fbpx
HOME

Księga Przyjaciół

Renata Gorczyńska Układ zamknięty
Jesteśmy świadkami ciekawego zjawiska: czytelników ubywa, książek przybywa. W ciągu każdego tygodnia ukazuje się tak wiele nowych tytułów, że nijak ma się to do statystyk czytelnictwa w ojczyźnie. Przeciętny Polak podobno czyta niespełna jedną książkę rocznie. Skoro tak, to muszą być tacy, którzy pożerają kilkadziesiąt dziennie. Inaczej twarde prawa popytu i podaży nie miałaby tu żadnego zastosowania.
Adam Szczuciński Za zasłoną
Usiadłem na brzegu rzeki. Stare Monterchi wisiało nade mną w górze. Wodę w rzece co chwilę mąciły przepływające dostojnie wielkie ryby. Myślałem o tracącym wzrok Piero della Francesca i o śmierci Wojciecha Karpińskiego, w którą naprawdę trudno uwierzyć. Zdawało się, że on - tak skupiony na innych, oddający własny czas i talent uwielbianym przez siebie artystom - miał jakiś glejt, papiery zapewniające życie długie, bardzo długie. W takich chwilach pocieszeniem są książki, obrazy, freski z uporem niepoddające się władzy Chronosa.
Piotr Mitzner Moje Zakopane
Kilka wyjazdów w dzieciństwie, chyba rok po roku i już nie potrafię powiedzieć, co się kiedy zdarzyło. Na pewno pierwszy wyjazd był spowodowany tym, że wykryto u mnie gruźlicę. A potem już wszystko pędzi: Zakopane szykuje się do Narciarskich Mistrzostw Świata, stoję przed witryną sklepu, wpatrzony w bajecznie kolorowe pudełko farb akwarelowych (za drogie!), pierwszy pocałunek w toalecie z Wiesią N., patrzę jak spod kościoła na Krupówkach wyjeżdża kawalkada góralskiego wesela i na zakręcie panna młoda wypada z sań. Tydzień po przyjeździe okazuje się, że mam ospę i zostaję z mamą internowany na miesiąc w pokoju w Orliku. Na pocieszenie dostaję blaszane wagoniki kolejki linowej i oplatam sznurkami wszystkie meble. Przyjeżdża babcia i przywozi mi album "Iskusstwo Kitaja". Pierwsze spotkanie ze sztuką Wschodu i pierwsze korepetycje z rysunku, których udziela mi babcia malarka, realistka, dla której zgorszeniem był Picasso. Miałem więc rysować góry tak, jak są, a nie do góry nogami.
Michał Szymański Jerzy Pilch. Śmierć
Prawie trzy miesiące od jego śmierci, a ja nie mogę przestać o nim myśleć. W świecie bez Jerzego Pilcha nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Wiele jest niewiadomych w tym równaniu. Zmarł w Kielcach, dokąd przeprowadził się z żoną w grudniu 2019 roku po bezskutecznych próbach dostosowania drzwi i windy w warszawskiej kamienicy do rozmiarów wózka inwalidzkiego. Po skromnej uroczystości pogrzebowej w kościele ewangelicko-augsburskim prochy złożono na cmentarzu komunalnym w Kielcach. W ten sposób w jego biografię wdarło się miasto doskonale mu obojętne, miasto, któremu, jeśli się nie mylę, nie poświęcił ani linijki prozy, terra incognita, kilka ledwo zamieszkanych pokoi, w których spędził ostatnie miesiące życia, znów zamknięty, tym razem przez globalną pandemię. I już na zawsze trwał będzie ten absurdalny uścisk: Jerzy Pilch i Kielce, Kielce Jerzego Pilcha. Jakby jego duch przed odejściem postanowił jeszcze raz zdradzić, wymknąć się nacierającym schematom.
Jan Maria Kłoczowski Środa Popielcowa z Lebensteinem (w tle)
Ciało. Dla jednych worek Zła, zbrukana materia, dla innych emanacja Piękna, źródło radości. Ciało poddane działaniu Czasu zmienia się i wywołuje w nas coraz to nowe skojarzenia. Tym, którzy wierzą, że ten świat istnieje naprawdę, wzrok, słuch, węch, dotyk i smak pozwalają odróżnić Piękno od Brzydoty. Ciało kobiety, ciało mężczyzny... Kiedyś podobno jedno, za radą Zeusa podzielone na pół. Jakże trafna była intuicja Mary McCarthy, która ten mit odniosła kiedyś do „rozdwojonych” figur osiowych Lebensteina.
Anna Piwkowska Kławdia
Zawsze nad północnym morzem powraca do mnie morze Tomasza Manna. Czasami lodowato przejrzyste, a chwilami ciemne i wzburzone. Raz matowe, pozbawione blasku, a innym razem ze srebrnymi i różowymi prześwitami między szarostalowymi pniami buków. Upadek rodziny Budenbrooków był dla mnie zawsze upadkiem równie wstrząsającym jak zagłada domu Usherów. Lubeka powracała do mnie w snach, choć nigdy tam nie byłam, a w powieści ani razu nie pojawia się nazwa miasta. Rudowłosa Gerda, choć nie jestem pewna czy to ja obdarzyłam ją tycjanowskim kolorem włosów czy Tomasz Mann, wprowadzająca zamęt do kupieckiej rodziny swoimi skrzypcami i miłością do muzyki, a już szczególnie muzyki Wagnera, wydaje mi się rodzoną siostrą Kławdii Chauchaux.
