W panującym nam 2023 roku świętujemy jubileusz czterdziestolecia niedzielnego cyklu koncertów „Muzyka u Gałczyńskiego” odbywających się rok w rok w lipcu i sierpniu w Leśniczówce Pranie. Zmarły w 2021 roku Andrzej Strumiłło namalował ją jako arkę Noego, a Marek Zagańczyk przyrównał do tych nielicznych wysp kulturowo-literackich naszego kraju, których wartownicy znają skład oraz ingrediencje artystycznych i kulturowych wartości niezmiennych w co rusz zmieniających się scenografiach wszystkich dziedzińców świata. Co jednak podkreśla ten jubileusz? Przede wszystkim ciągłość tego muzyczno-poetyckiego zjawiska, którego podtrzymanie w naszej szarpanej, niepewnej, rozchwierutanej godzinie epoki, cechującej się chaosem, efemerycznością oraz widmowością graniczy z heroizmem – to po pierwsze. A po drugie – może ten jubileusz mieć coś wspólnego z zadziwiającą opieką sił nadprzyrodzonych, które jednym śmiertelnikom i miejscom śmiertelnym sprzyjają, innym z jakiś powodów odmawiają współpracy. Litera losu chadza kędy chce i rzadko daje się rozpoznać, a Pan Bóg – jak sobie tego życzył Hans Hellmut Kirst – śpi ponoć na Mazurach. Gdyby któryś z kartografów, a jest to kolejne rzemiosło wyparte przez technologie cyfrowe, wykonał mapę wydarzeń kulturalnych Warmii i Mazur obejmujących ostatnie półwiecze, to ów prański cykl wyprzedziłyby pod względem stażu jedynie Ogólnopolskie Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy poezję”, odbywające się od czterdziestu dziewięciu lat pod niebem Olsztyna oraz Olsztyńskie Koncerty Organowe, którym stuknęły czterdzieści cztery lata. Wiadomo jednak, innymi możliwościami rozporządzają stolice, innymi peryferia.
Przez cztery dekady na prańskim pagórze, z którego roztacza się niepospolity widok na część jeziora Nidzkiego, we wiadomym niedzielnym cyklu wystąpiło około pięciuset pięćdziesięciu muzyków instrumentalistów oraz solistów, piętnaście chórów, w tym Poznańskie Słowiki pod dyrekcją Jerzego Kurczewskiego oraz blisko stu dwudziestu, nierzadko wybitnych, aktorów planów filmowych i scen teatralnych, pośród których wiersze autora Kroniki olsztyńskiej prezentowali więcej niż dwa razy, m.in.: Katarzyna Łaniewska, Irena Jun, Maja Komorowska, Elżbieta Kępińska, Wojciech Malajkat, Andrzej Chyra, Ignacy Gogolewski, Wojciech Wysocki, Piotr Machalica, Krzysztof Kalczyński, Stefan Knothe, Łukasz Borkowski oraz kilku innych. Ale najdłużej na pagórze w Praniu panował Wojciech Siemion. Po raz pierwszy wystąpił na nim w 1990 roku, a ponieważ poezję Gałczyńskiego podawał jak nikt przed nim ani po nim, z nielicznymi wyjątkami przejął to artystyczno-aktorskie i zarazem niepodzielne władztwo na okres jedenastu lat. Dlatego m.in. w Praniu został zaakcentowany jubileusz siedemdziesiątych piątych urodzin aktora, który w 2003 roku ogłosił książkę zatytułowaną Lekcja czytania Gałczyńskiego. Poza artystycznymi możliwościami Siemion dysponował talentem pedagogicznym dlatego podczas koncertów zajmująco mówił o tym, czym jest poezja i dlaczego literę Gałczyńskiego należy podawać tak, a nie inaczej. Głos aktora niósł się po lesie aż do parkingu położonego u dołu wzgórza dwieście metrów od leśniczówki. Głos silny i melodyczny razem ze stukotem chodaków, które aktor, wchodząc pomiędzy widzów ściągał z nóg i wystukiwał nim greckie metra, jakimi poeta zapisał powstały w 1951 roku w Praniu poemat Niobe. Wraz z ostatnim występem Wojciecha Siemiona kończy się w Praniu era podestu i era silnego aktorskiego głosu konkurującego czy też radzącego sobie z szumem wiatru, trzcin, chlupotem fali bijącej w brzeg skarpy, śpiewem ptaków i innymi odgłosami natury, która co prawda nie zna słów, niemniej jest jednym z żywiołów również pragnącym się wysłowić. Artyści i rzemieślnicy żywego słowa, ci którzy byli zapraszani po Siemionie nie mieli zamiaru przekrzykiwać się z przyrodą życząc sobie mikrofonu i nagłośnienia.
Dotąd świadomie używałem formuły „występowali na pagórze”, gdyż w początkach, z których trudny jest do rozpoznania horyzont przyszłych wypadków oraz form, jakie te wypadki przybierają, a więc w początkach cyklu niedzielnych koncertów sceny jeszcze nie było, a widzowie siadywali na kocach, ręcznikach, turystycznych krzesełkach lub bezpośrednio na trawie. Z czasem powstał dla występujących niczym nie zadaszony, zbity z desek podest, a dla publiczności przybywało ław i ławeczek. Wraz z Siemionem skończyła się więc nie tylko era aktorskiego głosu, który nie wspomaga się technologią, ale również era podestu. Zatem historię koncertów odmierzać możemy odcinkiem sprzed mikrofonu i z mikrofonem, na podeście i na scenie.
W 1999 roku w Praniu odbył się transmitowany przez Telewizję Polską koncert Trzy bale w reżyserii Jerzego Markuszewskiego i scenografii Zofii Góralczyk-Markuszewskiej, z których inicjatywy między innymi powstał w 1954 roku w Warszawie Studencki Teatr Satyryków. Oni to również wraz z gospodarzami Prania zatrudnionymi w muzeum w 1997 roku po Kirze Gałczyńskiej, Jagience i Wojciechem Kassami położyli kamień węgielny pod założenie Stowarzyszenia Leśniczówka Pranie wspierającego zarówno finansowo jak i doradczo autorski program Wojciecha Kassa „Leśniczówka Pranie ośrodek promienny”. Na potrzeby koncertu powstała zatem scena, która (w międzyczasie powiększona) do dzisiaj służy artystom, nie tylko tym zapraszanym do niedzielnego cyklu lecz na wszystkie koncerty, recitale, wernisaże, teatrzyki oraz inne zabawy z Zieloną Gęsią odbywające się na prańskim pagórze.
Artystka podkreślała: sztuka jest sztuczna. Dlatego kurtyna przedstawia styk natury i kultury, przyrody i wyobraźni, a jest nim tolerujące się wzajemnie towarzystwo łabędzi i tworu wyobraźni poety, a więc zielonej gęsi – hybrydy w połowie przynależnej do piórowatych i w połowie do świata literackiego. I jeszcze jedno symbolizuje ta scena, coś elementarnego, a jednocześnie należącego do tajemnicy twórczych zdolności. Otóż żywioł talentu poetyckiego Gałczyńskiego żywiły m.in. dwa rzeczne dopływy – muzyka i teatr. Stąd teatralność jego wielu utworów literackich (wiersze inscenizujące obyczajowe scenki, dialogi etc.) oraz muzyczność, ujawniająca się tyleż na poziomie tematów, co i w samej ich strukturze. Żywą figurą teatru jest aktor, muzyki – dyrygent, instrumentalista, solista. Dlatego na prańskiej scenie występują przede wszystkim oni. Poeci rzadziej i to zazwyczaj na kameralnej górce w Praniu, w miesiącach jesieni, zimy i wczesnej wiosny.
A zatem wraz z XXI wiekiem w Praniu pojawiły się scena i mikrofon oraz, co nie mniej ważne, miejsca siedzące w postaci stabilnych ław na ponad trzysta osób oraz sto ławek „ruchomych”, na których dodatkowo usiąść może czterysta osób. Publiczność uczestnicząca w letnich koncertach – co podkreślają artyści i gospodarze – jest wyjątkowa, uważna i skupiona, inteligentna i myśląca. Można śmiało powiedzieć – jest wyspiarsko-nieliczna, a nie kontynentalno-masowa.
Pierwszy rok, a więc 1983, niedzielnych koncertów w leśniczówce nosił zaproponowaną przez Małgorzatę Bloch nazwę „Koncerty u Salomona”, nawiązującą do Balu u Salomona, poematu Gałczyńskiego zapisanego przez niego w 1933 roku w Berlinie. Widocznie jednak ktoś zgłosił protest po tym, jak przybywszy na pagór nie zastał balu, jeno muzykę i poezję, sięgnięto więc po tytuł „Muzyka u Gałczyńskiego” obowiązujący do dziś. Początkowo koncerty odbywały się co dwa tygodnie, lecz dość szybko przeszły w cykl cotygodniowy, wpierw o godzinie dwunastej, następnie jedenastej, zawsze jednak w lipcowe i sierpniowe niedziele w liczbie różnej, od czterech do siedmiu. Od 2011 roku do chwili obecnej organizowanych jest po sześć koncertów, od 2014 roku zaś godzinę ich rozpoczęcia przeniesiono na siedemnastą, co ani nie poprawiło frekwencji ani jej nie uszczupliło. Pierwszym organizatorem prańskich spotkań z muzyką klasyczną i wierszami Gałczyńskiego było Krajowe Biuro Koncertowe zarządzane wówczas przez Zbigniewa Pawlickiego. Należy podkreślić, że leśniczówka Pranie administracyjnie przynależąca od 1975 do 1998 roku do województwa suwalskiego była jednym z punktów letniej akcji edukowania poprzez muzykę obejmującej w różnych latach różne miejscowości: Sejny, Suwałki, Giżycko, Węgorzewo. Nie zawsze jednak aktorzy podawali poezje autora Wita Stwosza – była także twórczość Edwarda Stachury, Zbigniewa Herberta, Anny Świrszczyńskiej, Tadeusza Różewicza, Wisławy Szymborskiej a w 2011 roku podczas wszystkich koncertów – Czesława Miłosza. Stąd na plakatach, ulotkach i w informatorach zamiast na „Muzykę u Gałczyńskiego” organizatorzy zapraszali na „Miłosza u Gałczyńskiego”. Podobnie jak rok wcześniej ze względu na hucznie obchodzoną w całym kraju dwusetną rocznicę urodzin genialnego polskiego kompozytora cykl przemianowano na „Chopin u Gałczyńskiego”. Ponadto w drodze wyjątku, a więc odstępstwa od zasady aktorskiej interpretacji swoje wiersze czytała poetka Ewa Lipska, a wiersze Gałczyńskiego ich admirator ks. Adam Boniecki. Ale oto jak Kira Gałczyńska w swojej książce Nie wrócę tu nigdy czyli pożegnanie z Mazurami (1997) wspomina zaranie niedzielnych uczt muzycznych w Praniu: „Koncerty poetycko-muzyczne zaczęły się na trawie koło leśniczówki w 1983 roku. Nieco wcześniej pojawiała się u nas Małgorzata Bloch, przedstawicielka Krajowego Biura Koncertowego z pytaniem, co myślimy o dorocznych koncertach muzyki poważnej w Praniu. Odpowiedzieliśmy zgodnie, że dobrze myślimy, że bardzo ucieszył nas pomysł muzykowania tutaj. A gdyby jeszcze ściągnąć jakiegoś aktora… […] I już 26 czerwca, o godz. 11., a potem i we wszystkie niedziele lipca i sierpnia zjeżdżali do Pranie muzycy i aktorzy. Nie sprzedawaliśmy jeszcze wówczas biletów, nie istniały plakaty […]”. W innej swojej książce wspomnieniowej Byłam szefową (1988) pisze tak: „Pierwszego koncertowego lata słuchaliśmy i skrzypiec, i fletu, i klawesynu, i wspaniałych głosów, i starych instrumentów. Każdy z koncertów przynosił jakąś niespodziankę; bo oto fletowi akompaniowało nagle kwilenie małych jaskółek, skrzypcom szumiące wiatrem buki, dęby i hałaśliwe osiki, a gitarze – klekoczący na dachu bocian”. Dzisiaj na pagórze prańskim nie ma już buków, a bociany ze względu na to, że okoliczne łąki pochłonął las straciły zainteresowanie dachem muzeum. To jednak, że posiadająca barwę i dźwięk przyroda nadal jest współkoncertmistrzem niedzielnych spotkań z muzyką i słowem, to nie uległo zmianie. Artyści występujący na scenie mają przed sobą północno-wschodni bok oraz szczyt leśniczówki zaś gromadzący się melomani i miłośnicy poezji scenę, a za nią dal jeziora.
Wkrótce do organizacji koncertów dołączyło Suwalskie Towarzystwo Muzyczne im. Emila Młynarskiego oraz Muzeum Okręgowe Suwałkach, któremu wówczas podlegały Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu i Muzeum M. Kajki w Ogródku. Związek ten został przerwany wraz z rokiem 2000, kiedy to reforma administracyjna kraju wymusiła na starostwie piskim przejęcie tych dwóch oddziałów. W tymże roku powiatowi radni uchwalili przekształcenie poświęconego mazurskiemu poecie muzeum w oddział odległego o siedemdziesiąt kilometrów od Ogródka muzeum w Praniu.
Osiem lat wcześniej organizatorem prańskich koncertów przestało być Krajowe Biuro Koncertowe, a „na polu bitwy” o kształt kultury pozostali Muzeum Okręgowe w Suwałkach oraz Suwalskie Towarzystwo Muzyczne. To ostatnie było prowadzone przez prezesa Zdzisława Wyszkowskiego, który wspomagał urządzanie ich jeszcze do roku 2003 ogłoszonego przez Sejm RP „Rokiem Gałczyńskiego”. Od następnego sezonu organizację niedzielnych spotkań z muzyczną kameralistyką i aktorską solistyką kontynuowali Muzeum K. I. Gałczyńskiego, Stowarzyszenie Leśniczówka Pranie oraz (do 2006 roku) Akademia Muzyczna im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku z jej prorektorem i kierownikiem Katedry Instrumentów Smyczkowych oraz wiolonczelistą Krzysztofem Sperskim.
W 1999 roku Muzeum Okręgowe w Suwałkach odmówiło środków dotacyjnych na koncerty i był to, pewnie nie pierwszy, ale chyba najdotkliwszy kryzys w historii ich finansowania. Rok wcześniej jednego z sierpniowych koncertów wysłuchała Hanna Gronkiewicz-Walz, którą gospodarz miejsca Wojciech Kass zobaczył w ostatniej chwili, niejako kątem oka. Przypomniawszy sobie o tym szczególnym widzu postanowił zwrócić się do prezeski Narodowego Banku Polskiego z prośbą o pomoc. W liście m.in. pisał: „Muzyka rodzi się z ciszy i muzyka ją podkreśla. Kiedy jednak milknie, w sercu robi się smutno. Koncerty w Praniu mają charakter szczególny, gdyż uczestniczy w nich przyroda. Jeden z widzów kiedyś powiedział mi, że stojąc w miejscu skąd nie widać było ani sceny, ani artystów odniósł wrażenie, że mozartowska muzyka dobywa się z koniuszków traw, oczeretów, trzcin, gałęzi, czubów wysokich świerków. Poeta Leszek Aleksander Moczulski w wierszu o leśniczówce z kolei napisał: «[…] Gdzie krzykliwe ptactwo na mszy u Mozarta, / cisza ciszę otwiera, a w niej sam Pan Bóg mieszka»”. Pani prezes pomogła w 1999 roku i roku następnym, co z wdzięcznością odnotowują kroniki Prania, które przyjmowało biskupów, prezydentów, senatorów, posłów oraz wybitnych przedstawicieli świata kultury i sztuki.
Od kilku lat na pagór w Praniu co rusz wgląda inny kryzys, ten klimatyczny, a że względu na to, że miejsce to zapracowało sobie na status filharmonii bez murów i dachu odbywające się w niej koncerty zagrożone są żywiołami przyrody, która coraz częściej uruchamia swoje najcięższe instrumenty, gwałtowne tuby i groźne bębny. Dlatego też organizatorzy coraz częściej zmuszeni są przenosić koncerty pod dach. Albo do również zaprojektowanej przez Zofię Góralczyk-Markuszewską i wybudowanej w 2003 roku Altany Spotkań Twórczych lub do pobliskiego Domu Kultury w Rucianym Nidzie. Niestety wnętrza muzeum nie nadają się na koncerty, co widzowie wyraźnie odczuli, kiedy w jednej z sal z powodu deszczu Zbigniew Zapasiewicz zmuszony był wygłosić złożony z wierszy Zbigniewa Herberta monodram Pan Cogito. Póki co jednak, wielu z widzów jest dzielnych i odpornych na kapryśnicę pogodę, wkłada ciepły ciuch, a kiedy trzeba rozkłada nad głową parasol. Również aktorzy się nie poddają. W 2018 roku Maja Komorowska, kiedy już ta najbardziej wytrwała publiczność zlana została deszczem przygarnęła ją na scenę intonując z nią Schillerowską Odę do radości w tłumaczeniu Gałczyńskiego, usiłując tym sposobem, najbardziej archaicznym, udobruchać niebo. Z kolei nieco wcześniej zatańczyła na scenie (a czemu by nie?) do muzyki poznańskiego trio Targanescu taniec nawiązujący do tarantelli, choć wówczas wcale nie było zimno. Kroniki w Praniu odnotowały ten taniec i białe pończoszki na łydkach aktorki. Coraz więcej osób już w marcu lub kwietniu wypatruje w internecie programu niedzielnych koncertów „Muzyka u Gałczyńskiego”, natomiast gospodarze i organizatorzy tych koncertów znaków nadchodzącej pogody na niebie.
Sumując: miejsca bez ludzi są samotne. To oni je kształtują i strukturalizują, to oni wykorzystują ich genius loci do rozmaitych celów, w tym do celu najbardziej bezinteresownego (choć ani całkiem ani do końca), służącego harmonijnej bujności kulturowej. Powtórzmy raz jeszcze za Zosią Góralczyk-Markuszewską: sztuka jest sztuczna i za Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim: „bo nasze życie – za długie / a sztuka – za krótka”. Wydaje mi się, że każda forma sztuki ma odzwierciedlenie w przyrodzie, tej ożywionej i nieożywionej, w tym, co znajduje się na jej wierzchach oraz w jej najtajniejszych i najciemniejszych złożach.
Pranie jest kruche. Pranie jest kameralne. Jego dobre duchy z coraz większym trudem odganiają się od demona hałasu i rozrywki, który jest pazerny i rykliwy. Dlatego za to miejsce, jego poetyckiego patrona, jego małe i zarazem wielkie genius loci zmów przechodniu paciorek.
WOJCIECH KASS