fbpx
HOME
Jerzy Stempowski

Korespondencja z Krystyną Marek (5)

JERZY STEMPOWSKI DO KRYSTYNY MAREK

Muri, 17 XII 1941

Rainweg 30

WRITTEN IN POLISH [1]

 

Droga Panno Krystyno,

obiecała mi Pani pisać i czekałem wytrwale od jesieni. Teraz już jest zima, święta, które trzeci raz spędzam sam jeden w zimnym szalecie [2]. Z Pani strony nikt już, zdaje się, nie pisuje prócz dwóch osób, które czegoś się ode mnie spodziewają. Wobec tego próbuję z mojej strony nawiązać tę wątłą nić korespondencji. Oczywiście mój list już nie zdąży na święta. Posyłam jednak spóźnione życzenia.

Tu nie ma emigrantów i nie wiem, o czym mówią w takich okazjach. Z korespondencji widzę, że wielu zastanawia się nad tym, gdzie spędzą święta następne. Pytanie widocznie na czasie, bo coraz więcej osób uświadamia sobie, jak rzadko zdarza się, aby emigranci wracali do kraju. Na kontynencie świat zmienia się tak szybko, że wielu zawaha się przed powrotem do tak dziwnych i nowych warunków. Zmieszanie ludności postępuje tak szybko, że wieża Babel była drobnostką razem ze swym pomieszaniem języków.

Saint-Évremond [3], który uważał Ludwika XIV za dorobkiewicza, nie wrócił i znikł nawet z pamięci, bo historycy i literaci, wywodzący się wszyscy z ludwikowskiej i akademickiej tradycji, zadeptali jego ślady. Emigranci z czasów terroru też nie wszyscy wrócili. Wrócili z Ludwikiem XVIII [4] głównie ci, którzy niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli. Ci, którzy się nauczyli, zostali w Petersburgu, w Odessie (Richelieu [5], de Ribas [6], Langéron [7]), w Niemczech, w Austrii. Ilu wróciło z dawnych polskich emigrantów? Czytam właśnie wspomnienia Michała Czajkowskiego [8], męża Ludwiki Śniadeckiej [9], który pochodził z Owrucza na Wołyniu i miał podobne do moich myśli ukraińskie. Na przestrzeni 40 lat, objętych jego pamięcią, nie widać wcale ubywania emigrantów, rozłamy idą za rozłamami, kombinacje i orientacje zupełnie podobne do obecnych. Wreszcie najświeższy przykład emigracji rosyjskiej: widuję ich i tu i nikt z nich nawet nie myśli o powrocie [10]. W ich wieku już za późno nawet na takie przygody. Dla emigracji współczesnych oddalenie od kraju jest jeszcze większe z powodu braku wiadomości. My tu jeszcze jesteśmy w pół drogi, ale zamorscy emigranci, którzy nie mogą swoim posyłać nawet paczek kawy z Lizbony [11], przestali prawie pisywać. I do nich z kraju też coraz mniej piszą.

Przypuszczam, że bardziej żywi i pogodni ożenią się i wyjdą za mąż na nowo za morzem, kładąc krzyżyk na żonach i mężach zostawionych za sobą. To może nawet najmądrzejsza rzecz w tym położeniu: wystartować na nowo. I ja bym też tak zrobił, gdybym był o kilka lat młodszy i mniej obciążony pamięcią. Teraz mogę wystartować tylko do kariery pasiecznika w Kanadzie lub Brazylii i to już nie jest takie pilne.

W tych czasach sytuacja emigranta startującego na nowo ma nawet pewne strony atrakcyjne i obiecujące. Ojczyzny dzisiejsze wymagają od swych obywateli tyle służby, dyscypliny, posłuszeństwa, że nie każdy to dobrze znosi, zwłaszcza na wieczne czasy. Dobrze więc jest może mieć jeszcze w zapasie ojczyznę trochę nie z tego świata, jak Atlantyda pochłonięta przez flukta, istniejącą już tylko w pamięci i wierszach, która może nawet do niejednego zobowiązuje, ale już nie wysyła do obozów koncentracyjnych, nie wydaje kartek żywnościowych i nie każe płacić podatków. Jak np. dobrze jest dziś we Francji być cudzoziemcem, pochodzącym z Atlantydy i patrzącym z dystansu na to, co tam się wyprawia.

Po kolejnym upadku Petersburga, Monachium, Wiednia i Paryża kontynent stał się straszną prowincją. Nawet rozmowy przypominają rozmowy w restauracji Rotha w Kołomyi i przed sklepem Szafnagla przy Machnowieckiej ulicy w Berdyczowie [12]. Znajomość tych wzorów jest dziś nieocenioną pomocą dla zrozumienia wielu zjawisk europejskich. Prawdziwi Europejczycy są tym tak upokorzeni, że z rozpaczy wpadają w najdziksze ekstrawagancje. Atlanci, nawet naturalizowani, z uśmiechem pobłażania patrzą na to miotanie się opętanych, cierpliwie czekają w kolejkach na kartofle i znoszą wszystkie szaleństwa, ponieważ Atlantyda już nie podlega tego rodzaju dekoronacjom, jest wolna od małości i śmieszności. W tej pozycji jest więc coś obiecującego, patrzącego w przyszłość, chociaż nie wiadomo dobrze jaką.

Kiedy było mi bardzo źle w kraju i wizje Berezy Kartuskiej [13] i nocy św. Bartłomieja [14] zmuszały do oglądania przejść na czeską stronę, żebym nie zabłądził jak Doboszyński pod Babią Górą [15], zawsze uświadamiałem sobie, że moja ściślejsza ojczyzna jest dniestrowym jarem, stepem porosłym burzanem z kurhanami, słowem, rzeczą istniejącą już tylko w mojej pamięci, i to mnie zawsze uspakajało i pozwalało jeszcze raz próbować zmiennej szansy. Może nawet pamięć takich odległych i niepotrzebnych na pozór rzeczy pozwala czasami odzyskać utraconą równowagę i znaleźć wyjście z takich sytuacji, które na pierwszy rzut oka już wyjścia nie mają. Niektórzy z daleka niosą deskę ratunku do miejsca, gdzie ma ich spotkać naufragium [16].

Sama natura popycha nas w trudnych chwilach do pewnej dwutorowości. Kiedy po śmierci moich najbliższych przyjaciół i nieudanej wyprawie do Galicji [17] wróciłem sam jeden do małego szpitala górskiego, moja osobowość rozszczepiła się na dwie części. Jedna część została delegowana do leżenia w szpitalu, druga pozostawała daleko, wolna i nieprzymuszona. Raz w nocy obudziłem się, obejrzałem pokój, gdzie leżało prócz mnie dwóch umrzyków, i zobaczyłem nad sobą tablicę z napisem kredą: Jerzy Stempowski (to ja), lat 43, data przyjęcia 28 października, dieta nr 4. To mnie bardzo zdziwiło: jest już 15 listopada, a ja pierwszy raz widzę ten pokój. To druga, wolna połowa mojej osobowości odwiedziła tego dnia mniej szczęśliwą, szpitalną połowę [18].

Takie stany muszą być dobrze znane emigrantom. Siedzi taki zamorski emigrant i pali w fajce amerykański tytoń, jego amerykańska żona wyjmuje z perambulatora [19] jego amerykańskie dziecko i gotuje obiad według miejscowej diety nr 4, ale on tego wszystkiego nie widzi, bo właśnie w letni dzień idzie przez zakurzone ulice Łucka i przed samym domem Rosaliniego słyszy głos przyjaciela: „Bój się Boga, Józiu, co ty wyprawiasz najlepszego? Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?”.

To wszystko są przywileje kondycji emigracyjnej, nad którymi może warto się teraz zastanowić, kiedy zobaczyliśmy się w niej na dłuższy okres czasu. Jego koniec wydaje się tak odległy, że lepiej o tym wcale nie myśleć, ale raczej już być odległym i wesołym, jak sam Saint-Évremond.

Listy z Pani stron przychodzą tak powycinane, że widać z nich, jak weszliśmy tu w strefę niemiecką. Możemy więc pisać tylko na cenzuralne tematy, jak ja dziś. O kraju napiszę więc tylko tyle, że nastąpiły tam wielkie zmiany w trybie życia ludności. Niemcy rozbudowują przemysł, wypompowują ze wsi ludność do miast. Powstała olbrzymia ludność robotnicza, a z nią i zagadnienia robotnicze. Wpływy PPS wzrosły tak, że niektórzy uważają ją za główną dziś siłę polityczną w kraju. Proszę opowiedzieć to Stańczykowi [20] wraz z najserdeczniejszymi pozdrowieniami ode mnie. Jeden z propagandystów niemieckich, który tu przyjechał z frontu, mówił, że w Królewcu robione są plany rozbudowy miasta, aby mogło pomieścić 3 miliony ludności, jaka napłynie w związku z eksploatacją Rosji [21]. W niemieckiej Warszawie, mówił, będzie 4 miliony mieszkańców. Tak oni to sobie wyobrażają. Zresztą szczegółów tego znam mało, bo z krajem nie mamy żadnej łączności poza drogami przypadkowymi i bardzo okrężnymi. Z Niemiec dzięki rozluźnieniu nadzoru i dyscypliny, przychodzą często, ale oni też nic nie wiedzą.

