HOME
Michał Szymański

Renata

Do tekstów pożegnalnych Renata miała stosunek niejednoznaczny. Uprawiała ten gatunek na własnych zasadach. Nie znosiła zadęcia, sztucznej powagi, patosu, fałszu, klisz, konwencji, poprzycinanych biografii. Nade wszystko drażnili ją mówcy, którzy przy okazji opowieści o zmarłym ukradkiem wprowadzali na scenę własną osobę. Gdy w lipcu 1987 roku Renata pracowała nad tekstem o Konstantym A. Jeleńskim zanotowała w liście do Czesława Miłosza: „Kot teraz nie mógłby zaprzeczyć, gdybym oświadczyła, że cenił mnie nad wyraz”. Stojąc przed Państwem i zwracając się do Renaty jestem więc w kłopocie. Chciałbym sprawić przyjemność jej cieniowi, chciałbym, żeby moje słowa nie różniły się tak bardzo od naszych swobodnych rozmów, a jednocześnie nie mogę tu całkiem pominąć spraw osobistych. Mam nadzieję, że Renata wybaczy mi te ustępstwa na rzecz żałobnej konwencji.

Poznaliśmy się późno i na zdrowy rozum to spotkanie nie miało szans powodzenia. Że stało się inaczej – zasługa w tym wyłączna Renaty Gorczyńskiej. Połączył nas Czesław Miłosz – pasja do jego poezji i nieobjętej egzystencji. W świecie miłoszologów Renata była legendą, choć trzeba od razu dodać, że legenda świadomie trzymała się na uboczu, z ironicznym dystansem do „turnieju garbusów”. To wystarczyło, żebym wspinał się po schodach gdyńskiej kamienicy z sercem w gardle. Był czerwiec 2021 roku. Renata przechodziła rekonwalescencję po poważnym urazie nogi, poruszała się na wózku, w długiej sukni, koralach, bransoletach. Na stole były truskawki, lody, białe wino, w kuchni grał na okrągło jazz. Dopiero później zrozumiałem w jak wielkich znalazła się tarapatach. Ona, „podróżna świata”, zawsze z walizką, w ruchu, w podróży między kontynentami. Zamknięcie w domu było dotkliwym zaprzeczeniem jej stylu życia. Ale ona ten swój stan potraktowała jak kolejną przeszkodę do wzięcia. Żadne fizyczne ograniczenia ani inne tego typu nudziarstwa nie powinny przecież określać naszego bytu. Z mieszkania przy Waszyngtona wyszedłem podbity i zachwycony. Świat otrzymał potężny zastrzyk sensu. Myślałem, że takich ludzi już nie ma, że dawno pomarli, zostały po nich stare listy i książki, tymczasem ona żyła i wpatrywała się we mnie dużymi, lekko skośnymi oczami.

Nie łatwo nazwać ten dar, to połączenie uwagi, luzu, humoru, wybrednej inteligencji. Renata wchodziła do przydworcowej kawiarni i jednym gestem przeobrażała przestrzeń – nagle wszyscy wokół stawali się równie ważni, a ona królowała w środku. Uwielbiali ją kelnerzy, barmani, lekarze, sprzedawcy, kloszardzi, bo znała ich imiona, pamiętała imiona dzieci, wypytywała o życie i tajniki zawodu. Jedna z jej najważniejszych książek – Rue de Seine. Biografia paryskiej ulicy – jest rozbudowanym literackim zapisem tej nieposkromionej ciekawości. Ulica, przy której Renata mieszkała w drugiej połowie lat 80., została tu opisana w eseistycznymi biegu przez tysiąclecia, od łąk na których pasły się starożytne owce po Chardina, George Sand i Isadorę Duncan. Ta niezwykła umiejętność wsłuchiwania się w głosy sprawiła, że Renata do perfekcji doprowadziła formę wywiadu. W latach 80. i 90. przeprowadziła dziesiątki rozmów z polskimi pisarzami i artystami. Zawsze świetnie przygotowana, obłożona notatkami, potrafiła jak nikt przeniknąć mury wznoszone przez nieufnych introwertyków.

Przy niej i ja czułem się kimś wyjątkowym. Pisząc te słowa znów jestem niepewny, za plecami czuję pustkę. Chyba tak działają osobowości wybitne – przez samą swoją obecność nadają kształt rzeczywistości. Wiedziałem, że zawsze można na niej polegać. Niosła pomoc odruchowo, tak jak odruchowo zapalała kolejnego papierosa. Gdy naszą rodzinę spotkała seria dramatów, Renata przesłała mailem dokładną instrukcję przetrwania: jeść dania w kolorze zielonym, żółtym i czerwonym, tatar ze świeżego łososia, krem z batatów, jajka z pastą awokado, prowadzić suchy i rzeczowy dziennik, wrócić do książek z dzieciństwa, wziąć psa (najlepiej labradora). To chyba wtedy wytworzyła się między nami więź ludzi – powiedzmy – wtajemniczonych – którzy nie przejmują się błahostkami, bo jakie znaczenie mają środowiskowe gry w świecie po katastrofie.

Tematem numer jeden był dla niej Czesław Miłosz. W listopadzie 1979 roku 36-letnia redaktorka nowojorskiego „Nowego Dziennika” przeprowadziła w Berkeley cykl rozmów z poetą – rozmawiali niemal wyłącznie o twórczości, bo poeta wprowadził liczne restrykcje. Rozmowy uzupełnione o sesję z września 1980 roku złożyły się w książkę Podróżny świata stanowiącą podwaliny wszystkich tekstów o Miłoszu, w których obecnie toniemy. Jej lektura do dziś jest ożywcza i porywająca. Jak powrót do dzieciństwa, w którym można jeszcze pytać o rzeczy najprostsze. Dość powiedzieć, że wszystko działało się chwilę przed Noblem, Miłosz był wciąż mało znanym poetą żyjącym w kalifornijskiej samotni. Spotkanie było olśnieniem, wyzwoliło ją z dziennikarstwa, skierowało w stronę literatury i przekładów poezji, wywróciło życie obojga, z czasem stało się przygniatającym ciężarem. Renata musiała Miłosza przezwyciężyć, ale nigdy nie przerwała procesu odczytywania jego poezji. Po latach mogła być gwiazdą Miłoszowskich festiwali i konferencji, zamiast tego wybrała rolę dyskretnej przyjaciółki, która pisała o kolejnych książkach, współtłumaczyła wiersze, zabiegała o należne poecie honory.

Nasze rozmowy o Miłoszu były operacjami na otwartej pamięci. Zwijanie i rozciąganie czasu było zresztą jednym z jej ulubionych zajęć i w dużej mierze o tym są jej książki. Pamięć miała doskonałą, bardzo konkretną i zmysłową, potrafiła przesuwać w głowie nienaruszone stop-klatki. Ale to nie wystarczało. W pogardzie miała wspominki. Pragnęła prawdy. Dotknięcia materii. Wejścia w czas przeszły dokonany. Zdarzało się, że po wielogodzinnych sesjach zostawiałem ją wyczerpaną wśród widm z lat 80. Całkowite zaangażowanie było jej darem i przekleństwem. Nikt do końca nie wie, jaką za to płaciła cenę.

W którymś wywiadzie powiedziała, że miejsca, w których się żyje właściwie nie mają znaczenia i że należy wystrzegać się pokusy powrotu do miejsc utraconych. W jej tekstach często pojawia się temat wygnania i wydziedziczenia. Wpływ na to miało blisko dwudziestoletnie doświadczenie emigracji. Swoje dołożył Czesław Miłosz nadający wygnaniu sens metafizyczny. I chociaż Renata była raczej odporna na religijną stronę dzieła Noblisty, całą jej twórczość dałoby się roboczo określić mianem reakcji na katastrofę, która doprowadziła do rozpadu świata, pozbawiła nas pełni i skazała na tęsknotę za czymś nieokreślonym. Nie ma przecież większej różnicy, czy katastrofę umiejscowi się w Raju czy w dymach getta i gruzach miasta, wśród których Renata urodziła się i dorastała. Byłaby więc ta twórczość pracowitym układaniem rozbitych wzorów, niestrudzonym nadawaniem sensu i budowaniem sobie domu – choćby to była jedna ulica. Tutaj też mieściłaby się wyznawana za Konstantym A. Jeleńskim formuła zbiegów okoliczności, wiara w sny, znaki, przypadki, przeczucia.

Być może jest to jeden z powodów, dla których po latach emigracji i krótkim postoju w rodzinnej Warszawie Renata zdecydowała się przeprowadzić do Gdyni. Jeśli miejsca nie mają znaczenia, a powroty są niemożliwe, jeśli nigdzie nie jest się naprawdę u siebie, czemu nie zacząć od początku, w miejscu nieobciążonym i czystym? Zbudować świat na własnych zasadach, ustanowić więzi i relacje. Dalej nie można już uciec, dalej jest tylko morze, skwir mew i niebo poprzecinane żurawiami. W Gdyni Renata mieszkała 25 lat, miała tu grupę wiernych przyjaciół, którzy bardzo ją kochali i byli przy niej do końca. To oni powinni stać w tym miejscu i opowiadać o Renacie. Tylko że taka bliskość jest często poza słowami. Mówią na ogół ci mniej ważni.

Właściwie to nie chcę kończyć tego tekstu, bo kropka jest jak ostateczne pożegnanie. I dlatego ostatnim skokiem wyobraźni – trochę tak jak mnie uczyłaś – widzę cię jeszcze gdzie indziej. Niewielki Hotel La Perle w dzielnicy Marais. Czerwiec 1981 roku. Jeden poranek. W pokoju zostało otwarte okno, delikatne podmuchy poruszają kartkami, zgrzytają podnoszone żaluzje i markizy, a wy schodzicie powoli do jadalni po niekończących się schodach. Wiem, to słabe zakończenie. Ale wiesz, nigdy Ci tego nie powiedziałem, najbardziej lubiłem takie opowieści. O chwilach przed odlotem. Oczekiwaniu. Pakowaniu walizek. Kłopotach z suwakiem. Nieważne szczegóły. Mówiąc o nich jakby przez mgnienie uśmiechałaś się do tamtych dni.

MICHAŁ SZYMAŃSKI

Wygłoszone na ceremonii pogrzebowej na Powązkach w Warszawie, 12 II 2025.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek