U nas ciekawy jest Witkiewicz.
Umysł drapieżny. Jego książek
Nie czytać prawie obowiązek.
W ciągu najbliższych stu lat chyba
Nikt w Polsce jego dzieł nie wyda,
Aż ta formacja, co go znała,
Stanie się już niezrozumiała,
I jaka była w nim trucizna
Najlepszy spec się już nie wyzna.
Czesław Miłosz, Traktat moralny (fragm.)
Trudno uwierzyć, że był tylko jeden artysta i myśliciel Stanisław Ignacy Witkiewicz (1885–1939). Był tak wszechstronny i twórczy, że jego dorobkiem można by obdzielić kilka życiorysów. Napisał około czterdziestu dramatów, cztery powieści, dziesiątki rozpraw filozoficznych i estetycznych, recenzji, reportaży, esejów, artykułów krytycznych i polemicznych oraz kilka tysięcy listów. Jako autor Narkotyków i Niemytych dusz wstąpił do szeregu wychowawców i przewodników społeczeństwa. Był malarzem, rysownikiem, pionierem fotografii psychologicznej i performansu, założycielem awangardowych teatrów, reżyserem i scenografem, projektantem ilustracji książkowych i ekslibrisów. Sformułował teorię Czystej Formy i oryginalny system ontologii ogólnej – monadyzm biologiczny. Dokładnie sto lat temu stworzył najsłynniejsze w Polsce przedsiębiorstwo artystyczne – Firmę Portretową „S. I. Witkiewicz”, w ramach której uwiecznił pastelowymi kredkami tysiące wizerunków Polek i Polaków. Wiele lat po jego samobójczej śmierci jego wiersze stały się tekstami przebojowych piosenek.
Przez pół życia realizował też wielkie przedsięwzięcie autokreacyjne – wciąż na nowo wymyślał siebie jako Witkacego. Miał wielkie poczucie humoru – w mowie, piśmie i uczynku. Bywał duszą towarzystwa, stroił miny, naśladował głosy, zabawiał dzieci przyjaciół, inscenizował sesje fotograficzne. Dla uatrakcyjnienia codzienności wymyślał prześmieszne szpryngle – potrafił zburzyć eleganckie przyjęcie wprowadzeniem gromady głodnych znajomych, płacić kotletem wyciągniętym z portfela, publikować dla zgrywy bzdury o rynku drzewnym w prasie handlowej. Ważne było, by się nie nudzić i nie zadzierać nosa.
Dramaty zaczął komponować już w dzieciństwie, niczym hiszpański mistrz komedii, Lope de Vega. Wśród Witkiewiczowskich juweniliów – do dziś chętnie wystawianych na scenach polskich i zagranicznych – najbardziej znane są Karaluchy. Nigdy nie porzucił dramatopisarstwa – ostatnią sztukę teatralną, Miazmat, ukończył trzy miesiące przed wybuchem II wojny światowej.
W. Ślewiński, „Portret Stanisława Ignacego Witkiewicza”. Muzeum Narodowe w Krakowie.
Matkę – niesmaczną sztukę w 2 aktach z popularnym epilogiem pisał krótko. W liście do żony Jadwigi, 28 listopada 1924 roku, zanotował: „Skomponowałem w wagonie, jadąc do Jaworskich pod Warszawę, potworny dramat C.F. [Czysta Forma] pt. Matka. O ile mi się uda, będzie wprost cudowne”. Skończył pracę dwa tygodnie później. Zadedykował utwór aktorowi i reżyserowi Mieczysławowi Szpakiewiczowi, z wdzięczności za wprowadzenie dwóch innych sztuk do repertuaru teatru w Toruniu. W dwudziestoleciu międzywojennym sztuka ta nie była nigdy inscenizowana ani opublikowana. Uratowany przez wdowę w czasie wojny rękopis zabezpieczył w 1946 roku przyjaciel autora, filozof Jan Leszczyński. Siedem lat później Jadwiga Witkiewiczowa sprzedała go Bibliotece Narodowej; dwa odpisy maszynowe trafiły do zbiorów Ossolineum i Książnicy Pomorskiej.
Po raz pierwszy Matka ukazała się drukiem dopiero w 1962 roku w dwutomowym PIW-owskim wydaniu Dramatów, opracowanym przez Konstantego Puzynę. Na prapremierę trzeba było czekać do 16 maja 1964 roku. Był to – jak stwierdził z przekąsem Henryk Vogler w programie – „specyficzny cocktail czy bigos literacki” na Scenie Kameralnej krakowskiego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej (to ona była matką chrzestną Stanisława Ignacego). Reżyserował Jerzy Jarocki; Krystyna Zachwatowicz zaprojektowała scenografię, Krzysztof Penderecki – muzykę; w rolę tytułową wcieliła się ucharakteryzowana na mężczyznę Ewa Lassek, Leona zagrał Antoni Pszoniak.
Z rolą Janiny Węgorzewskiej zmagały się w polskim teatrze najwybitniejsze aktorki. Do dziś wspomina się wspaniałe kreacje Haliny Mikołajskiej, Barbary Krafftówny, Aleksandry Śląskiej, Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, Marty Szmigielskiej czy Danuty Stenki. Od przeszło ćwierćwiecza monodram według Matki gra Jolanta Juszkiewicz, a od roku w tę rolę wciela się także Agata Kulesza.
Jak dosadnie stwierdził Puzyna, Witkacy „w polskim dramacie zamknął definitywnie epokę moderny, pokazał język pogrobowcom mieszczańskiego realizmu”. Amerykański tłumacz i teatrolog, Daniel Gerould, uznał Matkę za jeden z najwybitniejszych dramatów XX wieku. Lech Sokół podkreśla, że to właśnie ta tragikomiczna groteska – usiana odniesieniami do Upiorów Henrika Ibsena i Sonaty widm Augusta Strindberga – jest najlepszą sztuką Witkacego, a nie popularniejsi Szewcy.
Bardzo często literaturoznawcy i inscenizatorzy – wbrew apelom autora – odczytują Matkę jako utwór autobiograficzny. Ponieważ miejska legenda głosi, że matka Witkacego była nadopiekuńcza i toksyczna, wielu krytykom wydaje się, że dramatopisarz stworzył w postaci Leona swoje alter ego. A gdyby tak poszukać innych tropów? Przecież malarz i matematyk Chwistek – bliski przyjaciel Witkiewicza, a później jego równie istotny wróg – miał na imię Leon i również, podobnie jak on, w młodości z trudem zdobywał środki na swoje utrzymanie.
S. I. Witkiewicz, „Portret Matki”. Zbiory Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku.
Gdyby za pierwowzór Leona uznać nie Witkacego, a jego ojca, Stanisława Witkiewicza, twórcę stylu zakopiańskiego, do ich rodzinnej układanki pasuje znacznie więcej elementów. Jednym z najistotniejszych łączników byłoby to, że zarówno Leon, jak i Stanisław wcześnie stracili ojców. Dziadek Witkacego, Ignacy Witkiewicz, podobnie jak Albert Węgorzewski („zginął jako bandyta rzeczny”) był wyjęty spod prawa, skazany przez carski sąd wojskowy, pozbawiony prawa pracy i zesłany w dalekie krainy. W rozumieniu przepisów Imperium Rosyjskiego zmarł jako bandyta, w pewnym sensie „rzeczny” – Ignacy zakończył bowiem życie w czasie ryzykownej wyprawy powrotnej na rzece Irtysz. Z kolei tytułowa Matka chwali się swymi arystokratycznymi korzeniami – z domu jest baronówną von Obrock i podkreśla obcą pisownię nazwiska „przez ck”. Tymczasem babka Witkacego, Elwira, pochodziła ze słynnego na Żmudzi rodu Szemiothów (istniały dwa warianty zapisu – przez „th” lub „t”); urodziła się w należącym do nich od wieków pałacu w Dykteryszkach. Węgorzewska nie akceptuje niżej urodzonej kandydatki na synową, tak samo jak Elwira Witkiewiczowa, która nie dała błogosławieństwa swemu najmłodszemu synowi Stanisławowi i nie przyjechała do Warszawy na jego ślub z Marusią Pietrzkiewiczówną. Stanisław Witkiewicz senior był również długo zależny od matki, nie dostał się na studia w Monachium, do 33. roku życia nie posiadał stałych dochodów, a jednocześnie – zupełnie jak Leon – miał „jakąś nienormalną ambicję na punkcie pieniędzy”, mimo ciężkiej sytuacji finansowej odmawiał przyjmowania zapłaty za obrazy, potem i za projekty willi zakopiańskich, a w końcu przeszedł na częściowe utrzymanie kochanki, Marii Dembowskiej.
Leon jest przekonany, że jako „jedyny w swoim rodzaju osobnik” zna recepty na szczęście ludzkości. Taką postawę prezentował też ojciec Witkacego – w listach, artykułach i książkach pouczał prawie wszystkich: warszawiaków i krakowian, Jana Matejkę, Wojciecha Gersona, członków Zachęty, jurorów w konkursach artystycznych i lekarzy uzdrowiskowych. Krytykował akademizm i malarstwo historyczne, krakowską Szkołę Sztuk Pięknych, wybór prac wysyłanych na paryską wystawę światową, upadek ducha narodowego, stan zabytków, stosunki zakopiańskie, budownictwo górali i katechizm.
To jednak też biograficzny ślepy zaułek w analizie Matki. Jak we wszystkich dramatach, Stanisław Ignacy Witkiewicz myli tropy, w mistrzowskim stylu realizuje literacką wielość w jedności, miesza odniesienia do tekstów kultury wielu epok. Leon wszak ubolewa nad zamieraniem sztuki, religii i filozofii. Wygłasza tyrady pełne diagnoz społecznych i historiozoficznych, jakby cytował traktat O Czystej Formie Witkacego, a nie broszury jego ojca.
A może jednak Matka to zwykła parodia XIX-wiecznej tragedii rodzinnej? Dotkliwy brak ojca, dominacja matki i ojcostwo jako problem protagonisty sztuki odsyłałyby nas do greckiego mitu o nieszczęsnym królu Edypie. Każda kwestia którejkolwiek postaci może wywołać skojarzenia, wspomnienia, powidoki wrażeń zmysłowych o najróżniejszej proweniencji i sile; również wielowarstwowe i jednoczesne.
Na dobrą sprawę, w swej obronie indywidualizmu, Węgorzewski reprezentuje niemal wszystkich artystów. Z jego wzniosłymi postulatami może się utożsamić wielu młodych ludzi, pełnych marzeń o własnej sprawczości i radykalnej poprawie stosunków społecznych. Jednak gdy widzowie zbyt pochopnie uwierzą w powagę tekstu, Witkacy – posługując się aktorskim medium – natychmiast rozsadza ten patos absurdem i swoim niepodrabialnym humorem. To ogromne bogactwo znaczeń i kontekstów, zawieszonych w nieokreślonej czasoprzestrzeni, powoduje, że Matka łatwo poddaje się scenicznej aktualizacji – okazuje się dziełem pisanym na każdą epokę.
Bądźmy czujni – mimo określeń „niesmaczna” i „popularny” w podtytule dramatu – czeka nas zderzenie z wizją zmechanizowanej, nieludzkiej przyszłości. Nie będzie w niej miejsca na zachwyt pięknem, dobrem czy prawdą. One w ogóle nie będą istnieć, unicestwione razem Matka z pamięcią o nich. Brak idei, wartości, wielkich pytań, zagadek, świętości i grzechu, rycerzy walczących o honor i proroków wieszczących apokalipsy – ich brak nie będzie bolesny, bo nie będzie nikogo, kto mógłby go odnotować, odczuć i opłakać.
Przez dziesięciolecia pisano, że Witkacy najbardziej bał się komunizmu i bolszewików. Tymczasem autor Matki uważał, że rewolucja w Rosji – „ten na fantastycznie wielką skalę zrobiony eksperyment” – urągała ludzkiej inteligencji i godności. Społeczeństwo stało się w jej efekcie zabawką targaną przez ślepe siły zbiorowości. Był to też jego zdaniem początek końca zakłamanej demokracji. Źródła sił, które rozpętały to piekło, dopatrywał się w kapitalizmie, który „rozwydrzył, a następnie zorganizował dla swych własnych celów sztuczne narodowe nienawiści, wywołując bezpłodną wojnę, która tylko zrujnowała świat cały…”. A może jednak najbardziej bał się bioinżynierii?
Matka nie jest „o czymś”, nie opowiada o życiu w XIX czy XXI wieku, w Polsce ani gdziekolwiek indziej. Dzieło sztuki czystej według Witkacego jest bytem niezależnym od wszelkich innych światów. Dramat rozgrywa się we własnej rzeczywistości, sam w sobie i tylko z sobą jest tożsamy. Z tekstu sztuki nie ma sensu wyciągać wniosków o relacjach rodzinnych jej autora. Leon nie wygłasza poglądów Witkiewicza, bo jego teatr nie miał być mównicą ani amboną.
Jedynym celem obcowania ze sztuką w Czystej Formie jest to, by choć przez moment odczuć dreszcz metafizyczny. Nieuchwytnego słowami zbliżenia się do Tajemnicy Istnienia – takiego przeżycia Państwu życzę. Wiem, że to możliwe – doświadczyłem tego kiedyś w finale inscenizacji Matki.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Tekst ukazał się w programie przedstawienia „Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza, Warszawa, Teatr Polonia. Reżyseria Waldemar Zawodziński. W obsadzie: Krystyna Janda w roli tytułowej, Tomasz Tyndyk jako Leon oraz Katarzyna Gniewkowska, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek i Bartosz Waga. Premiera: 6 VI 2025. Aby kupić bilet – kilknij tutaj.
Polecamy także książkę Przemysława Pawlaka „Witkacy. Biografia”. Aby kupić – kliknij tutaj.