Szanowny Panie Redaktorze,
Łatwo w naszych czasach stracić poczucie rzeczywistości. Powiedziałbym nawet, że czasami to konieczne, bo rzeczywistość zupełnie nie staje na wysokości zadania, to znaczy zamienia się w coś zupełnie innego, np. w koszmar senny czy sekwencję scen z filmu katastroficznego. Czasami, już po przebudzeniu i nawet po wypiciu kubka mocnej kawy, mam wrażenie, że stąpam nie po ziemi, lecz po linie rozpiętej nad kraterem czynnego wulkanu.
Z tym większym zapałem przeczytałem najnowsze wieści od znanego nam wszystkim poety Fantazjana, który z niezrównanym wdziękiem łączy bezkompromisowość artysty z poczuciem rzeczywistości. Być może Pan zna tę anegdotę, jaką znalazłem ostatnio u pewnego diarysty: Malarz Giovanni Graffione rozmawiał z Lorenzo il Magnifico o dekoracji katedry florenckiej:
– Chciałbym – powiedział Medyceusz – mozaikami i stiukami wypełnić wszystkie pola kopuły katedry.
– Nie macie, panie, mistrzów – odrzekł trzeźwo Graffione.
– My mamy tyle pieniędzy, że to zrobimy – żachnął się książę.
– Ej, Wawrzyńcze! – replikował artysta. – Pieniądze nie czynią mistrzów, tylko mistrzowie robią pieniądze.
Oczywiście, czasy były zupełnie inne. Nie wydaje mi się, by Fantazjano tracił czas na rozmowę z którymś z dzisiejszych władców. Inna rzecz, że nie znajdziemy wśród nich nikogo przypominającego Wawrzyńca Wspaniałego. Same głowy do pozłoty. Fantazjano ma tę samą trzeźwość w ocenie twórczości jak Giovanni Graffione. Po co przywiązywać wagę do pieniędzy, skoro w porównaniu ze sztuką tak niewiele one mogą. Tego też nauczył się młody marzyciel Fryderyk Piórko od Fantazjana.
Ale nie tylko o mistrzach i ich Medyceuszach chciałem do Pana napisać po lekturze listu Fantazjana.
Któż z nas nie czytał Murgera! Zanim sięgnęliśmy po Baudelaire’a i Herberta zaczytywaliśmy się przecież w Scenach z życia cyganerii. Bohaterowie Henry Murgera walczą o siebie i płacą wysoką cenę ubóstwa, poniewierki, lekceważenia. Witając Fryderyka Piórko wśród warszawskich cyganów, przemierzających nieodmiennie od z górą dwustu lat szlak od Placu Zamkowego do Placu Trzech Krzyży (liczę od obiadów czwartkowych niezapomnianego króla Stanisława Augusta, ostatniego polskiego Medyceusza), chciałbym mu wpisać do sztambucha te słowa Henry Murgera o losie artysty:
„Życie [wymaga] hartu i odwagi, gdzie aby walczyć, trzeba się uzbroić w pancerz obojętności nie do przebicia dla zawistnych i głupców; gdzie o ile ktoś nie chce się potknąć, powinien zawsze zachować godność będącą mu podporą; życie urocze i straszliwe, które ma swoich zwycięzców i męczenników, i w którym każdy, kto w nie wchodzi, winien pamiętać o nieubłaganej przestrodze: vae victis!”.
Pozdrawiam Pana, Panie Redaktorze,
pilny Czytelnik Księgi przyjaciół