życia najgłośniej rozbrzmiewa vanitas vanitatum, a poeta-prorok wieści powszechne zapomnienie tego, co budowało wspólną, ludzką przestrzeń kultury. Między tymi, którzy przeżyli Zagładę, którzy ocaleli zapada milczenie winy. Wiersz Wdowa, który jest najbardziej przejmującym świadectwem niemożności wypowiedzenia poczucia winy ocalonych, znajdzie dopiero w XXI wieku kontynuację, a może tylko replikę, w wierszach Piotra Matywieckiego.
Historia, która przygniata ciężarem milczenia, będzie w wierszach Jastruna pojawiała się jakby wbrew zamiarom poety. Chciał przecież „uwolnić tę chwilę od ciężaru okoliczności, sytuacji, w jakich urodziła się, aby umrzeć. Chciałem, żeby poezja nosiła najmniej cech doraźnych, cech okresu. […] Oczywiście nie chodziło mi o to, żeby wiersze nie zawierały aluzji do wydarzeń, sytuacji, wśród których powstawały, aby były chemicznie wyprane ze swojej współczesności (w pewnych chwilach uważałem nawet za konieczne podkreślać postulat aktualności czy odpowiedzialności przed historią), lecz aby wolne były od tego, co jest tylko modą pewnego okresu, jego strojem” (O Duchu Czasu).
Ciężar okoliczności rodzi wiersze, które, robiąc ten wybór, uważałam za najważniejsze. Są świadectwem wstrząśniętego sumienia, utworami, które nie powinny nigdy zniknąć z pamięci historii literatury.
W Dzienniku 1955–1981, zapisując wydarzenia na Węgrzech, pod datą 8 listopada 1956, Jastrun notuje: „Ten smród zbrodni bije pod niebo. U nas spisek milczenia wokół zamordowania narodu węgierskiego. Jest coś, co wydziera wnętrzności człowieka na to milczenie. To, co się dzieje, wkracza w sferę pozaludzką, w przestrzeń opanowaną przez szatana”.
W wierszu Rozmowa z pisarzem zapisuje tę myśl jednym zdaniem „Prawdę o zbrodniach wieku i ludzkim cierpieniu / Możesz powiedzieć, ale później, ale później”. O tych zbrodniach i o ludzkim cierpieniu wiedzą ci, którzy wrócili z lodów Syberii. Z radzieckiego gułagu. Dziady mają „Szyje zgięte Polarnym Kołem, / W oczach mroźnej pustyni firmament”. Milcząc – oskarżają. Ten który wrócił z ubeckich więzień –
Przyjechał w czarnym aucie,
Wbiegł po schodach do mieszkania.
Powiedział tylko tyle: „Nie pytajcie!”
(Powrót)
Milczenie ukrywającego się Żyda, który patrzy na płonące getto, milczenie ocalonego z gułagu, słowa zduszone „odłożone na później”, gdy będą mogły być wypowiedziane, są podsumowane jednym zdaniem w Dzienniku: „Dławi mnie wściekłość i rozpacz”.
Nie jest łatwo uciec od historii. Wszędzie są zmarli, w sennych majakach, w wizjach, w realnym mieście, na ulicach Warszawy. „Umarli obok żywych, starci na proch, niewidzialni / Przechodzą środkiem ulicy, obojętni na ruch motorów”. W realnej przestrzeni „Zabici krzyczą spod ziemi, śpiew kamieni, zgrzytanie żelaza”. W przestrzeni snu „Są przy mnie, siedzą w krzesłach na tarasie, / Podróżują w sleepingach, wchodzą po schodach do samolotu”.
Sny zagarniają dla siebie coraz więcej miejsca w wierszach Jastruna. Sny zrównują ze sobą różne czasy, różne, odmienne przestrzenie, są boleśnie prawdziwe, niepokojące. Wizje, a może halucynacje, lęki, obrazy otwierające metafizyczną przestrzeń, kiedy:
W ogromnym przeciągu
Otwierają się i zatrzaskują drzwi bez klucza.
(Tren)
Poczucie przekroczenia granicy między tą, a tamtą – nienazwaną przestrzenią, dominuje w wierszach pisanych w latach sześćdziesiątych. W większości tych utworów jest zaznaczona świadomość piszącego, który wie, że na obrazy pamięci nakładają się obrazy stworzone przez wyobraźnię i żaden pejzaż nie jest „prawdziwy”. O ile określenie „prawdziwy” można zastosować do tej ustawicznej gry wyobraźni, która często przywołuje ten sam, nieco tylko przekształcony obraz. Od tomu Większe od życia aż po tom Godła pamięci coraz częstszy jest dyskurs retoryczny, jakby świadomość tego, że „Nieskończone wariacje na ten sam temat” domagają się innego typu wypowiedzi. Jest to kolejny, gwałtowny przełom w tej poezji, która uciekając od historii zanurza się w czasie płynnym, rozmywającym kontury rzeczywistości.
To, co powraca w poezji Jastruna jest pejzażem wsi dzieciństwa, Korolówki, w której się urodził, a może okolic Kolbuszowej, gdzie w młodości był nauczycielem polskiego.
Krajobraz najpierw zmitologizowany, staje się coraz bardziej realny. Przejście od tego mitycznego do boleśnie konkretnego obrazu odbywa się niemal błyskawicznie.
Łąka trwa w upale lata. Otwarte są wszystkie zmysły, żeby mogła zabłysnąć kwiatami. Letnie popołudnie, gdy
„Słoneczniki schylają się pod wiatrem” każe patrzeć uważnie:
Nie pominąć nawet tego żarnowca
Ani dziewanny na piaszczystym wzgórzu,
Całej w żółtych stożkach, świecącej
Słońcem z tysiąca i jednego dnia.
(Nie pominąć nawet tego żarnowca…)
W tomie Błysk obrazu jest tekst „Zapisany – tak jak się zjawiał – tekst nawiedzonego wiosną”, a więc wizyjny, zanotowany przez tego, który przewiduje przyszłość, wieszczka. Wszystkie obrazy, począwszy od tego pierwszego „Idę łąkami dzieciństwa, idę w zapachu ziół, kwiatów, może miodunek, może rumianków bielejących mi w oczach” zmierzają w stronę unicestwienia wyśnionego raju. Wystarczy tylko zabić Czas. „Albowiem Raj może kwitnąć w swoich jabłoniach i owocować tylko w rzeczywistości bez czasu, jak bez zamykania oczu”. W dzieciństwie wszystkie rzeczy były prawdziwe:
I dotyk mój, tak wrażliwy,
Że zapalający iskrę
Nieomal religijną
Między mną a przedmiotem.
(Późny zapis)
Sakralizacja przestrzeni przynależnej dzieciństwu jakby mimochodem, krok po kroku, prowadzi Jastruna w kierunku poezji religijnej. Po okresie poezji, która negowała istnienie Boga, po okresie poezji zdominowanej przez sny o zmarłych i wizje o wyraźnym charakterze metafizycznym, powstaje wiersz – jeden z ważniejszych, jak sądzę, w twórczości poety: Chrystus Mantegni.
Trup umęczonego Chrystusa jawi się jako trup epoki „Tego Łazarza, w którego zmienił się Bóg, / By nie umrzeć w swej przeraźliwej chwale”.
Czy nie oznacza to, że historia, której zbrodnie zabiły obraz Boga, sama staje się obrazem cierpiącego, umęczonego Jezusa? Tak odczytuję ten wiersz: jako pojednanie historiozofii i ontologii, przywrócenie Bogu miejsca w świecie ludzi wydanych na żer historii.
Powstaje kilka wierszy będących rozwinięciem problematyki – nierozpoznanego Chrystusa przebywającego wśród ludzi. Emaus jest niemal dosłownym opisem rysunku Rembrandta z Fitzwilliam Museum. Słup światła bijący z pustego krzesła, oznacza, jak pisał Ryszard Przybylski w tomie Ogrom zła i odrobina dobra, ten moment, w którym niewidoczny już Zmartwychwstały przemienia się w „świetlisty obłok, z którego w przestrzeń gospody tryskają promienie Wiecznego Życia”.
Problem nierozpoznanego, znikającego Chrystusa pojawia się w wierszu Wiosna umarłych: „Nie poznała go Maria Magdalena / Nikt go nie poznał”.
A przecież, jak pisze Jastrun, będą „kochać go idący /na śmierć – i odtąd już na zawsze niemi / w Nim”.
Obraz Chrystusa w wierszach Jastruna pod koniec jego życia zawsze występuje w połączeniu z męką i śmiercią. Drzewo życia, to które rosło w środku Raju „dosłużyło się krzyża”.
Śmierć nieustannie podsłuchuje nas – żywych. Pojawia się wraz z pamięcią o zabitych powstańcach, wywlekanych na rozstrzelanie z kościoła Świętego Jakuba. Po latach wraca obraz szalejącej śmierci:
– […] Nie ma zmiłowania
mówiłem sam do siebie. Tyś to słyszał Boże
i widzisz jeszcze dzisiaj w źrenicy wszechświata
przenikającej najodleglejsze przestrzenie
(Charitas)
W późnych wierszach, z wydanego w roku 1980 tomu Punkty świecące zapisy wizyjnych snów są wypełnione obrazami śmierci. Ich zakończenia są gwałtowne, jakby należały do innego porządku rzeczywistości. Sprawy senne są sprawami obnażającej śmierci, kiedy „I śni mi się zima / jak zawsze bez oznaczonego miejsca / między nicością a śnieżycą życia”.
Rzeczywistość surrealistyczna z innego czasu, który nie jest ani przeszły, ani teraźniejszy, niesie ze sobą zerwaną logikę wydarzeń. Zdania urywają się, następują nagłe przeskoki z teraźniejszości na „inną stronę życia”, poza czasem. Niepokojący wiersz Orchidea zamyka obraz jakby wyjęty z innego tekstu, zagadkowego, który nie łączy się z żadnym innym z tego wiersza. Wiem, że nie muszę tego rozumieć, że mam przeżyć piękno odrealnionej jawy, które odsyła moją wyobraźnię poza rzeczywistość codziennego dnia.
W tej opozycji : nicość – śmierć – wieczność, pojawia się Bóg, którego mowy człowiek nie może zrozumieć. W wierszu zaczynającym się: „Z każdą sekundą tracę życie”, Czas – pisany dużą literą – ofiarowuje: „wielką nicość bezgraniczną jasność/ bez oczu w ostatecznym niebycie / i z łaski swej przekreśli moje życie/ jak czarną tablicę”. Ale to Bóg nada temu życiu sens, pozwoli go odczytać, gdyż ostatni wers brzmi: „Dzięki Ci Boże od białych liter”. Białe litery są widoczne na czarnym tle. Zapisana tysiącami wierszy tablica życia jest jasna i czytelna. Między Historiozofią – wierszem będącym polemiką ze stwierdzeniami Czesława Miłosza – a Bożym Narodzeniem upłynęło wiele lat. Uprościł się język. Niepotrzebna stała się interpunkcja. Miejsce retorycznego wywodu zastąpiło liryczne westchnienie, ale sens został ten sam:
Boże!
Zasłoń nas przed historią
Zbaw nas
Ty, który płaczesz w psalmach
Nagich rzek.
I na zakończenie. Mój wybór wierszy jest bardzo osobisty. Nie chciałam przedstawić przekroju z całego poetyckiego dorobku Jastruna. Niepokoił mnie poeta historii i czasu, historiozofii i ontologii, wizji i faktów. Zapisana przez niego podwójność świata w złożonej strukturze czasu.
Nie ma tu poezji sięgającej do antyku, wierszy w kostiumie starożytnym, wierszy w kostiumie romantycznym, nie ma wierszy malarskich o sztuce. Zrezygnowałam z wierszy o domu, dziecku, o dorastaniu – pełnych czułości, ale niezbyt dobrych. Pozostał Mieczysław Jastrun – poeta dramatu, cierpienia, historii, wielkich wizji, niepokoju, pytań metafizycznych.
IWONA SMOLKA
Szkic pochodzi z tomu Mieczysław Jastrun „Wiersze wybrane”. Wybór i wstęp Iwona Smółka. Biblioteka Zapomnianych Poetów, 27. Redakcja Piotr Mitzner. Lublin, Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, 2025.