fbpx
HOME
Katarzyna Kuczyńska-Koschany

Pod tlenem – 55 sonetów (XVIII)

Sonet siedemnasty cyklu pierwszego: lirnik królewskiego rodu?

Dla Rilkego ważny był rodowód – ten poetycki jeszcze istotniejszy niż domowy. Szukałam właściwego słowa długo, a „domowy” pojawiło się tylko dzięki frazie, która odruchowo przychodzi na myśl wszystkim czytelnikom Biblii: „z domu i rodu”. Moje wahanie dotyczyło subiektywnej – dla prażanina – hierarchii ważności. Ważna była Praga – miejsce narodzin, Prager Kreis – krąg twórczego wykluwania się, czeska mowa (Rilke nigdy nie uważał się za poetę niemieckiego czy austriackiego, a po Wielkiej Wojnie przyjął obywatelstwo Czechosłowacji), ważne było genderowe poczucie, że tworzenie ma w sobie coś z kondycji kobiecej (z przyjmowania i rodzenia – jak mawiał poeta), ważne przeżycie Rosji – religijne czy quasi-religijne, pozwalające poezji istnieć jako duchowości autonomicznej, ważny romans z Lou Andreas-Salomé – okrzepnięcie, dojrzewanie (według reguły: Lou zakochuje się w mężczyźnie, a on po dziewięciu miesiącach wydaje na świat książkę), ważny Paryż, gdzie dzięki terminowaniu u Rodina młody poeta stał się sobą, ważni Cézanne i Picasso – jako  jednocześni mistrzowie nowoczesności i warsztatu, ważne zamki, Duino i Muzot – może właściwe domostwa poety… I tu docieramy do styku dwu tęsknot arystokratycznych Rilkego: metaforycznej i nie.

Rilke chciał był arystokratą sensu largo. I – prawdopodobnie – był. Tylko ktoś taki daje różę paryskiej żebraczce i ta „żyje różą” przez cały tydzień.

To, o czym teraz piszę, jest bardzo istotne, gdy czyta się sonet XVII części pierwszej cyklu orfickiego. Prawdopodobnie Rilkego zainspirowała do jego napisania – tak twierdzą komentatorzy [1] – lektura wiersza Victora Hugo Booz endormi (1859, fragment La légende des siècles). To wyśniona wizja potężnego rodu wzrastającego przez wieki: „Śniło się Boozowi, że widzi, jak z brzucha / Dąb mu wyrasta szumiąc w wysokim błękicie / Piął się nad ludzki ród jak ogniwa łańcucha, / U stóp jego król śpiewał, konał Bóg na szczycie” [2]. Wiersz, pisany aleksandrynem, jest bardzo piękny. Potężny i bogaty, lecz bezdzietny, starzec – według Hugo – osiemdziesięcioletni, usypia, a u jego stóp pojawia się Rut. Francuski poeta pisze, że cedr nie spodziewa się róży u swoich stóp [3], i kiedy – podług słów wiersza – „Rut śni, a Booz śpi” [4], wydarza się historia właściwie niemożliwa, historia długiego trwania, historia rodu.

Przypomnieć tu warto, że «ród» po niemiecku oznaczany jest tym samym słowem, co «płeć» i że Rut Moabitka pojawia się w genealogii Chrystusa. Booz z biblijnej Księgi Rut [5], to (poprzez prawo lewiratu) [6] mąż Rut Moabitki – ich synem był Obed, ojciec Jessego; Jesse, jak pamiętamy, to ojciec Dawida. Z „domu i rodu Dawida” pochodzi Jezus Chrystus.

Ponieważ w sonecie Rilkego genealogia biblijna (z interferencyjną analogią psalmista Dawid – lirnik Orfeusz) zapętla się z marzeniem praskiego poety o arystokratycznej proweniencji jego własnego rodu, istotne wydaje się też całkowite odwrócenie dekadenckiej reguły, podług której dopiero upadek rodu (jak w Maltem, 1910), zmierzch rodziny jest równoczesny i równoznaczny z narodzinami genialnego artysty.

Oto pierwsza strofa tego sonetu – innego niż inne:

 

Najniżej praszczur, w gęstwie podziemnej,

korzeni-założycieli,

ukryte źródło ciemne,

którego nie widzieli.

(Jastrun)

 

U dołu zawikłał się korzeń,

budowy wątek,

źródło ukryte od spojrzeń,

ciemny początek.

(Pomorski)

 

Najniżej Starzec, mrokiem owity,

wszystkich Zrodzonych

korzeń, zdrój ukryty,

nigdy nie zoczony.

(Antochewicz)

 

Tłumacze starają się zachować zwartość oryginalnej strofy (podobnie będzie w następnych), inaczej niż w większości sonetów bezprzerzutniowych (kolejne również będą unikały wadzenia się porządku zdaniowego z wersowym). Także oddać się starają tłumacze głębokie podobieństwo brzmieniowe słów i fraz, zwłaszcza w pozycji rymowej („verworrn – veroborgener Born”, po niemiecku aż paronomazyjnej, jako „podziemnej – ciemne”, „korzeń – spojrzeń”, „Zrodzonych – zaoczony”). Ponadto: Jastrun jest solenny, Pomorski – powściągliwy, Antochewicz – archaizuje.

W strofie drugiej Rilke daje wyliczenie, zwięzłe, acz działające na wyobraźnię, przebiegu dziejów rodu (raczej wysokiego, co poświadcza dobór rekwizytów, choć może to być ród i biblijny, i nie), co w polskich przekładach brzmi tak:

 

Hełmy bojowe, rogi łowieckie,

złych braci kłótnie,

starców sentencje,

kobiety jak lutnie.

(Jastrun)

 

Hełm i róg myśliwego,

rozbrat i kłótnie,

wieku sąd sędziwego,

niewiasty – lutnie…

(Pomorski)

 

Szyszak, myśliwski róg,

Starców gnoma krótkie,

braci zwaśnionych bój,

kobiety jak lutnie…

(Antochewicz)

 

Powiedziałabym, że tę niezwykle prostą strofę (z wyrazistą symetrią, także semantyczną) – nazwać by ją można uniwersalną historią szlachetnego rodu w czterech wersach – każdy z polskich tłumaczy przeinacza na swój sposób: Jastrun i Antochewicz zmieniają kolejność wersów (ten drugi jeszcze, niepotrzebnie, podnosi rejestr stylistyczny przez podwójną inwersję) – a wydaje się ta kolejność ważna, gdyż najpierw mowa o przedmiotach i sentencjach (o domenie esencjalnej), a potem o osobach i afektach (o egzystencji). To inne porządki, nie powinno się ich mieszać. (Poza tym tylko Jastrun dostrzegł, iż ta strofa nie kończy się wielokropkiem).

Tu Rilke – według wszelkich prawideł gatunku sonetowego – domyka część opisową.

(Chociaż istnieje jeden ciekawy łącznik między partią strof czterowersowych i trójwersowych: fraza wygłosowa części wstępnej sonetu „Frauen wie Lauten” rymuje się odlegle i zaledwie znaczeniowo – wszak kobiety, te, co współtworzą ród trwający patrylinearnie tracą przy tym swą żeńską rozpoznawalność, a Rut jest tu tylko pięknym wyjątkiem – z „biegt sich zur Leier”, czyli z poetą, śpiewakiem samym, z wygłosem całego sonetu.) W strofach trójwersowych natomiast już nie trwanie rodu, lecz jego dynamika – akt jednostkowego wywikłania się z tego, co wspólne, akt zaistnienia jednej jedynej osoby, pojedynczej, twórczej – stają się ważne:

 

Ciaśniej gałąź na gałąź,

gąszcz nieprzerwanie zbity…

Jeden! o, wyżej… wyżej…

 

Ci jeszcze się przebijają.

Dopiero ten u szczytu

pochyla się ku lirze.

(Jastrun)

 

Gałąź na gałąź pnie się,

żadna nie śmignie…

Jedna! O, wznieś się… wznieś…

 

Każda łamie się, ginie.

Ta najwyższa jedynie

w lirę się wygnie.

(Pomorski)

 

Ciasny gałęzi gąszcz,

nigdzie wolnej nie widzę…

Jedna! O, wznoś się, wznoś…

 

Lecz każdą rwą burze.

Dopiero ta w górze

Zgina się w lirę.

(Antochewicz)

 

Jak się wydaje, zarówno Antochewicz, jak i Pomorski wykorzystali czytelną aluzję z trzeciej strofy – tej strofy wielokropkowej (co wszyscy spolszczający respektują), w której istnienie pojedyncze z trudem wyodrębnia się z rodowego gąszczu – do gałęzi w sensie metaforycznym (odnogi drzewa genealogicznego). Jastrun – nie. U Pomorskiego i Antochewicza, podobnie jak u Rilkego, to właśnie jedna z gałęzi rodu, ta, która wybija się ponad inne, osobna i osobliwa, choć z tego samego wyrasta pnia – staje się lirą, inaczej mówiąc, pars pro toto (Jastrun pominął w przekładzie tę właśnie figurę) – staje się poetą, kimś odmiennym niż inni. Zapewne dlatego ten sonet jest – także – inny niż inne. Podobnie – w Biblii. Chrystus pochodzi „z domu i rodu Dawida”, jest „różdżką z pnia Jessego” – ale staje się także odmieńcem, staje się Mesjaszem.

Jeśli sonet XVII to spojrzenie wstecz, sonet XVIII okaże się zmaganiem z bezpośrednią nowoczesnością świata, z maszyną, która przepoczwarza i narusza – na oczach poety – maszynerię naszego istnienia.

KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY

[1] Por. Ernst Leisi, Boas und der „Alte, verworrn“, „Neue Zürcher Zeitung“ 1-2. 06. 1985.

[2] Cytuję za III tomem Antologii poezji francuskiej Jerzego Lisowskiego – w tłumaczeniu Zbigniewa Bieńkowskiego.

[3] W przekładzie Zbigniewa Bieńkowskiego: „Jak cedr nie czuje róży drżącej jego cieniu, / Tak Booz nie przeczuwał u stóp swych niewiasty”.

[4] U Bieńkowskiego: „Rut dumała, spał Booz”.

[5] Imię jedynego dziecka Rilkego – córki – brzmiało: Ruth Sieber-Rilke urodziła się 12 grudnia 1901, zmarła w następstwie tego, co nazywa się po niemiecku Freitod, w roku 1972.

[6] Lewirat (łac. levir – brat męża) – prawo, umożliwiające poślubienie wdowy przez brata jej zmarłego męża (Booz był bratem Elimelka, zmarłego męża Rut) – zwyczajowe zapewnienie ciągłości rodu (prawo znane, między innymi, u Żydów, Hindusów, Arabów).

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek