HOME
Jan Zieliński

Spod powieki (G)

Piątek, 7 – sobota 23 lutego

Oglądane w szkole amerykańskiej olbrzymie stare żółwie przypomniały mi kolejny wiersz Wata z motywami etiopskimi – Żółw z Oxfordu. Nie dość, że tytułowy żółw opowiada o amorach etiopskiej królowej Saby z żydowskim królem Salomonem, z których zrodził się, jak wiadomo, pierwszy cesarz Etiopii Menelik, to jeszcze narrator włącza żółwia w swoją własną fantasmagoryczną genealogię, podkreślając wątek abisyński:

 

Na żółwia

wskazał mi pewien angielski diuk w szynku

portowym w Neapolu za miskę klusek i szklankę

wina. („Żółwia tego – mówił – przywiózł do Oxfordu,

aż het z Abisynii, mój pra-pra- pradziad admirał”) [1].

 

*

Orientalista Józef Sękowski napisał relację z podróży, w tytule której pojawia się górna Etiopia. W samym tekście do Etiopii nie dochodzimy, ale jest ciekawy fragment o kiefie: „Mężczyźni noszą w lewym uchu gładkie miedziane zausznice; krótkie luleczki i zielony tytuń, który sami uprawiają, służą im do robienia kieyfu, najwyższego szczęścia dla leniwego mieszkańca wschodu” [2]. I do tego przypis: „Ci, co byli na wschodzie wiedzą, jak wyraz kieyf ma liczne tam znaczenia. Lecz szczególnej: siedzieć rozwalonemu rozkosznie i nic nie myśląc kurzyć lulkę i pić kawę, a razem zamknąwszy oczy oddać się całej lubości lenistwa, u nich się zowie kieyf robić. Można by to w naszym języku przez wyraz rozkoszować się wytłumaczyć”.

Zwróciłem uwagę na ten fragment, choćby dlatego, że od chwili przyjazdu mam (niczego nie kurząc) stałe poczucie takiego stanu. Może to kwestia wysokogórskiego a zarazem ciepłego klimatu?

*

Z biblioteki Klary. Amélie Nothcomb, Psychopompe. Nie powieść, tylko rodzaj lirycznego wyznania miłości do ptaków i latania. Narratorka powtarza stacje dyplomatycznej kariery ojca autorki, belgijskiego dyplomaty barona Nothcomba: Japonia, ChRL, Nowy Jork (ONZ), Bangladesz, Birma, Tajlandia i Laos, znów Japonia – w każdym nowym miejscu przyglądając się uważnie ptakom i ich sytuacji, za każdym razem odmiennej.

Jest o aniołach: „Dostrzeżenie ptaków objawiło mi metafizykę. Oto została nam dana w życiu codziennym współobecność królestwa tak psychodelicznego: trudno było nie poświęcić mu całej uwagi. Po cóż marzyć o aniołach i chimerach, skoro naprawdę istnieje istota, przekraczająca naszą zdolność pojmowana? Najbardziej olśniewające serafiny nie dorównują pięknością najskromniejszym pokrzywnicom” [3].

I o miłości: „Niektórzy się dziwią miłosnej wierności wśród ptaków. A przecież to naturalne uczucie u jednostek, którym obce jest poczucie posiadania” [4].

A całość zaczyna się starą japońską bajką o białych żurawiach i przepięknej tkaninie, utkanej kosztem ludzkiego cierpienia z ich piór. To połączenie przypomniało mi czytaną parę dni temu baśń Andersena Dzikie łabędzie z tym samym węzłem tkania, ptasich piór i cierpienia.

W dążeniu do identyfikacji z ptakami narratorka, skądinąd nad swój wiek oczytana, sięga po wzorzec w postaci Hermesa, a potem idzie jeszcze dalej: „[…] dowiedziałam się, że Hermes, boski posłaniec o uskrzydlonych stopach, bywał określany mianem psychopompa. Ta wspaniała nazwa bywała też stosowana na określenie cechy i tak w ikonografii chrześcijańskiej występował ptak psychopomp, pozwalający wyobrazić Ducha Świętego – słynna gołębica, zwiastująca Dziewicy poczęcie Jezusa” [5]. Stąd poczucie identyfikacji z Duchem Świętym jako jedyną nie-męską osobą Trójcy Świętej. Stąd tytuł książki.

Podczas jednego z pobytów w Brukseli, między placówkami, pojawia się oczywiście Rilke: „Zaczęłam czytać Rilkego, który mi wskazał drogę, jeśli nie na moją miarę, to w każdym razie dozwoloną” [6]. Kontekst tego zdania (i dalsza droga twórcza Amélie Nothcomb) wskazuje, że nie były to wiersze Rilkego, tylko Malte, może także List do młodego poety. I rzeczywiście, parę stron dalej: „Kiedy Rilke mówi, że pisanie powinno być sprawą życia bądź śmierci, ja w tym nie widzę żadnej metafory” [7].

*

W ogrodach rezydencji ambasady Szwecji pierwszy dzień Addis Jazz Festival. Publika z początku siedziała, potem tańczyła na trawniku. Udało mi się znaleźć miejsca w samym środku: z przodu estrada, po lewej wysokie stoliki barowe i stragany z płytami (winyle!), za plecami stół mikserski, z prawej namiot, z daszkiem zasłaniającym oślepające światło reflektorów znad sceny, a nad głową wieczorne i nocne niebo, na którym obok Księżyca widać było jasno świecącego Aldebarana i nieco dalej Syriusza. Podobała mi się grająca jazz-rock etiopska grupa Kaÿn Lab, a także bardzo tu popularna piosenkarka Kuku Sebsibe, której towarzyszyło combo, założone przez Dawita Yifru (mojego rówieśnika!). W jednym z utworów jako punkt wyjścia do improwizacji i motyw przewodni zagrali… Jesteśmy na wczasach Janusza Senta – z przyjemnoścą zanuciliśmy z Marią tekst Wojtka Młynarskiego i, skoro „orkiestra przygrywa”, ruszyliśmy w tan.

*

Samotnica. Szukam dalej portretu czerwonoskórej Lokomy. W tygodniku z roku 1892 dla osób interesujących się sportem, a więc (wówczas) także dla tzw. wyższych sfer, w paryskiej kronice towarzyskiej znalazłem kawałek o hrabiostwie Amelot de Chaillou i ich „malowniczej” rezydencji, zamku Chanteloup w Normandii.

„Potrafili uczynić bardzo elegancką i bardzo wygodną siedzibę z tej starodawnej budowli, która po części oparła się ranom, zadawanym przez czas, uwydatniając jej ciekawy charakter feudalny. Olbrzymi salon na parterze jest zdominowany przez monumentalny kominek, w którym pali się całymi balami, a przy którego gzymsie mogłaby zasiąść do posiłku cała rodzina. Mnóstwo parawanów, starodawnych gobelinów, bibelotów, mebli i dywanów, przywożonych z egzotycznych krajów, w których ów wybitny dyplomata tak dobrze reprezentował Francję, nadają temu miejscu wyjątkową sygnaturę, czyniąc zeń ramę, podkreślającą tak oryginalną urodę przybranej córki hrabiostwa, panny Lokomy – młodej Patagonki o wielkich czarnych oczach i niezwykle białych zębach, odcinających się od brązowej cery” [8].

Taki opis mógł działać jak wizytówka egzotycznej panny na wydaniu. Z portali genealogicznych jednak można wyczytać, że przybrana córka francuskiego posła w Brazylii dopiero po sześciu latach od tego artykułu, 6 października 1898 roku wyszła za mąż za utytułowanego sąsiada. Był nim starszy od niej o szesnaście lat Georges Michel d’Annoville. Wtedy zapewne portret, malowany przez Dulębiankę powędrował z zamku Chanteloup do pałacu Annoville.

Lokoma zmarła w Annoville 2 kwietnia 1910 roku. Miała dwoje dzieci, córkę Lokomę i syna Jeana, którzy zmarli w latach osiemdziesiątych XX wieku. Wnukowie żyją do dziś.

W okresie międzywojennym ukazała się powieść Guillemette Marrier Lokoma (Paris, Paul Achard, 1929), wyróżniona nagrodą Les fettres françaises w roku 1930. Co ciekawe, autorka (Guillemette Marrier de Lagatnerie, 1878-1962) miała powiązania rodzinne i z Polską, i z Ameryką Łacińską. Siostra jej ojca, Isabelle, wyszła za mąż za potomka polskich możnowładców, austriackiego hrabiego, francuskiego malarza André de Mniszech (1824-1905), a jej rodzona matka, Eduarda Nicolasa Garcia Mansilla, urodzona w Buenos Aires, wywodziła swój ród (po kądzieli) od słynnego szesnastowiecznego króla Inków, Tupaka Huallpy. Co czyni dwie indiańskie księżniczki w Normandii bądź Breatnii na przełomie wieków.

W roku 2010 urodzony w Tokio syn dyplomaty, mieszkający dziś w Normandii, François Lequiller, wydał książkę, opartą na historii egzotycznej księżniczki Lokomy [9].

*

Garden party z okazji naszego przyjazdu, z udziałem Polaków, działających tutaj jako dyplomaci polscy, unijni i funkcjonariusze organizacji międzynarodowych. Z mnóstwa poruszonych w trakcie spotkania tematów zasygnalizuję dwa wątki, a raczej dwie osoby, na dzisiejszym spotkaniu nieobecne. Salezjanin, ks. Krzysztof Jasiński, misjonarz, od trzydziestu lat w tym kraju, prowadzi szkołę w Shire, na północy Etiopii, w rejonie, gdzie toczy się praktycznie wojna domowa, dbając, by dzieci, obok pokarmu duchowego, dostały codziennie choć po bułce. Stanisław Kotlarczyk, biznesmen z Kobiernic, prowadzi akcję „Oczy dla Etiopii”, organizując przyjazdy polskich specjalistów, którzy na miejscu przeprowadzają operacje okulistyczne, nie pobierając za to wynagrodzenia. Wykonano już ponad cztery tysiące operacji.

