Jego życie rozłamuje się na dwie części. U kresu, w przededniu śmierci, Łaszowski spogląda wstecz i wypowiada słowa ekspiacji.
Pierwsza połowa życia była niespokojna i awanturnicza. Jego przygoda z literaturą i polityką rozpoczęła się w cieszyńskim gimnazjum. Od swego polonisty Juliana Przybosia Łaszowski dowiedział się o istnieniu awangardy i socjalizmu. Jedno i drugie aspiruje do uniwersalności. Awangarda i socjalizm, dwa radosne scenariusze, obiecują triumf sztuki i sprawiedliwości. Ziarno pada na podatny grunt. Łaszowski jest ambitny jak Alkibiades, ufa w swoje zdolności i łaknie sławy. Rozpoczyna studia filozoficzne w Uniwersytecie Warszawskim, angażuje się w życie polityczne uczelni. Rówieśnicy słuchają go z zainteresowaniem, doceniają jego swadę i zdolności oratorskie. Obraca się w kręgach literackich, bywa u Zofii Nałkowskiej, zdobywa sympatię Karola Irzykowskiego. W roku 1937 niemal z dnia na dzień nawraca się na faszyzm. Jakiż regres! Zaczyna przemawiać językiem nowoczesnych barbarzyńców, podziwia nazizm i jego führera, znajduje upodobanie w kiczu.
W latach trzydziestych Polska gospodarczo i społecznie tkwi jeszcze w XIX wieku, zmaga się z ubóstwem, analfabetyzmem, bezrobociem, takie nowalijki jak bolszewizm, faszyzm, nazizm przyjmują się z trudem. Faszysta to zjawisko rzadkie. Nacjonalizmowi nie brakowało wyznawców, ale inteligentów zapatrzonych w Mussoliniego i Hitlera była garstka. Poglądy faszystowskie wydawały się raczej dziwaczne niż godne nagany. Niektórzy mieli Łaszowskiego za Wunderkinda, takiemu wiele się wybacza.
Na czym polegała jego vis attractiva? W towarzystwie błyszczał, umiał mówić to, co rozmówca chciał usłyszeć, co sprawiało mu przyjemność. Ale potrafił też być zaskakujący, paradoksalny, hojny. Po wojnie, w roku 1953, odnowił kontakty z Zofią Nałkowską. W dziennikach kilkakrotnie odnotowała jego odwiedziny. 22 lutego 1953 roku zapisała: „ten od lat już niewidziany Łaszowski. Ten nic nie chce, ale sam jest problemem. Wysoki, prawie niezmieniony, ładny, bardzo inteligentny i dowcipny w sposób jednak obcy, niemal gorszący – jakby «świat cały był do luftu, ciekawy tylko jako bujda» (że posłużę się cytatą z siebie)”. 10 listopada 1954 roku: „Niespodzianie Łaszowski – zawsze ciekawy w gadaniu. Czy trochę już wierzący? Dowcip, bystrość, poczucie humoru. […] Mimo wszystko jest dobry do rozmowy – tą inteligencją na nic niezdatną, luksusową”.
Zalety towarzyskie i błyskotliwość konwersacyjną Łaszowskiego chwalił Andrzej Biernacki. Był on kiedyś (zapewne w latach sześćdziesiątych) świadkiem rozmowy krytyka z Jarosławem Iwaszkiewiczem. „Równie świetnego – wspominał – błyskawicznie zaimprowizowanego wywiadu z pisarzem nigdy już więcej nie czytałem, nie słyszałem i już chyba nie usłyszę! Łaszowski umiał tak wspaniale omotać rozmówcę swoją wiedzą i ciekawością, rozochocić jakimś przekornym komplementem, wyzyskać najcichszą nutę zwierzenia literackiego – że czas przystawał i nikomu nie chciało się zauważyć, że obiad już dawno skończony”.
Do Łaszowskiego i jego pisarstwa słabość miał Stefan Kisielewski. Autorowi i jego powieści Sprzedaż zdarzeń (chyba tylko Kisiel ją przeczytał) poświęcił apologetyczny felieton w „Tygodniku Powszechnym”. „O Łaszowskim – pisał – wie, kto chce, kto go poszuka, on o to nie zabiega, nie buduje pieczołowicie swej kariery i dzieła, bo przede wszystkim uprawia literaturę dla przyjemności – szczytna jest taka aspołeczność, może dlatego nie mamy prawie literatury, że wszyscy chcą pisać dla Narodu, dla Społeczeństwa, dla Historii, a mało kto dla siebie, dla własnej duchowej potrzeby. Łaszowski jest jak meteor, nierzadko błyśnie w piórze (bo w słowie błyszczy zawsze) darem wręcz proroczym, olśni bystrością syntezy, szerokością horyzontów, błyskotliwością sformułowań, błyśnie i zniknie na długo, jak osobliwa kometa”.
