Niełatwo uwierzyć, że w trudnych czasach – pośród wiadomości o zagrożeniach, chorobach, nagłych odejściach bliskich osób, niekończących się sporach i wojnach – zdarzyła się chwila wytchnienia – radość rodzinnego spotkania w hiszpańskiej kawiarni, gdy promienie przedpołudniowego słońca wpadają przez szybę i rozjaśniają twarze. Usiadłam z Moną na kanapie i wtedy Diego zrobił zdjęcie. Lekkość tamtej godziny ukołysała niepokoje. Mona projektuje, prowadzi własną firmę, tam w Madrycie toczy się od kilku lat jej życie, artystyczny rozwój, osobne ścieżki dnia powszedniego i fiesty.
Przypomniały się dawne spotkania w poznańskim Klubie Piosenki Literackiej „Szary Orfeusz” w Café Głos, gdzie przez kilka lat prowadziłam wieczory literacko-muzyczne pod egidą Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, a córka dzielnie mi towarzyszyła, choć zapewne miała inne plany niż spędzanie czasu wśród pisarzy. Bywał tam z nami wiele razy przyjaciel domu, Marek Wittbrot, patrzył z uwagą, wsłuchiwał się w rozmowy, w słowa wierszy, piosenek i pieśni z oddalonego stolika, bo nie lubił być w świetle przy mikrofonie, choć i tak bywało. Aura literackiej kawiarni przyciągała – powracał, bo to było miejsce spotkań ludzi poszukujących sensu, debatowania o tym, dlaczego i co czytamy, jakie sprawy nas interesują. W tamtym czasie właśnie na początku 2000 roku założył portal www.recogito.pl jako przedłużenie tradycyjnego paryskiego miesięcznika „Nasza Rodzina”. Jednocześnie prowadził dla środowiska polonijnego stronę www.recogito.pologne.net i właśnie to redaktorskie dzieło – wprawdzie z przygodami i niezawinioną przez niego ani korespondentów około półtoraroczną przerwą – przetrwało z pomocą przyjaciół do dziś już pod adresem www.recogito.eu. U progu ćwierćwiecza tej naszej społecznej działalności, zanim zaczniemy jubileuszowe podsumowania, warto przypomnieć imiona współpracowników i autorów, nadesłać z przeszłości kilka pocztówek z pozdrowieniami, przywołać portrety we wnętrzu, przyjrzeć się sobie z perspektywy minionych lat, doświadczeń, publikacji, osiągnięć pisarskich – w cieniu listów i rękopisów, spełnionych planów i przyszłych zamierzeń.
Mona, która była wtedy dziewczynką w ostatniej klasie podstawówki, pomagała nam przy stoliku przedstawiać książki zapraszanych autorów. Czytali wiersze i rozmawiali z nami: Witek Różański, Andrzej Ogrodowczyk, Zbigniew Dominiak, Julia Hartwig, Leszek Szaruga, Emilia Waśniowska, Ewa Najwer, Egon Naganowski, Tadeusz Żukowski, Rafał Grupiński, Bogusława Latawiec, Hanna Banaszak, Jerzy Grupiński, Mariusz Grzebalski i wielu innych. Z humorem napisał o tym w kronice Klubu Dariusz Sośnicki: „I niechby goście byli lepsi ode mnie…”. Zaprzyjaźnione polonistki przychodziły z młodzieżą na wieczory w kawiarni literackiej i do dziś wspominają dawne spotkania jako zaczyn przyszłych wyborów studiów humanistycznych przez swoich wychowanków. Marzenia kłębiły się w naszych głowach, zastanawialiśmy się, co jest możliwe do spełnienia, a co pozostanie jedynie marzeniem. Marek, eseista i fotograf, był od lat przyjacielem malarzy i poetów, a jako młodszy duchowy brat przywoził nam z Paryża książki i wiadomości ze świata, albumy i opowieści o miejscach, które zobaczyć trzeba, jeśli nie teraz to kiedyś, przynajmniej w wyobraźni. Część książek zostawiał u nas w Poznaniu, resztę wiózł dla warszawskich przyjaciół, zaglądał do redakcji „Zeszytów Literackich”, obowiązkowo szedł do Pawła Hertza. W podróży czuł się wolny, nieosiągalny, z buntowniczą miną i aparatem na ramieniu zdobywał dla siebie miejsce w świecie, którego nikt nie mógł mu odebrać, bo zatrzymywał w obiektywie sekundę, dzień i to wszystko, co okazywało się darem chwili. Wspólnie z nim i poetą Andrzejem Ogrodowczykiem prezentowaliśmy wiosną 2001 roku tomik Piękniejsze – Schöner – C’est plus beau z grafiką Pawła Jocza na okładce, a to był jeden z ostatnich w tamtym miejscu wieczorów.
Pośród innych, często smutnych wiadomości – o zerwanych związkach, zlikwidowanych instytucjach i odwołanych przyrzeczeniach – jasne spojrzenie na minione dni i lata utwierdza mnie w przekonaniu, że nienadaremnie szukaliśmy własnej drogi. Kierując się intuicją, wrażliwością i przyjaźnią, wytrwaliśmy przy tej idei ponad dwadzieścia pięć lat. Powtórzę zatem – w zamyśleniu nad przebytą drogą i trudem wykonanej pracy – to, co napisała w wierszu Julia Hartwig, goszcząca wiele razy w domu przy rue Surcouf razem z mężem Arturem Międzyrzeckim: „Idę wciąż idę / kto mi to zabroni…”. Pewnego dnia, chyba to było w maju 2000 roku, gdy Marek w pokoju redakcyjnym zastawionym książkami rozmawiał z poetką o artystycznych nowinach ze świata, zadzwoniłam z wiadomością, że jej wiersz został wybrany do analizy w teście maturalnym – była wspólna radość, śmiech pani Julii dźwięczał w słuchawce telefonu i wybrzmiewała ponowiona obietnica spotkania w Poznaniu. Niech więc wiersz przejrzyściej i celniej wypowie to, co często wydaje nam się niewyrażalne, niemożliwe do wysłowienia, gdy wciąż jesteśmy w drodze pośród przeszkód i zdarzeń nieoczekiwanych (Podróżny):
Idę wciąż idę
kto mi to zabroni
wszystko mam do oddania
i o nic nie proszę
trochę poturbowało
trochę poraniło
co komu do tego
a teraz już odchodzę
nie powiem na jak długo
ani dokąd idę
Każdy twórca podąża osobną ścieżką lekturowych zachwytów, zadziwień zwrotami losu, a wszystkie dostępne mu doświadczenia składają się na przesłanie, którym dzieli się z czytelnikiem. Wystarczy zdobyć się na odwagę, by rozpocząć szczerą rozmowę także z sobą o tym, co było, co jest. Zależy mi na kontakcie z drugim człowiekiem, na ożywianiu języka nie tylko literaturoznawczo, na wskazaniu wartości, jakimi się kierujemy. Chodzi o szacunek dla wykonanej pracy, o godność trwania, z poczuciem współistnienia. Mówię o tym wierszami, bo przyjaźń jest zarówno tym, co możliwe, jak i tym, co wyobrażone, jest gestem wdzięczności, nadzieją zrozumienia, wspominaniem niepowtarzalnych chwil przeżytych w drodze: „Przyjaźń jest światłem, w głębię zapatrzeniem, / z ciemnicy wyprowadza, czuwa, ożywia nadzieję”;
„I nic na to nie poradzisz, / że przyjaźń zawiodła, ważne, aby pamiętać, / co było przed utratą – jak wiele z siebie dałeś, / by trwać przy niej tyle, ile było możliwe / i wyobrażone, ile potrafiłeś”.
TERESA TOMSIA