PIW opublikował świetną książkę węgierskiego autora Frigyesa Karinthyego Podróż wokół mojej czaszki. Rzecz, napisana w roku 1936, jest osnuta wokół traumatycznego doznania, jakim była dla autora diagnoza guza mózgu – na co nakłada się metafora faszyzmu jako raka, zżerającego Europę lat trzydziestych. Dla mnie Podróż… Karinthyego jest też modelowym przypadkiem częstej po roku 1910 choroby, którą na własny użytek oznaczam paramedycznym mianem maltosis. Polega ona na silnym przejęciu się lekturą wydanej w owym roku powieści Rilkego o Maltem.
Kilka przykładów. Nie są to nawiązania wprost, cytaty, tylko miejsca, świadczące o intensywnym wchłonięciu, przyswojeniu sobie materii prozy Rilkego. Na samym początku książki Karinthyego narrator siedzi w budapeszteńskiej kawiarni na placu Uniwersyteckim i patrzy: „[…] z jednej strony widać bibliotekę, z drugiej budynek, w którym mieści się filia banku, zaopatrzony w szyld z napisem wielkimi literami: INSTYTUT MATKI. Wiele razy zastanawiałem się, czy naiwny przechodzień, zwłaszcza jeśli porusza się w ściśle rodzinnym kręgu pojęciowym, nie zrozumie tego napisu opatrznie i nie pomyli Instytutu z jakąś szkółką dobroczynną, gdzie dziewczęta z ludu sposobi się do pełnienia ich najświętszego obowiązku – macierzyństwa”[1].
Pierwsza strona Maltego (w przekładzie Witolda Hulewicza, w nawiasie strony wydania z roku 1927): „Widziałem brzemienną kobietę. Sunęła ciężko wzdłuż wysokiego, ciepłego muru, którego czepiała się niekiedy, jakby chcąc się przekonać, czy jeszcze istnieje. Tam, mur stał jeszcze. A za nim? Poszukałem w planie: Maison d’accouchement. Zgoda. Pomogą jej rodzić – potrafią” (s. 9).
Karinthy: „Przed południem, idąc spacerkiem w stronę śródmieścia, widzę zbiegowisko. Na ziemi podryguje chory na epilepsję robotnik. Jednym rzutem oka ustalam, że nie symuluje, na ustach ma pianę, oczy wychodzą mu z orbit. Padaczka Jacksona, stwierdzam, odchodząc: już potrafią tę chorobę rozpoznać”[2]. „Wysilając się i sapiąc, próbował parodiować naszego kolegę, który wyszedł pół godziny wcześniej. Ten nasz kolega miał tik nerwowy i biedny Gyula Havas starał się go naśladować, robiąc dziwne grymasy. Potem zobaczyłem go już na katafalku […]”[3].
Zestawiłem te dwa fragmenty, ponieważ oba nawiązują, w inny sposób, do pięknej, długiej sceny z powieści Rilkego, w której Malte idzie za mężczyzną, nękanym dziwnymi tikami i stara się naśladować jego dziwaczne ruchy, nie, żeby się z niego wyśmiewać, tylko, przeciwnie, żeby zatuszować ich dziwaczność – scena kończy się atakiem epileptycznym owego mężczyzny na ulicy.
Karinthy: „Ale wszystko, łącznie ze mną, straciło pewność własnego istnienia. Stoły stoją, przez salę idą dwaj mężczyźni, przede mną stoi dzbanek z wodą i leży pudełko zapałek. Ale wszystko to stało się nagle upiornie przypadkowe, jakby było tam, gdzie jest, tylko przez przypadek i równie dobrze mogłoby się znajdować gdzie indziej. Wprost niewiarygodne, co gorsza nie mam pewności, czy jestem tutaj ani, czy ten, kto tu jest, to ja – całkiem możliwe, że na kanapie siedzi dzbanek z wodą, a ja stoję na tacy”[4].
Rilke: „Tak, on wiedział, że teraz oddala się od wszystkiego, nie tylko od ludzi. Jedna chwila jeszcze, a wszystko straci sens – a ten stół i filiżanka i stołek ten, którego się ręce czepiają, wszystko codzienne i najbliższe stanie się niezrozumiałe, obce i ciężkie” (s. 47).
Inne przykłady to opis ubicia cielaka u Karinthyego (ważny dla niego jako prefiguracja własnego losu) a przytoczenie przez Maltego w jego zapiskach fragmentu z Baudelaire’a, opisu psiej padliny (martwy pies też się zresztą u Węgra pod koniec pojawi). Albo taki fragment o odwiedzających Karinthyego w szpitalu gościach, który można wiązać z rozważaniami Maltego o różnych rodzajach noszonych przez ludzi twarzy-masek: „Po nowo przybyłych widzę już całkiem wyraźnie, że zanim weszli, musieli odczekać chwilę pod drzwiami, żeby przybrać maski: rozciągnąć usta w uśmiechu, skorygować spojrzenia, żeby poweselały, chrząkaniem nastroić struny głosowe”[5].
Steve Finbow w Notes From the Sick Room (Repeater Books, London 2017) sporo miejsca poświęca węgierskiej powieści, zestawiając ją z późniejszą szwajcarską książką o kryzysie egzystencjalnym związanym z zachorowaniem na raka, z Marsem, wydanym w roku 1976 pod pseudonimem Fritz Zorn. Wspólnym mianownikiem jest tu życie z guzem, które oznacza przetasowanie naszej wiedzy o własnym ciele. Rak komplikuje dualizm duszy i ciała, staje się trzecią płaszczyzną, jest „faszystą w nas samych”. Anektuje przestrzeń ciała i wdziera się do myślenia. Obaj pisarze – Karinthy z guzem mózgu, Zorn (który naprawdę nazywał się Angst; oba miana znaczące, jakby pan „Strach” przezwał się „Gniew”) ze złośliwym rakiem węzłów chłonnych, plasują się w przeciwnych kategoriach: Węgier jest optymistą, pozytywistą, Szwajcar pesymistą, egzystencjalistą. Finbow pisze: „Obaj są rozdarci wskutek analizowania cielesnych i psychologicznych efektów guza, przy czym Karinthy wybiera życie, a Zorn jest – jak mu się wydaje – wybrany przez śmierć. W Przestrzeni literackiej (1955) Blanchot, pisząc o białaczce Rilkego w odniesieniu do jego poezji, pozwala nam zrozumieć, jak optymizm Karinthyego i jego przemożna chęć znalezienia skutecznej kuracji jest zarazem formą uznania dla śmierci i jak Zorn, przyjmując śmierć jako rodzaj zemsty na życiu, widzi w raku formę życia”. Tu następuje dłuższy cytat z Blanchota o rozumieniu przez Rilkego śmierci jako formy egzystencji i o tym, że nie umiera się na jakąś tam chorobę, umiera się własną śmiercią.
Ciekawe, że Steve Finbow, poza tym jednym przywołaniem, z drugiej ręki, koncepcji Rilkego o umieraniu własną śmiercią, zupełnie pomija jego powieść, w której ta koncepcja została wyeksplikowana, imię Maltego nie pojawia się w jego książce ani razu… Ale na przykład sporo uwagi poświęca Chatwinowi.
Powieść Karinthyego – autor twierdzi wręcz, że to powieść fantastyczna, „ponieważ rzeczywistość Europy dwudziestego wieku uważam za awanturę przekraczającą granice wszelkiej wyobraźni”[6] – może być dla polskiego czytelnika interesująca z innego względu. Otóż Karinthy został w roku 1936 staraniem przyjaciół wysłany do Sztokholmu, gdzie słynny neurochirurg, profesor Herbert Olivecrona usunął mu niezłośliwego guza mózgu, przedłużając życie o dwa lata. Druga część książki zawiera fenomenalny opis tej operacji z punktu widzenia świadomego (!) pacjenta. Otóż do tego samego Olivecrony osiemnaście lat później polskie Ministerstwo Zdrowia wyśle cierpiącego na chorobę bólową poetę Aleksandra Wata. Ola Watowa w książce Wszystko co najważniejsze… wspomina, że w Sztokholmie odwiedził wówczas chorego Wiktor Hartwig (brat poetki) i powiedział mu brutalnie: „Z takimi bólami wychodzi się przez okno”[7]. Watowi słowa te przyniosły swoistą ulgę. „A wielki Olivecrone, do którego zjeżdżano się z całego świata, po bardzo bolesnych badaniach oświadczył, że wszelka interwencja może przynieść katastrofalne rezultaty. […] Operacja mogła grozić ślepotą, głuchotą, paraliżem, niemotą, a i obniżeniem funkcji intelektualnych”[8].
W przechowywanych w Beinecke Rare Books Library w Yale papierach Aleksandra Wata zachował się polski przekład raportu doktora Signorellego (dopisek ołówkiem: „Klinika prof. Olivecrony, Serafimerlasarettet, Stockholm”, ten sam adres, co u Karinthyego), uwierzytelniony przez konsula PRL, Stanisława Frątczaka. Chropowata polszczyzna tłumaczenia opisu choroby („Sprawa rozpoczęła się szumem w uszach, wymiotów [!] i podwójnym widzeniem”) nie przeszkadza stwierdzić dużej zbieżności z opisami objawów bohatera Podróży wokół mojej czaszki. Jest też w tych papierach zaświadczenie, wystawione po niemiecku przez innego profesora, Nilsa Antoniego z Karolinska Institutet (skądinąd członka komitetu noblowskiego i późniejszego autora książki o Goethem jako „człowieku o wielu twarzach”, 1963). W którym czytamy: „Trudno dać lepszą radę dla wyleczenia tego ciężkiego, poważnie ograniczającego możliwość pracy chorego, stanu neurologicznego jak zaoferowanie mu możliwości wypoczywania przez czas dłuższy w ciepłym klimacie południowej Europy Zachodniej”. Trzeba przyznać, że Wat taką możliwość otrzymał i wyjechał do południowej Francji i do Włoch, ale też potwierdził trafność opinii szwedzkiego profesora niezwykłym przypływem weny poetyckiej, czego świadectwem są tomy Wiersze (1957) i Wiersze śródziemnomorskie (1962).
Powieść Karinthy’ego ożywia postać Herberta Olivecrony. Autor zaczyna od spekulacji na temat nazwiska: „Dziwne nazwisko, ale piękne. Może oznaczać wieniec oliwny albo koronę oliwną albo koronę drzewa oliwnego, a może gałązkę oliwną. Podoba mi się, jest patetyczne, właśnie dlatego. Wyobrażam go sobie jako wysokiego mężczyznę o greckim profilu”[9]. Potem, już w sztokholmskim szpitalu, pojawia się „wysoki, barczysty stuprocentowy mężczyzna północy, o jasnej twarzy i jasnych włosach. Profesor”[10]. Po pierwszym spotkaniu dziennikarz stara się pozbierać opinie o człowieku, „w którego ręce trafiło moje życie”: „Słyszałem od miejscowych, że prowadzi w stu procentach praktyczne życie: od siódmej do trzeciej, czasem dłużej, wykonuje trepanacje czaszki w klinice, którą kieruje. Potem wraca do swojej pięknej willi (jest zamożny), do rodziny: ma żonę i trzech synów. Podobno po mistrzowsku gra w golfa i brydża, które są jego jedyną rozrywką. Naturalne jest też autorem wybitnych książek naukowych, ale wówczas jeszcze nie znałem żadnej z nich. Swoje sukcesy zawdzięcza niebywałej precyzji w operowaniu, ale podobnie jak jego mistrz, doktor Cushing z Bostonu, wprowadza także nowe, oryginalne pomysły i metody”[11].
W drugim rozdziale powieści Karinthy’ego, zatytułowanym Film amatorski, pojawia się opis filmu, nakręconego w Bostonie przez amatora, podczas operacji na mózgu pacjenta, cierpiącego na padaczkę Jacksona. Dowiadujemy się, że operację przeprowadził profesor Cushing, widzimy, jak profesor „z gracją zdejmuje skalp”, jak dużym wiertłem nawierca wokół czaszkę, jak zdejmuje jej górną część „jak czapeczkę”, jak potem „uprzejmie staje z boku, żeby kamerzysta mógł swobodne pracować”, jak „uśmiecha się do kamery”[12]. To oczywiście przygrywka, przedsmak tego, co czeka narratora w Sztokholmie. Ale nie tylko.
W roku 1931 w Bernie odbył się pierwszy w okresie międzywojennym światowy kongres neurochirurgiczny. Wśród prominentnych gości był Harvey Cushing (H. C.), który w początkach wieku odbył był w Bernie praktykę. W opisie tego kongresu czytamy: „Bogata rodzina z Węgier odbyła pielgrzymkę z dzieckiem o głowie dziwnego kształtu. Koczowali na progu jego pokoju, żeby nie mógł ich nie zauważyć. Dziecko było synem i dziedzicem fortuny, toteż matka nie spuszczała go z oka. H. C. od razu zorientował się w sytuacji i powiedział: «Nie musicie jechać do Bostonu; wystarczy, jeśli pozwolicie chłopcu pobiec i bawić się z innymi dziećmi». Po czym zaprowadził chłopca do hotelowego holu i kazał mu biegać za piłką. Matka, siostry, kuzyni ciotki stali z wybałuszonymi oczyma, a wówczas grzeczny infant zaskoczył ich wszystkich głośnym «Hurra!». W pięć minut H. C. uzdrowił dziecko i całą rodzinę. Zaskoczony, ale niewątpliwie uradowany, ojciec zapytał o wysokość honorarium; H. C. powiedział, że nie chce honorarium, na co ojciec nalegał. «Wiecie, kto to Jeremiah Smith?». Ich twarze rozpromieniały. Świetnie wiedzieli. «To jeden z moich najbliższych przyjaciół», powiedział H. C. «Podzielam jego uczucia do Węgier»[13].
A Jeremiah Smith Jr., dodajmy, prawnik z Bostonu, był doradcą finansowym amerykańskiej delegacji na rozmowy pokojowe w Wersalu, a następnie komisarzem Ligi Narodów do spraw odbudowy Węgier. Swoje wynagrodzenie z racji tej funkcji przekazał na stypendia dla Węgrów, przyjeżdżających na studia do Stanów Zjednoczonych. O jego emocjonalnym stosunku do Węgier świadczy fakt, że kiedy w roku 1926 opuszczał ten kraj po udanym wykonaniu misji, poprosił o przywilej obejrzenia korony św. Stefana.
Pod wpływem impulsu tej chwili Cushing wydał następnego dnia uroczysty bankiet, na który zaprosił 28 obecnych na kongresie swoich uczniów, by poznali jego mistrzów z okresu berneńskiego. Wśród zaproszonych był prof. Herbert Olivecrona ze Sztokholmu, którego poznał (i docenił) przed dwoma laty.
Karinthy – Rilke – Cushing – Jeremiah Smith Jr. – Olivecrona – Wat. W roku śmierci Wata (1967) amerykański psycholog Stanley Milgram przeprowadził eksperyment pod nazwą „świat jest mały”, w którym wykazał, że wszyscy jesteśmy jakoś powiązani i że dla dotarcia do dowolnej osoby najczęściej wystarczy „sześć stopni oddalenia”. Teoria ta, przyjęta w socjologii, opiera się… na opowiadaniu A láncszemek (Ogniwa łańcucha) z roku 1929, którego autorem jest oczywiście Frigyes Karinthy. C. b. d. o.
JAN ZIELIŃSKI
[1] Frigyes Karinthy, Podróż wokół mojej czaszki. Tłum. Anna Górecka. Warszawa, PIW, 2024, s. 12. Książka dostępna na stronie wydawnictwa. Aby kupić kliknij – tutaj
[2] Tamże, s. 78.
[3] Tamże, s. 102.
[4] Tamże, s. 36.
[5] Tamże, s. 91.
[6] Karinthy, s. 186.
[7] Ola Watowa, Wszystko co najważniejsze… Warszawa 2000, s. 184.
[8] Tamże, s. 184-5.
[9] Karinthy, s. 141.
[10] Tamże, s. 196.
[11] Tamże, s. 201.
[12] Tamże, s. 24.
[13] J. F. Fulton, Arnold Klebs and Harvey Cushing at the 1st International Neurological Congress at Berne in 1931, “Bulletin of the History of Medicine” 1940 nr 3, s. 340.