Proszę o mnie nie zapominać. Listy od Pani idą tu 4–6 tygodni, do Pani 6–8 tygodni. Nie trzeba więc czekać odpowiedzi, bo za rok tak dużo się nie napisze.

Najserdeczniejsze pozdrowienia przesyła szczerze oddany

Jerzy Stempowski

 

 

KRYSTYNA MAREK DO JERZEGO STEMPOWSKIEGO

472, Chelsea Cloisters,

Sloane Avenue,

London, S.W.3.

28 II 1942

Drogi Panie Jerzy,

trudno mi nawet powiedzieć, jaką przykrość sprawiła mi wiadomość, że widocznie żadna z moich ostatnich, nb. wielce długich epistoł, nie dotarła do Pana rąk. Natychmiast po otrzymaniu listu Pana (z 17 XII 41) wysłałam telegram, któremu chyba poszczęściło się lepiej.

Może jednak przecież te stare listy jeszcze dobrną. Obawiam się, że przedobrzyłam sprawę i nie wykluczam wobec tego możliwości, że zamiast w Muri, leżą one sobie w jakiejś szufladzie u nieporządnych panów w grodzie niedźwiedzia. Tâchez de vous renseigner [22].

Pomijam, że w tym stanie rzeczy zgubiłam wątek, że nie wiem, co Pan o mnie i o sprawach wie, a czego nie, i od którego miejsca zacząć na nowo – co zresztą przy zmienionej metodzie nie będzie tym razem rzeczą całkiem łatwą. Natomiast bardzo boli mnie fakt, że długotrwały brak wiadomości ode mnie mógł wywołać najfatalniejsze i najniewłaściwsze wrażenie niechlujstwa, zaniedbania czy jeszcze gorzej. Nie muszę chyba mówić Panu, że ostatnią rzeczą, do jakiej chciałabym dopuścić, byłoby zerwanie mojego z Panem kontaktu. Nie umiem nawet uczciwie obliczyć w tym procentu własnego egoizmu, który niewątpliwie jest olbrzymi. Au risque de me répéter [23] (na wypadek, gdyby listy jednak doszły) – muszę powiedzieć znowu, że każdy list Pana jest powiewem świeżego, zdrowego powietrza w tej nie bardzo podnoszącej na duchu atmosferze, że stawia na nogi i pozwala zachować równowagę i nadszarpnięty czasem zmysł proporcji, który tak łatwo można by utracić w nawale spraw, sprawek i zupełnych bzdur. Przypuszczam, że nawet Pan nie wie, jak bardzo jestem wdzięczna za każdy list, jak bardzo mi pomaga. Zaiste, tego wszystkiego, co przychodzi z listami Pana, nie ma w Londynie.

Tym bardziej zasmuciła mnie melancholia ostatniego listu. Je ne sais pas, si j’ai de droit de le faire, mais je devrais vous gronder [24]. Rozumiem znakomicie uczucie zniechęcenia, jakie mogą wywołać „intelektualiści” niezależnie od narodowości i innych danych formalnych, niemniej nie wydaje mi się, aby zimny szalet i absolutna samotność stanowiły najlepsze tło do spędzenia świąt. Może już lepiej było jednak z intelektualistami – faute de mieux [25], czyli w braku Hucułów albo rabinów. Ja sama uciekłam z Londynu – od przyjaciół, znajomych, współwyznawców światopoglądowych, inteligenckich dyskusji, przeżuwań i rozpamiętywań – i spędziłam święta wśród idealnie obojętnych Anglików, pełnych dziecinnej i prymitywnej pogody i beztroski. Nie, wypowiadam się stanowczo przeciwko zimnemu i samotnemu szaletowi jako zasadniczemu załatwieniu sprawy tego ponurego intervallum [26], jakie nam przyszło przeżywać.

