Jak pisarz wybiera motto do książki, tak można również wybrać motto do pisarza. Aby z góry było wiadomo, z kim mamy do czynienia. W przypadku Savinia przychodzi na myśl fragment z Hölderlina: „Mało wiedzy, lecz wiele radości / Dano ludziom”.
Żona pisarza wspomina, że najbardziej wyrazistym rysem Savinia „była zawsze radość, że żyje zgodnie z własną naturą. Był szczęśliwy, że pracuje, że mówi i robi, co czuje i chce”. A sam Savinio powtarzał, że „nie umie nie być szczęśliwy”. Co nie zdziwiłoby Nietzschego: „Życie samo nagradza nas za naszą upartą wolę życia”. Nagradza zwłaszcza tych, co się nim cieszą.
Diletto to przyjemność, a dilettante, dyletant, to ktoś, kto odczuwa przyjemności, „delektuje się” nimi i czerpie z tego radość w obcowaniu ze światem. Dyletant Savinio czerpie radość nawet z nazywania siebie dyletantem. Wraca do tego określenia z upodobaniem, często je objaśnia, nie chce, by zostało źle zrozumiane. A powinno być rozumiane mniej więcej tak:
Jest dyletantem z urodzenia, nie z wyboru – dyletantyzm stanowi jego „prawdziwą i najgłębszą naturę”. Odkrywszy to, zrozumiał, że źródło wszystkiego ma w sobie i jest niezależny od innych źródeł uchodzących za „głębokie”. Tym samym zwątpił w „głębię” głębi. Dyletantyzm stał się jego sposobem życia. Wprawiał się w nim: uczył się docierać do „skrytej duszy rzeczy”, do tego, co jest niezrozumiałe i nieuchwytne. A to z kolei pozwoliło mu „żyć w sposób naturalny zarówno w tym, co istnieje, jak i w tym, o czym się sądzi, że nie istnieje, zarówno w tym, co prawdziwe, jak i w tym, co uznaje się za fałszywe, zarówno w tym, co realne, jak i w tym, co uchodzi za nierealne, zarówno na jawie, jak i we śnie”. Ten sposób życia szczęśliwie chroni przed pokusą wyjaśniania świata, przed poglądami ugruntowanymi, „poważnymi”.
Savinio często nazywa swój dyletantyzm „stendhalizmem”. Gdyż to Stendhal wpadł na to, że można poprzestawać na pragnieniach i ich „krystalizacji”, nie dążąc do ich realnego spełnienia. Nawet nie spostrzegł, że dokonał tak znamiennego odkrycia – „Stendhal nie wiedział, że jest Stendhalem” – nie zrozumiał, że podsuwa najtrafniejsze „rozwiązanie” życia. Ale stendhalistami bywali już przed nim inni Wielcy Dyletanci, choćby presokratycy, Lukian czy Montaigne. Ci, co odnosili się z uwagą wyłącznie do physis, do natury, która przecież także jest Wielką Dyletantką.
© mazzoleniart.com
Savinio, co prawda, również czerpie radość ze swoich zainteresowań i pasji twórczych, ale wciąż podkreśla, że nie jest pisarzem czy malarzem z zawodu. Z zawodu nie jest nawet dyletantem. Zawodu nie ma – nawet takim narzuconym sobie celem nie zubożył swego życia. Nie pozwolił sobie na monotonię. Za swoją jedyną zawodową twórczość uważał zajmowanie się tym, by w rzece płynąć głównym nurtem i nie ocierać się o mielizny.
Skeptikos – taką postawę obrał. Nie odstępując od pierwotnego, archaicznego znaczenia tego słowa: człowiek, który myśli. Który chce „przyzwyczaić swój mózg do podobnej aktywności, jaką wykazują inne organy”. Największego wsparcia myśleniu udziela inteligencja. Okazuje się narzędziem najbardziej poręcznym, kiedy ktoś chce „zmontować w sobie z wielu elementów” wnikliwość, ostrość spojrzenia, błyskotliwość umysłu. Gdyż tylko to pozwala „wdawać się swobodnie i w osamotnieniu w mroczny dramat życia”.
Dopowiada jednak w Nuova enciclopedia, że inteligencja jest nieodłączna od „tego kopciuszka, tego biedactwa skromnego, niedocenianego, pogardzanego, jakim jest głupota”. Kto „wspina się boleśnie, często rozpaczliwie” po wielu stopniach inteligencji, musi o tym pamiętać. Musi zdawać sobie sprawę z dwoistości wszelkich zjawisk, jeśli chce przestrzegać „metafizycznego kodu życia”. A metafizykę Savinio również rozumie na swój sposób: jako umieszczanie obiektu kontemplacji czy rozważań – rzeczy, człowieka czy zjawisk – poza czasem. Dzięki temu nawet to, co jest odległe od siebie o stulecia, staje się takie samo. Tkwiąc niezmiennie w świecie realnym, choć nie tylko w jego przestrzeni widzialnej, ale też poza fizycznymi pozorami. „Cała godność metafizyki mieści się w fizyce”. Metafizyka nie jest czymś nadprzyrodzonym, choć lekkomyślnie wciąż tak ją rozumiano. Co więcej: właśnie metaphysica naturalis pomaga stąpać twardo po ziemi i mieć oczy szeroko otwarte. A że „nie należy tak postępować i mówić, jakbyśmy byli w uśpieniu”, upominał już Heraklit. Któż odważyłby się temu przeczyć?
Ktoś jednak się odważa. Kto? – inni. Gdyż mało kto ceni sobie poczucie szczęścia i ma odwagę otwarcie z niego korzystać. „Innym życie dopiero wtedy wydaje się godziwe, gdy jest pogrążone w udręce i cierpieniu. Szlachetność, «wzniosłe» uczucia i «dobry ton» wymagają, by w tym naszym «nieszczęsnym» życiu posuwać się krokiem ciężkim i powolnym, jak na pogrzebie”. Inni może nawet bywają szczęśliwi, ale się z tym kryją.
A dyletanta mają za poganina. Przecież „nie wierzy w Boga chrześcijan, nie wierzy w nieśmiertelność duszy, nie wierzy w innych fałszywych bogów, a ściślej mówiąc, nie wierzy w żadnego boga”. Istotnie, dyletant nie domaga się niczego od jakiejś istoty, która by nad nim górowała i niczego się po niej nie spodziewa. Dlatego inni mają go za kogoś, „kim nie trzeba być”. On tymczasem, „silny i samotny, przechadza się na wolności po nieskończonych drogach świata”.
*
Niewielu poznało się tak dobrze na naszym stuleciu, jak Savinio – twierdzili życzliwi mu (Roberto Calasso, Alfredo Giuliani, Marco Sabbatini, Alessandro Tinterri, Silvana Cirillo), a nawet mniej życzliwi (Emilio Cecchi, Walter Pedullà). Niewielu też zrozumiało tak dobrze, jak on, czego można spodziewać się po człowieku.
„Człowiek umarł”. Tamten renesansowy, masywny jak postacie Michała Anioła, pan wszechstworzenia już nie istnieje. Poza horyzontem świata „humanistycznego” odsłonił się wszechświat znacznie rozleglejszy. I nowy człowiek w tych nowych dla siebie przestrzeniach pogubił się. „Nie może się wzorować na zmarłym poprzedniku”. Przepadły zresztą wszelkie wzorce. Chciałby je więc jak najprędzej zastąpić nowymi. „A to błąd symetrii. Nie wszystko, co się kończy, powinno być czymś zastąpione”.
Istniało wiele niejasności i tylko jedna jedyna Prawda. Bezpiecznie było z tą „złotą piramidą z Absurdum na szczycie”, póki nie stała się pobielanym grobem. „Kto ma zrozumieć, zrozumie”. Miejsce tamtego człowieczeństwa, „pomniejszonego i pomniejszającego”, zajęło inne, nie mniej pomniejszone i pomniejszające. Kiedyś w sposób demagogiczny przyznano jednakową duszę wszystkim. I wszyscy ją w dalszym ciągu mają. „Ale przeważnie w zaniku, jak mięśnie uszu”. A skoro człowiek nie wpadł na to, że musi sam zadbać o swoją duszę, wydaje mu się, że na siebie nie może liczyć. Choć już dobrze wie, że jest zdany na siebie samego.
„Najważniejszym odkryciem naszych, a może wręcz wszystkich czasów jest Niepewność. Nazwijmy ją należnym jej imieniem: Boska Niepewność. Został odkryty nowy bóg”. I tak oto niepewność stała się jedyną pewnością. Jedyną Prawdą Absolutną, wzorcem wszystkich wzorców. Nietzsche ze swoim „Gott ist tot” został zrozumiany opacznie. Bóg, jak był w człowieku, tak w nim jest. Nie poszedł na wygnanie tylko dlatego, że człowiek już go nie wzywa i o nic go nie prosi. Stał się tylko „milczący, bardzo dyskretny, a jeszcze bardziej anonimowy”. Dzięki temu jest to nawet „Bóg bardziej boski”. Nastąpił cud; Bóg dokonał swego największego cudu: rozwiał się jak mgła, ale wciąż przybiera dowolną postać. A więc człowiek nie przestaje sobie mówić: Kto wie?
Niezliczone bywają kryjówki Boga. Na jedną z takich wpadł jeszcze Stendhal: to pamięć. Za ideę centralną, autorytet, ośrodek wartości absolutnych ciągle chce się uznawać przeszłość. Za wszelką cenę, nawet płacąc za to zaślepieniem. „Jakże można nie wyczuwać, że z chwilą, gdy sięgamy do pamięci, przygasa inteligencja? «Co by zrobił na moim miejscu Rafael?» Na pewno nie zadałby tak głupiego pytania”.
O tyle to istotne, że pewien okres przeszłości Savinio ceni szczególnie. A kryjówki bogów pomniejszych? Bogowie pomniejsi w naszej epoce „arogancji techniki i buntu mas” nie zniżają się do szukania dla siebie kryjówek. Są pewni swego: skoro człowiek zawsze chciał coś ubóstwiać, będzie chciał tego samego, czyli ich, w dalszym ciągu. Trzeba jednak jakoś naszym czasom sprostać. Nawet jeśli są kalekie, byłoby czymś małostkowym odżegnać się od nich. „To tak, jakby matka wyrzekała się własnego dziecka, bo paraliż odjął mu władzę w nogach”. To tak, jakbyśmy się z naszymi czasami nie zżywali – a zżyliśmy się.
STANISŁAW KASPRZYSIAK
Fragment szkicu „Można wdać się w rozmowę” z tomu „Odwieczne rozmowy”, Kraków, Austeria, 2024. Żeby zamówić – kliknij tutaj