*

We włoskim instytucie kultury Festiwal Filmów Europejskich. Dwa filmy, jeden dokumentalny drugi fabularny, na temat piłki nożnej. Muszę wyznać, że do zeszłego tygodnia udało mi się przeżyć ponad siedemdziesiąt lat i nigdy nie zetknąłem się z nazwiskiem Błaszczykowski. Tymczasem film Kuba mówi nie o wyspie w Ameryce Środkowej, tylko właśnie o piłkarzu tego nazwiska. O jego karierze od małego klubu przez ligę polską, niemiecką do reprezentacji narodowej, i o jego życiu – człowieka rodzinnego, sentymentalnego, przeżywającego tragedię w stylu antycznej (ojciec zabija matkę). Drugi film, włoski, nosi tytuł Zamora (nazwisko hiszpańskiego bramkarza) i dzieje się w latach sześćdziesiątych; jest to komedia o młodym buchalterze, który trafia do firmy, zarządzanej przez fanatyka piłki nożnej i odkrywa w sobie talent urodzonego bramkarza. Błaszczykowski wyznaje, że od małego piłka jest dla niego wszystkim; po pierwszej komunii paradował w garniturze i w korkach. Wyznaje, że najwięcej zawdzięcza babci, a w chwilach szczególnych wzruszeń wznosi wzrok „ku niebiosom”, do tych, co już odeszli, ale stamtąd na niego patrzą. W Zamorze pada w pewnej chwili przepowiednia, że niedługo mecz piłkarski zastąpi Mszę św. We włoskim filmie w chwilach szczególnego napięcia emocjonalnego leje deszcz. Błaszczykowski wyznaje, że od dziecka fascynował go dźwięk padających kropli, że czasem puszcza sobie nagrania deszczu. To chyba nie przypadkowe zbieżności.

*

Nowe przezwisko dostałem od taksówkarza, próbując wsiąść do jego rzężącej i niesłychanie powgniatanej siedemnastoletniej toyoty: „Gigante”.

*

Monika Jurkiewicz, współprowadząca obecnie w Bazylei polską galerię sztuki Galerie LOKAL, zaprasza na swoją wystawę „wir alle bluten rot (wszyscy krwawimy na czerwono)”. Artystka nawiązuje do znaczenia nazwy szczytu Jungfrau, pisząc w programie wystawy: „Niewzruszone góry, chociaż poranione metalowymi konstrukcjami i betonem, rezerwuary ciał śmiałków, i śmieci, pozostają niezdobyte w swoim duchu – tak jak czystość umysłu, której nie da się pozbawić żadnym zewnętrznym aktem. Dziewictwo w moich pracach nie jest fizycznym stanem, ale mentalną przestrzenią, do której mamy dostęp niezależnie od doświadczeń i ingerencji. Wystawa stawia pytania o to, czym jest wolność i jak możemy ją odnaleźć w świecie, który nieustannie próbuje nas ograniczać – zarówno fizycznie, jak i duchowo”.

*

Spod powieki zaglądam do wczesnego polskiego artykułu o dagerotypach. Najpierw mowa o trudnościach z oczyma: „[…] wizerunków żyjących osób prawie niepodobna było otrzymać, bo któżby wytrzymał siedzieć na słońcu nieruchomie przez 20 i więcej minut, zwłaszcza z otwartymi oczami? – Jednakże nie wahano się w Paryżu próbować tego doświadczenia, którego owocem były te liczne obrazy krzywiących się, ślepych i mrużących osób, które miasto jednać cześć należną oburzały publiczność przeciw nowemu wynalazkowi” [10]. Potem o dobrym oku: „[…] trzeba wielkiej dokładności i oka dobrego w ustawieniu, czyli wzięciu na oko (prendre à point). Blaszka zaś, aby oddała wierne odbicie, musi się znaleźć swoją czułą powierzchnią tam, gdzie oko nasze obraz w ognisku odbity widziało” [11].

*

Z biblioteki Klary. Czerwona ziemia Macieja Zajączkowskiego. Powieść z gatunku historii alternatywnej – dzieje się w drugiej połowie roku 1989 na Madagaskarze, który w latach trzydziestych został skolonizowany przez Polskę. Narrator główny bohater, wzięty polski dziennikarz, autor znanych na całym świecie książek, opisujących takie wydarzenia, jak np. upadek szacha, jest jawnie wzorowany na postaci Kapuścińskiego. Fantazja autora kazała mu przenieść na wyspę takie osoby jak generał Anders (który tu zginął w tajemniczym wypadku samochodowym), Witkacy (osiadł tu w roku 1939 i zajął się rzeźbą, ale w końcu z tęsknoty popełnił samobójstwo) czy Jacek Kaczmarski. Odwrócenie perspektywy powoduje czasem groteskowe efekty, jak kiedy słyszymy komentarz madagaskarskiej kelnerki do wydarzeń grudniowych: „To straszne, co się u was stało […]. Za dobrzy byliście tam nad morzem dla tych waszych czarnuchów. Mój dziadek zawsze powtarzał, że ich wszystkich do gazu trzeba wysłać, jak Hitler zrobił” [12].

W książce Czerwona ziemia wydawnictwo Moc Media reklamuje Konsula Stanisława Dąbrowy-Laskowskiego. Autor, rówieśnik Kapuścińskiego, był w latach osiemdziesiątych szefem Biura Radcy Handlowego w Addis Abebie. Inspirator?

*

Czytam monografię Matteo Salvadore o Księdzu (Prezbiterze) Janie i początkach stosunków etiopsko-europejskich w XV / pierwszej połowie XVI wieku. Autor jest historykiem amerykańskiego uniwersytetu w Szardży (Zjednoczone Emiraty Arabskie).

Od razu we wstępie napotykamy na relację włoskiego pielgrzyma do Ziemi Świętej z roku 1335, która wiele mówi o renomie, jaką cieszyli się Etiopczycy spod znaku Księdza Jana. Otóż ów Jacopo da Verona pisze, że ci czarnoskórzy chrześcijanie śpiewają całymi dniami i nocami, święcą sfermentowany chleb, zawsze mają w dłoni krzyż, nawet w obecności sułtana, mogą też wchodzić do bazyliki Grobu Chrystusa za darmo, a wszystko dlatego, że ich pan, władca Nubii i Etiopii, jest w stanie zmienić bieg Nilu (!) [13].

Początkowa data z tytułu książki, 1402, to poselstwo władcy Etiopii, Dawita, do Wenecji. Posłowie przywieźli w darze cztery pantery i różne osobliwości, jak „skóra dzikiego luda i skóra osła wielobarwnego” [14] (czyli zapewne: małpy i zebry) i dwunastokaratowa perła, a w zamian otrzymali od doży ułamek Świętego Krzyża i srebrny kielich.

*

W Addis Abebie na ulicach pełno policji i wojska (wszystko członkowie nacji Oromów), ale ruch przebiega sprawnie, mniej korków niż normalnie, a to dzięki szczytowi Unii Afrykańskiej. Obrady już się toczą, przywódcy zjadą na weekend. Dla nas niedogodność taka, że zwiedzając Park Jedności pocałowaliśmy klamki pałacu Menelika i Domu Tronowego. Musieliśmy się zadowolić widokiem lancii, która należała do cesarza Hajle Selasje (Lancia Aprilia z roku 1937), archiwum Ministerstwa Pióra (kapitalne wielkie pieczęcie), sali bankietowej, małego zoo, no i cesarskiego lwa o czarnej grzywie.

*

Samotnica. Zawiadomienie o zgonie Lokomy (2 kwietnia 1910 roku, w wieku 36 lat, na zamku d’Annovile) zachowało się w archiwum Pusłowskich i trafiło do Oddziału Rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej [15]. Ciekawe, czy adresat tego faire part de décès wiedział, że portret zmarłej malowała w swoim czasie Dulębianka.

*

Kilkudniowa wycieczka na południe, w rejon jezior Langano i Ziway.

Kiście bananów na skrzynce, postawionej na poboczu szosy: leżą nie wierzchem ku górze, jak u nas, tylko wnętrzem dłoni, zachęcając do kupna.

A na autostradzie plakat zaprasza: „Invest Bulbula IAIP”. Pierwsze słowo to nazwa miasteczka, skrót oznacza Integrated Agro Industrial Park, ale trudno się oprzeć skojarzeniu, że to dobra nazwa na bańkę finansową. Zaraz jednak przychodzi inne, szlachetniejsze skojarzenie – bulbul to przecież skowronek z dawnej poezji perskiej i arabskiej.

Po drodze ogromne plantacje kwiatów na eksport do Europy (Holendrzy) i winnice (Francuzi). Trochę domów tradycyjnych, okrągłych, sporo porządnie utrzymanych glinianych sześcianów, większość z byle czego zbudowana. Koło skupisk domów małe cmentarzyki muzułmańskie z kilkoma grobami zwieńczonymi miniaturowym piramidami. Jadąc nad Langano widzieliśmy takie groby tuż przy przerabianej na autostradzie szosie – trzy dni później już po nich nie było śladu. Po szosie wciąż wałęsają się krowy, osły, kozy i wielbłądy, blokując ruch.

*

Na plaży czerwonego jeziora czytam niewielką, ale zajmująco napisaną książkę Philipa Marsden-Smedleya A Far Country, zdającą sprawę z jego pobytu w Etiopii w roku 1988. Podoba mi się jego angielska skłonność do używania understatement. Opowiada na przykład o poznanej dziewczynie, imieniem Hirut, mieszkającej od 10 lat w Anglii, córce Etiopczyka, który za zasługi w walce o wyzwolenie spod włoskiej okupacji otrzymał od cesarza prawo wyboru dowolnego domu w Hararze. Ów wybrał dom, zbudowany przez włoskiego gubernatora i wyposażony w zbiornik wody, którą można było podgrzewać piecykiem na węgiel: „Ale ojciec nie pozwalał nam go używać. Mówił: «Jak się przyzwyczaisz do ciepłej wody, będzie ci jej brak, kiedy zamieszkasz gdzie indziej»”. Marsden-Smedley: „I teraz mieszkasz w Hampstead?”. Hirut: „Tak” [16]. I tyle. Pełen sens tej wymiany zdań odsłania się czytelnikowi dopiero, jeśli wspomni angielskie piecyki gazowe, funkcjonujące tylko po wrzuceniu odpowiedniej monety.

