Nierzadko inspiracją do napisania eseju czy wiersza jest grafika, kompozycja plastyczna, a z zaciekawienia obrazem lub rzeźbą powstaje ekfraza. Bywa i tak, że dzieło sztuki przywołuje wspomnienie osoby, którą poznaliśmy, bo przypomina nam ją dzięki liniom, kształtom, kolorom pobudzającym zmysły. Mogłabym powtórzyć za Hugo von Hofmannsthalem, że jeśli ktoś przeżył spotkanie „uduchowione”, pozostanie w nim ono niezatarte, nieskończone: „Wtedy wszystko jest możliwe, wszystko trwa w ruchu, w nieładzie”. Nic nie jest ostateczne, wciąż powraca gest ręki sięgającej po aparat fotograficzny, zapamiętane pochylenie głowy, tembr głosu.
Związki słowa z obrazem przebiegają nieoczywistymi ścieżkami. Obiekt ceramiczny Piotra Mastalerza Przeczucia, przypominający mi jednego z młodszych przyjaciół interesujących się malarstwem i rzeźbą, jest w swym wyrazie archaiczny jak stary kamień żłobiony przez wodę i piach, a jednocześnie głosi metaforę obecności tu i teraz. Ukazuje wejście, niby uchylone, a jednak nie sposób zajrzeć głębiej. Zapisane ma w sobie pierwotne pragnienie związku z ukrytą tajemnicą pochodzenia.
Mój przyjaciel miał podobnie wydatne usta, przeważnie były rozchylone z zadziwienia niedostępnym, tajemniczym, nieprzeniknionym pięknem świata. Tkwił przed obrazami długie godziny i wpatrywał się w nie z podziwem – milcząc, stając się jakby częścią rzeczy oglądanej. Nosił z sobą zwykle książkę, nie chcąc zmarnować ani chwili bez lektury i zachwytu cytatem. Wnikał intensywnie w głąb siebie dzięki czytaniu, godząc się na niejedną utratę relacji z innymi. Trwał na krawędzi możliwego, powtarzając zapamiętane strofy, jakby próbował mocy przypowieści i czekał odpowiedzi słowa niewidzialnego. Samotnie szukał nowego głosu, niezależnego spojrzenia, zapisywał przeczucia w notatniku i czekał na znak, który wciąż nie nadchodził.
Ostatnio młodzi plastycy i muzycy z UAP zrobili mi miłą niespodziankę i do trójwymiarowej prezentacji połączonej z koncertem na placu Kolegiackim w Poznaniu dodali wiersz Fraza dla odkrywcy. W tekście napisanym w stylu ballady opowiadam o życiu niestrudzonego podróżnika rodem z Wielkopolski Pawła Edmunda Strzeleckiego – zasłużonego odkrywcy minerałów w wielu częściach świata, który okrążał Ziemię, by zbadać, co kryją podziemia i w jaki sposób mogą służyć ludziom. Jednemu ze zdobytych szczytów nadał imię Tadeusza Kościuszki. Wokół postaci Strzeleckiego skupia się od ponad wieku australijska Polonia.Tegoroczne imprezy organizowane z okazji 150-lecia śmierci tego wybitnego Polaka przybierają rozmaite formy w Australii, Polsce i w wielu innych krajach, gdzie pamięć o podróżniku i filantropie, szanującym wolność drugiego człowieka wciąż jest żywa.
Majowy przyjazd do Poznania-Głuszyny starszyzny plemienia Monero-Ngarigo z dwóch rodów – tradycyjnych kustoszy Góry Kościuszki w Australii – Pani Aunty (określenie przywódczej pozycji w plemieniu) Iris White oraz Pana Uncle, Johna Dixona – miało charakter uroczysty. Towarzyszył im Andrzej Kozek jako przedstawiciel Polonii i stowarzyszenia Kościuszko Heritage oraz chór Djinama Yiliga pod dyrekcją Cheryl Davison-Overton z gitarzystką Melani Horsnell. Śpiew chóru Aborygenów niósł się wysoko, poza horyzont, wydawało się, jakby wiele więcej głosów brzmiało wśród szumu skrzydeł ptaków i szelestu wiatru. Kołysaliśmy się i nuciliśmy w rytmie ich pieśni, wraz z nimi. Było to wspólne wołanie o wolność i umiłowanie natury. Solowy głos wybrzmiewał tęsknie jak krzyk pradawnego ptaka dochodzący z samotni. Wspomniałam też wtedy mojego przyjaciela, jego niewypowiedziane pragnienie spotkania, gdy „zmysłowe” staje się „uduchowione”, lecz brakuje impulsu, by się otworzyć i wyjść z dotychczasowych ograniczeń, bo – powtarzając za Hofmannsthalem – „Powitanie to jakby bezkres”.
TERESA TOMSIA