Merytorycznie: posyłam swoje stanowcze i gorące veto odnośnie rozważań nad kondycją emigracyjną. Kondycja niewątpliwie nędzna, ale kategorycznie odmawiam przyjęcia jej do wiadomości jako czegoś więcej niż objawu przejściowego. Chciałabym Panu posłać wszystkie resztki mojej prymitywnej energii, prostaczkowej wiary i irracjonalnego entuzjazmu, które się przecież jednak gdzieś po mnie tłuką – poprzez całe zmęczenie i melancholię tych lat. Nie chcę słyszeć o naufragium. Protestuję przeciwko analogiom: my jesteśmy emigracją wojenną, nie polityczną. Nie wyrzucił nas z własnego domu żaden przewrót wewnętrzny, nie ustabilizował się na naszej debacli [27] żaden system – jacykolwiek jesteśmy, jedno jest pewne, nie jesteśmy ani męczennikami sprawy przegranej, ani symbolami wzniosłego a bezcelowego cierpiętnictwa – tkwimy w samym środku żywej sprawy, trwającej i potęgującej się walki. Nie szukamy pociechy w zaświatach, albowiem rozsądek nie kazał nam zwątpić w nadzieje i pociechy z tego świata. Last but not least [28], tęsknimy – i zawsze jeszcze jest ktoś, kto za nami stamtąd tęskni. Kocham Atlantydę, do której nie ma już powrotu, ale nie wystartowałabym na nowo – dziś mniej niż kiedykolwiek. Tkwię wszystkimi korzeniami tam, na dobre i na złe. Gdybyśmy istotnie nawet byli emigracją, to chyba nie było emigracji o większych szansach i lepszej koniunkturze. Ale my nie jesteśmy emigracją. My jesteśmy uchodźcami wojennymi, którzy – z tych czy innych powodów – cofnęli się za linią frontu. Czy zaś ta linia frontu przesunie się znowu za tydzień czy za rok – to już jest accidentale [29], nie essenziale [30] tej naszej sprawy, tej naszej kondycji.

Proszę mi wybaczyć te rozważania, jak również cały tenor mego dzisiejszego listu, który – jak powiedzieliby moi obecni gospodarze – jest frightfully personal [31]. Ale i mnie czasem tak nachodzi późną, wieczorną, samotną godziną, jakkolwiek zresztą mój cichy i dość pusty flat [32] ma, formalnie biorąc, niewiele cech wspólnych z górskim szaletem. Zresztą żyje się prędko, wśród masy zajęć i zagonienia, na nic właściwie nie ma czasu. Moja sytuacja przypomina mi rozmowę z pewnym panem, który mieszkał siedem lat w Paryżu i który, pytany przeze mnie, jak mu się tam żyło, odpowiedział: „Je n’ai pas eu le temps de vivre à Paris” [33]. Il paraît, que je n’ai pas le temps de vivre a Londres [34]. Od strony formalnej wszystko układa się jak najlepiej, wręcz nieprzyzwoicie, demoralizująco dobrze. Żyjemy tu w dostatku i wygodach i – bądźmy brutalni – gros emigracji zrobiło złoty interes na tym kataklizmie. Tym będzie rzeczywiście trochę trudno wrócić do surowej ojczyzny. Ja usiłuję ciągle jeszcze zachować poczucie proporcji, kontrolę nad sobą i nad sytuacją i nie dać się zdemoralizować. Myślę, że póki mam ostrą świadomość tej sytuacji, póty nic mi nie grozi, jakkolwiek i ja już przyzwyczaiłam się do wygodnego żywota i ciężkie czasy marokańskie wyglądają z perspektywy dnia codziennego wręcz koszmarnie. Na tle tego wszystkiego podwójnie bolesna jest troska o bliskich i wszystkich pozostałych. Czasem sama nie znajduję odpowiedzi na wiecznie dręczące pytanie, jak oni tam trwają.

O tzw. sprawach pisałam Panu obszernie kilkakrotnie. Trzeba wiele cierpliwości, wiele wytrzymałości i często twardej skóry. Staram się débrouillować [35] i w ramach bardzo skromnych możliwości robić sensowną robotę. Pod Pana poglądem na pakt sowiecki podpisuję się obiema rękami. Ale ludzie bywają nieobliczalni i Schiller nie wymyślił nic nowego, kiedy twierdził, że „mit der Dummheit kämpfen Götter selbst vergebens” [36].

