Mieszkam wśród drzew. Długie gałęzie starego orzecha pukają do mych okien, jakby to były potężne ramiona baśniowej postaci, rośliny obdarzonej głosem, wolą, marzeniami. Staram się myśleć o drzewach jak o przyjaciołach, choć zwykle nie znam ich imion, nie rozpoznaję cech szczególnych. Ale gdy patrzę teraz na te bezlistne ramiona wzniesione wysoko ku szarym błękitom, z siną linią horyzontu w tle, czuję się szczęśliwy, spokojny, serce nie drży, nie ucieka.
Lubię oglądać drzewa na obrazach. Pewnego sierpnia gościłem w letniej pracowni malarki Katarzyny Karpowicz koło starej synagogi w Szczebrzeszynie. Kasia pokazała mi miasto, galerie, opowiadała niezwykłe historie. Piłem mocną kawę z dużego kubka. Przyglądałem się niedokończonej pracy zawieszonej na ścianie – to było małe olejne płótno przedstawiające dwóch chłopców zbierających jabłka w sadzie jesienną porą. Za łąką, za sadem spłowiały karmin nieba zapowiadał koniec dnia. Gęste korony jabłoni przypominały czupryny; przywodziły też na myśl znajomy widok rozgałęzień tętnic z angiogramów mózgu. Potem widziałem jeszcze fotografię innego obrazu Katarzyny Karpowicz zatytułowanego Sen o lataniu. Na płótnie szczupła naga dziewczyna unosi się wśród wierzchołków drzew, płynie w powietrzu niczym w basenie. To piękne prace.
Ich wspomnienie powróciło z wielką mocą wczoraj rano w tramwaju, gdy jadąc dziewiątką do pracy zatopiłem się w lekturze wyboru listów Czapski-Colin w przekładzie Andrzeja S. Sawickiego. Malarzy połączyła gorąca przyjaźń pomimo dużej różnicy wieku. Jean Colin zmarł w 1959 roku w wieku 32 lat. Cierpiał na postępującą chorobę układu nerwowego (SLA) powodującą stopniowe porażenie i zanik mięśni (niestety, sam rozpoznawałem nieraz SLA u moich pacjentów), nie mógł chodzić, nie mógł malować, powoli tracił oddech. Jakiś rok przed śmiercią Colin pisał do Czapskiego: „Nieruchomy, opuszczam moje łóżko, gdzie pozostawiłem ciało. Moje okno jest na szczycie drzew, jakby anioł podtrzymywał mnie na odpowiedniej wysokości, abym lepiej widział to, czego ludzie nie widzą nigdy, to, co przynależne jest życiu ptaków. Człowiek widzi drzewo od dołu. Tak je rozpoznaje i powiada: to jest dąb, kiedy jest to odwrócone płuco; to jest jodła, gdy jest to wieża katedry zakończona zieloną dzwonnicą […]. Ale dobry anioł dzisiaj mnie trzyma na wierzchołku dębu”. Uderzyła mnie ta wizja, przygniotła, wskazała trop do obrazów Katarzyny Karpowicz. Teraz nawet gdy przymykam powieki, widzę w koronach drzew ludzkie twarze.
ADAM SZCZUCIŃSKI