Żyjemy w czasach rozkwitu biografistyki. Dobrze, jeśli biograf dysponuje właściwymi do swego zadania predyspozycjami; jeszcze lepiej, gdy dorównuje swojemu bohaterowi, jak Zweig Balzakowi, jak Sartre Flaubertowi, jak Houellebecq – Lovecraftowi. Gorzej, gdy tak się nie dzieje. Poniższy tekst będzie o tym, jak nie należy pisać biografii.
Tytuł książki Denisa Demonpiona, dziennikarza tygodnika „Le Point”, jest zwodniczy. Michel Houellebecq. Biografia nie tyle bowiem traktuje o Michelu Houellebecqu, ile o tym, co do powiedzenia na jego temat mają ludzie, z którymi – traf chciał – pisarz zetknął się na jakimś etapie swojego życia. Niestety, najczęściej nie mają do powiedzenia nic.
Choć Demonpion nie pominął żadnego szczebla w edukacji autora Poszerzenia pola walki, wspomnienia ówczesnych znajomych Michela Thomasa (Houellebecq to nazwisko panieńskie jego babki ze strony ojca, które przybrał, zaczynając karierę literacką) nie pomagają zrozumieć ani osobowości, ani dzieła pisarza. „On zawsze miał ten ironiczny uśmieszek w kąciku ust i rzucał czasami uwagi zupełnie jak dorosły” – wspomina koleżanka z liceum w Meaux. „Wielu ludziom Michel wydawał się fascynujący. Tak się często dzieje w wypadku tych, którzy nie mówią nic lub mówią niewiele. Co nie znaczy, że nie mają poglądów” – zauważa mało odkrywczo kolega z Państwowego Instytutu Agronomicznego w Paris-Grignon, który pisarz ukończył w 1978 roku. W następnym roku podjął dwuletnie studia w szkole filmowej Vaugirard-Louis-Lumière. I tam dotarł Denis Demonpion, by w rozmowie telefonicznej z Pierre’em Maillotem, prowadzącym zajęcia z analizy filmów i pisania scenariuszy, usłyszeć co następuje: „Thomas to ma być Houellebecq? Święty Boże! Nigdy bym nie pomyślał”. W końcu zaczyna sobie przypominać: „A nawet kiedy patrzyłem na jego zdjęcia w gazecie, to miałem wrażenie, że skądś znam tę gębę nieroba i onanisty, ten sposób patrzenia spode łba. Był inteligentny, ale jakiś nijaki. Facet musiał sporo się nacierpieć w dzieciństwie i nie umiał brać rzeczy takimi, jakimi są. Pamiętam, że przedwcześnie łysiał. […] Wciąż widzę go, jak trzyma papierosa w jakiś dziwny, strasznie zmanierowany sposób, że zawsze myślałem sobie: «Robi wszystko, żeby go znienawidzono»”. Opinie te więcej mówią o ich wyrazicielach i ich niestrudzonym kolekcjonerze aspirującym do miana biografa, aniżeli o samym Houellebecqu. Taki efekt łatwo można było przewidzieć przed przystąpieniem do pracy nad książką, którą zmontował Demonpion, a która wskutek metody, jaką obrał, zieje przeraźliwą pustką.
Gdy Demonpion z obszaru biografii przechodzi na teren literatury, jest jeszcze gorzej. Najbardziej kuriozalne wypowiedzi padają w kontekście biograficznego eseju Houellebecqa: H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu, będącego wyjątkowo przenikliwym spojrzeniem na zdumiewający los Lovecrafta. Demonpion uważa za stosowne poinformować czytelników o swoim stosunku do prekursora fantastyki, zatem już na wstępie określa go mianem „postaci bez wątpienia ohydnej”. Z pełną bufonady pewnością siebie wygłasza sądy, które obnażają jego ignorancję w kwestii tego, czym jest literatura. Oto dwie perełki: „Houellebecq podkreślał w swoim eseju, że Lovecraft, ten zatwardziały i nienawistny mizantrop, w życiu prywatnym był najdelikatniejszym z ludzi. Jakby można było swoje najohydniejsze intencje scedować na fikcyjne postaci, a samemu grać fajnego faceta”. I jeszcze taka, podszyta ironią, refleksja: „Zatem pod płaszczykiem fikcji mamy pełne prawo głosić rzeczy niezbyt godne uznania. Jak gdyby, przez jakiś rodzaj rozdwojenia, pisarz i człowiek, który trzyma pióro, to nie była jedna osoba”. Tym twierdzeniem Demonpion ostatecznie udowadnia, że porwał się na badanie materii, która jest jego umysłowi obca, bo właśnie „pisarz i człowiek, który trzyma pióro” mają ze sobą niewiele wspólnego. Wielka szkoda, że francuski dziennikarz nie wziął do siebie przestrogi, jaką jego rodak Marcel Proust zawarł w eseju Contre Sainte-Beuve: „Nie dostrzegając przepaści, oddzielającej pisarza od światowca, nie rozumiejąc, że ja pisarza ukazuje się jedynie w książkach i że towarzystwu (nawet złożonemu z innych pisarzy, którzy wszelako pisarzami stają się dopiero wówczas, gdy wracają do swojej samotni) może on tylko pokazać się jako ktoś im podobny, Sainte-Beuve zapoczątkował tę słynną metodę, […] która polega na tym, że chcąc zrozumieć poetę lub pisarza, trzeba zachłannie wypytywać tych, którzy go znali, którzy go odwiedzali i mogą nam powiedzieć, jak się zachowywał, co myślał o kobietach, itd., czyli dokładnie o tym wszystkim, czemu prawdziwe ja jest z gruntu obce” (tłum. M.P. Markowski, w: M. Proust, Pamięć i styl, Kraków 2000).
Gdyby Denis Demonpion rzeczywiście chciał zrozumieć swojego bohatera, powinien uważniej przyjrzeć się jego twórczości. Do tego jednak zabrakło mu i wrażliwości, i talentu. Uprzedzenia wobec Lovecrafta („W listach Lovecraft był jeszcze ohydniejszy” – obwieszcza Demonpion) nie pozwoliły mu zauważyć, że szczególna więź, jaka od młodości łączyła Houellebecqa z Samotnikiem z Providence, a która zaowocowała wnikliwym studium jego postaci, wiele mówi o pisarstwie samego Houellebecqa. Ale dziennikarz tygodnika „Le Point” zdobywa się jedynie na spostrzeżenie: „Gdy trochę poszperać, wychodzi, że poglądy pisarza nie zawsze odbiegają daleko od poglądów bucowatych bohaterów jego książek”.
Tam, gdzie Demonpion próbuje łączyć życie i dzieło autora Możliwości wyspy, grzeszy psychologizmem. Przykładem jest fragment, w którym poddaje analizie napięte stosunki Houellebecqa z matką. Publikację Cząstek elementarnych, w których można rozpoznać ukazaną w negatywnym świetle Janine Ceccaldi, komentuje trywialnie: „Uderzenie okazało się celne, Houellebecq mógł odtrąbić zwycięstwo” i dorzuca słowo od matki pisarza: „Wstrętny mały gnojek, trzeba mu utrzeć nosa”. Nie lepsze rezultaty osiąga, kiedy wypowiada się o specyfice twórczości autora Platformy. Dowiadujemy się mianowicie, że „zanim zabierze się do pisania, długo gromadzi mnóstwo obserwacji, szczegółów i informacji”.
Denis Demonpion przyznał sobie prawo do osądzania tego, czego nie rozumie, w efekcie przedstawił płaski i bezbarwny obraz swojego bohatera, który miał to nieszczęście, że zaintrygował nieznanego sobie dziennikarza. Z rozbrajającą otwartością Demonpion wyznaje w przedmowie, że „Kiedy Michel Houellebecq dowiedział się, że ma powstać ta książka, od samego początku okazywał pełną znużenia wzgardę”. Czy kogoś to dziwi?
AGNIESZKA PAPIESKA