WOJCIECH KASS
Obyś został wysłuchany
Tylko pytania są wieczne,
odpowiedzi bieżące jak polityka.
Wieczne pytania o prawdę i piękno,
miłość i szczęście, początek i koniec,
los i sens, Boga, śmierć i czas –
mówi się o nich, że wielkie,
otóż nie: są jak dzień, dosiewanie
trawy, zbiór koralika derenia
do miseczki, pocieranie paciorka
różańca palcami, aby wyrósł z nich
cyklon ciekłego korala modlitwy
lub żeby palce dotknęły pulsu żyły
naszej niewinności – obyś został
wysłuchany, któryś mignął.
Odpowiedzi zmieniają się z epoki
na epokę i mnożą jak szczury.
Kiedy pada deszcz przeczekaj,
wyczekaj, gdy zbyt długo nie pada.
I tasuj dowolnie poprzednią strofę
lecz uprzedzam, niewiele to zmieni.
Nie mogą być antidotum na chorobę, spleen, monsunowe lato i cholernie mroźną zimę. Pogrążonych w melancholii strącają wraz z ich własnym dnem w otchłań, wesołków utwierdzają w wesołkowatości, głupich śmieszą, łajdakom są obojętne. Pisane w chwili, gdy los, życie zadają razy, czasem cios, gdy przenika go fala uderzeniowa niewiary (te fale, jak i fale wiary, mijają, po nich przychodzą następne). Przenika go: poetę, pisarza.
Powstają nad ranem, w nocy, bywa: w blasku światła. Budują dystans do Całości: życia (mego, swego, ich), świata, istnienia, bytu, natury, historii, sztuki, narodu, pojęć, indywidualności. Nawet do „całości niczego, które udaje coś”, do cudzysłowów, ironii ironii. Jakkolwiek To-Wszystko zwie, wtedy odsłania się ono w niegwiaździstym chłodzie swej inności. Czy: obcości. Chłód przenika go: poetę.
Może łkać lozańskim płaczem, wpatrzyć się w uraniczną sosnę, otworzyć na boskie albo nie-boskie. Chce to czucie wcielić w słowo, obraz, może (niekoniecznie) w rym, strofę, rytm. Naraz wszystko się rozstrzyga: czy będzie snuł miłość, mówił „idź!”, „nic dwa razy się…”, czy patrzeniem zbrata się z siostrą-drzewem, przeklnie Wszystko, zaniemówi, podejmie „ostateczną decyzję”, zapadnie w bezwolę, w „tam nic nie ma”. Bez znaku zapytania. Napisze wiersz? Takie nic, a pisze wiersz. On: poeta.
Chwila między zimnem oglądu a płomieniem prze-słowienia błysku jest tajemnicą. Tą, co stwarza świętych, bluźnierców, mizantropów i (…) literatów zamiast pisarzy, liryków. Musi podjąć! Ale to nie jest decyzja, to nie jest bodaj świadome tworzenie. W przekroczeniu metamorfozy staje się – z dna potwornej oddali – innym: już wszystko wie, już wie, że nie wie niczego, już nie chce o tym myśleć i „tylko żyć”. Czasem wie wtedy: że nic nie będzie wiedział. Tasuje poprzednie strofy pytań i odpowiedzi, uprzedzając, że niewiele to zmieni. Ignoramus et ignorabimus, doskonała agnozja: pytania policzone, niepewność we wszystkim, odpowiedzi na zawsze niepoznane. Ani westchnąć: żyjmy, póki żyjemy, ani nie westchnąć.
Pomiędzy tym u-bez-własno-wolnieniem a zapisem pomyśli, że można pocierać koraliki owocu derenia, by krzesać z nich modlitwę. Na chwilę wie, że oprócz jest i nie ma nic istnieje Boskie ale: jest, ale…; nie ma nic, ale… Wtedy, wbrew prawdzie widzenia, które go przeszyło w ciemnej dolinie, pisze: wyczekuj, tasuj, czekaj, a może o-czekuj. Jak w wierszu Kassa.
Obyś został wysłuchany, poeto.
8 sierpnia A. D. 2025, Ełk
JAROSŁAW ŁAWSKI