Polana była ładna. Nic specjalnego, ale ładna. Drzewa różne. Igły i liście. Jechało się trasą na Modlin. Miała prowadzić gdzie indziej. Nagle skręt w lewo, na obrzeże Kampinosu. To wzbudzało niepokój. Tu przecież nie było żadnego obozu.
Zwozili z Szucha, z Rakowieckiej, z innych miejsc i łapanek. Z wozów, które odbijały w leśną nierówną drogę, leciały zeszyty, dokumenty, osobiste drobnostki – miały znaczyć szlak, były kierunkowskazem. Tędy nas wiozą. Już wiedzieli. To było pożegnanie.
Polanę powiększono. Wykarczowali drzewa. Potrzeba było więcej miejsca na ciała. Niemcy włożyli sporo wysiłku w to, by utrzymać mord w tajemnicy. Przepędzali kręcących się w okolicy tubylców.
Strzelali z karabinów maszynowych, dobijali pistoletem. Łącznie około tysiąca ośmiuset zabitych. „Około” – najokrutniejsze słowo w historii okupacji.
Trupy spadały do dziur w ziemi. Doły kopano do trzech metrów. Gdy partia zastrzelonych miękko się obalała, ustawiano niekiedy kolejną. Jeden lądował na drugim. Ranni udawali nieżywych – czekała na nich gorsza śmierć. Nie było ucieczki, mieli zasłonięte oczy. Niemcy szybko zasypywali ciała, niedobitki musiały dusić się pod ziemią. Na miejscu rozwałki sadzono mech i sosenki. Na pewno nikt nie zobaczy. Niemcy byli głupio naiwni.
Etymologia słowa „psychopata” jest oczywiście grecka. ψυχή + πάθος, czyli psyché + páthos: dusza i, można powiedzieć, cierpienie. Ci, którzy strzelali do niewinnych ludzi kiwających się nad rowem, nie byli psychopatami. Wygodnie się tak myśli, ale to przecież nieprawda. Ich „dusze” nie były „patho-logiczne”. Głowy mieli zdrowe. I poradzili sobie z zadaniem. Oto człowiek i ludzkie dzieło. Historia wydała na nich inny wyrok. Opuścili polanę jako ścierwa. Śniły im się nogi ofiar uginające się w kolanach. Giętkie, kukiełkowate kończyny. Na nich luźne tułowia, opadające jak cięte palmirskie brzózki.
Pamięci Stefana Napierskiego i Witolda Hulewicza – tłumaczy Rilkego, propagatorów kultury niemieckiej rozstrzelanych w Palmirach kolejno w kwietniu 1940 i czerwcu 1941 roku.
PAWEŁ BEM