Z trudem przychodzi mi pisać o tej wojnie. Słowa, wcześniej z dużym przyzwoleniem układające się w eseje albo filozoficzne medytacje, teraz szybko się starzeją, zdania zawsze są spóźnione, refleksje wpadają w utarte koleiny. Wymyka się mi to inne, dziewicze, które wyczuwam pod sercem Ukrainy. To tam dzisiaj bije źródło oryginalnej mowy, z której staramy się tłumaczyć na język rodzinnoeuropejski albo jakiegoś innego plemienia. Lecz wiele gubimy w przekładzie. I nie pomaga mi świadomość, że tyle wiedziałem od tak dawna; wręcz przeszkadza natrętnie powracające: „a nie mówiłem”. Bo to dawne nie chwyta unicum tej wojny i tego czasu. Potrafiłem pisać w Bośni, w Kosowie. Tamte wojny mnie zmieniły, wyobcowały ze świata tych, którzy trzymali się od nich z daleka, bez większych oporów dając sobie wlepiać kit Kusturicy albo Handkego. Obecnie to wyobcowanie maleje, wojna podeszła zbyt blisko zbyt wielu. Rośnie odporność na „kłamstwo wojenne”. Ale i to nie wystarcza. Podobnie jak nie wystarcza powtarzanie przez Środkowoeuropejczyków mantry skierowanej do Zachodu: „a nie mówiliśmy”. To oczywiście prawda. Lecz są inne prawdy, mniej oczywiste i trudniejsze do odkrycia, wymagające wyswobodzenia się z wysłużonego już kieratu własnych racji. Zaroiło się wokół nas od specjalistów od Rosji. Tymczasem tych, którzy próbują dosłyszeć mowę Ukrainy i nie uronić zbyt wiele przy jej tłumaczeniu na znane sobie języki, wciąż jest jak na lekarstwo. Od pierwszego dnia wojny nasłuchuję słów wypowiadanych w całej jaskrawości widzenia z jądra ciemności. Dlatego dużo czytam i tłumaczę poezji ukraińskiej, również tej przezierającej z dzienników i notatek wojennych wpisywanych przez przyjaciół pozostających w Ukrainie do naszej korespondencji albo do internetu. Od pierwszego dnia wojny notowałem „łzę klauna”.
łza klauna
nie do zniesienia w pustą noc człowieka
z pomroki upadku wznosi bezsennych
pod most Skakuna ku obronie Buczy
toczy się po twarzy
zakrwawionej Ziemi
z grymasem Irpienia
maczajcie w niej stalówki piór Ziemianie
ten atrament wciąż jeszcze pisze prawdę
słowo zestrzelone z ciałem Charkowa
oddajcie swe racje
sercem rozumnemu
buntowi Kijowa
stańcie na wysokości spojrzenia w twarz
klauna co mężom stanu się nie kłania
on tut im pod prąd przez most Zaporoża
i w oczach mu stoją
ciężarna na noszach
mer z Hostomela
całunem łzy owija światło zmarłych
i zmarszczką Dniepru spływa w serce narodu
idzie ku wam greckim brzegiem Odessy
idzie po wasze sny
do samego Rzymu
niesie zdradzony Krym
niesie łzę dziecka inną niż Iwana
w imię której wszystko wolno więc ruskie
rozstrzelali przedszkole w Starobielsku
nie odda biletu
schylony nad każdym
w gruzach Chersonia
idzie dalej niż sięga władza bestii
z piekła otwartego nieba ku wam
idzie rozbombionym mostem Europy
ze łzą everymana
krzyk moralitetu
niesie z Mariupola
on z Aleppo Sarajewa Warszawy
on z Guerniki Groznego i Masady
niesie dom starców zabitych w Kremiennej
boicie się klauna
zawiązani w krawat
przymknięci okiem Chin
fałszywą wagą rozdzielacie piękno
od dobra przez prawdę osieroceni
gubicie ślad meridiana z Czerniowiec
mówicie że klauna
zostawił za sobą
Żyd z Krzywego Rogu
lecz ta łza powracającej tragedii
któż odważyłby się ją zetrzeć z twarzy
skutej niemym krzykiem Babiego Jaru
idzie ku wam inny
bez czytania z kartki
opowie o Rosji
zróbcie mu miejsce niech wejdzie wam w serce
ten co ciemne jasno widzi i klęczy
przy martwych z kolejki po chleb w Czernichowie
przemienia Ziemię łza
klauna peremoha
idzie z Ukrainy
KRZYSZTOF CZYŻEWSKI
NOTA:
tut – rozbombiony – peremoha: trzy słowa ukraińskie. Tut – nawiązuje do wypowiedź prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego, nagranej przez niego na komórkę na samym początku wojny, gdy Amerykanie proponowali mu pomoc w ucieczce z kraju: Ja tut! – jestem tutaj, w Kijowie, z żołnierzami, z narodem, i pozostanę tu do końca. Rozbombiony – zbombardowany most, z otwartego nieba, którego Europa i świat nie chce pomóc Ukrainie zamknąć dla rosyjskich samolotów. Peremoha – zwycięstwo; szczególne słowo, inne niż wieńczące bój łacińskie victoria, bliższe polskiemu „przezwyciężeniu”, podkreślające długą drogę przemiany; koniec wojny to jeszcze nie zwycięstwo.