Marek Radziwon Władimir Britaniszski
Kiedy widywaliśmy się z Władimirem Britaniszskim w Moskwie, pod koniec jego życia zdarzało się to dość często, wyglądał na człowieka starego, chociaż nie miał jeszcze osiemdziesiątki. Był brodaty, chudy i przygarbiony, sprawiał wrażenie proroka. Ale poruszał się szybko, zamaszyście. Lubiłem te spotkania, ale jednocześnie nie lubiłem – nie samych spotkań przecież, ale zawstydzenia, jakie mi przy nich zawsze towarzyszyło. Spotykałem się z niezwykłym poetą, tłumaczem i znawcą literatury, jeszcze silniej czułem, że obcuję z głębokim mędrcem, trochę dziwakiem poruszającym się powoli poza głównym nurtem życia, gdzieś po poboczach codzienności. Nie bardzo wiedziałem, jak reagować na jego naturalną, wyciszoną skromność. Widać ją było w każdym geście, wyczuwało się ją na przykład w sposobie mówienia o Astafjewej – często mówił o jej poezji, uważał ją za wybitną poetkę, a o sobie nie mówił nigdy, a już z pewnością nie nazwałby sam siebie poetą, pisarzem.
Janusz Majcherek Buszujący w zbożu
Pierwsze spotkanie z Holdenem Caulfieldem? Tak jak należy: w piętnastym roku życia. W ósmej klasie szkoły podstawowej zjawiła się praktykantka z polonistyki. Gdy poprosiła, żeby zwracać się do niej po imieniu — Magda — poczuliśmy, że będzie, jak się wtedy mówiło, fajowo. I było, zwłaszcza po lekcjach. Magda nakłoniła nas — to znaczy paru kumpli ciekawych literatury — do wspólnego czytania współczesnej poezji, z czego urodził się efemeryczny teatrzyk. Pośród poprzewracanych krzeseł — bo mieliśmy jednak swoje nastoletnie wyobrażenie o awangardzie — mówiliśmy wiersze Różewicza, według mojej, że tak powiem, koncepcji. Były też potańcówki. Magda przynosiła zagraniczne płyty, wśród nich muzykę do Ostatniego tanga w Paryżu. Tenorowe brzmienie saksofonu Gato Barbierego czarowało nas i uwodziło. Smakowaliśmy nowe nazwisko: Bertolucci.
Beata Bolesławska-Lewandowska Zygmunt Mycielski i muzyka w Izraelu
Mycielski jechał do Izraela z niekłamanym zaciekawieniem, trochę jak do „niepisanej, polskiej w znacznej mierze kolonii nad Morzem Śródziemnym”. Mieszkało tam przecież wielu polskich muzyków, których znał sprzed wojny, a którzy wyjechali wówczas jeszcze do Palestyny, aby zasilić szeregi utworzonej tam w 1936 roku przez wybitnego polskiego skrzypka Bronisława Hubermana orkiestry symfonicznej. Orkiestry, która wkrótce miała stać się jedną z najlepszych orkiestr świata. Dziś na stronie internetowej Izraelskiej Orkiestry Filharmonicznej można przeczytać nie tylko o tym, że utworzył ją Huberman, ale i że w pierwszej dekadzie jej istnienia dominującymi wśród muzyków językami były niemiecki, polski, węgierski i rosyjski, a tylko muzycy młodszego pokolenia umieli posługiwać się hebrajskim.
Renata Gorczyńska Pięć gwiazdek
Palę (dużo), piję (mało) i klnę. Jak jakiś żul. Sama się sobie dziwię, że się tak z latami rozklęłam. Powodów niby dużo, natury ogólnej i szczególnej, każdy niech sobie dopisze, co mu leży na wątrobie. Wprawdzie nakładam sobie namordnik w eleganckim towarzystwie i hamuję się przy jednej z moich przyjaciółek, która słowa na pięć gwiazdek używa jedynie w sytuacjach ekstremalnych, to jednak nie da się ukryć, że aż bulgoce we mnie na co dzień i od święta. Jakby tego było mi mało, klnę nie tylko w języku Reja i Kochanowskiego, ale Chaucera i Szekspira. Chętnie zaglądam do specjalistycznego słowniczka pod wdzięczną nazwą "The F-Word", nieodzownego przy tłumaczeniu współczesnej prozy anglosaskiej. Jakże istotne są towarzyszące mu przyimki!

To, co zazwyczaj nazywamy przyjaźnią i przyjaciółmi, to są jeno znajomości i zażyłości zawiązane dla jakiejś okazji lub dogodności. W przyjaźni, o której mówię, zlewają się one i stapiają jedna z drugą w aliażu tak doskonałym, że zacierają i gubią bez śladu szew, który je połączył […]. „Bo to był on; bo to byłem ja”.
Michel de Montaigne

Warto również przeczytać...