HOME
Jacek Hajduk

Nad Owidiuszem (4)

Podczas pobytu w Londynie postanowiłem kupić sobie egzemplarz Metamorfoz. Owo zwrotne „sobie” jest tu słowem ważnym.

Pracując jako wykładowca w Instytucie Filologii Klasycznej UJ, mam oczywiście wszelakich Owidiuszów pod dostatkiem. (Teksty są też dostępne online. Perseus Digital Library to jeden z najstarszych i najbardziej zasłużonych tego typu projektów). W moim służbowym pokoju – na biurku, więc zawsze pod ręką – leżą zresztą oba tomy klasycznej, „czerwonej” bilingwy Metamorfoz: tekst łaciński po lewej, tłumaczenie prozą Franka Justusa Millera po prawej stronie. Poczułem jednak, że nadszedł czas na zakup własnego egzemplarza.

Ostatniej edycji Metamorfoz dokonał zmarły w 2001 roku G. P. Goold, który w latach 1974-1999 był głównym redaktorem prestiżowej serii Loeb Classical Library, ukazującej się od 1912, a od 1934 pod szyldem Harvard University Press. Goold o swoim zadaniu pisze w przedmowie: „Starałem się wszędzie przedstawić najlepszy tekst łaciński i dostosować do niego tłumaczenie angielskie, ale poza tym jak najmniej ingerowałem w oryginalne wydanie”.

Te tzw. Loeby są to książki idealne: najstaranniej przygotowane starożytne teksty łacińskie i greckie, i najlepsze tłumaczenia rewidowane przy okazji każdej nowej edycji, przyjemny dla ręki i oka papier, wyraźna czcionka, prosta i elegancka oprawa graficzna, genialny indeks, a do tego – solidność wykonania i najporęczniejszy pod słońcem format.

Z Loebami w kieszeniach Owidiusza tropił Jerzy Stempowski.

W każdej chyba poważnej londyńskiej księgarni znaleźć można tę charakterystyczną zielono-czerwoną, zwykle całkiem pokaźną ściankę; przeważnie są to dwa sąsiadujące ze sobą regały: cały zielony z klasyką grecką i cały czerwony z klasyką łacińską, czasem –decyzją skorego do fantazji księgarza – tomy te są przemieszane, tworząc fakturę nie mniej rozpoznawalną.

Zakup własnego Loeba to coś więcej niż zakup książki. To jak zakup wiecznego pióra, rogowych okularów, włoskich ręcznie robionych półbutów czy płaszcza Burberry – owszem, kosztuje, ale i daje poczucie uczestniczenia w czymś ważnym, nieprzeciętnym: rzecz, którą nabywamy, stworzono z myślą, by trwała. Oraz by była możliwie najlepsza. Gest taki – w tym przypadku: kupno Owidiusza wydanego u Loeba – wiąże kupującego z kupowanym. Stanowi zarodek przyjaźni czytelnika z autorem, a także z tłumaczem i redaktorem. Z książką.

Metamorfozy kupiłem nie od razu. Najpierw przeszedłem się po księgarniach, by upewnić się, że nie będzie z tym problemu. I wszędzie, gdzie zachodziłem, istotnie znajdowałem z łatwością interesujące mnie tomy, tj. tom III i IV dzieł zebranych poety. Nie było powodu, by rzucać się do zakupu – mogę (pomyślałem) odłożyć to spokojnie na ostatnie dni pobytu w Londynie.

Jak się okazało, bardzo się pomyliłem. Dwa tygodnie później zapanowało pospolite ruszenie po Owidiusza: księgarnia za księgarnią tomy Metamorfoz… zaczęły znikać. (Może uczniowie? Może studenci? Edukacja brytyjska to jednak wciąż w dużym stopniu edukacja klasyczna). Te egzemplarze, które pozostały na półkach, były bądź uszkodzone, bądź stare (w znaczeniu: dawne wydania); niektóre z odwiedzonych przeze mnie księgarni miały, owszem, ale tylko jeden tom; także w magazynach zaczęło brakować i nie można było zamówić. Z jednej strony to wspaniałe, że ludzie rozkupują klasykę antyczną. Z drugiej – co ze mną?

Ostatnią deską ratunku była księgarnia Foyles na Charing Cross Road, niegdyś – chyba jeszcze w czasach, gdy znajdowała się w innej lokalizacji – wpisana na listę rekordów Guinnessa jako największa na świecie. (Nie wiem, czy została tego tytułu pozbawiona i czy obecnie jakieś inne miejsce dzierży palmę pierwszeństwa). Foyles to tzw. „katedra książek”: mają setki tysięcy tytułów z każdej chyba dziedziny i w najróżniejszych językach. W październiku 1930 roku Christina Foyles, córka założyciela, zainicjowała (odbywające się zresztą do dziś) słynne literackie lunche, które gościły m.in. generałów de Gaulle’a i Sikorskiego czy Beatlesów. Spotkania te upamiętniają zdjęcia, zdobiące ściany piątego piętra księgarni.

Swoje Metamorfozy znalazłem właśnie w Foyles. Zamówiłem je w przeddzień wylotu, a odebrałem rano następnego dnia: dwie czerwone, poręczne cegiełki, o których marzyłem – były wreszcie moje!

Kilka godzin później, gdy byłem już na lotnisku i myślałem tylko o tym, by wejść na pokład samolotu i zdrzemnąć się chwilę, podczas kontroli granicznej moją walizkę skierowano do przeszukania. Żadnych płynów, żadnej elektroniki. Co więc? Okazało się, że Metamorfozy – w obiektywie nowoczesnej aparatury lotniskowej – „wyglądają jak bloki materiału wybuchowego”…

Kiedy wyjaśniło się, o co chodzi, wpadłem w zachwyt. „Czy to znaczy, że ta książka jest niebezpieczna?”, zapytałem, ale nie dostałem odpowiedzi. Jak wiadomo, straż graniczna nie lubi takich żartów.

JACEK HAJDUK

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek