Sonet szósty cyklu drugiego: „hundertmal Rose, jede einzelne“
Jerzemu, w połowie dystansu – nadziejnie
„Stukrotnie róża, każda pojedyncza”. Tak napisał Rilke w liście do Nanny Wunderly-Volkart, 19 grudnia 1919 roku. „Stukrotnie róża, każda osobna”. Mogłaby ta fraza streszczać wszelkie wiersze różane tego poety, a jest ich niemało, mogłaby streszczać jedyność królowej, wielość i bogactwo jej sukien. Prócz wszystkich najbardziej znanych Rilkeańskich wierszy różanych istnieją jeszcze dwa – znane odrobinę mniej: Wilder Rosenbusch i francuski wiersz Gente églantine. Fenomen róży tout court jest bowiem czymś odmiennym niż fenomen róży, zwanej eglantyną. W liście do hrabiny Sizzo z 15 lipca 1922 Rilke charakteryzował eglantynę jako rzadko spotykaną dziką różę, której rodowód wywodzono jeszcze z antyku i z Persji (jako miłośnik róż dowiedział się tego na wielkiej paryskiej wystawie różanej).
Sonet szósty cyklu drugiego powstał 15 lutego 1922 roku w Muzot, jako drugi chronologicznie sonet części drugiej. Róża – zdaje się mówić poeta o bohaterce wiersza – jest naga w swych wielu sukniach – istota królowej kwiatów unika strojności, wręcz jej zaprzecza. Taka jest nie każda róża, lecz właśnie eglantyna, szczycąca się starożytnym rodowodem, ta, co w swej prostocie bardziej się jawi jako prosty kielich niż jako stupłatkowy kwiat.

Zaczyna się ów sonet od rozbudowanej, dwuwersowej apostrofy do Róży królującej, ukoronowanej, koronowanej lub tronującej – to dylemat translatorski, który najpierw, już w pierwszym wersie pierwszej strofy, rozstrzygać musieli polscy tłumacze tego wiersza. Dylematów jest o wiele więcej, a sonet tak piękny, że spolszczano go wielokrotnie. To jeszcze jedna, jedna z wielu – co podkreślam – próba nazwania tego, co niewyrażalne: różaności, sedna bytu, jakim jest róża, tym razem w odwołaniu do różnicy między bliskim teraz a dalekim przedtem.
Leopold Lewin:
O, królująca różo, co przed tysiącleciem
kielichem byłaś o zwyczajnym brzegu.
Dziś dla nas jesteś pełnym nieprzebranym kwieciem,
niewyczerpaną rzeczą w dni obiegu!
Świecisz bogactwem – strój błyszczy na stroju,
na ciele, które jest tylko z poświaty;
lecz każdy płatek, pełen niepokoju,
jest unikaniem, zaprzeczeniem szaty.
Od wieków niesie nam Twój zapach świeży
najsłodszych imion swoich objawienie;
nagle jak sława na powietrzu leży.
Nie wiemy, jak ją nazwać w czas narodzin…
I znowu do niej powraca wspomnienie,
któreśmy wyprosili u dojrzałych godzin.
Mieczysław Jastrun:
Różo, ty królująca, dla tamtych w starożytności
byłaś kielichem o brzegu znanym –
dla nas kwiatem nieprzebranej obfitości
i przedmiotem niewyczerpanym.
Wydajesz się być kwitnącym wokół ubrania ubraniem
na ciele z niczego i z blasku, w strojności swojej;
lecz pojedynczy twój płatek zarazem jest unikaniem
i zaprzeczeniem wszelkiego stroju.
Od stuleci twoja woń nam przywiewała
swoje najsłodsze nazwania;
nagle leży na powietrzu jak chwała.
Lecz jej nazwać nie umiemy, przeczuwamy…
I wspomnienie, które ku niej się skłania,
u przywołanych godzin wypraszamy.
Bernard Antochewicz:
O, różo, królująca, tym w starożytności
byłaś kielichem o brzegu prostym.
Nam jesteś kwiatem, pełnią bujności,
niewyczerpanym przedmiotem.
W swoim bogactwie zdasz się być strojem, strojem odzianym
wokoło ciała jedynie z lśnienia;
lecz każdy twój listek jest też unikaniem
i zaprzeczeniem wszelkiego odzienia.
Od stuleci przywołuje nam twój zapach
swe najsłodsze określenia,
nagle trwa w powietrzu niby sława.
Nazwać jednak nie umiemy owej woni, –
zgadujemy… słane ku niej zaś wspomnienia,
uprosiliśmy u przywołanych godzin.
Adam Pomorski:
Różo, koronowana, dla tych w starożytności
byłaś kielichem, brzegiem nieozdobna:
dla nas – cała kwiatem niepoliczalnej ilości,
rzecz, której wyczerpać niepodobna.
W blasku swym jakbyś suknie wdziewała na suknie
strojąc ciało samego splendoru;
ale każdy z osobna twój płatek się umknie
w unik, w zaprzeczenie ubioru.
Od stuleci twój zapach nas nęci
najsłodszymi swoimi imiony,
aż w rozległą w powietrzu się chwałę przemienia.
A choć brak nam dla niego imienia,
powracamy doń przecież w pamięci
u nęcących nas chwil wyproszonej.
Andrzej Lam:
O, różo, tronująca, która starożytnym
byłaś kielichem z najprostszą krawędzią,
a dla nas jesteś różą najhojniejszą,
niewyczerpaną w ubiorze rozlicznym,
w swoim bogactwie jak suknia za suknią
na ciele, które jest samym jaśnieniem;
lecz każdy płatek jest też zaprzeczeniem,
wszelkiego stroju odmową cichutką.
Od wieków wzywa nas twój zapach miły
najpiękniejszymi słodkimi imiony;
wreszcie jak chwała w powietrzu się snuje.
Lecz nie umiemy go nazwać, myślimy…
I wnet wspomnienie się doń chyli czule,
u niezatartych godzin uproszone.
Co wynika z tego, że kiedyś dostrzegano przede wszystkim elegancję róży i jej prostotę, a w czasach, gdy pisze Rilke (nazwijmy te czasy nowoczesnością) – wielość płatków, przepych, królewskość? Można by odpowiedzieć, że w przeszłości, gdy istnieli prawdziwi królowie i rzeczywiste królowe, kwiat był w oczach nań patrzących analogonem kielicha, rekwizytu królowania. W teraźniejszości poety, owym modernistycznym bezkrólewiu, a także czasie marnym, ostatnich zgliszczach kultury po Wielkiej Wojnie – wyobraźnia zbiorowa skupia się paradoksalnie na tęsknocie za swoistym „nadmiarem” różanych płatków, czy też: widzi wszystkie suknie, nie widzi pięknej, królewskiej nagości. Chyba właśnie tak. W partii refleksyjnej sonetu Rilke wskazuje na naszą (jemu współczesną) nieumiejętność postrzegania, a co za tym idzie – nazywania.
Rodzaj wspólnoty doznań, nawet gdy okazuje się nienazywalna, niewyrażalna, próbuje jeszcze poeta ująć dokładniej i finezyjniej poprzez synestezję. Dzięki transpozycji wrażeń zmysłowych – ów zapach, rozpoznawalny dla większości z nas, nawet, gdy brak nam odpowiednich słów – podtrzymuje podobieństwo percepcji fenomenu, zwanego różą. Kiedy jednocześnie widzimy i wąchamy eglantynę, bo tę różę, nie wyhodowaną jako odmiana przed chwilą, lecz szczycącą się starożytnym rodem, wyróżnia poeta ponad inne, mamy poczucie głębokości i integralności takiego doświadczenia. Właśnie w sensualnej interferencji konstruuje się podobne, choć nie do końca przekazywalne werbalne, wspólnotowe (albo tylko uwspólnione) człowiecze doznanie róży, różaności.
Róża jest różą. Opisuje samą siebie. Poeta był we władzy owego, jedynego w swoim rodzaju, fenomenu królowania, był bardziej w orszaku tej Królowej niż gdzie indziej. Niż w jakimkolwiek innym miejscu.
KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY