Z Jurkiem Kronholdem zaczęliśmy studiować w pamiętnym jubileuszowym roku Uniwersytetu Jagiellońskiego, 1963/1964. Mieszkaliśmy wówczas w akademiku „Żaczek”. Współlokatorem Jurka był Rafał Wojaczek, który niedługo zabawił na studiach. Żałuję, że nie wypytałem Jurka o jego współtowarzysza studenckiej niedoli. Jednakże po latach poświęcił Wojaczkowi poetycką reminiscencję w tomie Wiek brązu, z której sporo o tym okresie ich kontaktów można się dowiedzieć:
Tak niedawno Rafale
obrzucaliśmy się inwektywami
popielniczkami, czytaliśmy
księgi, skrypty, łazikowali
bez grosza przez malutki
Kraków z obojętnością
dla jego Kallimachów.
[…]
Wiersz o Stawroginie i inne,
które przysłałeś pozostały
w jakiejś szafie, tej nędznej,
zapchlonej bursy akademickiej.
(Spóźniony list do Rafała Wojaczka)
Mam przed oczyma taką scenę: jest dosyć wcześnie rano. Pędzę na zajęcia, które obejmowały literaturę staropolską, historię Polski, gramatykę opisową i scs, czyli staro-cerkiewno-słowiański, tymczasem Wojaczek wraca z centrum miasta. Spotykamy się przed gmachem Muzeum Narodowego. Na moje pytanie, co teraz robi, pada odpowiedź: „Studiuję Dostojewskiego”. Jurek, jak widać, dyskutował wówczas z Rafałem o autorze Biesów i o innych „księgach”, a Wojaczek nieszczególnie przejmował się programem studiów. Jurek był znakomicie oczytany, zawsze, do końca życia, w swoich lekturach kilka kroków mnie wyprzedzał. Ale w przeciwieństwie do Wojaczka, który przetrwał na polonistyce chyba jeden semestr, był pilnym studentem. Pamiętam go, jak siedzi w pierwszym rzędzie na wykładzie z literatury staropolskiej profesora Tadeusza Ulewicza, a nad naszymi głowami przelatują niemożliwe do zanotowania i zapamiętania długie tytuły dzieł po łacinie. Egzamin z tego przedmiotu to był prawdziwy koszmar. Profesor domagał się nie tylko znajomości literatury średniowiecza i renesansu, ale także wyuczenia się wszystkich danych bibliograficznych na pamięć. Po egzaminach na pierwszym roku została połowa studentów. Myśmy przetrwali. Jurek w naszym okresie „burzy i naporu” nie tylko dużo czytał, ale i pisał wiersze. Debiutował w 1965 roku. W latach 70. zdecydował się wstąpić do grupy poetycką Teraz. Spotykaliśmy się wówczas przelotnie, ale pamiętam jego wystąpienia podczas Konkursów Jednego wiersza w „Klubie pod Jaszczurami”, gdzie zdobył Jaszczurowy Laur.
Od momentu, kiedy Jurek przyniósł się do Warszawy, gdzie ukończył studia na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST, a następnie do Katowic, by na krótko zostać reżyserem i kierownikiem literackim Teatru Śląskiego, nasze kontakty bardzo się rozluźniły. Dopiero po moim powrocie do Polski ze Stanów Zjednoczonych w 1986 roku dowiedziałem się, że w latach 80. wrócił do rodzinnego Cieszyna, działał aktywnie w Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej i utrzymał się z prowadzenia antykwariatu. W tamtym okresie to zajęcie wydawało się jakby stworzone dla Jurka. Na szczęście, po 1989 roku, jego kompetencje oraz znajomość kultury polskiej, czeskiej i słowackiej zostały wreszcie właściwie docenione. Stał się dyplomatą. Dwukrotnie pełnił funkcję konsula generalnego III RP w Ostrawie, a następnie dyrektora Instytutu Polskiego w Bratysławie. Odwiedziliśmy go wówczas z żoną w Ostrawie, spacerowaliśmy razem po tym mieście i zwiedzaliśmy jego okolice. Śladem tych spotkań jest dedykacja w tomie Niż z 25 marca 1995 roku. Uderzyło mnie wówczas, że w czeskim otoczeniu Jurek się znakomicie odnajduje. Pamiętam, jak kiedyś w gospodzie z miną bywalca składał zamówienie u kelnera: „Ja se dam pivo”. Zaryzykowałbym twierdzenie, że miał w sobie coś z czeskiej mentalności: powściąganą serdeczność, a zarazem łatwość nawiązywania kontaktów, umiejętność cieszenia się każdą chwilą oraz ironiczno-pobłażliwy stosunek do życia.
Dobrze rozumiałem i podzielałem sympatię Jurka dla naszych południowych sąsiadów. Po otwarciu granic wielokrotnie zwiedzaliśmy z żoną Czechy, podziwiając, poza Pragą, piękne miasteczka, takie jak Litomyšl, Znojmo, Telč, Třebič. Budziła nasz szacunek dbałość mieszkańców o otoczenie, ich skrzętna zapobiegliwość, skromność, brak krzykliwych reklam i architektonicznych „gargameli”, drogi ocienione starymi drzewami, których, z uwagi na ryzyko wypadków samochodowych, nikt nie chciał wycinać. Obydwu nam bliski był narodowy charakter Czechów. Swoją znajomość Moraw oraz czeskiej obyczajowości i kultury w znacznej mierze zawdzięczam Václavovi Burianowi, z którym się przyjaźniłem, a którego Jurek dobrze znał. Burian był osobą wyjątkową, człowiekiem otwartym, pełnym życzliwości, obdarzonym wieloma talentami. Ten przedwcześnie zmarły zasłużony ołomuniecki opozycjonista, który po 1968 roku cierpiał dotkliwe represje, nigdy się z tym nie obnosił i opowiadał o tym okresie z przekąsem. Zdeklarowany polonofil, w wolnej Czechosłowacji tłumacz i komentator poezji Czesława Miłosza, został wykładowcą literatury polskiej i dziennikarzem w Ołomuńcu, współredaktorem kulturalno-społeczno-politycznego pisma „Listy”, publikowanego najpierw nielegalnie, a później zyskującego rangę i poczytność.
Obydwaj z Jurkiem wysoko ceniliśmy czeską literaturę, Bohumila Hrabala uznawaliśmy za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Nie przypadkiem osobny utwór Jurek poświęcił w tomie Wiek brązu Vladimirowi Holanowi, którego podziwiał szczególnie za to, że po śmierci kochanej córki chorej na zespół Downa, „nie napisał już ani jednego wiersza”. Bowiem, o czym Jurek, niestety, dobrze wiedział: „Są cierpienia do odrobienia w samotności / w celi ciała w studni ciemnej” (Wielki poeta Holan). Zachwycał nas również podszyty szczyptą ironii, a zarazem wybaczającym humorem realizm filmów czechosłowackiej Nowej Fali, takich jak Miłość blondynki i Czarny Piotruś Miloša Formana, Postrzyżyny i Pociągi pod specjalnym nadzorem Jiříego Menzla, a także Jaroslava Papouška tryptyk o rodzinie Homolków. Nie dziwi mnie, że tytułu filmu Pali się, moja pannno Jurek użył jako tytuł tomu swoich wierszy. Wyraził w ten sposób nie tylko uznanie dla filmu Menzla, ale również swego rodzaju „powinowactwo dusz”. Uroczym świadectwem przywiązania Jurka do Czech może być choćby ten obrazek obyczajowy naszkicowany w wierszu W czeskich parkach:
W czeskich parkach
zamieszkują wiewiórki, zielonosiwe dzięcioły
i ulubieniec mchu patriarcha Amos Komenski.
Ławki z widokiem na kwitnące magnolie
sprzyjają rozmyślaniom. Słychać głos
matek, wołających do swoich pociech:
pod’ k’ mnie pepiczku – pieszczotliwie
i śpiewnie z akcentem przemieszczającym
się jak saneczki po torze ślizgowym.
Piękny jest język czeski. Pachnie
pszczołami i muzyką.
Jurek mocno przeżył rozpad Czechosłowacji, czemu dał wyraz w wierszu pod wymownym tytułem Katastrofa. Po służbie dyplomatycznej powrócił do Cieszyna, z którym czuł się związany, i gdzie współorganizował Festiwal Teatralny „Na Granicy” obejmujący polską i czeską część miasta. Cieszynowi i jego okolicom poświęcił wiele wierszy. To była jego mała ojczyzna z daleko wstecz sięgającą historią, obdarzona cenną zabytkową architekturą i malowniczym przyrodniczym otoczeniem. Zamieszkał w pięknie położonym domu w Puńcowie, z widokiem na Czantorię, którą będzie wielokrotnie opisywał w swoich wierszach. Najlapidarniej w tym, przypominającym haiku:
Obłoczek nad Czantorią,
jeden, jedyny.
Paść się, paś, baranku!
(Obłoczek nad Czantorią)
Raz go w tej siedzibie odwiedziłem. Dom był wypełniony książkami i płytami. Ściany zdobiła znakomita grafika, którą Jurek z upodobaniem zbierał. Pamiętam, z jaką dumą opowiadał, że udało mu się kupić na internetowej aukcji dzieło Marca Chagalla. Podczas tego pobytu poznałem jego uroczą żonę, Irenę, a później cieszyliśmy się z moją żoną razem z nimi, kiedy adoptowali córkę, Zosię. Jurek poświęcił jej wiersze pełne czułości w tomie Wiek brązu: Trzymam cię w ramionach, córeczko, Dzięki,Narysowałaś dziś chmury, Oglądając cuda natury z trzyletnią Zosią. Później spotykaliśmy się w Krakowie, gdzie Jurek pojawiał się przy różnych okazjach. Śladem tych spotkań pozostały: noworoczna dedykacja z 4 stycznia 2001 w tomie Wiek brązu, zawierająca adres: Puńców 327 oraz ostatnia dedykacja w tomie Stance z 22 maja 2018.
Podczas V Festiwalu Czesława Miłosza „Piesek przydrożny” w 2016 roku Jurek czytał w Synagodze Tempel swoje wiersze obok Piotra Matywieckiego, Joanny Roszak, Julii Szychowiak i Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Jego późna poezja, w której znakomicie ustawił swoją poetycką dykcję, budziła coraz większe zainteresowanie krytyków. Za tom Skok w dal otrzymał w 2017 roku Nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy, co bardzo mnie ucieszyło. Był również w tym roku mianowany do Nagrody Nike, Nagrody Wisławy Szymborskiej, Nagrody Poetyckiej „Silesius” oraz Orfeusza – Nagrody Poetyckiej im. K. I. Gałczyńskiego. Za tom Stance, wydany w następnym roku, otrzymał trzy nominacje: ponownie do Nagrody Literackiej Nike oraz Orfeusza, a ponadto do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2020 roku jego tom Pali się moja panienko doczekał się nominacji do Nagrody Poetyckiej im. Kazimierza Hoffmana „Kos”. Ostatni tom Jurka Długie spacery nad Olzą, wydany w 2021 roku otrzymał dwie nominacje: do Nagrody Literackiej Nike oraz ponownie do Nagrody Poetyckiej im. Kazimierza Hoffmana „Kos”. Docenienie znaczenia poezji Jurka przyszło jednak za późno. Ponadto, o czym trudno mi mówić, na ostatnim okresie jego życia położyła się cieniem ciężka choroba i śmierć jego żony oraz jego własna choroba, z którą niezwykle mężnie zmagał się do samego końca. Nasze kontakty ograniczyły się wówczas do rozmów telefonicznych. Na moje pytanie o stan zdrowia, Jurek odpowiadał zwykle z zabarwionym ironią humorem.
ALEKSANDER FIUT
Fragment książki „Moi poeci”, która ukaże się nakładem Wydawnictwia Literackiego.