Zamiana Likaona, nieposłusznego i obrazoburczego króla Arkadii, w wilka – pierwsza w Metamorfozach metamorfoza-kara („Bogowie, sprawcy tych przemian!”) – to dopiero początek, ledwie zapowiedź, do czego zdolny jest rozgniewany Ojciec. „Ukarałem jednego, lecz czeka to wielu” – słów tych nie wypowiada Jowisz na próżno. „Niech płacą – / Zasłużyli”.
To, co król nieba szykuje teraz bezbożnej ludzkości, przybierze rozmiary kosmiczne i nieomal doprowadzi do całkowitej anihilacji:
Już miał rozrzucić pioruny po świecie,
Ale się zląkł – że święty eter płomieniem się zajmie
Od tylu pożarów i stanie w ogniu nieboskłon.
Przypomniał sobie: nadejdzie czas (jak zapisano),
Gdy morza i lądy, i zajęta stolica w niebie
Spłoną. A z masy osiadłej – nowy początek.
Odkłada gromy, dzieło rąk cyklopich.
Wybiera inną karę: przepadnie ludzkość
Pod wodą, gdy rozedrą się czarne chmury.
(Metamorfozy, Księga I, w. 253-261)
Miał tu pod ręką nasz autor traktat epikurejski żyjącego dwa pokolenia wcześniej Lukrecjusza, innego poety-filozofa i kodyfikatora rzymskiego heksametru. „Teraz, ażeby czasu na obietnice nie trawić – / Popatrz, proszę, na ziemię, niebo i mórz dzierżawy: / Ich naturę potrójną, trzy różne ciała postaci, / Jeden dzień, mój Memmiuszu, zniweczy i zatraci, / I nieuchronnie zginie ten przez tak długie lata / Prawem natury rządzony ogromny mechanizm świata” (O naturze wszechrzeczy, Księga V, w. 91-96, tłum. Edward Szymański).
Wystarczy dzień, by zniszczyć świat. Ale to kiedyś, w przyszłości.
Lukrecjusz – poeta bez twarzy, bez biografii, nawet bez mitu. Dostępny nam jest tylko jego głos: chłodny, jasny i pewny. W świecie, który nie zna gniewu bogów, nie ma winy ani kary, ani przebaczenia – jest tylko ruch atomów, przypadek, rozpad. A jednak z tej beznamiętnej wizji wyłania się coś na kształt pociechy: jeśli wszystko jest tylko koniecznością natury, to i cierpienie (a Lukrecjusz pewnie cierpiał, skoro – zdaniem św. Hieronima – popełnił samobójstwo) jest tylko chwilowym zawirowaniem materii. Nieuniknionym, ale i nieistotnym.
Swoją drogą, nie wymaga dowodów, a jedynie przypomnienia, przemożny wpływ Lukrecjusza na Michała z Montaigne, który nie tylko studiował pilnie De rerum natura, ale i myślał w rytmie tego poematu. Od Lukrecjusza przejął twórca nowoczesnego eseju zasadniczy gest: odrzucenie opowieści o świecie jako dziele opatrzności, zbornym i celowym. Zamiast tego – ruch, przypadek, rozpad. U Montaigne’a nie ma już kosmologii, jest codzienność: krucha, zmienna, nie dająca gwarancji. Ale i w tej lukrecjuszowo-owidiańskiej niestabilności odnaleźć można przecież spokój. I naukę: że myśl – o ile ma być wierna rzeczywistości, którą próbuje uchwycić – powinna nauczyć się trwać w rozproszeniu.
Życie jest – pisał współczesny Montaigne’owi i bliski mu przecież profilem Szekspir – „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, nic nie znaczącą”. Emocje są tu inne, ale konkluzja ta sama.
Świat nie musi mieć sensu, by zasługiwać na uwagę, współczucie, czułość.
Nim zacznie się POTOP, nim wciągną nas wiry i pokryją fale, zatrzymajmy się na chwilę nad innym, straszniejszym odeń kataklizmem – tym, który akurat się nie wydarzył, i przez jakiś czas jeszcze nie wydarzy, skoro Jowisz pomiarkował się w porę („odkłada gromy” i „wybiera inną karę”).
Stoicy mawiali: ekpyrosis – kosmiczny pożar, zognienie, unicestwienie wszystkiego, co materialne.
Ważne jest tu słowo correpta (w. 257). Gramatycznie jest to żeński imiesłów bierny czasu przeszłego od corripio, corripere, co znaczy: „pochwycić”, „porwać”, „pojmać” „złapać”, „rzucić się na coś” itp. W formie imiesłowowej, jak u Owidiusza, tłumaczy się ten czasownik jako: „zagarnięta” lub „zawłaszczona” (w kontekście grabieży); „postawiona przed sądem” lub „oskarżona” (np. u Tacyta); „dotknięta” lub „strawiona” (przez ogień, chorobę, śmierć).
A zatem „zajęta stolica w niebie” to miejsce strawione przez płomienie, ale zarazem zagrabione, zajęte siłą. Uzurpator wie (bo „zapisano”; w oryginale dosłownie: „jest [zapisane] w losach”), że „nadejdzie czas”, gdy królewska siedziba – „strawiona” / „zagrabiona” – zginie w ogniu; że aktualny porządek upadnie i dopiero na jego zgliszczach narodzi się coś nowego.
Ale to kiedyś, w przyszłości.
Wcześniej Ojciec da nieraz jeszcze upust swoim emocjom. „Ukarałem jednego, lecz czeka to wielu”. Jak teraz, gdy zamyślił (zresztą, o czym nie zapominajmy, ku przerażeniu całego swego dworu), że świat skąpie w dewastujących nawałnicach i „przepadnie ludzkość / pod wodą”…
JACEK HAJDUK