1. Tytuł tej świątecznej medytacji zbija z tropu. Powinienem od razu dać za wygraną i odesłać czytelników do Ewangelii, dokumentów kościelnych bądź opracowań teologicznych. Nie mogę jednak tego uczynić, bo sprawa dotyczy i mnie osobiście. Muszę, doprawdy muszę, sam poradzić sobie z tajemnicą Boga, który zechciał być człowiekiem i zamieszkać pod ziemskim namiotem. Nie mam innego wyjścia, jak tylko tak wyostrzyć rozum i wzmocnić wiarę, aby dzięki owemu porozumieniu móc podążać śladami słów, z których utkano Pismo Święte. Chrześcijaństwo bowiem nakłania do dwóch ważnych rozstrzygnięć: do przyjęcia orędzia objawienia oraz poświadczenia jego treści konkretnym działaniem. Wiara w to, co niesie słowo Boga ma kształtować ludzki styl życia i odnoszenia się do bliźnich. Gdy tego nie czyni, staje się zaledwie błyskotką.
Nic przeto dziwnego, że wielu współczesnych traci ochotę na zgłębianie religijnej problematyki, uznając się za osoby obojętne na konfesyjne wzorce. Skoro Bóg niczego w nich, jak przekonują, nie zmienia, nie warto się Nim w ogóle zajmować, ani – tym bardziej – reagować na istnienie hierarchicznego Kościoła, którego reputacja została ostatnimi czasy dotkliwie nadszarpnięta. Oznacza to jednak, że nie znajdują oni w sobie na tyle wewnętrznych impulsów, żeby wyruszyć w nieznane, otworzyć się na płynącą z wielu stron łaskę. Bóg przecież poprzez swoje czyny-znaki ujawnia, kim jest. Nie należy Go poszukiwać na innej drodze, niż duchowa, jako że porządek transcendentny wyklucza materialny sposób istnienia, o którym starożytni powiadali, że przypomina proch rozsiany na granicy niebytu.
2. Chrześcijanie mają odwagę głosić wizję wszechświata z miłości wysnutego przez Boga, który zapragnął, by jego stworzenia zyskały możliwość osiągnięcia wyzwolenia i odkupienia. W zaskakujący jednak i niełatwy do pojęcia sposób. Oto Trójjedyny Bóg (co samo w sobie stanowi powód do zachwytu, jak i do trwogi) decyduje się na akt wcielenia, a wyrażając się dokładniej, swego Syna posyła na ziemię, by jako Bóg-Człowiek podjął Krzyż, przezwyciężając śmierć i przez to otwierając przez ludźmi szansę wejścia w wieczną obecność zbawionych. Wydarzenie zostaje poprzedzone licznymi znakami sugerującymi, że należy ono do Bożego zamysłu, w zagadkowy sposób zapowiedzianego zanim został zrealizowany. Biblia, również i w tej kwestii, mieni się od najróżniejszych przeczuć, oczekiwań, nadziei. Wspomnijmy chociażby orędzia starotestamentalnych proroków czy wieść skierowaną do Maryi, że będzie Matką Boga: „Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy Bóg z nami” (Mt 1, 18-24). Oto czuły gest ze strony Stwórcy, niemogącego się pogodzić z panowaniem grzechu w doczesnej rzeczywistości.
Obwieszcza On również, że Maryja – włączona w plan zbawienia – wejdzie w sferę paradoksów i dzięki temu rzuci wyzwanie naszej wierze. Dlatego nie wystarczy lat, żeby uświadomić sobie w pełni tę prawdę, że Bóg zechciał przyjąć niebywale mizerny sposób istnienia. Mógł oczywiście inaczej ochronić człowieka, ale postanowił w pokorze i uniżeniu Syna przemówić do świata, wyjść z odwiecznego milczenia. Z tego względu wcielenie zapoczątkowało w zupełności nową jakość nie tylko w osobistym wymiarze życia, ale też w nieskończonym kosmosie.
3. Narodzenie Jezusa w palestyńskim ubóstwie boleśnie uderza w dumną świadomość ludzkości. Poszukujemy wszak Boga, wypatrując kogoś wszechpotężnego, na wzór pogańskich wyobrażeń. Popatrzmy na zachowania uczniów Jezusa, a więc tych, którzy naocznie rozeznali, kim jest i ku czemu zmierza. Nie potrafili przezwyciężyć naporu płynącego z tradycji religijnych, obyczaju, oczekiwań politycznych. Bóg nie może cierpieć, nie może uniżyć się przed człowiekiem, po prostu ma być Bogiem „potężnych zastępów”, twierdzili z narastającym niepokojem. Musi dokonać rewolucji, przynieść im i wszystkim Żydom, oczekiwany gospodarczy i społeczno-kulturowy cud. Lecz Bóg nie daje się wciągnąć w ziemskie intrygi. Podąża drogą, która prowadzi wprost na Golgotę. Jest pokorny, peryferyjny. Myśląc w ten sposób nie odbieramy Bogu rysu „wszechmocności”, do którego odnosimy się w chrześcijańskim Credo. Pojmujemy tylko, że w tym nazewnictwie nie chodzi o zdolność do czynienia wszystkiego, co się chce. Termin wskazuje raczej na aktualizację sprawności w perspektywie królewskiej władzy, majestatu, autorytetu, transcendencji i Opatrzności, która nieustannie „trzyma” cały wszechświat.
W tej perspektywie mam już prawo do wypowiedzenia własnego poglądu. Wpierw więc sam siebie przestrzegam, żeby przydając Bogu pokory nie popadać w podwójną skrajność, widząc w Nim chłodnego egoistę, bez końca zaciekawionego samym sobą, jak onegdaj proponował Arystoteles, albo wyobrażać Go sobie jako kogoś wstydliwie ukrywającego się przed ludźmi, nieśmiałego, przesadnie uniżonego. Tak wykreowany obraz pozostaje urojeniem, bo z rzeczywistym Bogiem spotykamy się w przeżyciu miłosnym. Co mam na myśli? Proszę rozważyć. Stwórca dąży do spotkania z ludźmi poprzez Chrystusa, stanowiąc z nimi jedno. Dzięki temu włącza się w ziemskie ubóstwo, nie naruszając ontologicznej więzi ze stworzeniem. Proponuje, żebyśmy, właściwie interpretując pojęcie „boskiej wszechmocy”, zechcieli otworzyć się na Niego jako kochającego bez jakiegokolwiek splendoru. Żebyśmy naśladowali Chrystusa współbolejącego z pokrzywdzonymi, poranionymi, zagubionymi w labiryncie własnych obsesji, trwóg i szaleństw. Szczera empatia to droga do duchowego szczęścia.
4. Cierpienie i upokorzenie znajdują uzasadnienie w osobistym wyborze Mistrza z Nazaretu. I nawet u św. Jana, który podkreśla majestat wiecznego Słowa, znajdujemy wyraźny akcent położony na kenozę Chrystusa (J 13, 27-30), który – wyrażając swoim działaniem najistotniejszy sekret miłości – przeszedł drogę cierpiącego Sługi Jahwe. Dlatego wcielenie otwiera przed człowiekiem niespodziewane perspektywy. Uświadamia mu jego godność, wpisuje w krwiobieg nadzieję na bycie wyzbyte ziemskich przypadłości. I co najbardziej zdumiewające, sytuuje go bezpośrednio w polu swego oddziaływania. Dobrowolne wejście Chrystusa w uniżoność i całkowitą pokorę sprawiło, że zyskaliśmy punkt orientacyjny na egzystencjalnej ścieżce. Już wiemy, że Bóg, choć w istocie niepojęty, woli być z nami w sposób bez reszty wyrazisty, nieodróżnialny od materialnej nędzy i biedy. W takim bowiem świecie, stanowiącym „teren odkupienia”, rozstrzygają się człowiecze losy.
Nie trzeba tedy specjalnych środków ascetycznych, sama egzystencja, podległa ograniczeniom, przynosi sposobność podążania Bożymi szlakami, oczywiście w sposób charakterystyczny dla każdej osoby, niosącej w sobie ognik niepowtarzalności i oryginalności. Maryja z Józefem, prości mieszkańcy Nazaretu, zmuszeni do egipskiej tułaczki, doświadczają cudu w obskurnej gospodzie, może w grocie pasterskiej:
Nie chciała nikogo niepokoić
swoją krwią; Józef więc stał
z daleka, czekał, aż będzie mógł
wejść do środka, gdzie Maryja,
powalona na skalnym klepisku,
otula Dzieciątko, które już oddycha,
rozgląda się, milczy.
Jest zimno, brakuje miejsca,
by zwołać sąsiadów i gości,
ale kogo można byłoby sprosić
w obcej krainie, pośród mrowia
rozbrykanych pielgrzymów?
Nie wiedzą. Przyglądają się sobie
z żalem i z drżeniem nie dostrzegając,
że Dzieciątko im błogosławi,
święci ich imiona, nas teraz wspomaga.
Tak oto, by posłużyć się wiarygodną teologicznie formułą Andrzeja Wiercińskiego, słowo Boga znajduje swój dom w Maryi. Przychodzi na świat od wewnątrz (καὶ ἐσκήνωσεν ἐν ἡμῖν, J 1, 14). Boski Logos jest przyobleczony w to, co dzieli z nim jego Matka, co daje mu z siebie i co wzrasta od etapu embrionalnego w tajemniczej współpracy ludzkiego z boskim. To zaiste prawdziwa mistyczna poetyka tego, co możliwe. Uwrażliwia nas ona na wielką troskę o delikatny stan ludzkiego mieszkania. Maryja na zawsze pozostanie domem Logosu, a On trwale będzie w świecie na sposób swojego trynitarnego zjednoczenia z Bogiem i cielesnego zespolenia z Maryją. W Nim dokonuje się ostateczna epifania boskości w ludzkim środowisku życia.
Spełniły się przeto przepowiednie. Miłość Boga przeniknęła i wciąż przenika do najniższych części ludzkiego żywota. Odsłania najgłębszy sens krzyżowej śmierci Nowonarodzonego. Jego życie zostało wszczepione w tę odkupieńczą perspektywę w całej rozciągłości. Od nocy betlejemskiej do świtu Zmartwychwstania.
Wasilków, 23 grudnia 2024
ks. JAN SOCHOŃ