Recenzenci Łaszowskiego nie rozpieszczali, Kisiel należał do wyjątków. Wysoko ocenił powieść Psy gończe. W jednym był podobny do Łaszowskiego – miał odwagę pisać powieści bez talentu powieściopisarskiego.
Ledwie uprzątnięto pola bitew, ledwie urządzono cmentarze ustawiając krzyże w karne szeregi, znów niepokój wkradł się w serca Europejczyków. Zamęt ogarnął kontynent, hazard znów stał się modny, wiruje polityczna ruletka. I Łaszowski pilnie śledzi obroty koła, jakiś impuls każe mu przesunąć żetony z pola rouge na pole noir. Mussolini, Salazar, Hitler, Franco idą od zwycięstwa do zwycięstwa. Ich ideologia, ich taktyka, fanatyzm ich akolitów budzą w jednych zgrozę, w innych podziw. Tadeusz Hollender, poeta i rówieśnik Łaszowskiego, relacjonując w lwowskiej „Chwili” awanturę PEN Club-ową zarzucił mu oportunizm. „Pan Łaszowski – pisał Hollender – nie należy do tych, którzy znaleźć by się mogli kiedykolwiek w obozie klęski. Na to trzeba kwalifikacji moralnych i pewnego charakteru, którego p. Łaszowskiemu brak z pewnością. Zresztą nie obchodzą nas przyszłe losy panów Łaszowskich. Historia także nie zajmie się nimi na pewno”.
W okupowanej Polsce Łaszowski musiał postawić sobie pytanie o tożsamość. W konfrontacji z potężnym żywiołem niemieckim jego polskość osłabła. Hollender miał rację, klęska Łaszowskiemu nie smakowała. Nie przestał być Polakiem, ale zaczął być Niemcem. Grał na dwa fronty. Kolaborując z okupantem, zachował kontakty polskie. Po wojnie takimi jak on zajmowały się sądy, ale Łaszowski uniknął procesu. Kiedy sytuacja się uspokoiła, wrócił z prowincji do Warszawy, w roku 1947 wstąpił do Stowarzyszenia PAX. Drugą połowę życia spędził na synekurach. Na łamach „Dziś i Jutro” oraz innych pism paksowskich parał się publicystyką i krytyką literacką, publikował artykuły świadczące o rozległych lekturach. Chętnie przybierał pozę kaznodziejską, ganił fascynację Zachodem i przemiany obyczajowe lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Pod rządami PRL-owskiej cenzury z biegiem lat złagodniał, stał się konserwatywnym ramolem. Chuligan literacki, skandalista i paszkwilant przypomniał sobie ziemiańsko-katolicką formację swojej zacnej rodziny i przemienił się w felietonistę zatroskanego o moralność seksualną młodego pokolenia. W latach trzydziestych pisał złowrogie głupstwa, ale impetu nie sposób mu było odmówić, po wojnie ustatkował się, nabrał gustu do frazesów i banałów.
Podczas okupacji w wolnych chwilach pisał powieści. Ich rękopisy spłonęły prawdopodobnie w powstaniu, ale jedną z nich odtworzył po wojnie i wydał pod tytułem Psy gończe. Przywódca PAX-u Bolesław Piasecki, którego fascynował św. Augustyn, zamówił u Łaszowskiego powieść o ojcu Kościoła. Książka się nie udała, działa usypiająco, odkładamy ją w przekonaniu, że ambicje powieściopisarskie autora miały bardzo wątłe podstawy. Żaden z jego utworów fabularnych nie przekroczył poziomu przeciętności.
Gimnazjaliście Łaszowskiemu pochodzenie ziemiańskie zaczęło doskwierać. Julian Przyboś, jego cieszyński nauczyciel, mawiał, że „to kwestia hańby”. Poeta nie grzeszył taktem, o „złym pochodzeniu” mówił na lekcjach, często złośliwie i ironicznie, co sprzyjało radykalizowaniu się poglądów gimnazjalisty. Po latach Łaszowski twierdził, że ku socjalizmowi popychała go również wiara: czuł się „psychicznie podminowany uczuciem chrześcijańskiej litości dla nędzy”. Przyboś przekonywał swojego ucznia, że „Kościół nie jest w stanie rozwiązać żadnych zagadnień społecznych”, a jego „akcje dobroczynne to żałosne półśrodki”. W socjalizmie młody Łaszowski upatrywał siłę, która pchnie Polskę na nowe tory, dokona rewolucji społecznej i cywilizacyjnej. Poeta cenił swojego ucznia, podsuwał mu lektury, kształtował gust młodego człowieka. Patronował debiutowi Łaszowskiego w piśmie awangardy „Linia” w roku 1933.
W tym samym roku Łaszowski przybył do Warszawy i rozpoczął studia filozoficzne. Profesorami, którym przypisywał największy wpływ na ambitną część młodzieży studenckiej, byli Władysław Tatarkiewicz i Tadeusz Kotarbiński. Na ich seminariach Łaszowski spotkał utalentowanych rówieśników, miedzy innymi filozofa Mieczysława Milbrandta, eseistę Bolesława Micińskiego czy krytyka literackiego Włodzimierza Pietrzaka. Łaszowski wielokrotnie podkreślał, że filozofowie uczyli krytycyzmu i samodzielnego myślenia. Tatarkiewicz był „konsekwentnym pluralistą”, który skłaniał swoich uczniów do ujmowania każdego problemu ze wszystkich możliwych punktów widzenia. Łaszowski uważał, że na seminarium Kotarbińskiego nauczył się kultury dyskusji.
Szkicując w 1977 roku sylwetkę Tatarkiewicza, akcentował jego nonkonformizm i niezależność. Twierdził, że filozof przekazał swoim studentom „wiedzę o życiu w służbie najwyższych wartości”, „potrafił przepoić nas myślą, że zasadniczym prawem bytu ma stać się miłość i twórczość”. W połowie lat trzydziestych Łaszowski rozumiał, o czym mówi Kotarbiński, ale wewnętrznie nie tylko to ignorował, ale temu przeczył.
Jeżeli prawdą jest, że należał do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Życie” (jak czytamy w biogramie zamieszczonym w słowniku Współcześni polscy pisarze i badacze literatury), znaczy to, że obracał się w kręgach zdecydowanie komunistycznych. W wywiadzie, jakiego udzielił na przełomie roku 1992 i 1993, a więc cztery lata przed śmiercią, wspominał fakty, które zniechęciły go do ruchu komunistycznego. Dawid Hopensztand, od 1933 roku członek nielegalnej Komunistycznej Partii Polski, miał zarysować przed Łaszowskim następującą perspektywę: „Ty się tu marnujesz. Mógłbyś być działaczem wyższej rangi. Ale przedtem musiałbyś zobaczyć komunizm na własne oczy tak jak Gide czy Rolland”. Od Wandy Wasilewskiej zaś usłyszał: „Towarzyszu, my nigdy nie wyzwolimy Polski od kapitalizmu bez pomocy Kraju Rad”. Łaszowski zdał sobie sprawę, że dotarł do punktu przełomowego, że opowiedzenie się po stronie komunizmu będzie miało dla niego bardzo poważne konsekwencje życiowe. Tak wysokich kosztów płacić nie miał ochoty. „Wtedy zrozumiałem – wspominał – że jeżeli pójdę z nimi, to uwikłam się w jakąś agenturalną awanturę i trafię na wiele lat do więzienia”. Wyczerpała się też cierpliwość rodziny Łaszowskiego, która postanowiła położyć kres komunistycznym kontaktom młodego człowieka. Łaszowski wspomina tylko o rozmowach uświadamiających skalę zbrodni systemu stalinowskiego, ale być może nie był to jedyny instrument nacisku.
W liście do Juliana Przybosia z 30 listopada 1934 roku student Łaszowski, jeszcze socjalista, pisał, że zmaga się z dylematem słowa i czynu. Zadawał sobie pytanie: „co zrobić i gdzie pójść, aby znaleźć [się] w dynamicznym ośrodku przeobrażeń dziejowych, a nie tylko przy biurku, pisaniu i nauce”. Marzył o słowie „dysponującym bezpośrednio do działania, słowie będącym narzędziem wyzwalania potencjalnej energii mas”. Bacznie przyglądał się poczynaniom narodowców, w których widział „całą siłę głupiego irracjonalizmu, jakiś wściekły bezprogramowy rozmach, […] Durne to i bezmyślne, wystarcza im byle co, namiastka, hasło, okrzyk, bicie”. Frapowała go energia, rozmach, „szalona wola walki o władzę”. Młody człowiek, który chciał zerwać z „klerkostwem i gapiostwem”, marzył o postawie czynnej, o działalności politycznej, ale w roku 1934 przyglądał się wyczynom swoich rówieśników z politowaniem.
W październiku 1937 roku na łamach „Falangi” ukazała się notatka o jednym z artykułów Łaszowskiego: „ten do niedawna marksista, dziś przechodzi szybką ewolucję w kierunku nacjonalizmu pojętego w sposób zupełnie nowoczesny. Autor waha się jeszcze w wyborze drogi, boi się zadeklarować całkowicie, w każdym jednak razie artykuł jego jest dowodem usilnego szukania prawdy”. Wahania Łaszowskiego nie trwały długo, bo już w połowie grudnia na łamach „Falangi” ukazał się jego artykuł.
Przez cztery lata Łaszowski publikował na łamach prasy nacjonalistycznej i faszystowskiej, od „Prosto z mostu” po „Jutro Pracy” i „Falangę” teksty najdalsze od klimatu lekcji Przybosia w cieszyńskim gimnazjum, sprzeczne z ethosem Tatarkiewiczowskiego seminarium zalecającym myślenie wolne od przesądów i koniunkturalizmu. Sposób pisania Łaszowskiego o książkach, o ludziach i ideach, nacechowany nienawiścią i agresją, nie pozwalał w autorze rozpoznać adepta seminarium profesora Kotarbińskiego.
Dlaczego przystał do faszystów? Jesteśmy zdani na domysły. Może był to sposób na przezwyciężenie impasu, w jakim się znalazł. W roku 1937 miał 23-25 lat. Jego rówieśnicy, z którymi w Ziemiańskiej pił kawę, a u Wróbla wódkę, wydali już swoje debiutanckie książki. Gombrowicz, którego spotykał u Nałkowskiej, miał na swoim koncie Pamiętnik z okresu dojrzewania i Ferdydurke. Podobnie Bolesław Miciński – Chleb z Gietsemane i Podróże do piekieł, a także Czesław Miłosz (Poemat o czasie zastygłym, Trzy zimy). Młodszy o kilka lat Paweł Hertz mógł się pochwalić dwoma tomami poetyckimi: Nocną muzyką i Szarfą ciemności. Pierwsze (a nawet kolejne), często wysoko ocenione książki wydali: Tadeusz Breza, Michał Choromański, Jan Kott, Józef Łobodowski, Marian Ruth Buczkowski, Zbigniew Uniłowski, Henryk Worcell. Bruno Schulz, starszy od Łaszowskiego, ale też podopieczny Nałkowskiej, w latach 1933-1936 wydał Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod klepsydrą. Łaszowski musiał zadawać sobie pytanie, dlaczego on, nie cierpiący przecież na akrybię, nie wydał żadnej książki.
Czytelnicy Doktora Faustusa Tomasza Manna na pewno pamiętają epizod z okresu młodości Adriana Leverkühna wzorowany na przygodzie Fryderyka Nietzschego. Leverkühn trafia przypadkowo do lipskiego lupanaru. Otoczony przez nimfy odziane w tiul i gazę, wpada w panikę, podbiega do fortepianu, w którym rozpoznaje jedyną, jak sądzi, bratnią duszę. Do Leverkühna podchodzi brunetka w hiszpańskim staniku i nagim ramieniem głaszcze mu policzek. Adrian ucieka w popłochu z lupanaru, ale po roku wraca i wypytuje o brunetkę, którą w myśli i w swoich kompozycjach będzie nazywał imieniem motyla – Hetaera Esmeralda. Dziewczynę odnajduje w Bratysławie. Ona ostrzega go, że jest chora, ale Leverkühn ignoruje ostrzeżenie i zapada na syfilis. Dermatolodzy, do których się zwraca, wkrótce po rozpoczęciu kuracji znikają. Pierwszy umiera, drugi zostaje aresztowany. Kolejnej próby Leverkühn nie podejmuje, pozwalając chorobie rozwijać się.
Do tych wydarzeń wraca po dwunastu latach diabeł, który nawiedza Leverkühna. Od diabła dowiadujemy się, że zarażenie się przez młodego człowieka syfilisem nie było przypadkowe. Choroba ta bowiem jest rodzajem aphrodisiacum mózgu, oddziałując na niego i pobudzając go, wzmaga potencjał twórczy. „Życie – powiada diabeł – nieraz z radością sięgało po to, co powstało dzięki śmierci albo chorobie, dając się prowadzić dalej i wyżej”. Leverkühn otrzymuje od piekieł dwadzieścia cztery lata, „genialny czas, owocny czas”. Diabeł stawia tylko jeden warunek: Leverkühnowi nie wolno nikogo kochać, „życie twoje ma być zimne”.
Czy Łaszowski nie traktował faszyzmu jak bakterii syfilisu, które mają pobudzić mózg i spotęgować siły twórcze? O tym, że jako pisarz wiązał z faszyzmem niemałe nadzieje, świadczy odczyt, jaki wygłosił w roku 1938 – Czy totalizm niszczy kulturę? Oczywiście nie niszczy, bo „dostarcza szczególnie dużo możliwości powstawania przeżyć psychicznych o charakterze uczuciowym. Przeżycia te nie są jednostkowe, lecz rodzą się w grupach, zyskując w masach największe nasilenie”. Totalizm nie paraliżuje kultury, lecz pobudza twórcę do sięgania po nowe treści. Indywidualizm kultury mieszczańskiej zostanie przezwyciężony.
Nawrócenie nastąpiło w ważnej dla Ruchu Narodowo-Radykalnego chwili. Jesienią 1937 roku wydawało się, że zostanie on przez władze zalegalizowany, co pozwoli mu rozwinąć skrzydła, przygotować rewolucję narodową i zdobyć władzę. Starosta warszawski wydał zezwolenie na wiec RNR-u w hali cyrku na Ordynackiej. Trzy tysiące falangistów stawiło się w mundurach, a niektórzy nawet z bronią. Salę na wzór hitlerowski udekorowano symbolami i hasłami partyjnymi. Przemawiali przywódcy z Bolesławem Piaseckim na czele. Wydaje się mało prawdopodobne, aby Łaszowskiego tam nie było.
Nie tylko zgłosił swój akces do faszystowskiego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga, lecz i podjął się popularyzacji ideologii, na którą się nawrócił. Objawiło się to dość nagle. Matuszewski wspomina o furii antyżydowskiej u Łaszowskiego. Nie oszczędzał nawet przyjaciół z Klubu „S”, Jana Kotta nazywał „Jojne Kottem”, a Irenę Skwarównę – Chają Skwarą (nota bene nie była Żydówką). Stosunki towarzyskie zostały zerwane.
U schyłku życia Łaszowski napisał, że jak wielu młodych ludzi uległ w drugiej połowie lat trzydziestych „złowrogiej masowej psychozie”. Zapowiadał też, że przedstawi „ten proces fanatycznej degeneracji duchowej, by pokazać, w jakich warunkach i okolicznościach rodzą się takie dyspozycje psychiczne i dzięki czemu ludzie młodzi i inteligentni przeobrażają się pod wpływem nadto dobrze nam znanej pseudopatriotycznej edukacji nacjonalistycznej w stado barbarzyńców”.
To są najdalej idące sformułowania, na jakie się Łaszowski zdobył na temat swojego zaangażowania w ruch faszystowski. Nie użył pojęcia „faszyzm”, a w autobiograficznym tekście opublikowanym w 1989 „Kalendarzu Teatralnym”, cytowanym w „Gazecie Wyborczej”, nazwał siebie „starym endekiem”.
Łaszowski przedstawia siebie jako bezbronną ofiarę zewnętrznej manipulacji. Nasuwa się uwaga, że przecież dysponował wystarczającą wiedzą i inteligencją, aby przejrzeć mechanizm indoktrynacji. Był pojętnym uczniem Przybosia, Kotarbińskiego, Tatarkiewicza, jego mentorzy literaccy, Nałkowska i Irzykowski, byli najdalsi od nacjonalizmu, nie mówiąc już o faszyzmie. Zresztą sam Łaszowski wzdraga się przed nazwaniem brutalnych wyczynów oenerowców i nacjonalistów po imieniu. Pisze on zresztą zbyt oględnie: „walka przybrała gdzieniegdzie wyjątkowo agresywne formy organizacyjne”. Nie: „walka”, lecz bandyckie napady, nie „gdzieniegdzie”, lecz w bardzo wielu miejscach.
ANDRZEJ STANISŁAW KOWALCZYK
Fragment książki Ballada o Alfredzie Łaszowskim, która ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Austeria. Zamów u wydawcy – kliknij link