6 grudnia 2020 amerykańska poetka Louise Glück odebrała w swoim domu literacką Nagrodę Nobla. W wierszu „Wczesny grudzień w Croton-on-Hudson” (1967) pisała: „Zastój. Próbowaliśmy dostarczyć / bożonarodzeniowe prezenty, kiedy strzeliła opona / W zeszłym roku. Przy zakopanym fordzie sosny / Złamane przez burzę stały, z gołymi ramionami… / Chcę Ciebie”. Prezentujemy wykład noblowski poetki.
Anna Arno
Louise Glück
Mowa noblowska
Kiedy miałam pięć czy sześć lat, urządziłam sobie w głowie konkurs na najlepszy wiersz świata. Dwa doszły do finału: Mały czarny chłopiec Williama Blake’a i Swanee River Stephena Fostera. Chodziłam tam i z powrotem po sypialni w domu mojej babci w Cedarhurst, miejscowości na południowym wybrzeżu Long Island. Swoim zwyczajem, nie na głos, tylko w głowie, recytowałam niezapomniany wiersz Blake’a i śpiewałam, również w myślach, przejmującą, samotną pieśń Fostera. Nie wiem, jak to się stało, że zaczęłam czytać Blake’a. Pewnie rodzice mieli w domu kilka antologii poezji, obok popularnych książek politycznych, historycznych i licznych powieści. Ale Blake’a kojarzę z domem babci. Nie była oczytana. Ale miała Blake’a, Pieśni niewinności i doświadczenia, a także maleńki zbiorek piosenek ze sztuk Szekspira, z których sporo nauczyłam się na pamięć. Szczególnie lubiłam piosenkę z Cymbelina; zapewne nie rozumiałam jej słów, ale słyszałam muzykę, kadencje, dźwięczny tryb rozkazujący, który nieśmiałemu, zlęknionemu dziecku musiał wydać się porywający. „Też go czeka piach i glina” (tłum. Stanisław Barańczak). Miałam taką nadzieję /1/.
Tego rodzaju konkursy, których stawką jest zaszczyt, dostojna nagroda, wydawały mi się czymś naturalnym. Nie brakowało ich w mitologii, która była moją pierwszą lekturą. Nawet jako małe dziecko uważałam, że najlepszy wiersz świata to najwyższe z możliwych wyróżnień. Tak zresztą byłyśmy z siostrą wychowane, że mamy ocalić Francję (jak Joanna d’Arc), odkryć rad (jak Marie Curie). Później zrozumiałam, jakie niebezpieczeństwa i ograniczenia wiążą się z tworzeniem hierarchii, ale kiedy byłam dzieckiem, przyznawanie nagród wydawało mi się ważne. Ktoś stanie na szczycie, widoczny z daleka i tylko to jest w tej górze interesujące. Mały człowiek u podnóża pozostawał niewidzialny.
Człowiek albo w tym wypadku wiersz. Byłam pewna, że Blake jakoś wie o moim konkursie, zależy mu na jego wyniku. Rozumiałam, że umarł, ale miałam poczucie, że w pewnym sensie nadal żyje, ponieważ zwracał się do mnie, za pośrednictwem wiersza, ale to był przecież jego głos. Mówił tylko, albo szczególnie do mnie. Czułam się wyróżniona, uprzywilejowana. Miałam też poczucie, że właśnie z Blakiem chciałam rozmawiać, że tak naprawdę obok Szekspira, z nim właśnie prowadziłam rozmowę.
Mój konkurs wygrał Blake. Ale później zdałam sobie sprawę, jak podobne do siebie były dwa wybrane przeze mnie wiersze. Wtedy, podobnie jak teraz, intrygował mnie samotny ludzki głos, który wyrażał słowa skargi lub tęsknoty. Poeci, do których z biegiem lat często wracałam to byli ci, w których dziełach ja, jako wybrany słuchacz, odgrywałam ważną rolę. Bliscy, uwodzicielscy, często bywali skryci i lubili tajemnice. To nie byli poeci, którzy wykrzykiwali przez megafony. Ani też poeci, którzy mówili do siebie.
Podobała mi się ta umowa, poczucie, że to, co mówi wiersz jest ważne, a zarazem osobiste, jak sprawy, o których opowiada się na spowiedzi albo terapii.
Ceremonia wręczenia nagród w gościnnej sypialni babci odbywała się w tajemnicy i dzięki temu była jakby przedłużeniem intensywnej więzi, jaką wytworzył wiersz: przedłużeniem, nie zaś naruszeniem.
Przez małego czarnego chłopca Blake mówił do mnie; chłopiec był ukrytym źródłem jego głosu. Nie było go widać, tak, tak małego czarnego chłopca nie było widać albo było go widać źle, tak, jak go postrzegał biały chłopiec – niezbyt przenikliwy i pełen pogardy. Ale wiedziałam, że mówił prawdę, że w jego przejściowym, śmiertelnym ciele jest ukryta rozświetlona, czysta dusza. Wiedziałam o tym, ponieważ w tym, co mówi czarne dziecko, w tym, jak opowiada o swoich uczuciach i przeżyciach, nie ma oskarżenia, potrzeby zemsty, tylko wiara, że w idealnym świecie, jaki został mu obiecany po śmierci, zostanie doceniony za to, kim jest i z nadmiaru radości ochroni bardziej narażone białe dziecko przed nagłym nadmiarem światła. To, że to nie jest realistyczna nadzieja, że to życzenie lekceważy rzeczywistość, sprawia, że wiersz jest rozdzierający, a przy tym ma głęboki polityczny sens. Krzywda i słuszny gniew, na którego przeżycie chłopiec nie może sobie pozwolić, od którego usiłuje obronić go matka, dociera do czytelnika czy słuchacza. Nawet, gdy tym czytelnikiem jest dziecko.
Ale publiczne wyróżnienie to inna sprawa.
Wiersze, które przez całe życie najżarliwiej mnie przyciągały to wiersze takie, jak opisałam, utwory, w których dokonany zostaje intymny wybór lub dochodzi do tajnego paktu, wiersze, w których słuchacz lub czytelnik w znaczący sposób uczestniczy, ponieważ do niego adresowane jest zwierzenie albo okrzyk. Czasami utwór wtajemnicza go wręcz w konspirację. „Jestem Nikim!”, mówi Dickinson, „A ty? / Czy jesteś – Nikim – Też? / Zatem jest nas aż dwoje? Jestem Nikim!” (tłum. Stanisław Barańczak). Z kolei Eliot proponuje: „Chodźmy więc, ty i ja, przed siebie, / W ten wieczór, rozciągnięty bezwładnie na niebie / Jak pacjent pod eterem na stole” (tłum. Stanisław Barańczak). Poeta nie zwołuje drużyny harcerskiej. Prosi o coś czytelnika. Inaczej niż, powiedzmy u Szekspira: „Do czego cię przyrównać? Do dnia w pełni lata?” (tłum. Stanisław Barańczak): Szekspir nie porównuje mnie do letniego dnia. Pozwala mi podsłuchać iskrzący wirtuozerią popis, ale wiersz nie wymaga mojej obecności.
W sztuce, jaka zawsze mnie pociągała, osądzający głos zbiorowości jest niebezpieczny. To, że indywidualna wypowiedź jest delikatna i narażona, dodaje jej mocy, a także sił czytelnikowi, mającemu swój udział w żarliwej prośbie lub zwierzeniu, które głos w wierszu wypowiada.
Co dzieje się z tego rodzaj poetą czy poetką, kiedy zbiorowość, zamiast skazywać go na wygnanie lub pomijać, bije mu brawo i wynosi na piedestał? Moim zdaniem taki poeta może poczuć się zagrożony, wywiedziony na manowce.
To jest temat, który porusza Dickinson. Nie zawsze, ale często.
Wiersze Emily Dickinson najżarliwiej czytałam jako nastolatka. Zwykle późno w nocy, kiedy dawno powinnam była już spać, na kanapie w salonie.
Jestem Nikim! A ty?
Czy jesteś – Nikim – Też?
I dalej, w wersji, którą wtedy czytałam i którą nadal wolę:
Aż dwoje nas, więc cicho bądź,
bo nas wygonią stąd.
(tłum. Kazimierza Iłłakowiczówna)
Dickinson mnie wybrała, rozpoznała mnie, kiedy tak siedziałam na kanapie. Należałyśmy do elity, byłyśmy towarzyszkami w niewidzialności, dzieliłyśmy fakt znany tylko nam dwóm, który nawzajem sobie gwarantowałyśmy. Dla świata byłyśmy nikim.
Ale co byłoby wygnaniem dla ludzi, którzy żyli jak my, w naszym bezpiecznym schronieniu pod zwaloną kłodą? Wygnanie zaczyna się wtedy, kiedy ten pień się usunie.
Nie mówię tu o szkodliwym wpływie poezji Emily Dickinson na nastolatki. Mówię o osobowości, która podejrzliwie traktuje życie publiczne lub postrzega je jako obszar, gdzie uogólnienia przysłaniają precyzję, a półprawdy zastępują szczerość i znaczące wyznanie. Dla przykładu: wyobraźmy sobie, że głos konspiratora, głos Dickinson, zostaje zastąpiony głosem trybunału. „Jesteśmy nikim, kim jesteś?”. Ten przekaz nagle brzmi złowieszczo.
Byłam zaskoczona, kiedy rankiem ósmego października poczułam ten rodzaj paniki, który tu opisałam. Światło było zbyt jasne. Skala przytłaczająca.
Ci z nas, którzy piszą książki zapewne pragną dotrzeć do wielu. Ale niektórzy poeci nie pragną dotrzeć do tłumu w sensie przestrzennym, do publiczności zgromadzonej na pełnej widowni. Myślą o tym, by dotrzeć do wielu w czasie, stopniowo, w przestrzeni czasu, w przyszłości, ale w pewnym głębokim sensie ci czytelnicy zawsze przychodzą pojedynczo, jeden po drugim.
Jestem pewna, że przyznając mi tę nagrodę, Akademia Szwedzka postanowiła docenić intymny, prywatny głos. Publiczna wypowiedź może go czasem wzmocnić lub rozszerzyć jego zasięg, ale nigdy nie może go zastąpić.
Tłum. ANNA ARNO
© THE NOBEL FOUNDATION 2020
/1/ W oryginalne ten wers brzmi: And renownèd be thy grave – i niech sławny będzie Twój grób (przyp. tłum.).