Od understatetment blisko do wosku i złota – podstawowej zasady poezji etiopskiej, którą autor objaśnia, powołując się na książkę antropologa Donalda N. Levine’a. W największym skrócie: wiersz może być czytany w swej warstwie powierzchniowej, „woskowej”, ale możliwa jest także lektura „złota”, odsłaniająca jego warstwę głębszą, sens mistyczny. Teraz rozumiem, dlaczego Ludmiła Marjańska w poświęconym kwestiom czytania między wierszami utworze Po przeczytaniu gazety napisała: „Plaster miodu nasączony złotem przez pszczołę pamięci” [17].

W górach wokół Hararu do dziś złą sławą cieszy się Ahmed Gran („Mańkut”), szesnastowieczny wódz arabski, który postawił sobie za cel wytępienie tamtejszych pustelników i szeregowych chrześcijan. Atakował zazwyczaj w czasie Wielkiego Postu, kiedy byli najsłabsi, palił kościoły i rabował ich skarbce. W roku 1539 zabrał się za położony na szczycie góry klasztor Gishen Mariam. Klasztor miał skomplikowaną historię. Cesarze Etiopii trzymali w nim zwykle swoich synów, żeby im utrudnić przejęcie władzy (Gran pozabijał synów); pod krzyżowym sklepieniem Etiopczycy ukryli połowę swojej cząstki Świętego Krzyża (Granowi nie udało się jej odnaleźć); była tam największa w ówczesnym świecie biblioteka, a złota „tyle, co piasku w morzu i gwiazd na niebie” [18]. Mańkut wyrządził ogromne szkody tysiącletniemu kościołowi etiopskiemu, ale nie udało mu się wykorzenić wiary. Zginął w bitwie z etiopskim cesarzem Claudiusem.

Siostrzeniec Grana, Emir Nur, chciał się ożenić z wdową, ale ta kazała mu najpierw pomścić pierwszego męża. W Wielki Piątek Nur zabił Claudiusa i przywiózł jego głowę do Hararu. Przez dwa lata wisiała na drzewie przed domem, póki wdowa po Granie nie sprzedała jej wędrownemu kupcowi ormiańskiemu.

*

Na jeziorze Zway lądujemy na wysepce Gelila (zniekształcona Galilea). Wyspa jest prawie niezamieszkana: koło przystani chatka dwóch zakonnic, na samej górze mieszka kościelny. Spotykamy wizytującego biskupa i miejscowego kapłana, którzy akurat zeszli z góry po nabożeństwie. Na szczycie wyspy okrągła świątynia z freskami, które przedstawiają: św. Teklę Haimanota (modlił się przez dwadzieścia lat stojąc bez ruchu, a kiedy mu uschła jedna noga, modlił się stojąc na pozostałej jeszcze siedem lat); świętego opata, słynącego cudami, który się nazywał Gebre Menfes Kidus i jest patronem tej świątynki – otoczonego posłusznymi mu lwami i leopardami [19]; mojego patrona św. Jana Chrzciciela; Archanioła Michała. W kapliczce obok: Trójca Święta w postaci trzech brodatych starców (jak na ikonie w Campion Hall w Oksfordzie).

Św. Gebre Menfes Kidus, Gelila

*

Zmarła Katarzyna Herbertowa, 95 lat. R.I.P.

Kiedy zbierałem materiały do planowanej biografii Wata, podzieliła się ze mną krótkim wspomnieniem. Oto wierny zapis rozmowy, przeprowadzonej w Warszawie 14 kwietnia 2008 roku:„Z Port Royal jechało się RERem do Antony, jakieś 20-30 min, od stacji szło się – Watowie mieszkali na square Gabriel Fauré, trzeba było przejść na drugą stronę przez główną drogę, trochę opadała, potem szło się wzdłuż nowych raczej, niskopiętrowych (2-3 piętra) bloków – stały w rzędach, krótką stroną do ulicy, trawniki, nie było to eleganckie specjalnie osiedle. Od budynku, gdzie mieszkał AW do tego, gdzie ZH jeden blok chyba.

Mieszkanie AW niezbyt duże, jeden duży pokój, z niego wnęka, gdzie było jakby weneckie okno – zimowy ogród. Kuchnia zaraz na lewo od wejścia, pokój AW za dużym po lewej, gdzie Ola spała nie wiem, czy z nim. Jak się wchodziło A. siedział w fotelu z głową trochę odrzuconą do tyłu, w pantoflach, przykryty pledem w kratę.

Cierpienie jego było niezmierne. B. lubił jak się go odwiedzało. Wielu go odwiedzało. Pierwszy raz byłam u niego z Olgą Scherer i Jankiem Lebensteinem.

Jak Zbyszek zamieszkał naprzeciwko, zaczęły się niemal codzienne odwiedziny.

Często mu towarzyszyłam.

Te odwiedziny były dla mnie – przeważnie towarzyszyłam w kuchni Oli, a Zb. zasiadał blisko Al. i zawsze prowadzili debaty o poezji. Wat nie lubił Różewicza, mówił, że jego poezja «śmierdzi kapuchą». Wat nie opowiadał o swoich dramatach, o czym jest w książce, ale czasem wspominał. Ja byłam przy Oli, raczej się ich rozmowom nie przysłuchiwałam. Miałam telefon na szczęście, mimo że mieszkałam w chambre de bonne przy rue du Bac. Dlaczego telefon był do mnie? Ona odkryła odejście Al. nad ranem – cały czas się tego bała – to wisiało w powietrzu. Ona bardzo wcześnie rano zadzwoniła do mnie – przyjechałam – był Józio kochany.

Aleksander był skłócony z Giedroyciem, a Ola – z ukochaną osobą trudno się żegnać kiedy żyje – to, co ją bolało to to, że nie było pożegnania się tych ludzi, tak jak JG – Giedroyc był pysznym człowiekiem, albo zakompleksiałym, to idzie ze sobą w parze – odbyła się ceremonia pogodzenia się, trumna stała w pokoju, Giedroycia przywieziono, przyjechała rodzina z Brukseli – była to wielka komedia, niestety muszę powiedzieć – jak w tej wymianie listów Zbyszka z Hertzem [20] – gdyby ktoś tam był to była scena jak z teatru – Gombrowicz by z tego zrobił – wkroczył Książę w towarzystwie – nie pamiętam czyim, nie było Zosi [potem: przyjechał z Czapskim, który został na pogrzebie] – Ola prosiła go, bo chciała, żeby w obecności wszystkich żałobników nastąpił gest pogodzenia.

Ola chciała koniecznie, żeby sobie podali ręce nad trumną. Niesamowita scena. Cisza zapadła i Giedroyc natychmiast wyszedł”.

Tekst jest autoryzowany, podaję go dosłownie, bez edytorskich przypisów. Kto ciekaw, znajdzie w sieci owe parodystyczne teksty Herberta i Hertza. A samego zwrotu „chata wuja Wata” użył już przed wojną Antoni Słonimski (Kronika tygodniowa, „Wiadomości Literackie” 1930 nr 2).

*

Muzeum Addis Abeby – małe, ale ciekawe. Kilka fotografii przedstawia przedwojenną tutejszą aptekę „Pharmacie W. Zahn” – na jednym klient wszedł do środka z mułem (może potrzebował porady dla swego zwierza pociągowego?). Co najmniej jedno z tych zdjęć jest dziełem szwajcarsko-niemieckiego fotografa i filmowca Martina Rikli. Inny pokazany na wystawie Szwajcar to Alfred Ilg, najpierw doradca techniczny Menelika, a z czasem kanclerz cesarstwa, twórca linii kolejowej z Dżibuti do wnętrza Abisynii, dostawca armat dla armii Menelika II. Ciekawy dział poświęcony pieniądzom – okazuje się, że do roku 1838 w transakcjach posługiwano się sztabkami soli, uformowanymi podobnie do sztabek złota, a srebrny talar Marii Teresy (z podwójnym podbródkiem i zadartym nosem) był tu w obiegu od końca XVIII wieku do lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia.

Słona sztabka. Addis Ababa Museum

Osobliwie prezentuje się gablota z upominkami dla municypium od delegatów stowarzyszonych miast. Ze Związku Radzieckiego pochodzi podwójne popiersie Marksa i Lenina. Z Czechosłowacji płaskorzeźba z pastereczką i gęsią. Natomiast podpis Engraving from Israel odnosić się ma do płaskorzeźby w miedzi, podpisanej Skenderbeu i bez wątpienia przedstawiającej piętnastowiecznego przywódcę albańskiego Skenderbega…

*

Wysokopiśmienna i niskopiśmienna – tak nazywa Lucyna Marzec bohaterki niecodziennej książki: korespondencji poetki Kazimiery Iłłakowiczówny z jej wieloletnią oddaną gosposią, półanalfabetką Józefą Grabowską. Kwestiom piśmienności i statusu służących jest w dużej mierze poświęcony obszerny wstęp do tej edycji.

Książka to niezwykła dzięki wzajemnemu poczuciu bliskości między dwiema kobietami, przez role społeczne skazanymi, zdawałoby się, na nieprzekraczalny dystans: z jednej strony wybitna poetka, a zarazem osoba w latach dwudziestych stojąca blisko samego centrum władzy dzięki szczególnemu zaufaniu, jakim darzył ją marszałek Piłsudski, z drugiej – zwykła, zdawałoby się, gosposia, niewykształcona, „ciemna sługa”, jak powiedziałby Gombrowicz. Niezwykły był też czas – okres wojny, który poetka spędziła w Siedmiogrodzie, a gosposia w okupowanej Warszawie, i okres stalinowski, kiedy pierwsza mieszkała w Poznaniu, a druga w Pustelniku pod Warszawą. Jest rzeczą fascynującą śledzenie ich dialogu, tropienie tej bliskości, której przyczyny leżały, sądzę, w głębokiej prawości obu autorek listów, w ich religijności (obie modlą się nawzajem za siebie i regularnie jedna za drugą zamawiają msze), ale także w tym, że obie były kobietami praktycznymi, wychowanymi w poszanowaniu rzeczy. Rozumiały się bez zbędnych słów.

Dwa sprostowania. W liście gosposi do poetki z 5 V 1941 roku czytamy: „Niedawno też dostałam list od p. Hugetowej z Krakowa” [21]. Zapewne z osobliwej sytuacji korespondencyjnej (listy Grabowskiej były spisywane pod jej dyktando) wynika to przekręcenie nazwiska. Chodzi niewątpliwie o Julię z Kwileckich Pugetową, matkę krakowskiego rzeźbiarza Jacka Pugeta (w roku 1907 ich portret podwójny namalowała Boznańska). W archiwum Iłłakowiczówny w Kórniku obok dwóch listów Pugeta z roku 1952 znalazł się też odpis listu jego matki.

Natomiast w „wierszowanym ogłoszeniu” Iłłakowiczówny, wydrukowanym w roku 1946 w „Świat się zmienia. Ilustrowanym dodatku do ‘Życia Warszawy’” zamiast „latam i piorę i wynoszę brudy” powinno oczywiście być „łatam”. Nawiasem mówiąc jest jakieś dziwne podobieństwo między tym wierszem a słynnym obecnie [Non omnis moriar…] Zuzanny Ginczanki – te wyliczenia utraconych przedmiotów, to przemieszanie kolokwialności z wzniosłością à la Słowacki, to odwrócenie ról; teoretycznie Iłłakowiczówna mogła wiersz Ginczanki czytać, ukazał się bowiem parę miesięcy wcześniej w „Odrodzeniu”.

Zamykam te uwagi cytatem z listu poetki z 4 marca 1947 roku – o rzeczach cennych, jak relikwie: „Tylko ta niebieska mała podróżna flanelka do bucików, którą wtedy w 1939 zabrałam, jeszcze jest, ale jej nie używam, tylko chowam jak relikwię. Mam takie pudełeczko relikwii: klucze od Lipowej, kajzerkę ostatnią z Polski, cytrynę, opaskę obrony przeciwlotniczej i chusteczkę, umaczaną we krwi polskiego dziecka w Krzemieńcu, po drodze do Rumunii w 1939” [22].

W miejscu, gdzie stała kamienica Lipowa 4a, w której mieszkała Iłłakowiczówna, stoi dziś okazała siedziba Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

*

Barbara i Worku Goshu, polsko-etiopska para malarzy, absolwentów krakowskiej Akademii, którzy od roku 1970 mieszkają w Addis Abebie. Prowadzili tu znaną galerię, obecnie nieczynną z powodu gruntownej przebudowy okolic hotelu Southern Addis. Przywozimy pozdrowienia od prof. Benedyktowicza z „Kontekstów” [23] i od Henryka Wańka, ich kolegi z Akademii.

Rozmowa głównie po polsku, trochę po angielsku. Urocze zdrobnienie: Woreczku. Worku znaczy po amharsku „złoto”. Woreczku złota? Ale nie chodzi o pieniądze, raczej o blask i światło. Obrazy obojga są pełne światła.

*

Kilkudniowa wycieczka do Hararu, czwartego pod względem ważności miasta muzułmańskiego – po Mekce, Medynie i Jerozolimie. Jak na tę ważność nakryty zieloną kopułą grób Emira Nura (XVI w.) zaniedbany, wśród jeszcze gorzej zachowanych późniejszych grobów, po której chodzą, grzebiąc w śmieciach, kura, koza i kot.

Mieszkamy w tradycyjnym domu na starym mieście. W głównej izbie na wprost drzwi dwie wnęki przypominają o łączności z przodkami. Miejsca do siedzenia i leżenia wyłożone dywanami, na ścianach tysiące ozdobnych talerzy, koszyków, misek i garnków – wyprawa pani domu (wiele naczyń produkcji japońskiej). W zbudowanym przez hinduskich kupców domu-muzeum Rimbaud stała ekspozycja – wiele powiększonych fotografii, w tym autoportret poety, zrobiony w Hararze w roku 1883. Pod ozdobnym sufitem okna, dające widok na cztery strony miasta.

W tym samym budynku młody Hajle Selassje uczył się francuskiego. Pozostały słowniki, z których korzystał, ale biblioteka się rozrasta, żyje. Wpada mi w ręce drobne polonicum: artykuł historyczki z UW, Joanny Mandel-Niećko o Tewodrosie II. W tym samym tomie w tekście amharyjskim znajduję cytat bardzo bliski mojemu rozumieniu literatury, z książki Edwina Muira The Structure of the Novel (1957)[24].

Zwiedzamy kościół katolicki (jeden z dwóch w mieście) pod wezwaniem Imienia Maryi – prowadzony przez kapucynów, którzy założyli też sierociniec dla czterdzieściorga wychowanków. Przełożony zaprasza nas na spotkanie kleryków z całej Etiopii, którzy przyjechali na przypadające akurat święto Imienia Maryi i z zapałem śpiewają pieśni maryjne.

Potem inna willa w stylu hinduskim, z usuwającym przeszkody Ganeszem nad portykiem. To prywatne muzeum, zawierające wiele cennych obiektów, ale eksponowanych po amatorsku. Stare edycje koranu, poradniki (np. z diagramami kompasu, pozwalającymi znaleźć kierunek na Mekkę), modlitewniki. W kącie leży stara miedziana korona ogromnych rozmiarów: przewodnik spontanicznie wkłada mi ją na głowę.

Raz po raz wracamy na uliczkę Mekina Girgir; w jej nazwie słychać terkot dziesiątków starych maszyn do szycia, przy których mężczyźni oddają się krawiectwu. A ja żuję czuwaliczkę i jest bardzo przyjemnie.

Wieczorem większość wycieczki idzie oglądać karmienie dzikich hien padliną, Maria i ja wybieramy lekturę. Wziąłem na ten wyjazd, z biblioteki Klary, śliczne kieszonkowe wydanie The Jungle Book – jest tam podobna do hieny kreatura, Tabaqui, szpieg potężnego tygrysa Shere Khana.

Ostatniego dnia wyprawa do pierwotnej wioski Koromi. Nędza, ale twarze wesołe. I tu, jak na uliczkach Hararu, lgną do mnie dzieci – podawanie rąk, przekomarzanie, rozmowy w macimowie i śmiechy. Po drodze zatrzymujemy się przy osadzie hodowców wielbłądów w chwili, kiedy właśnie się urodziło nowe wielbłądziątko. Wiele radości i krzyku, dumna matka, oszołomiona, słania się na nogach.

Potem Dire Dawa, miasto skąd odlatują samoloty do stolicy. W pobliżu starego dworca kolei z Dżibuti – szkoła Jana.

*

Etiopskie przysłowie: Jak nie obcinasz paznokci, robisz sobie dziury w duszy.

JAN ZIELIŃSKI

 

[1] Aleksander Wat, Ciemne świecidło. Paryż 1968, s. 29.

[2] Józef Sękowski, Wyjątek z opisu podróży w Nubii i wyższej Etiopii. „Biblioteka Warszawska” 1822 t. II nr 5, s. 66.

[3] Amélie Nothcomb, Psychopompe. Paris, Albin Michel, 2023, s. 29.

[4] Tamże, s. 66.

[5] Tamże, s. 83.

[6] Tamże, s. 98.

[7] Tamże, s. 103.

[8] Chapelle, La vie à Paris. „Le Sport” 1892 nr 85 (22 X 1892), s. 1355.

[9] Por.: François Lequiller, Amaïké, Editions Eurocibles.

[10] Józef Zieliński, O dagerotypie. „Pamiętnik Przyjaciół Przemysłu” (Paryż) 1844 z. 1, s. 92-93.

[11] Tamże, s. 94-95.

[12] Maciej Zajączkowski, Czerwona ziemia. Warszawa, Moc Media, 2021, s. 101.

[13] Por.: Matteo Salvadore, The African Prester John and the Birth of Ethiopian-European Relations, 1402-1555. London and New York, 2017, s. 5.

[14] Tamże, s. 25.

[15] Sygnatura Przyb. 1163/99, Papiery Franciszka Ksawerego Pusłowskiego. T. 99. Druki z lat 1875-1941. Nekrologi i podziękowania za kondolencje po zgonie […]. Monice Jaglarz dziękuję za odszukanie tego dokumentu.

[16] Philip Marsden-Smedley, A Far Country. Travels in Africa, Arrow Books, London 1990 s. 49.

[17] Ludmiła Marjańska, Wybór wierszy, 1958-1997, Wrocław, Wyd. Dolnośląskie, 1998 s. 199.

[18] Tamże, s. 45.

[19] Spod powieki dodam, że ikona przedstawia świętego w Kabd, dokąd się udał, by przez siedem miesięcy wpatrywać się w niebo bez mrugnięcia okiem; diabeł pod postacią kruka próbował mu wydziobać oczy, ale święty został uleczony przez archaniołów Gabriela i Michała.

[20] Zygmunt Hertz, Chata wuja Wata – żartobliwa korespondencja z Herbertem, opublikowana przez jakiegoś redaktora spod Lublina, który twierdził, że ma te listy od Zosi Hertz i że ona dała mu zgodę na publikację, na żądanie Henryka Giedroycia i Jacka Krawczyka, którzy za pośrednictwem specjalisty od prawa autorskiego A. Karpowicza zagrozili procesem, redaktor opublikował przeprosiny (przyp. KH).

[21] Kazimiera Iłłakowiczówna, Józefa Grabowska, Korespondencja 1939-1956. Opr. Lucyna Marzec, Wydawnictwo IBL, Warszawa 2024 s. 69.

[22] Tamże, s. 84-85.

[23] Por.: „Konteksty” 2016 nr 2, s. 184-187.

[24] Kasa and Kasa. Papers on the Lives, Times and Images of Téwodros II and Yohannes IV (1855-1889). Ed. by Taddese Beyene, Richard Pankhurst, Shiferaw Bekele. Addis Ababa University, Instutute of Ethopian Studies, 1990, s. 283.

 

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek