Nasza pamięć tylko w niewielkim stopniu poddaje się inwentaryzacji. Czasami samowolnie odsłania pokłady, z których znaczenia nie zdawaliśmy sobie sprawy. Poniższy monolog jest zapisem hojnego gestu mojej pamięci.
józef
wiejska zima kopny śnieg styczeń albo luty
ślady lisów patrolujących nocą teren
dziadek józef zabraniał ojcu do nich strzelać
pokpiwał z jego nowej dubeltówki
w zimie chodził w wielkim kożuchu
w bryczesach z demobilu w butach z cholewami
na krakowskim przedmieściu
nie widziałem nikogo w takim stroju
sad dziadka miał jakieś trzysta arów
ale dziecku wydawał się wielki drzewa potężne
owoce rwało się z wysokiej drabiny
zbędne gałęzie józef wycinał sekatorem na żerdzi
skąd wiesz pytałem którą trzeba usunąć
słońce musi docierać do wnętrza korony odpowiadał
sadziłem własnoręcznie każdą z tych śliw i jabłoni
podczas okupacji najlepsze gatunki sprowadzałem ze śląska
mój dziadek czytał tylko gazety
przywozili mu je z mińska sąsiedzi
nigdy go nie widziałem z książką do nabożeństwa
ani z żadną inną
nie mam od niego listu ani karty świątecznej
pisanie nie było jego mocną stroną
nie znosił buchalterii
nigdy nie wiedział ile ma drzew
narażał się na drwiny babki
po co komu taka wiedza odpowiadał
żałował drzew które musiał wyciąć
zawczasu zżywał się z tymi
które planował zasadzić jesienią
po latach uświadomiłem sobie
że przeszłość go nie obchodziła
przyszłość go nie interesowała
w jakiś słotny dzień siedzieliśmy w domu
na kuchni gotował się gar rosołu
suka aza łasiła się do nóg
upodobniłeś się do drzewa powiedział mój kuzyn
który zamierzał studiować nauki polityczne
jesteś wyobcowany i aspołeczny
może to i prawda uśmiechnął się józef głaszcząc psa
ale komu to przeszkadza
więcej czasu poświęcał drzewom niż swoim dzieciom
mój ojciec o józefie nie miał mi nic do powiedzenia
przyszło mi kiedyś do głowy
że zazdrościł mu charakteru
bo to miejskie życie jakie wiódł w mieście
nie było godne pozazdroszczenia
żadne owocujące drzewo by tego nie pochwaliło
nie mówiąc już o pszczołach pracowitych
z którymi józef żył za pan brat
zbudował im ule przemawiał do nich
może nawet znał imię każdej z nich
nigdy mu tego nie powiedziałem
ale bałem się że zapisze mi sad i pasiekę
i kartoflisko sięgające aż do białej brzeziny
pewnego dnia miński notariusz
odczyta jego testament mój wyrok
nie zobaczę już krakowskiego przedmieścia
ogrodu saskiego ani placu zwycięstwa
trudno byłoby znaleźć ludzi
bardziej odległych od siebie
niż moja babka stanisława i dziadek józef
ona miała miejską duszę
zamieszkała w warszawie jeszcze przed wojną
była uosobieniem sprytu i praktyczności
pojawiała się na wsi latem
żeby spieniężyć owoce sadu
i wykraść z uli miody
jacyś warszawscy sklepikarze
wywozili ciężarówkami czereśnie
jabłka antonówki kronselki i gruszki klapsy
płacili gotówką od ręki
zyski babka dzieliła z józefem
nie wiem czy pół na pół
bo miał małe potrzeby
z wiekiem coraz mniejsze
gdyby zaszedł do sadu diogenes z synopy
znalazłby w dziadku bratnią duszę
babka miała wydatki
wystawiła przydrożną kapliczkę
z gipsową matką boską
gdzie kobiety gromadziły się na majowe
w tym chórze polnym pod sklepieniem nieba
dominowały głosy czyste choć nigdy nieszkolone
ostatniego lata naprawdę ostatniego
kiedy nie mogłem dłużej zostać z powodu szkoły
w przeddzień mojego wyjazdu szliśmy łąkami
nie wiedziałem że jest chory
takich rzeczy dzieciom się nie mówiło
zasapał się zawróciliśmy przed lizjerą lasu
jesienią miał być operowany ale odmówił
uważał że to nic nie da
w szpitalu będę się czuł jak w koszarach
nie znosiłem ich w młodości
tym bardziej na starość mówił ojcu
który przyjechał po niego sanitarką
był to nasz ostatni spacer
w lutym przyjechaliśmy na jego pogrzeb
leżał w trumnie ubrany w czarny garnitur w prążki
po raz pierwszy widziałem go w takim stroju
w pokoju okna były na oścież otwarte
wszyscy stali w paltach
przechodzili do sąsiedniej izby
gdzie była wódka w kieliszkach i ogórki
palili papierosy gadali dowiadywali się
co wydarzyło się u krewnych
od poprzedniego pogrzebu chrzcin wesela
ojciec brylował ciągle mnie komuś przedstawiał
po śmierci józefa
w domu nie było komu mieszkać
o sad nie było komu się troszczyć
kupiec który do babki się zgłosił
rozebrał dom
wykarczował sad
sprzedał ule
nic dziś tam prócz kapliczki nie ma
co było pamięta może kilka osób
które zbliżają się do wyznaczonej im granicy
ANDRZEJ STANISŁAW KOWALCZYK