Na karcie raptularza, który towarzyszył mu w podróży na Wschód, Juliusz Słowacki – w klasztorze maronitów w Ghazir pod Bejrutem – zapisał zagadkowo brzmiącą notatkę: „Legenda o rybach na Libanie skamieniałych, które Chrystus sam u rybaków chcąc dostać, gdy mu odpowiedzieli, że to są kamienie, istotnie w kamienie pozamieniał”.
Najstarsze pisemne wzmianki o skamielinach znajdujemy u Euzebiusza z Cezarei, pisarza i teologa z IV wieku, autora Historii kościelnej (wydanej po polsku w 1924 roku), uznawanego za twórcę dziejopisarstwa chrześcijańskiego, który tajemnicze kamienie znalezione na szczytach Libanu uważał za świadków potopu Noego. Na ślad skamielin naprowadza również kronika Jeana de Joinville (1224–1317) Czyny Ludwika Świętego, króla Francji, która opowiada, jak skamieniałą rybę oglądał król Ludwik podczas jednej z krucjat na Bliskim Wschodzie w połowie XIII wieku.
Legenda o skamieniałych rybach przetrwała także w przekazach ustnych – taką drogą, za pośrednictwem mnichów z libańskiego klasztoru, trafiła do Słowackiego i jego raptularza.
Wyobrażenie ryb na górskich szczytach porusza wyobraźnię. Ten ruch ma początek w głębi ziemi. W wyniku przesuwania się płyt kontynentalnych, któremu towarzyszył spadek poziomu morza, pojawił się ląd – dzisiejszy Liban – i wypiętrzyły się góry Libanu. Erozja ujawniła warstwy, w których pierwotnie znajdowały się ryby.
Żeby dowiedzieć się więcej o „rybach na Libanie skamieniałych”, najlepiej pojechać do Byblos. Przy głównym pasażu czy raczej kamiennej wąskiej ulicy, wciśniętej między murami jednego z najstarszych miast świata, znajduje się najmniejsze, jakie znam, muzeum, które można oglądać bezpłatnie przez siedem dni w tygodniu. Nazwisko właścicieli – braci Abi Saad – widnieje na drewnianym szyldzie wiszącym nad drzwiami, tuż pod nazwą sklepu-muzeum: „Mémoire Du Temps. Poissons Fossiles Antiquités” – „Pamięć czasu. Starożytne skamieliny ryb”. Sklep został otwarty w 1966 roku, a sąsiaduje z cytadelą krzyżowców.
Na szklanych półkach, wiszących na ścianie, wystawione są skamieliny morskich zwierząt sprzed setek milionów lat, odciśnięte w wapieniach pochodzących z okolic Byblos. Najcenniejsze – czyli najstarsze i najbardziej wyraziste – chroni przeszklona gablota. Wśród eksponatów, świadków ewolucji, rzuca się w oczy okazały egzemplarz ryby o harmonijnych owalnych kształtach, znanych z rysunków na antycznych wazach – to armigatus.
Muzeum narodziło się osiemdziesiąt lat temu, kiedy dziadek braci Abi Saad przypadkowo odkrył skamieniałą rybę. Znalezisko świadczyło o tym, że na długo przed Fenicjanami Liban był świadkiem cudu dokonanego przez naturę. Pan Abi Saad zaczął wspinać się na wzgórza koło Byblos w poszukiwaniu kolejnych skamielin. Wkrótce jego dom zapełnił się kamiennymi płytkami z odciśniętymi na nich kształtami kopalnych ryb. W takim otoczeniu wzrastał jego syn, który – gdy dorósł – sam zaczął zbierać skamieliny, za jedyny cel mając przyjemność, jaką odczuwa odkrywca pradawnych światów. Ale już jego czterej synowie – odziedziczywszy po ojcu pasję – połączyli wydobywanie skamielin z badaniami, a rosnącą wiedzą zaczęli dzielić się z innymi. Dziś, prowadząc muzeum „Mémoire Du Temps”, współpracują z uniwersytetami w Bejrucie i Lyonie, a także z muzeami historii naturalnej w stolicy Libanu i w Londynie.
Bracia Abi Saad mają do dyspozycji najnowocześniejsze urządzenia badawcze oraz wykwalifikowanych ludzi, wyszkolonych w Libanie i za granicą. W muzeum wystawiają skamieliny z prywatnej kolekcji – regularnie zastępując je nowymi, tak aby zwiedzający mogli podziwiać wszystko, co zostało ostatnio wydobyte. Każdy egzemplarz, który trafia do kupującego, opatrzony zostaje certyfikatem z nazwą i wiekiem ryby, lokalizacją i datą wykopalisk oraz charakterystyką skamieniałości.
Pan Abi Saad przyjmuje odwiedzających jak wyczekiwanych gości, nie jak przypadkowych turystów. W istocie – kto przemierza ulicę Byblos, nie znalazł się tu przypadkiem. Tajniki pracy w kopalniach skamielin poznaję z pierwszej ręki. Podczas wykopalisk pan Abi Saad używa wyłącznie ręcznych narzędzi: młotków, dłut, kilofów i łopat, unikając wszystkiego, co mogłoby uszkodzić kamień lub jego mieszkańców. O powodzeniu poszukiwań decyduje doświadczenie, bowiem na obecność skamieniałych ryb naprowadzają tak subtelne oznaki, jak zmiany odcienia, pęknięcia czy obrzęki w skale – zdoła je dostrzec tylko wprawione oko. Ale nie należy lekceważyć także udziału szczęścia: czasem kopie się całymi dniami i nie znajduje żadnej skamieniałości, a czasem wystarczy jedno uderzenie dłutem, aby przed oczami poszukiwacza odsłoniła się cała epoka historii Ziemi. Szczęście przydaje się w każdym fachu.
Mało jest na świecie miejsc oferujących taką różnorodność skamieniałych form życia jak wybrzeże libańskie, którego skamieliny dają wyobrażenie regionu Morza Śródziemnego sprzed stu milionów lat. Niektóre ryby istnieją do dziś, inne zniknęły dawno temu.
– W naszych skamieniałościach – pan Abi Saad, władający swobodnie angielszczyzną, nie mówi „libańskich”, tylko czule: „naszych” – odkrywamy setki gatunków ryb, płaszczki, rekiny, sardynki, latające ryby, a niekiedy – zawiesza tajemniczo głos – zdarza się coelacanth, „żywa skamielina”, najstarsza znana ryba, która przeżyła do naszych czasów!
Ekscytacja gospodarza jest uzasadniona: najstarsze znane skamieniałości coelacantha liczą sobie ponad czterysta dziesięć milionów lat. Uważano, że ryby te wyginęły w późnej kredzie, około sześćdziesięciu sześciu milionów lat temu, ale w 1938 roku odkryto gatunek coelacantha u wschodniego wybrzeża Afryki Południowej. Przyrodniczka Marjorie Courtenay-Latimere znalazła go wśród ryb złowionych przez miejscowego rybaka. Drugi zachowany gatunek został odnaleziony w Indonezji w 1997 roku, na lokalnym targu. Sześćdziesiąt sześć milionów lat po domniemanym wyginięciu.
W muzealnym sklepiku stoją na półkach płytki różnej wielkości ze skamielinami ryb o zdumiewających kształtach – i w najbardziej zaskakujących pozach: dwie płaszczki wyglądają jakby tańczyły ze sobą, para reprezentująca gatunek scombroclupea macrophtalma odprawia z wdziękiem miłosne gody, inna – znieruchomiała w walce.
Kilka półek wypełnia biżuteria wytworzona z maleńkich wapieni. Moją uwagę przykuwają jednak nie naszyjniki, ale pomarańczowa rybka o długości najwyżej trzech centymetrów, odciśnięta na wapiennej płytce. Archetyp harmonii. Po chwili dostrzegam na sąsiedniej półce wapień tej samej wielkości, osiem na sześć centymetrów, ale z inną rybą – ciemnobrązową, niemal całkowicie okrągłą. Nic o niej nie wiem, ale od razu przypada mi do gustu. Postanawiam kupić obydwie.
Pan Abi Saad bierze ode mnie pierwszą płytkę i za pomocą specjalnych urządzeń rzutuje na ekran komputera obraz podobny do rentgenowskiego, na którym widać pierwotnie odciśnięte w skale fragmenty ości. Po tej prezentacji wypisuje certyfikat, z którego dowiaduję się, że wybrałam armigatusa sprzed stu milionów lat. Certyfikat drugiej ryby powiadamia mnie o tym, że to pycnodont – żyjący dwieście trzydzieści milionów lat temu i znany dziś jedynie z form kopalnych.
Wychodzę na ulicę Byblos ze śladem życia pamiętającego epokę triasu.
W Anhellim, którego Słowacki pisał w klasztorze Świętego Antoniego w Ghazir, nie ma wzmianki o rybach skamieniałych – za to jest scena z rybami żywymi, bardzo intrygująca. Oto w rozdziale piątym Szaman z Anhellim wędrują po smutnej ziemi sybirskiej, spotykając ludzi cierpiących i pocieszając ich. Pewnego wieczora przechodzą obok cichej, stojącej wody, „nad którą rosło kilka wierzb lamentujących i mało sosen”. Zdarzenie, do którego zaraz dojdzie, jest symboliczne:
A Szaman ujrzawszy wyskakujące rybki ku zorzy wieczornej, rzekł: Oto widzisz tę płotkę, co przeleciała przez powietrze i znów utonęła.
A teraz opowiada siostrom swoim na dnie, że zobaczyła niebo, i opowiada o niebie różne rzeczy i z tego ma sławę między inszemi rybkami.
Słuchając więc powieści o niebiosach zapłyną do sieci i jutro będą przedawane na rynku.
Zagadkowy fragment. Na początek scena, którą widzieliśmy nie raz: wyskakująca spod wody ryba, która szybuje w górę, po czym z pluskiem wpada z powrotem do wody. W opowieści Szamana ta krótka chwila w życiu płotki – spędzona na powierzchni, w ruchu ku niebu – wywołuje ważną zmianę. Sądząc, że poznała niebo, płotka opowiada o nim „różne rzeczy i z tego ma sławę”. Uśmiechamy się, bo zdajemy sobie sprawę, że rybka nic o niebie nie wie – choć sama żywi na ten temat przeciwne mniemanie. Byłaby to przypowieść o szczątkowości ludzkiego poznania, o bezpodstawnym samozadowoleniu, o ułudzie przekazywanej innym, ciekawym tego, co wykracza poza ich własne doświadczenie? Szaman wykłada sens tej sceny:
Nie jestże to nauka dla ludzi, i dla tych, którzy za ludźmi rozpowiadającemi o Bogu i o niebiosach wędrują girlandami, a tak dają się ułowić sieciom ludzkim i przedawani są.
A chorobą zgubną, mówię: jest melancholia i zamyślenie się zbytnie o rzeczach duszy.
Objaśnienie Szamana samo jednak wymaga objaśnień – bo czyż nie należy poszerzać granic poznania, wiedząc, iż jest to możliwe, skoro inni dzielą się takim doświadczeniem; czy nie należy myśleć o sprawach duszy? Szukam odpowiedzi, zapisując myśli. Najpierw, na początku eksplikacji Szamana, pobrzmiewa przestroga przed fałszywymi prorokami albo raczej nauka, by nie zawierzać cudzemu doświadczeniu – choćby dlatego, że każdy ma swoje życie i swoją drogę, i to, co korzystne dla jednego, bywa zgubne dla drugiego („dają się ułowić sieciom ludzkim i przedawani są”). A skąd ta łatwość „wędrowania girlandami”, a więc stadnego, za ludźmi, którzy rozpowiadają o Bogu i niebiosach? Słowacki – ustami Szamana – odpowiada: z melancholii i „zamyślenia się zbytniego o rzeczach duszy”. Nie chodzi przy tym o to, by nie myśleć o rzeczach duszy – przecież mówi to przyszły autor Króla-Ducha – idzie raczej o to, by owo myślenie nie było ucieczką przed melancholią, smutkiem czy rozpaczą.
Dwie są bowiem melancholie: jedna jest z mocy, druga ze słabości; pierwsza jest skrzydłami ludzi wysokich, druga kamieniem ludzi topiących się.
Tych słów nie wypowiedział Fryderyk Nietzsche na kartach Woli mocy, ale Juliusz Słowacki w poemacie, którego bohater przez samego autora wyposażony został w ładunek smutku, przy jakim „rozpacz Byrona jest dzieckiem”, jak mógł przeczytać Kornel Ujejski w liście od poety. Jednak smutek Anhellego nie jest smutkiem Słowackiego, albowiem twórca postaci ma świadomość szerszą niż ta, którą obdarzył swojego bohatera – dlatego przemawia do niego słowami Szamana:
Mówię ci o tym; albowiem poddajesz się smutkowi i tracisz nadzieję.
Melancholia nie musi niszczyć, nie musi stać się kamieniem u szyi przyspieszającym spadanie na dno, ku śmierci. Przeciwnie – przy pewnej dyspozycji ducha można uformować z niej skrzydła. To samo uczucie, które jednego człowieka osłabi, innemu doda sił do wzlotu. Anhelli rozbrzmiewa trzepotem skrzydeł nie dlatego, że podczas podróży na Wschód poeta miał przed oczami stada gołębi, żurawi, mew i kawek, ale dlatego, że skrzydła są wehikułem wiodącym ku górze – tam, dokąd szybowała przez krótką chwilę płotka z przypowieści Szamana, i tam, gdzie na wieczność skamieniały ryby, które wraz z dnem morskim wydźwignęły się z głębin i zamieniły w góry Libanu.
AGNIESZKA PAPIESKA