Twoje dwa listy sprawiły mi przyjemność w lekturze. Pierwszy, gdyż naszkicowałeś drogi swoje ranne, dzienne, wieczorne, a drugi, bo celnie wyczuwasz poetyckie usposobienie, co znaczy akurat tyle, co osobienie się osoby.
Ale do rzeczy.
Są autorzy, dla których poezja jest siłą, są i tacy, dla których jest słabością. Siła pochodzi ze źródła, czyli demona żywiołów. Słabość zaś – z kultury literackiej. Pierwsi, gdy spożywają napój żywiołu – „słabną”. Drudzy spożywszy napoju z kielicha sztuki i literatury piszą „na siłę”. Jednak nie ulega wątpliwości, że jeden drugiemu jest potrzebny. Żywioł bowiem nie byłby do ogarnięcia, gdyby nie pobierało się nauk w kulturowych cechach form i stylistyk. Z kolei formy i stylistyki pozostają puste, chyba że potrząśnie nimi i z martwych wydobędzie żywioł nie uznający banału i nudy.
Talent jest zjawiskiem przedustawnym, to znaczy należy do przyrody, a nie do kultury. Początek swój bierze z żywiołu natury, który jest nieomylny jak węch psa czy orientacja wędrownego ptaka. Laboratoria kultury i techniki nie wyhodowały jak dotąd wirusa talentu. Pochodzi on więc z przyrody zanurzonej w ewolucji, lecz w porządku społecznym czyni rewolucję, czyli – co do sztuki wiersza – wywołuje wstrząs, coś jak trzęsienie warstw geologicznych języka ujarzmianego przez wieki w literackich konwencjach przez rozmaite szkoły i akademie. Taki wstrząs nie tylko odmienia język, ale również odbywający się poprzez niego odbiór świata. Dlatego akt twórczy podlega prawom żywiołu, a nie rynkowi kultury literackiej i metodom kulturowej edukacji.
Wielu autorom dzisiaj proza pomyliła się z poezją (przypuszczam, że ich słowa w poszczególne wersy wiążą funkcje komputera). Ten typ osobienia należy do krzykliwszych (publicystycznie) i chełpliwych (reportersko). W „Nowym Wyrazie” (czasopiśmie literackim, które dobrze pamiętasz) kiedy chciano odprawić takiego autora z rulonem wierszy w ręku, mówiono: „Rób pan w prozie”.
A poeta to nie tylko fachman języka, ale również szczególny rodzaj osobienia. I nasłuchiwania, wieczność bowiem zapowiada się semantycznie.
Tymczasem osobienia, którym proza pomyliła się z poezją nie nasłuchują.
Oni (się) narzucają.
Nastają.
Nacierają, a wystarczyłoby przekonać.
W sztuce poezji grzechem jest pośpiech, który jest brakiem cierpliwości. Cwietajewa podkreśla, że wolą twórczą jest cierpliwość. Pisze „obawiać się nie należy brulionu, pokreślonego w próżnych poszukiwaniach, nie białej karty, lecz własnej karty: samowolnej”. Tej karty wiersza, którą nazbyt pospiesznie wysyłamy czytelnikowi, tym samym go demoralizując. Dlaczego? Bo czytelnik pomyśli: „Ależ łatwe to pisanie wierszy, i ja tak umiem”, czego skutkiem jest nadmiar wierszy samowolnych wobec tych darowanych; przewaga mielizn nad głębią żywiołu natchnienia, łączącego instynkt z intelektem.
Skąd bierze się ów pośpiech? Z wielu uzależnień generowanych przez naszą epokę, ale psychologicznie, to bierze się on z narcystycznie spotworniałego „ja”, którego zachłanność na „odbicie” w lustrach opinii publicznej nie ma końca. Ta zachłanność szybko się wykrwawia, bo musi wykrwawić się ten, kto istoty pośpiechu nie domyślał do końca. A tymczasem krew poety jest potrzebna żyle wersu, krwionośnemu układowi wiersza, bo „co wsiąkło w krew […] odezwie się wierszem” – zapisał Marek Rapnicki w tomiku Pan Amo prosi o głos (Racibórz, Test, 2020). Z drugiej strony, cóż wspólnego z opinią publiczną ma prawda?
Pośpiech bierze się także z wielkiego głodu akceptacji. Któż ciebie nie zaakceptował niby-poeto? Któż skąpił ci miłości, że bezkrytycznie wyrywasz się ze swoim wierszem ku obcym, zamiast wyczekać, kiedy wiersz zyska puls tajemnicy, zadomowi się w ukrytych rusztowaniach języka? Oto ja, nie widzicie mnie? Nie podziwiacie? Nie chwalicie? Nie prosicie pod strzechy? No to chuj z wami!
Warto czasem zamilknąć, co w swoim Notesie pod datą 23 XI 2013 roku wyraziłem tak:
Nie myśl o tym, ile masz do powiedzenia.
Ile masz do pomilczenia, o tym pomyśl.
I pomilcz.
Pośpiech jest również sprawcą rozproszenia i zamętu.
Są wiersze robione i wiersze dane (darowane). Przyznasz, to różnica. Wiersze dane to refleks ręki przed przebudzeniem się umysłu. Natchnienie – nerw ręki. Umysł – wola. „Wola zaś bez natchnienia – to w twórczości kołek. Dębowy. Taki poeta niech raczej idzie do wojska” – znów Cwietajewa.
Shelley – poeta, który poddany został żywiołowi wiatru zachodniego i „zaklął” ten wiatr w odzie jak w puszce, a więc w słowie będącym żywiołem żywiołów, gdyż niesie sens, tenże poeta napisał, że całkowitą niemożliwością jest „usiąść przy biurku i powiedzieć sobie: teraz napiszę wiersz”.
Wpierw coś pulsuje, jakieś słowo, pół słowa, zbitka słów, nawet nie semantyka, a echo linii melodii, drży pogłos, ćmi zaśpiew – to trwający dzień, dwa, niekiedy tydzień, dekadę, czasem miesiące „przedwiosenny niepokój” (Achmatowa) lub „rozbudzona rozpacz” (Mandelsztam). Zaczyna się metafizyczny zew, coś co nie ma kształtu, lecz poetę bierze w posiadanie, zagarnia całkowicie, jest „natchnieniem żywiołów”, bywa jak „burza”, „prąd morski”, „wir rzeczny”, „huragan”, „trzęsienie ziemi” „zwalista ulewa”, wyswobadza rękę z szablonu zajęć, wydobywa z inercji i zatrzaskuje w nawias wolę zapisującego.
I przetwarza poetę jak chce.
I ranionego, kędy chce odrzuca.
Czy pisząc to oceniam?
Staram się nie sądzić! Staram się kochać! Staram się – bo wiesz – to trudne zadanie, ale warto iść w imię tego zadania. „Grzech pisania”, a co za tym idzie, wystawianie się na pokuszenie poprzez sztukę wiersza (apanaże i splendory) tkwi w każdym z nas i wypada mieć nadzieję, że nie mylił się św. Augustyn, gdy zapisał: „Wszystko podąża ku dobremu, nawet grzech”. W opowiadaniu orientalisty Józefa Sękowskiego, mniej znanego pisarza doby romantycznej, zatytułowanym Posłuchanie u Lucypera, książę piekieł pożywia się książkami filozoficznymi i literackimi, pośród których znajdują się tytuły uznane przez synów ziemi za dzieła.
Co jeszcze? Pośród dziesiątków lub setek wierszy rozmaitych autorów znajduję zazwyczaj tych kilka, które są czymś więcej niż tylko utworem literackim, zmyślnym pomysłem, zręcznym chwytem, szokująca jukstapozycją, a w których odcisk palca pozostawiła – nie posiadająca przecież linii papilarnych (a tym bardziej lingwistycznych) – tajemnica, mimowolny uroczysty wtręt. Dlaczego tych kilka wierszy nie cieszy ich autorów? Przecież – trawestując słowa Tymoteusza Karpowicza – otworzyli w tych wierszach świat na miarę rozwarcia swoich ludzkich ramion.
Takoż i ja rozwieram ramiona naprzeciw nim.
A ciebie niepoznany poeto nimi obejmuję.
Pranie, Wielki Tydzień 2020
WOJCIECH KASS