Proszę koniecznie napisać znowu i to możliwie niedługo, ja zaś postaram się nie dopuścić więcej do takiej luki w naszej korespondencji. Chciałabym bardzo wiedzieć, jak Pana zdrowie i czy Pan dość uwagi poświęca temu problemowi. A jak z projektowanymi wykładami w Winterthur? Jak w ogóle przedstawia się nasza reprezentacja na tamtejszym gruncie? Mój Boże, jak dobrze byłoby móc pomówić z Panem o milionie spraw, o których pisać z stu powodów tak trudno.

Przesyłam moc najlepszych myśli i życzeń

Krystyna M.

 

Listy przepisali i przypisami opatrzyli Agnieszka Papieska i Andrzej Stanisław Kowalczyk

 

[1] Pisane po polsku (ang.). Jest to wskazówka dla angielskiego cenzora korespondencji.

[2] Domek, chata (fr.). Pisarz mieszkał wówczas w Muri pod Bernem w użyczonym mu przez szwajcarskich znajomych domu letnim. Były to drugie święta Bożego Narodzenia w Szwajcarii. Święta w roku 1939 Stempowski spędził we wsi Aknaszlatina na Rusi Zakarpackiej (wówczas kontrolowanej przez Węgry).

[3] Charles de Saint-Évremond (1613–1703), francuski eseista i epistolograf; sceptyk i libertyn, uczeń Pierre’a Gassendiego. Służył w armii francuskiej podczas wojny trzydziestoletniej. Studiował wówczas Montaigne’a, nauczył się włoskiego i hiszpańskiego. Bezpośrednią przyczyną niełaski, w jaką popadł na dworze królewskim, była jego krytyka pokoju pirenejskiego (1659). Emigrował z Francji i do końca życia mieszkał w Londynie. Został pochowany w Westminster Abbey. Pisał dla przyjaciół, utwory Saint-Évremonda zaczęto drukować dopiero po jego śmierci.

[4] Ludwik XVIII (1755–1824), brat zgilotynowanego przez rewolucjonistów Ludwika XVI. Podczas rewolucji uciekł za granicę i mieszkał w różnych krajach, m.in. w Polsce. W roku 1794 Ludwik wydał w Weronie deklarację, w której odrzucał wszystkie przemiany, jakie zaszły we Francji podczas rewolucji. Zapowiedział odtworzenie monarchii z ograniczoną konstytucją. Na tronie królewskim został osadzony po upadku Napoleona Bonaparte w roku 1814.

[5] Armand du Plessis, książę de Richelieu (1766–1822), arystokrata francuski, oficer kawalerii i polityk okresu restauracji. Podczas rewolucji był inicjatorem nieudanej ucieczki Ludwika XVI i jego rodziny. Emigrował i wstąpił do armii rosyjskiej. W roku 1804 został gubernatorem Noworosji i Besarabii. Za jego rządów w ciągu dziesięciu lat liczba mieszkańców Odessy wzrosła ponad czterokrotnie do 35 tys., a miasto stało się największym portem Morza Czarnego. Odeski pomnik Richelieu stoi u szczytu Schodów Potiomkinowskich. Wbrew temu, co pisze Stempowski, Richelieu wrócił do Francji w 1814 i w latach 1815–1821 był dwukrotnie premierem Królestwa. Jego umiarkowane rządy przyczyniły się do stabilizacji politycznej kraju.

[6] José de Ribas y Boyons (1749–1800), admirał rosyjski, budowniczy Odessy. Urodzony w Neapolu w rodzinie hiszpańsko-irlandzkiej, wkrótce po rozpoczęciu kariery wojskowej wstąpił do armii rosyjskiej. Podczas wojny rosyjsko-tureckiej zdobył w 1789 roku twierdzę Chadżybej. Przedłożył carycy Katarzynie II projekt założenia na miejscu tureckiego Chadżybeja portu. Zaproponował też jego grecką nazwę Odessa. Katarzyna powierzyła mu w roku 1794 wykonanie projektu. Jego imieniem nazwana została główna ulica Odessy – Deribasiwska. Na dwóchsetlecie miasta odsłonięto pomnik de Ribasa.

[7] Alexandre-Louis Andrault de Langéron (1763–1831), arystokrata francuski, oficer, wolnomularz. Po wybuchu rewolucji emigrował z Francji i wstąpił do armii Imperium Rosyjskiego. Odznaczył się w licznych kampaniach i dosłużył się stopnia generała. Wziął udział w wojnie z Napoleonem w latach 1812–1814. W roku 1815 zastąpił księcia Richelieu na stanowisku generała-gubernatora Noworosji i Besarabii. W Odessie zrealizował liczne projekty zaplanowane przez Richelieu, m.in. ustanowienie wolnego portu czy otwarcie Liceum Richelieu, drugiego w Cesarstwie po Liceum Carskosielskim. W Odessie jego imieniem nazwano ulicę oraz łuk tryumfalny. Ośmielił się proponować Aleksandrowi I reformy aparatu urzędniczego, popadł w niełaskę i utracił stanowisko gubernatora Odessy. Przyjaźnił się z Aleksandrem Puszkinem. Pozostawił dzienniki wojenne i pamiętniki.

[8] Michał Czajkowski, zwany Sadyk Pasza (1804–1886), powieściopisarz i działacz niepodległościowy; brał udział w powstaniu listopadowym; w latach 1832–1872 przebywał na emigracji, od 1841 roku – w Turcji (początkowo jako wysłannik Hotelu Lambert); w 1850 roku przyjął islam i przeszedł na służbę turecką; podczas wojny krymskiej dowodził stworzonym przez siebie oddziałem Kozaków sułtańskich; po 1863 roku uległ ideom panslawizmu i w roku 1872 osiadł na Ukrainie. Zmarł śmiercią samobójczą.

[9] Ludwika Śniadecka (1802–1866), córka Jędrzeja, młodzieńcza miłość Juliusza Słowackiego, upamiętniona w korespondencji i w wielu utworach poety (Godzina myśliKordianBeniowski); w 1842 roku poznała w Turcji Michała Czajkowskiego, za którego wyszła za mąż i którego wspierała w działalności politycznej.

[10] Mowa o emigracji z Rosji, którą po rewolucji bolszewickiej w 1917 w ciągu kilku lat opuściło około dwóch milionów uchodźców. Niektórzy z nich wracali, zwłaszcza po roku 1945. Uznawani za zdrajców i szpiegów trafiali do obozów koncentracyjnych.

[11] Mowa o paczkach Polskiego Czerwonego Krzyża wysyłanych do kraju z Lizbony. Portugalia była podczas II wojny światowej krajem neutralnym.

[12] Motyw szlachciców polskich czekających przed sklepem Szafnagla na wieści ze świata odgrywa ważną rolę w Eseju berdyczowskim Stempowskiego.

[13] W Berezie Kartuskiej (powiat prużański) w roku 1934 władze II RP (rozporządzenie Ignacego Mościckiego) ustanowiły obóz pracy przymusowej, zwany Miejscem Odosobnienia. Zsyłano tam na podstawie decyzji administracyjnej (bez wyroku sądowego) przeciwników politycznych sanacji: komunistów, oenerowców, endeków, ludowców oraz nacjonalistów ukraińskich. Więźniów poddawano fizycznym i psychicznym torturom. Obóz działał do września 1939 roku; przez Berezę przewinęło się około trzech tysięcy więźniów. Kilkanaście osób zmarło. Do obozu można było trafić nawet za artykuł krytyczny wobec władz, jak to było w przypadku Stanisława Mackiewicza (Cata), redaktora i publicysty konserwatywnego dziennika wileńskiego „Słowo”.

[14] Noc św. Bartłomieja – określenie rzezi dokonanej na protestantach (kalwinach) przez katolików w Paryżu w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572. Mordercy mieli przyzwolenie najwyższych władz. Mordowanie protestantów w Paryżu i na prowincji trwało tydzień, a liczbę ofiar szacuje się na pięć tysięcy. W latach trzydziestych w Polsce krążyły pogłoski, że władze sanacyjne planują skrytobójstwa działaczy opozycyjnych. Czechosłowacja była krajem udzielającym azylu polskim emigrantom politycznym. Przez siedem lat przebywał w Czechosłowacji Wincenty Witos, oskarżony w procesie brzeskim o przygotowywanie zamachu stanu, skazany na półtora roku więzienia.

[15] Adam Doboszyński (1904–1949), działacz ONR i Stronnictwa Narodowego, w czerwcu 1936 roku napadł na czele bojówek endeckich na powiatowe miasteczko Myślenice. Po zdobyciu broni na posterunku policji napastnicy podpalili synagogę, bili mieszkańców, demolowali żydowskie sklepy i niszczyli stragany. Towary znoszono na rynek i palono. W zamyśle organizatorów napad miał być demonstracją antysanacyjną i antyżydowską. Bojówkarze wycofali się w góry, gdzie ich ujęto. Doboszyński skazany został na trzy i pół roku więzienia. Podczas wojny Doboszyński przebywał w Londynie. Wrócił do kraju w 1946 roku. Aresztowany rok później, został oskarżony o współpracę z wywiadem hitlerowskim i amerykańskim. Torturowany, przyznał się do winy, ale przed sądem wymuszone zeznania odwołał. Skazany został na śmierć.

[16] Rozbicie statku (łac.).

[17] 18 września 1939 roku Stempowski przekroczył granicę polsko-węgierską wraz ze Stanisławem Vincenzem i jego starszym synem Staśkiem. Kiedy okazało się, że Węgrzy sprzyjają polskim uchodźcom, Vincenzowie wrócili na Czarnohorę po swoich bliskich. Stempowski miał na nich czekać po węgierskiej stronie. Po przejściu granicy Vincenzowie zostali zatrzymani przez patrol NKWD i uwięzieni w Stanisławowie. Zwolnieni zostali dzięki wstawiennictwu ukraińskich i żydowskich przyjaciół. Do Stempowskiego musiały dotrzeć pogłoski o ich śmierci. Rodzina Vincenzów uciekła na Węgry wiosną 1940 roku.

[18] Pobyt w szpitalu w Aknaszlatina wspomina Stempowski m.in. w eseju Księgozbiór przemytników.

[19] Wózek dziecięcy (ang.).

[20] Jan Stańczyk (1886–1953), działacz Polskiej Partii Socjalistycznej. We wrześniu 1939 roku znalazł się na emigracji. Od października 1939 do listopada 1944 był ministrem opieki społecznej w rządach: generała Władysława Sikorskiego i Stanisława Mikołajczyka. W 1945 wrócił do Polski i zaakceptował podporządkowanie PPS komunistom, a następnie jej likwidację. Przyjął tekę ministra pracy i opieki społecznej w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej Edwarda Osóbki-Morawskiego.

[21] 22 czerwca 1941 roku armia niemiecka zaatakowała Związek Sowiecki, łamiąc pakt Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 roku, gwarantujący wzajemną nieagresję. Hitler dążył do powstrzymania ekspansji Stalina, który planował m.in. podporządkowanie Bułgarii i zdobycie cieśnin między Morzem Czarnym a Morzem Śródziemnym. Pokonanie Związku Sowieckiego miało zapewnić III Rzeszy „przestrzeń życiową”, dostęp do bogactw naturalnych i niewolniczą siłę roboczą. W październiku wojska niemieckie zbliżyły się do Moskwy, a w listopadzie rozpoczęła się operacja, której celem było zdobycie stolicy (niektóre oddziały dotarły na odległość 30 km od Kremla). Wojska niemieckie były jednak osłabione, nieprzygotowane na pogarszające się warunki pogodowe, pozbawione normalnego zaopatrzenia. Ponadto natrafiły na dobrze zorganizowaną obronę Armii Czerwonej dysponującej nowoczesnym uzbrojeniem. Na początku grudnia 1941 nastąpiła sowiecka kontrofensywa, w której wyniku wojska niemieckie zostały odepchnięte od Moskwy.

[22] Proszę spróbować się dowiedzieć (fr.).

[23] Ryzykując, że się powtórzę (fr.).

[24] Nie wiem, czy mam do tego prawo, ale powinnam Pana skarcić (fr.).

[25] Z braku czegoś lepszego (fr.).

[26] Przerwa; odległość w czasie między zjawiskami lub w przestrzeni między punktami (łac.).

[27] Klęska (fr.).

[28] Wreszcie (dosł.: ostatni, ale nie mniej ważny) (ang.).

[29] Przypadkowe (wł.).

[30] Główne, zasadnicze (wł.).

[31] Strasznie osobisty (ang.).

[32] Mieszkanie (ang.).

[33] Nie miałem czasu żyć w Paryżu (fr.).

[34] Wygląda na to, że nie mam czasu żyć w Londynie (fr.).

[35] Radzić sobie (fr.).

[36] Z głupotą sami bogowie walczą nadaremno; cytat z Dziewicy Orleańskiej (1801) Friedricha Schillera (akt 3, scena 6) (niem.).

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek