Gdy pięćdziesiąt pięć sonetów powstaje w ciągu jednego miesiąca (najkrótszego w roku, a rok 1922 nie był przestępny), można mówić o cudzie twórczym. Można sobie też jednak wyobrazić, że istniały takie chwile, gdy Rilke, zwłaszcza piszący kilkadziesiąt wierszy przez cztery dni, musiał wziąć głębszy oddech. Wtedy pojawiał się ów, jedyny w swoim rodzaju, ton uspokojenia, swego rodzaju godzina myśli. Takim czasem, wyjętym z gorączki twórczej, czasem spadku temperatury tworzenia, czasem głębokiej i spokojnej refleksji jest sonet, o którym dziś tutaj piszę.
Sonet o ucztowaniu z umarłymi [...] O witalnej mocy maku, snu, pamięci. O życiu w pieśni. I ta piękna nić – życiodajna – snuta między poetami: Rilke bierze przędzę Goethego (a potem – chyba – tę Rilkego przejmuje Paul Celan w "Maku i pamięci"), Jastrun podejmuje formułę Mickiewiczowską, lecz przecież brzmi tu także Norwid, ten z "Rzeczy o wolności słowa", ten u którego trzeba wydrzeć jasność ciemności (a nie rozlać ją na tło) – to istota tworzenia. I my, którzy możemy z podziwem dotykać materii przez nich utkanej.
Bohaterką tego sonetu jest nimfa Byblis / Byblida, mitologiczna personifikacja „skargi”. Jej historię opowiada Owidiusz w "Metamorfozach". [...] Być może, wielkie, graniczne cierpienie nimfy Byblis chroni nas – tak sugerować się zdaje Rilke w ostatniej konstatacji sonetu. Sławi ją poeta, gdyż jej ból, ból nie do zniesienia, jest nam mityczną osłoną przed naszymi cierpieniami.
Sonet siódmy części pierwszej rozpoczyna się mocnym wezwaniem do sławienia, kończy inkarnacją, owocobraniem w sieniach domeny Śmierci. Rilke czyni to w słowach najstaranniej dobranych, acz nie wysilonych; one same – swym brzmieniem i współ-brzmieniem, rytmem i układem – sławią byt, innej władzy niepodległe. Ta domena afirmacji zostanie radykalnie naruszona już w sonecie następnym, ósmym, kiedy pojawi się nimfa żalu, nimfa żałobnego płaczu, Skarga, znana nam z "Elegii duinejskich".
Poeta to ktoś nie stąd, człowiek, z którego śmieją się ludzie zewsząd, ludzie tutejsi. Przychodzi skądinąd. (Kiedyś, dawno temu, nie śmiali się z niego, lecz się go bali – jak Dantego, który był w Piekle, i wrócił na ziemię.) Czasem bywa nawet – tak jak u Rilkego – więcej niż człowiekiem. I wtedy pisownia wielką literą – Nietutejszy – jest uprawniona, a nawet wskazana.
Róża i Orfeusz doskonale sobie odpowiadają: ona pośród kwiatów ma godność najwyższą, on – wśród poetów jest Poetą. Są sami sobie i sobie jedynie nawzajem miarą. Skoro śpiewa, to Orfeusz. Skoro kwitnie, to Róża. Spełniają się sami w sobie. Nie szukajmy innego imienia – tylko imienia Orfeusza, tylko imienia Róży.
Mnie się zawsze zdawało, że inwokatywna druga osoba liczby mnogiej, użyta przez Rilkego od pierwszego wersu pierwszej strofy począwszy, dotyczy młodych dziewcząt, „zakwitających dziewcząt” powiedziałby Proust (w spolszczeniu Boya), takich w wieku zmarłej tancerki, której poeta dedykuje cały cykl "Sonetów do Orfeusza".
Istnieją słowa od razu uskrzydlone. Muszą pofrunąć, mimo że nie są wcale lekkie. Są zaraz po napisaniu nie z tego świata. Ani my, ani poeta nie może im umknąć. Takimi właśnie słowami [...] są te z trzeciego wersu drugiej strofy "Sonetów do Orfeusza" / "Die Sonette an Orpheus" I, 3: „Gesang ist Dasein”. Spolszczyć je niełatwo i czyniono to różnie...
W drugim "Sonecie do Orfeusza" z części pierwszej cyklu, napisanym między 2 a 5 lutego 1922 roku, śmierć nie jest ani starą lichwiarką, ani podstarzałą modystką. Nie drażni, nie zwodzi. Spotykamy podczas lektury tego wiersza istotę lżejszą od pośmiertnie istniejącej (i nie) – Eurydyki z poematu "Orfeusz, Eurydyka, Hermes" (1904). Zapewne tancerkę. Zapewne bohaterkę epitafijnej dedykacji całego sonetowego cyklu.
Rilke będzie w sonetach szukał równowagi dla śmierci – tej śmierci najbardziej nas poruszającej, bo młodej. I dla trwogi przed wszelką śmiercią. Cykl duinejski były arcydziełem ciemnym – Rilke zagrał tam na skrzypcach – tony najmroczniejsze, umieramy razem z nim, czytając dziesięć elegii. Sonety są arcydziełem jasnym, miejscami nawet radosnym, mimo że nagrobkiem. Młodość i taniec czynią śmierć lekką (nie w znaczeniu przenośnym, lecz dosłownym). Rilke nie lekceważy śmierci, nie ją lekce-waży. Waży śmierć jako lekką (młodą, pełną gracji) – jak kroki w tańcu. Nie w walcu wiedeńskim jednak, a w tańcu, gdzie rzeczywiście życie zmaga się ze śmiercią.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.