HOME
Krzysztof A. Worobiec

Muzeum cz. 8 – Historia tkwi w szczegółach – o religijności dawnych mieszkańców Mazur

Wiele eksponatów w części mieszkalnej muzeum „opowiada” nie tylko o kwestii językowej, ale również o religijności dawnych mieszkańców Mazur. Te sfery były ze sobą powiązane, na co zwrócił uwagę w 1921 roku Adolf Szymański: „Główne cechy charakterystyczne Mazurów to ich polskie pochodzenie i zwyczaje, niemiecka tradycja, polskie nazwiska i niemieckie imiona, polski język i niemieckie pismo, polskie przysłowia i niemieckie pieśni, słowiańska religijność i ewangelickie wyznanie”.

Wraz z sekularyzacją państwa krzyżackiego równo 500 lat temu, w roku 1525 oraz przejściem na luteranizm ostatniego wielkiego mistrza, księcia Albrechta Hohenzollerna – tego ze słynnego obrazu Jana Matejki Hołd pruski – zgodnie z panującą wówczas zasadą cuius regio, eius religio – czyja władza, tego religia – Prusy Książęce zostały pierwszym na świecie państwem protestanckim. I choć nazwa kraju i prowincji przez wieki się zmieniała, to aż do końca II wojny światowej i upadku Prus Wschodnich, było to nadal państwo protestanckie, co nie wykluczało obecności innych religii.

Aby ta nowa religia, przyjęta przez Albrechta, mogła dotrzeć do wszystkich mieszkańców, zwłaszcza do prostego ludu wiejskiego, ważne było zwiększenie liczby pastorów oraz zapewnienie literatury religijnej wiernym umiejącym czytać, aby mogli szerzyć ją dalej. Konieczne stało się przetłumaczenie dzieł Lutra i publikowanie ksiąg religijnych w języku polskim, używanym powszechnie w mazurskich kościołach aż do XIX wieku. W 1543 roku w Królewcu ukazały się Pieśni duchowne a nabożne nowo zebrane i wydane przez Jana Seklucjana. Było to pierwsze wydanie zbioru 33 pieśni i psalmów, częściowo tłumaczonych z języka niemieckiego. Kilka lat później Stanisław Murzynowski, na zlecenie księcia Albrechta, jako pierwszy przełożył na język polski Nowy Testament, wydany w drukarni Jana Seklucjana w latach 1551-1553. W XVI wieku w Królewcu wydawano wiele katechizmów, postylli i kancjonałów, w tym 297 w języku łacińskim, 183 w języku niemieckim i 90 polskim. Wiek XVII i XVIII obfitował nadal w liczne polskojęzyczne wydawnictwa religijne, a w 1741 roku ukazał się po raz pierwszy Nowo wydany Kancjonał Pruski zawierający w sobie Wybór Pieśni Starych i Nowych w ziemi Pruskich i Brandenburskich zwyczajnych…, najbardziej popularny zbiór pieśni religijnych i śpiewów liturgicznych. Od tej pory Kancjonał, zwany Mazurskim drukowany szwabachą, ale w języku polskim z tytułami pieśni w języku niemieckim (!) znajdował się praktycznie w każdym domu. W związku z tym był często wznawiany przez oficynę Jana Henryka Hardinga z Królewca: w latach 1782-1918 każdego roku, ponad 150 razy (!) a większość wydań liczyła 50 000 egzemplarzy (ostanie pochodzi z 1926 roku). Mimo tak wielkich nakładów do naszych czasów przetrwało niewiele egzemplarzy, bo często wraz ze zmarłym właścicielem były one wkładane do trumny.

 

Podstawą luterańskiej religijności była aktywność wiernych, którzy powinni w kręgu rodzinnym modlić się, śpiewać pieśni i czytać książki religijne. Strona tytułowa znajdującego się w naszych zbiorach „Kancjonału” wydanego w 1888 roku, z podpisem właściciela: Gustav Kostrzewa, geb. den 19/10 1877 [urodzony 19 X 1877] oraz „Religijna książeczka albo chrześcijańska nauka religii według dr Martina Luthera małego katechizmu…” wydana w 1900 roku w języku polskim przez drukarnię Hartunga w Królewcu.

 

Wśród ksiąg religijnych w naszym muzeum jest też Biblia to jest wszystko Pismo Święte Podług Edycyi Berlińskiey z Roku 1810 i Gdańskiey z Roku 1632 Dla Pożytku Zborów Polskich Ewangielickich Za przyczyną Głównego Towarzystwa Biblijnego Pruskiego Na nowo przedrukowane. 8 wydanie w Halli, Roku Pańskiego 1907 – w języku polskim, ale drukowana czcionką gotycką, charakterystyczną dla publikacji niemieckich.

Do połowy XIX w. nabożeństwa w mazurskich kościołach, zwłaszcza na terenach wiejskich, odbywały się głównie w języku polskim, rzadziej w niemieckim (to częściej w miastach). W II połowie XIX w., wraz z zaostrzeniem polityki językowej przez władze pruskie, także w kościołach zaczęto ograniczać używanie języka polskiego. W marcu 1862 roku wydano zarządzenie, zgodnie z którym, niezależnie od liczby Niemców w parafii, wprowadzono nabożeństwa niemieckie. Następnie próbowano odgórnie, poprzez kolejne zarządzenia, ograniczać do minimum używanie języka polskiego w kościołach, ale próby rugowania języka polskiego wywoływały protesty wiernych (wielu z nich nie znało niemieckiego). Wzbudziły one też obawy… władz kościelnych, które zastanawiały się, czy zbyt radykalne działania nie odsuną Mazurów do Kościoła, zwłaszcza że coraz bardziej popularny stawał się ruch gromadkarski, stanowiący swoistą odmianę biernego oporu ludności mazurskiej wobec germanizacji. Członkowie ruchu gromadkarskiego brali wprawdzie udział w nabożeństwach kościelnych, ale uczestniczyli również w nabożeństwach domowych, odprawianych w języku polskim przez osoby świeckie.

 

Rozmaite księgi i modlitewniki ewangelickie wydane w języku polskim i niemieckim z naszych zbiorów.

 

O ile kancjonały i księgi religijne znajdowały się często w chatach mazurskich, to mniej było w nich obrazów i rzeźb religijnych, co wynikało z odrzucenia rzymskokatolickiego kultu obrazów i relikwii. Luter choć piętnował kult sprzedawanych relikwii i tzw. „cudownych obrazów”, uznając je za przyczynę bałwochwalstwa, to jednak ich nie zakazywał, uważając, że usuwanie wizerunków Zbawiciela, Marii, a nawet świętych, mogłoby „słabych i maluczkich” zrazić do nowej religii. Akceptował wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego, także w otoczeniu arma christi oraz krucyfiks (i dlatego w kościele luterańskim powinien stać krzyż lub krucyfiks). Choć wielu radykałów (jak Kalwin i Karlstadt) było przeciwnego zdania, Luter uważał, że obrazy, choć dla wiary nieistotne i drugorzędne, mogą być przydatne w zwiastowaniu Ewangelii, dlatego nie wolno ich było nakazywać, ani zakazywać: „W odniesieniu do obrazów należy stwierdzić, że prawdą jest, iż nie są one konieczne, ale powinny pozostać kwestią wolnego wyboru”.

W chałupach na pograniczu Mazur i Mazowsza, gdzie silne były wpływy religii katolickiej, wieszano na ścianach obrazy religijne, zwłaszcza z cytatami z Ewangelii, sentencjami i napisami o treści religijnej, uznawanymi za przejaw protestantyzmu. W pierwszej izbie naszego muzeum nie ma typowego dla chałup zamieszkałych przez katolików tzw. świętego kąta (w prawosławiu był to ikonostas domowy), ale wisi obraz z napisem (nieco zmodyfikowana amatorska kopia litografii z 1924 r., której autorem był niemiecki malarz Georg Röder, 1867-1958). Jest to ilustracja historii Noego i potopu ze Starego Testamentu: „A po czterdziestu dniach Noe, otworzywszy okno arki, które przedtem uczynił, / wypuścił kruka; ale ten wylatywał i zaraz wracał, dopóki nie wyschła woda na ziemi. / Potem wypuścił z arki gołębicę, aby się przekonać, czy ustąpiły wody z powierzchni ziemi. / Gołębica, nie znalazłszy miejsca, gdzie by mogła usiąść, wróciła do arki, bo jeszcze była woda na całej powierzchni ziemi; Noe, wyciągnąwszy rękę, schwytał ją i zabrał do arki. / Przeczekawszy zaś jeszcze siedem dni, znów wypuścił z arki gołębicę / i ta wróciła do niego pod wieczór, niosąc w dziobie świeży listek z drzewa oliwnego. Poznał więc Noe, że woda na ziemi opadła”. [Biblia Tysiąclecia, Rdz 8,6-13.20-22].

 

Biały gołąb zwiastuje narodziny nowego życia, drugi początek świata, a gałązka oliwna symbolizuje pokój, radość i nadzieję.

 

W alkierzu – sypialni gospodarzy, na szafce stoi krucyfiks, drewniano-gipsowy, pokryty „złotą” farbą ozdobiony delikatnym ażurowym ornamentem (z tego powodu pierwotnie był chroniony w wysokim szklanym kloszu, którego obecnie brakuje). Obok, na ścianie wisi obraz, przestrzenny – takie „dawne 3D”, przedstawiający ukrzyżowanego Chrystusa i narzędzia męki, wykonane z pomalowanego na złoto gipsu, naklejonego na deskę pokrytą ciemnozielonym aksamitem. Obraz, który kupiłem tuż po studiach, prawie 50 lat temu, to Arma christi czyli symboliczne przestawienie Męki Pańskiej, wyjątkowe, bo może nie zawierać (choć zwykle zawiera) postaci ukrzyżowanego Chrystusa, ale narzędzia jego męki, uznawane za broń, którą zwyciężył śmierć. Oprócz krzyża i titulusa z napisem INRI są to zwykle korona cierniowa, kolumna biczowania i rózga (bicz), chusta świętej Weroniki, gwoździe, młotek i obcęgi, drabina, włócznia, tyczka z gąbką, dzban, miecz, szaty i kości, którymi o nie grano oraz kogut, który zapiał po tym jak Piotr trzy razy zaparł się swojego mistrza, a niekiedy także księżyc i słońce, które zostało przesłonięte w chwili śmierci Chrystusa.

 

Arma Christi i krucyfiks.

 

W Prusach Wschodnich do 1945 roku wierni kościoła ewangelicko-unijnego stanowili najliczniejszą grupę pośród wszystkich mieszkańców (w 1926 około 84%,) pozostałe 16% stanowili wyznawcy innych kościołów – tu najliczniejszą grupą byli katolicy. Znacznie mniej było katolików na Mazurach, np. w powiecie piskim w 1837 roku zaledwie 415 osób (1,3% mieszkańców), w mieście Pisz w 1849 było ich tylko 58, a liczba ta wzrosła do 293 (6% mieszkańców) w 1925 roku.

Położenie między katolickimi Mazowszem i Warmią, sprawiało, że protestancka ludność zamieszkała w mazurskich wsiach kultywowała wiele obrzędów i tradycji katolickich. Licznie i chętnie odwiedzano katolickie kościoły pielgrzymkowe wzniesione w miejscach cudownych objawień w Stoczku, Glotowie i Krośnie. Mazurzy szczególnie upodobali sobie Złotowo pod Lubawą, Białuty pod Działdowem oraz Świętą Lipkę, gdzie odbywały się odpusty i jarmarki. Tam nie tylko handlowano, ale „przy okazji”, jak pisał urodzony w Piszu Jerzy Krzysztof Pisański, dawano do poświęcenia wino i składano ofiarę, aby otrzymać odpust, ale kupowano zapewne także rozmaite dewocjonalia, a nawet ozdobne, drukowane błogosławieństwa domowi.

Z tego powodu najwyższe pruskie władze kościelne żywo interesowały się religijnością Mazurów, zwłaszcza z pogranicza mazursko-mazowieckiego, na którym tak intensywnie przenikały się kultury, języki oraz religie. Do zbadania tych wpływów wysłano nawet z Berlina Friedricha Salomo Oldenberga, który osobiście zaznajomił się z sytuacją i w grudniu 1865 złożył obszerne sprawozdanie, w którym pisał: „Pobożność Mazura jest przeważnie niedojrzała lub też zatrzymała się w początkowym stadium rozwoju. Składają się na nią raczej na pół prymitywne pojęcia i instynkty niż jasne doświadczenia […]. Jego prostota, nawet jeśli on o tym nie wie, czyni go spokrewnionym z katolicyzmem […]. Nie potrafi odróżnić wiary chrześcijańskiej od niechrześcijańskiej ani protestanckiej od katolickiej. Mieszając wszystkie te elementy, znajduje swoją kościelną egzystencję w formach protestantyzmu”.

Także Wojciech Kętrzyński wyraził swoje zaskoczenie zaobserwowanym na Mazurach przenikaniem się elementów obu głównych religii: „[…] co mię bardzo zadziwiło, jest to, że w niektórych okolicach dotąd się zachowuje czysto polski i katolicki obrzęd kolędy, choć Mazurowie już przed wiekami św. Kościół katolicki porzucili i do nauki Marcina Lutra się przyłączyli. Jak w Prusach Zachodnich, tak i tutaj odprawia się ten obrząd przez pastora i organistę w czasie od Nowego Roku do Wielkiej Nocy”.

 

Przetłumaczona przez Samuela Tschepiusa (1678-1750), proboszcza z Działdowa i Nidzicy i wydana przez jego syna Samuela Ernesta książka „O prawdziwym chrześcijaństwie” była niezwykle ceniona przez Mazurów.

 

Świadectwem przenikania religii jest znajdująca się w naszym muzeum ozdobnie oprawiona w czarną skórę i wydrukowana czcionką gotycką księga: Jana Arnta ś. pamięci generalnego księstwa Luneburskiego superintendanta Sześć Księgi o Prawdziwym Chrześciaństwie z niemieckiego na polski przetłumaczony przez X. Samuela Tscepiula arcypresbytera i proboscza Działdowskiego, Nidborskiego i Dąbrowieńskiego, w Królewcu 1905 druk i nakład Hartumgskiej drukarni. Choć autorem ksiąg był Johann Arndt (vel Arnd, 1555-1621), niemiecki teolog luterański, były one czytane nie tylko przez ewangelików, ale też przez katolików, a nawet prawosławnych. W muzeum zgromadziliśmy rozmaite przedmioty świadczące o obecności katolików na Mazurach. Na ścianach izby dziadków wiszą obrazy Matki Boskiej oraz świętych oraz wystawione w Warszawie w 1911 roku błogosławieństwo domowi, a także wydane pod koniec XIX lub na początku XX w. katolickie księgi i modlitewniki w języku niemieckim i polskim. Wiszą też dwa ozdobne świadectwa przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej z 1924 i 1925 roku przez rodzeństwo Franza i Marię Bartnik z warmińskiego Lamkowa (Gr. Lemkendorf).

 

W naszych zbiorach (nie wszystkie są eksponowane w muzeum) mamy świadectwa związane ze starowiercami – druki, ikonę, sprzęty gospodarskie, a nawet drewniaki jednej z sióstr z klasztoru w Wojnowie.

 

Oprócz wyznawców dwóch głównych religii na obszarze Puszczy Piskiej żyli obok siebie również m.in. starowiercy (od 1830 roku), prawosławni, Żydzi, a nawet mormoni.

W 1922 r. do niewielkiej wsi Zełwągi (Selbongen) leżącej na północnym skraju Puszczy Piskiej powrócił kupiec Fritz Fischer, który w Berlinie został mormonem. Dzięki jego agitacji powstała tam wkrótce gmina Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich i wybudowany został kościół. Liczba mormonów szybko rosła, choć wiązało się to m.in. z zakazem picia alkoholu, kawy, herbaty i palenia papierosów, dlatego w 1926 roku do pomocy Fischerowi oddelegowano na Mazury dwóch kaznodziejów z USA.

Znacznie wcześniej na terenie późniejszych Prus Wschodnich pojawili się Żydzi. W II połowie XIX wieku ich najliczniejsze grupy żyły na terenie powiatu piskiego w miastach (Piszu, Białej i Orzyszu), ale, jak wynika ze spisów członków gminy synagogalnej, pojedyncze rodziny mieszkały także w okolicznych wsiach. W 1900 roku w Prusach Wschodnich mieszkało ogółem 13 877 Żydów (czyli zaledwie 0,7% ludności prowincji), w grudniu 1905 roku 13 702 (0,67%), z czego w powiecie piskim tylko 374 osób (w 1910 roku liczba ta spadła do 260 osób). Pomimo niewielkiej liczby Żydzi w powiecie piskim przyczynili się do ożywienia gospodarczego, a w spisie członków piskiej gminy synagogalnej na początku XX wieku byli: właściciele nieruchomości, kupcy, handlarze, spedytorzy, rzemieślnicy (szewc, tracz, hydraulik), restauratorzy i karczmarze, dwóch producentów octu i dwóch lekarzy [1].

O obecności Żydów na tym terenie świadczą w naszym muzeum jedynie trzy niepozorne przedmioty, ale wokół nich można snuć „małą” opowieść. Tymi eksponatami są wiszące w alkierzu… drewniane wieszaki do ubrań, pochodzące z tego samego sklepu w pobliskiej Ukcie. Na wszystkich jest wypalona ta sama nazwa: Kaufhaus Alt-Ukta, ale różnią się nazwiskami jego właścicieli. Na jednym z nich jest: D. Schlochauer gegr. 1878, a na dwóch pozostałych dwa nazwiska: Natkowski & Gorontzi. Udało mi się częściowo odtworzyć tragiczne losy żydowskiej rodziny z Ukty.

 

Trzy firmowe wieszaki ze sklepu w Ukcie.

 

David Schlochauer (ur. ok. 1865) był członkiem mrągowskiej gminy synagogalnej, ale wraz z małżonką Johanną (z domu Joseph, ur. w 1863 w Mrągowie) przeniósł się z Mrągowa do Ukty, gdzie w roku 1878 założył wielobranżowy sklep (Kaufhaus) oraz „dom mody” (Modewaren). W Ukcie na świat przyszło ich pięcioro dzieci – jako pierwszy w 1886 roku syn Moritz (poległ w 1917 r. podczas I wojny światowej), dwa lata później, w 1888 roku córka Lena, potem syn Gustav (1889) i córki: Ella (1892) oraz Frieda (1895).

David Schlochauer, uwieczniony na wieszaku, zmarł w 1925 roku, a jego żona Johanna pozostała w Ukcie i dopiero w 1939 r. wyjechała do Berlina. Tam, do końca 1942, ukrywała się z córką Leną (noszącą po mężu nazwisko Davidson) przez krótki czas w dzielnicy Charlottenburg przy Mommsenstraße 4, potem Lenie udało się przetrwać wojnę w kryjówce przy Krummestraße (notabene: przez kilkanaście lat mieszkałem w bezpośrednim sąsiedztwie tych obu adresów), potem wyjechała do USA i dołączyła do męża (kupca Adolfa Davidsona) oraz trójki dzieci, którym szczęśliwie udało się uciec przed wojną. Lena zmarła dopiero w 1970, ale jej matka nie miała tyle szczęścia. Została aresztowana 29 stycznia 1943 i wywieziona transportem I/88 do getta w Theresienstadt, gdzie zmarła w październiku tego samego roku.

Sklep w Ukcie po śmierci ojca prowadziła córka Ella Schlochauer (Lena – jej starsza siostra wyemigrowała znacznie wcześniej) wraz z mężem Georgiem Schetzerem (w 1921 na świat przyszła tu ich córka Renate, a później syn Yoram). Przed prześladowaniami Ella z drugim mężem Walterem Kurtem Goldsteinem (pierwszy zmarł w 1930 i został pochowany na cmentarzu żydowskim w Mikołajkach) wyjechała w 1938 z Ukty do Holandii i schroniła się w Amsterdamie. Tam została aresztowana 12 stycznia 1944 (jej męża aresztowano dzień wcześniej, wywieziono do Theresienstadt, a zmarł w Schipkau 19 kwietnia 1945) i deportowana do obozu koncentracyjnego Bergen–Belsen, gdzie zmarła na tyfus 6 marca 1945. Razem z Ellą do obozu wywieziono również jej córkę Renate (zmarła 18 kwietnia 1945 r. w Torgau lub Schipkau). Holokaust przeżyli Gustav i Frieda – młodsze dzieci kupca Schlochauera, oraz Yoram (syn Elli), który w 1999 złożył oświadczenie w Yad Vashem, na podstawie którego możliwe było odtworzenie rodzinnej historii.

Po wyjeździe z Ukty, a raczej po ucieczce przed prześladowaniami, sklep rodziny Schlochauer przejęli w 1938 (wcześniej odkupili?) dwaj miejscowi kupcy Natkowski i Gorontzi. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że zamówili nowe, firmowane ich nazwiskami wieszaki do ubrań. Być może w przejęciu sklepu istotne było to, że członkowie rodzin Gorontzi (zniemczona i „poprawna politycznie” forma mazurskiego nazwiska Gorący) byli zagorzałymi zwolennikami i aktywnymi członkami partii narodowosocjalistycznej, a niektórzy z nich mieli wysoką rangę w Waffen-SS i Wehrmachcie. Jednym z nich był Richard Gorontzi, urodzony w 1920 roku w Ukcie, który jako osiemnastolatek (w 1938) ukończył cum laude elitarną szkołę z internatem dla dzieci prominentów, zwaną Napola (Nationalpolitische Erziehungsanstalten, Narodowo-Polityczne Zakłady Wychowawcze) przygotowującą kadry dla Wehrmachtu i Waffen-SS. Rok później został powołany do Infanterie-Regiment 43 w Insterburgu, gdzie szybko awansował (Fahnenjunker, Leutnant, Kompanienführer, Oberleutnant, Adiutant) aż do dowódcy batalionu (Bataillonskommendant). Zmarł 21 października 1943 w Królewcu (i tam został pochowany) wskutek ran odniesionych w bitwie.

KRZYSZTOF A. WOROBIEC

[1] Więcej na ten temat: K. A. Worobiec, Niechciani obcy i inni – Żydzi i Cyganie, „Znad Pisy” 2018 nr 24, s. 184–209.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek