O przesypianiu
Kiedy mieszkałem w Podkowie Leśnej do Warszawy jeździłem kolejką WKD (prawo jazdy zrobiłem późno, po trzydziestce). Jeździłem i wracałem. Zdarzało się, że zasypiałem w stanie zmęczenia albo upojenia poimprezowego. Ale zawsze działał wewnętrzny budzik, który na wysokości stacji w Kaniach lub w Otrębusach kazał mi otworzyć oczy, bo za chwilę była moja Podkowa Wschodnia. Kiedyś budzik nie zadziałał. Ocknąłem się i za oknem zobaczyłem tablicę: Brzózki. – No, przejechałem, ale nie tak dużo. Wysiądę – pomyślałem – i cofnę się, przejdę na piechotę. Ruszyłem ścieżką wzdłuż torów. Po pewnym czasie zorientowałem się jednak, że idę w kierunku przeciwnym, to znaczy, nie do Podkowy, tylko do Grodziska. Wreszcie odtworzyłem, co się ze mną działo. Nie obudziłem się w Otrębusach, ani w Podkowie. Kolejka zawiozła mnie, śpiącego do Grodziska. Spałem nadal. Obudziłem się dopiero, kiedy jechała z powrotem, w stronę Warszawy. Wtedy nastąpiło przebudzenie w Brzózkach. I błędne rozpoznanie kierunku.
Archeologia
Na przecięciu dróg rosły gęste i kolczaste krzaki. Tam uczyłem się czym są ruiny. Po przedarciu się przez chaszcze wchodziło się do nieistniejącego domu, w prostokąt zburzonej chałupy. Cztery izby, pośrodku piec, czubkiem buta można było wydobyć z ziemi pokruszone talerze, jakieś kawałki zardzewiałego metalu. Nigdy nie dowiedziałem się, kto tam mieszkał.
Najpierw chciałem być paleontologiem. Nie ja jeden. Był to czas wielkich odkryć skamielin szkieletów dinozaurów na pustyni Gobi. Część z nich trafiła do Pałacu Kultury w Warszawie. Były naprawdę ogromne, prawie jak sam pałac, zachwycające. Później jednak przerzuciłem się na archeologię. Może uznałem, że nie będę miał nic do roboty, bo wszystkie dinozaury zostały już odkryte.
Z archeologią kontakt był łatwy. W Podkowie mieszkał Kazimierz Michałowski, światowej sławy archeolog-starożytnik, który uratował wielkie posągi faraonów w egipskim Abu Simbel i wydobył z piasków pustyni freski w Faras. Nie to mnie jednak pociągało, ale świadomość, że i tu, gdzie stoję, gdzie chodzę, może się coś kryć i czekać na mnie.
Miałem nawet możliwość by zejść do wykopów na stanowisku archeologicznym, bo asystentka mojego ojca, Hania Marciniakówna była z wykształcenia archeolożką. Pogoda była paskudna, w wykopach błoto, ale byłem szczęśliwy, a ktoś mi pokazywał, jak czytać ziemię z jej warstw.
Dlaczego nie zostałem archeologiem? W pewnym sensie zostałem, bo czy filologia albo odtwarzanie biografii nie jest archeologią. Czasami posługuję się łopatą i pędzelkiem.
PIOTR MITZNER