HOME
Jan Zieliński

Spod powieki (Ł)

Sobota, 9 sierpnia 2025

Wieczorem zakwitł kwiat jednej nocy. Dziewczynki, które jutro odlatują do Addis Abeby, z powagą patrzyły na zjawiskową białą rozgwiazdę o cienkich mackach, wychylającą się z pełnego żółtych gruzełków białawego kielicha. Dziwiły się, że Baba od lat pielęgnuje roślinę, która przedtem była przedmiotem troski ich Bisabueli, artystki opery lwowskiej i wrocławskiej, Czesławy Winnickiej.

 

 

Poniedziałek, 11 sierpnia

Rano w puściutkim – środek wakacji – BUWie pożyczyłem sobie książkę, której czytać wcale nie muszę, nie jest mi do żadnego projektu czy tematu potrzebna. Tomasz Sikorski, Outsider. „Sprawa Wojciech Bąka”. Wybór źródeł (Warszawa-Szczecin, IPN Warszawa-Szczecin, Uniwersytet Szczeciński, 2017). Jest to jakby aneks do wcześniejszej biografii Bąka, pióra tegoż Sikorskiego. Na razie przeczytałem część I, która składa się z empatycznego wstępu biograficznego oraz bibliografii niepublikowanych i publikowanych prac. Z tych ostatnich sięgnąłem w sieci, zachęcony tytułami, po debiut poety, wiersz Biblioman („Tęcza” 1926) oraz po inny wiersz, wydrukowany w „Skamandrze” (1935 z. 57) pt. Nad grobem prostytutek. Bardzo religijny.

*

Jeżdżąc codzienne na rowerku stacjonarnym (dobry zwyczaj z grodziskiego szpitala) przeczytałem książkę Radki Franczak Godzina wieloryba (Warszawa, Cyranka, 2025), którą polecił mi starszy syn, może w rewanżu za powieść o doktorancie Miłoszu na Teneryfie. Przedziwna książka, napisana jakby w poprzek – tematów, punktów widzenia, czasów. Pewnie kiedyś powstaną prace komparatystyczne i polonistyczne, porównujące ją z romantyczną powieścią Melville’a (choć tu różnic tyleż, co podobieństw), a zwłaszcza z anonimowo wydanym tomem Jerzego Limona Wieloryb. Wypisy źródłowe (1998). Dla mnie ta lektura była doznaniem bardzo osobistym, sięgającym głębokich wspomnień i doznań (pamiętam rysunek na zadany temat, Mój świat, na którym w centrum umieściłem siebie, a obok wieloryba, który tego z centrum obrazka lizał z filuterną minką). Przerywam pisanie, zasłaniam uszy dłońmi i słyszę zew wieloryba. Ostrzega i koi.

*

A przed północą idziemy do ogrodu popatrzeć na niebo – wychodzący z pełni księżyc, pełno gwiazd, sporo sputników, co parę minut samolot, z rzadka meteoryt (kulminacja Perseid ma być jutro wieczorem). Stoję na tarasie, przytrzymując się krawędzi markizy, patrzę prosto w górę i pytam, co to za gwiazda. Maria sprawdza w aplikacji: Cor Caroli. Coś takiego, Serce Karola? Nie wiedziałem dotąd, że taka istnieje. Karol też się ucieszył. Nazwa na cześć jednego z królów angielskich. Gwiazda podwójna w sforze Psów Gończych.

Wtorek, 12 sierpnia

Skończyłem Outsidera. Lektura drugiej, dokumentalnej części „sprawy Wojciecha Bąka” jest bolesna, każda niemal strona spada jak cios tasaka, obcinającego po kawałku ciało żywej ofiary. I nawet jeśli poeta tylko raz pisze o torturach fizycznych – „zamknięto mnie w Kościanie Wielkopolskim, dając mi 48 szoków elektrycznych (chciano mi dać 50, lecz serce już nie wytrzymywało” – to jest to o jeden raz za dużo. W największym skrócie: w latach pięćdziesiątych Bąk, negatywnie nastawiony do panującego w Polsce ustroju, napotykał na coraz większe trudności z wydawaniem swoich utworów. Postanowił wyjechać do Włoch, licząc, że tam będzie mógł spokojnie pisać, nie nękany przez cenzurę prewencyjną. Podszedł do sprawy metodycznie, pisząc listy do Bieruta, do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, do Zarządu Głównego ZLP, wreszcie, jako pisarz katolicki, do Komisji Intelektualistów i Działaczy Katolickich przy Polskim Komitecie Obrońców Pokoju. W razie odmowy groził popełnieniem publicznie samobójstwa. W rezultacie zamknięto go do domu wariatów, i to z inicjatywy związku pisarzy, powołanego do obrony interesów kolegów – jego, który jeszcze niedawno był prezesem poznańskiego oddziału ZZLP. Tasak. Prawie wszyscy się od niego odwrócili (chlubnym wyjątkiem jest tu Kazimiera Iłłakowiczówna). Bezpieka odpowiedziała, że będzie mógł wyjechać, jeśli przedstawi promesę wizy włoskiej – on się o to starał, ale odpowiedź ambasadora Włoch, polecającą mu stawienie się osobiście w konsulacie, przetrzymano w biurze ZLP. Tasak. Sam zaś Wojciech Bąk od 18 lipca 1952 roku do 1 kwietnia 1953 był przetrzymywany w szpitalu psychiatrycznym w Dziekance pod Gnieznem. Lekarzem psychiatrą, który go tam skierował, motywując to dość surowo („Ze względu na niebezpieczeństwo zagrażające porządkowi publicznemu ze strony Ob[ywatela] Bąka, który kieruje się chorobliwymi urojeniami, mogącymi podważyć zaufanie do Rządu i Partii wśród społeczeństwa – uważam, że jego ścisła izolacja jest konieczna nieodzowna”) był dr Jan Barańczak – skądinąd ojciec przyszłego poety i pisarki Małgorzaty Musierowicz. Jak napisze później w „Twórczości” (2020 nr 4) Marek Klecel, atak młodego Stanisława Barańczaka na Iłłakowiczównę w roku 1966 mógł być „dziwnym po latach rykoszetem akcji jego ojca psychiatry Jana Barańczaka, który skierował Wojciecha Bąka do szpitala psychiatrycznego, a którego broniła Iłłakowiczówna”.

Szczególne jednak dotkliwe ciosy zadawali koledzy po piórze. Jeszcze przebywał Bąk na wolności, a partyjni literaci już składali podania o przejęcie jego związkowego mieszkania, motywując to tym, że Bąk „ma jakoby wyjechać za granicę” lub „w związku z jego ewentualnym wyjazdem zagranicę”. Tasak. Na zebraniu zarządu poznańskiego oddziału ZLP 20 kwietnia 1953 roku (półtora miesiąca po śmierci Stalina) Henryk Rozpędowski, znany po wyjeździe na emigrację jako dziennikarz RWE, autor wspomnień o Hłasce, grzmiał: „wrogi stosunek kol[egi] Bąka do Polski Ludowej i do budowy socjalizmu, do wszelkich przejawów budowania nowego życia w Polsce datuje się od wyzwolenia Polski przez Armię Radziecką. Jeśli kol[ega] Bąk jest odpowiedzialny za swoje czyny – jest naszym obowiązkiem wykluczenie go ze Związku”. Tasak. Następnego dnia zarząd podjął i przekazał do decyzji Zarządu Głównego ZLP uchwałę o pozbawieniu Wojciecha Baka godności członka organizacji, powołując się na statut, który przewiduje taką sytuację w razie „popełnienia czynów uwłaczających godności pisarza Polski Ludowej”. Tasak. Pod uchwałą widnieją m. in. podpisy prezesa Egona Naganowskiego oraz Henryka Rozpędowskiego.

W jednym z licznych pism Bąka do sądu (wysłanym 6 VI 1955 roku) czytamy: „Ostatnie też lata uważam za najcięższy okres w moim życiu, co dość wiele mówi, jeśli się uwzględni moje przeżycia podczas tragedii powstania warszawskiego i w obozie pracy w Niemczech”. Tasak.

W liście do prezesa PEN Clubu, Jana Parandowskiego, poeta skarży się na postawę ministra zdrowia, Jerzego Sztachelskiego, który interweniował w jego sprawie: „Już w Dziekance mówił mi jej Dyrektor Gallus, że otrzymał od niego bezpośredni telefon, tyczący się mojej osoby. Po tym telefonie nie wolno mi było bez straży pielęgniarza nawet kroku zrobić w obrębie samego zakładu. Przedziwny mecenat ministra!”. Tasak.

Wojciech Bąk w liście do premiera Cyrankiewicza (27 X 1955) z żelazną logiką protestuje przeciwko zawezwaniu go na „rozprawę do Sądu Powiatowego w Gnieźnie na niezrozumiałe i dziwaczne posiedzenie tegoż sądu w zupełne absurdalnej sprawie «Wojciecha Bąka przeciwko Wojciechowi Bąkowi o ubezwłasnowolnienie» […]”, obnażając paradoksy prawniczej biurokracji.

Zamknę te uwagi wątkiem lżejszym. Bąkowi obok niepoczytalności i skłonności samobójczych zarzucano chroniczny alkoholizm i skłonności homoseksualne. Koledzy literaci wymyślili, że po wypuszczeniu poety ze szpitala dla nerwowo chorych dobrze będzie ustanowić mu kuratora w osobie kolegi po piórze, który będzie go odwodził od picia. Wytypowano Stefana Hebanowskiego. Kapitalna jest odpowiedź poety, zanotowana w protokole rozprawy sądowej z 14 I 1953 roku: „[…] Używałem alkoholu przeciętnie raz na dwa do trzech tygodni pijąc zależnie od okazji parę kieliszków a czasem i więcej. Bardzo często piłem ze Stanisławem Hebanowskim, który często przychodził do mnie z buteleczką […]. Wyrażam opinię, że Hebanowski o wiele więcej używa alkoholu niż ja. Uważam za rzecz oryginalną propozycję przydania mi na kuratora człowieka, który o wiele więcej ode mnie używa alkoholu”.

W tej ostatniej kwestii mogę wtrącić trzy grosze. W styczniu 1979 roku, z okazji wystawienia Kniazia Patiomkina Micińskiego, zorganizowano w Rzeszowie małą konferencję naukową. Byłem jedynym uczestnikiem, który przyjechał z żoną, przypadł nam z tej racji większy pokój w hotelu, u nas więc odbyła się popremierowa biesiada do białego rana, w której uczestniczyli m.in. Dunka Micińska, Ket Puzyna, Paweł Konic. Otóż duszą tego towarzystwa był i (mimo lekarskich przeciwskazań) pił najwięcej właśnie Stulek Hebanowski, ów kompan Bąka z lat pięćdziesiątych. Cztery lata później zmarł, na dworcu w Gdyni.

Czwartek, 14 sierpnia

Reuters podaje, że w północnowschodniej Etiopii, w regionie Afar, znaleziono dziesięć zębów – sześć trzonowych, dwa siekacze, jeden przedtrzonowy i jeden kieł – należących do dwóch osobników nieznanego dotąd ogniwa w linii ewolucyjnej człowieka. Ich wiek określa się na 2,65 mln. lat.

Środa, 13 sierpnia

Dead Poets Society (1989). Film wcale się nie zestarzał. Zaskoczeniem są dwie daty: 1942, kiedy Keating założył pierwsze Stowarzyszenie Umarłych Poetów, i 1959, kiedy wznawiają je jego uczniowie. Jakoś nam się wydawało, że akcja dzieje się później. Ale z drugiej strony – w 1942 Kerouac miał dwadzieścia lat, On the Road ukazało się w 1957 (nie upraszczam, że to film o nim, ale przecież o jego generacji i jego lekturowych fascynacjach Emersonem czy Thoreau; wiele też można by wskazać dziwnych zbieżności między filmem a wydaną już po nim, ale napisaną w roku 1945 świetną opowieścią Kerouaca Orpheus Emerged).

Czwartek, 14 sierpnia

Niejako w pokłosiu wystawy Nasi chłopcy otrzymałem od Staszka Rośka wydaną przez niego w odświeżonej szacie książkę Barbary Szczepuły Dziadek w Wehrmachcie. Praca powstawała niejako wokół afery, rozpętanej w roku 2005 z powodu ujawnienia faktu, że dziadek Donalda Tuska służył w Wehrmachcie i zawiera kilkanaście relacji na temat tego oraz wielu podobnych przypadków Polaków z Pomorza przymusowo wcielanych do wojska niemieckiego. Z tej przejmującej lektury chciałbym tu zatrzymać dwa miejsca.

„Od pana profesora Henryka C. dostałam wycinek z gazety Polskich Sił Zbrojnych wydawanej w Szkocji. Data: 24 lipca 1944 roku, tytułu nie ma. Tekst Jeńcy w Normandii napisał Tymon Terlecki”. Po tym wstępie następują dwie strony cytatów z tego mądrego, wyważonego tekstu. Szkoda, że autorce najwyraźniej nic nie mówi nazwisko Tymona Terleckiego – jednego z najwybitniejszych autorów emigracyjnych, eseisty, teatrologa, który w czasie wojny był redaktorem naczelnym tygodnika „Polska Walcząca. Żołnierz Polski na Obczyźnie”. Tam właśnie, na pierwszej stronie numeru 30., ukazał się cytowany artykuł. Z pełnego tekstu wyjmuję tutaj jedno zdanie, pominięte w książce, które chyba dobrze oddaje problem, opisany w Dziadku z Wehrmachtu: „Można powiedzieć, że inwazja nie tylko zwolniła skrawek uciemiężonego kontynentu, ale dała już wolność cząstce narodu polskiego, zdjęła z niej haniebny przymus, obaliła niebywały gwałt na niej dokonany”. Oczywiście, było to pisane przed końcem wojny przez oficera Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Następne lata w kraju, w narzuconym ustroju, ale i później, po jego obaleniu, praktycznie do dziś, pokazały jak wiele jeszcze pozostało w tej kwestii do zrobienia.

Po raz drugi zdarza mi się zwracać uwagę na ważność wojennych tekstów Terleckiego. W roku 1986, pisząc o Terleckim-eseiście, wskazywałem na jego rolę w zaznajomieniu zachodniej opinii publicznej z podziemną anonimową broszurą Likwidacja getta warszawskiego i podawałem nazwisko autora, Antoniego Szymanowskiego (później broszura ukazała się drukiem w tomiku Tryptyk polsko-żydowski z przedmową Władysława Bartoszewskiego). Może pora na zebranie i opracowanie wojennych szkiców Tymona Terleckiego?

Drugie miejsce dotyczy reakcji ciotki premiera, Eleonory Gurkowskiej na film Zakazane piosenki: „Mój Boże, wierzyć się nie chce, że podczas okupacji na ulicach Warszawy można było śpiewać po polsku! W Gdańsku za odezwanie się po polsku ludzie lądowali w obozach! W Wigilię w 1943 roku, po powrocie ojca z obozu koncentracyjnego, śpiewaliśmy Lulajże Jezuniu niemal szeptem. Żeby sąsiedzi nie usłyszeli. Kiedyś mały Rajmund poszedł z ciocią do sklepu i powiedział: «Ciociu, mucha!». Zapadła straszna cisza i ciocia, nie czekając, co będzie dalej, uciekła z nim ze sklepu”. Głośne piosenki na ulicy, niemal szeptana kolęda, dwa krótkie słowa i straszna cisza: krótka etiuda o tłumieniu.

Sobota, 16 sierpnia

Lubię książki, poświęcone jakiemuś jednemu obiektowi. Historie klucza, guzika, ołówka. Najczęściej są one dziełem życia i pasji danego autora. Jedną z moich ulubionych napisał Gustav Eisen o rodzynkach (The Raisin Industry. A Practical Treatise of Raisin Grapes, Ther History, Culture and Curing, San Francisco 1890). A że rodzynki są słodkie, chętnie sięgnąłem po trzystustronicowy tom o cukrze, który jest zapisem biesiad, prowadzonych przez trzech profesorów – dwóch medyków i filologa.

Najbardziej, rzecz prosta, interesowały mnie wątki literackie i artystyczne. Jerzy Bralczyk mówi: „Antoni Słonimski wspominał, że były dwie firmy produkujące czekoladę, które konkurowały ze sobą. Jedna się nazywała Plutos, a druga nie pamiętam jak. Słonimski w jakimś felietonie wspominał o tych czekoladkach, nazywając je «Wyplutos». Następnego dnia dostał od konkurencji wielki kosz słodyczy” [1]. Rzeczywiście, Słonimski w roku 1927 pozwolił sobie napisać, wyśmiewając żałosny dramatyzm reklam Towarzystwa Obrony Przeciwgazowej: „Gdyby mi pisano: «Zostaniesz uduszony, jeśli nie kupisz Elektro-Luxa» albo «Udławisz się, jedząc czekoladki Wyplutos – kupuj tylko Wedla», mógłbym się jeszcze namyślać, ale w tym wypadku nie dają mi najmniejszego wyboru” (tak, głównym konkurentem firmy Plutos był Wedel). Ale mniejsza o szczegóły bibliograficzne, ciekawszy jest kontekst literacki. Kpiąc z firmy Plutos Słonimski reagował na dużą kampanię reklamową, jaką zorganizowała dla tej fabryki agencja reklamowa ReklamaMechano, założona w roku 1924 przez dwóch awangardowych artystów, poetę Aleksandra Wata i plastyka Henryka Berlewiego. Cytaty z tej oryginalnej kampanii trafiły nawet do powojennej poezji Wata (wiersz Przed Breughelem starszym).

Do podanych w tomie Cukier na języku przykładów obecności motywu cukru w malarstwie warto dodać dość na przełomie wieków liczne obrazy, przedstawiające osoby, pijące absynt – a w rytuale konsumpcji tego trunku istotną rolę odgrywa, jak wiadomo, kostka cukru.

Dla mnie osobiście najciekawszy był wszakże w tej książce wątek, który nie ma nic wspólnego ani z cukrem ani z medycyną, a pełni w niej rolę dygresji. Mowa o pałacu Blenheim i jego pierwszym właścicielu, Johnie Churchillu księciu Marlborough: „Ów książę bowiem udał się do Rosji, a wracając, zatrzymał się w Warszawie, gdzie był bardzo dobrze przyjęty. Spotkał tu zdolnego ślusarza i zabrał go do siebie, a ten ślusarz wykonał mu zamek do drzwi o nieregularnym kształcie – kształcie Polski tamtych czasów”. W sieci można znaleźć zdjęcia tego oryginalnego zamka, a nawet filmik, wyjaśniający, jak się go otwiera i zamyka.

Poniedziałek, 18 sierpnia

Tina, kotka z racji wieku stateczna, zaczęła się ostatnio zachowywać inaczej, jak młódka. Dwa dni temu widziałem, jak goniła jakieś stworzonko przez ogród i w końcu dopadła je pod olchą. Dzisiaj upolowała coś – krecika albo nornicę – na trawniku, pod skarpą wrzosową, a potem jakby tarzała się tryumfalnie w miejscu zwycięstwa. Być może na jej konto trzeba też złożyć drozda, który leżał dziś rano na skraju markizy nad tarasem. Mam na ten temat swoją małą teorię: Tina przeczuwa wojnę i, przewidując trudności w regularnym zaopatrzeniu w koci pokarm, wprawia się w alternatywnych sposobach zdobywania pożywienia. Obym okazał się złym prorokiem.

Środa, 20 sierpnia

W czasie, kiedy dr Andrzej Gierszewski, rzecznik prasowy Muzeum Gdańska, czytał poprzedni odcinek Spod powieki z relacją z wystawy Nasi chłopcy, Maria zawołała, że w „Guardianie” jest o tej wystawie artykuł. Rzeczywiście: długi i wyważony. Autorem gdański dziennikarz i socjolog Jakub Knera. Czytałem z przyjemnością, a ilustracje mogłyby być śmiało ilustracjami do mojego zapisu [2]. W dodatku autorowi udała się rzadka sztuka: zamieścić w tekście jedno zdanie, które zapada w pamięć, podsumowując całą sprawę: „Historycy szacują, że od czterystu do czterystu pięćdziesięciu tysięcy obywateli Drugiej Rzeczypospolitej służyło w Wehrmachcie, to więcej niż ilość tych, którzy służyli w Armii Krajowej, najważniejszej formacji ruchu oporu w okupowanej przez Niemców Polsce – bolesny fakt, z którym, powiada Muzeum Gdańska, trzeba się pogodzić, aby umożliwić prawdziwe rozliczenie się z przeszłością…”. Rzeczywiście, liczebność Armii Krajowej latem 1944 roku szacuje się na 390 tysięcy.

Piątek, 22 sierpnia

Ciąg skojarzeń: odnowiona szata Dziadka w Wehrmachcie; nowy od paru numerów styl okładek „Newsweeka”; w tymże tygodniku (nr 34) artykuł Historia z okładki: Jak zginął Jimmy Hoffa, o zabójstwie amerykańskiego związkowca powiązanego z mafią (okładka amerykańskiego „Newsweeka” z 18 sierpnia 1975), zakończony informacją, że na podstawie relacji rzekomego zabójcy „Martin Scorsese nakręcił dla Netflixa film Irlandczyk z Robertem De Niro w tytułowej roli” – no i przez dwa wieczory oglądamy bardzo długi film, noszący też alternatywny tytuł I Heard You Paint Houses (slangowe określenie mokrej roboty, po której trzeba odmalować dom), z roku 2019. Maria zwraca uwagę na związek między udziałem głównego bohatera w II wojnie, z jej okropieństwami, a późniejszą łatwością zabijania. Mnie fascynuje specyficzny język gangsterów, pełen understatements i poetyckich niemal metafor, jak to malowanie domów. Ciekawa postać jednego z bossów, Russella Bufalino (gra go Joe Pesci) – z wyglądu dobrotliwego starszawego buchaltera z nieśmiałym uśmieszkiem, w istocie bezwzględnego tyrana, który na koniec godzi się z Bogiem i umiera śmiercią naturalną.

Niedziela, 24 sierpnia

To prawda, nie umiem pływać i unikam bliższego kontaktu z głęboką wodą. Ale uwielbiam nurkować. Kładę się na płaskim, prawa ręka pod głową, zamykam oczy i po chwili zaczynam się zanurzać. Schodzę w głąb powolnym, kołyszącym się opadaniem. Pełne zanurzenie nie trwa długo, zwykle około pięciu minut, po czym gwałtownie wracam na powierzchnię i z przyjemnym skurczem w gardle ląduję, pokrzepiony, na powierzchni, z poczuciem lekkości i radości powrotu do życia.

*

Natknąłem się na ten tytuł w lutym, czytając w Addis Abebie powieść Czerwona ziemia. Teraz kupiłem. Stanisław Dąbrowa-Laskowski, Konsul. Cienka książeczka, napisana przez sędziwego autora (rocznik 1930), jest jakby jego wizytówką; obszerniejsza wersja wspomnień ukazała się dwadzieścia lat wcześniej. Tu jeden wyimek: „Para szarych gołębi traktuje naszą loggię jako jadalnię, salon i toaletę zarazem. W lecie ograniczamy ich menu, ale potrafią tak wymownie patrzeć na nas czarnym ślepkami, że załamujemy się i dosypujemy do karmnika kolejną porcję nasion słonecznikowych. Niestety, ptaków jest coraz mniej. […] Gdy piszę te słowa w marcu 2021 r. w naszym domu nie widać i nie słychać gołębi. Wróble ucichły. Do karmnika przylatują jedyne sikorki i jeden czarny jak smoła samiec kos z żółtym dziobem. […] człowiek niszczy – już zniszczył! – przyrodę w przyspieszonym tempie. To namacalny dowód jego krótkowzroczności oraz głupoty”.

Poniedziałek, 25 sierpnia

Kremowa różyczka na moim biurku pachnie limonką, a różowy oleander na tarasie wanilią.

*

Zachęcony artykułem w „NZZ”, znalazłem na stronie ARD film Klausa Sterna Watching You. Die Welt von Palantir und Alex Karp (2024). Widzę też, że ten film dokumentalny został w Niemczech dopuszczony do oglądania przez widzów od lat sześciu, w każdy dzień tygodnia, „łącznie z prawnie chronionymi cichym dniami świątecznymi”. Bardzo słusznie – powinno tak być także w Polsce, gdzie Palantir od kilku lat działa w różnych wrażliwych sektorach (zaczęło się od portalu, umożliwiającego znalezienie pracy Ukraińcom, posiadającym polski PESEL). Stern w młodości współpracował bodaj z Karpiem przy kręceniu dokumentu o człowieku, który nie chce być filmowany. Tym razem sytuacja się powtarza na innym szczeblu: bohater filmu nie zgadza się na jego powstanie, ale pozwala, by kamera go śledziła i nawet żartuje sobie na temat tej sytuacji. Nie zdradzam szczegółów, zachęcam do obejrzenia.

Wtorek, 26 sierpnia

Na tę okazję szykowałem się od dawna: zaplanowaliśmy, że we wrześniu pojedziemy do Pragi na doroczną konferencję Rilke-Gesellschaft (którego członkiem jestem od roku 1978), urządzaną w mieście jego urodzenia z okazji okrągłej, sto pięćdziesiątej rocznicy. Wczoraj kupiliśmy bilety lotnicze i hotel, dziś wieczorem idę na stronę Towarzystwa i widzę, że konferencja ma już komplet uczestników i nie można nawet zapisać się na listę rezerwową… Nic na razie nie mówiąc Marii napisałem do zaprzyjaźnionego profesora, Ericha Unglauba, poprzedniego prezesa Rilke-Gesellschaft z prośbą o ratunek. Nie minął kwadrans, jak przyszła odpowiedź: „Może jednak się uda. Myśmy wczoraj z żoną zrezygnowali. […] Spytaj Alfreda Hagemanna, czy moglibyście wejść na nasze miejsca”.

Czekając na odpowiedź sekretarza i skarbnika Towarzystwa, zaproponowałem Marii, żeby coś obejrzeć. Padło na dziwny holenderski dreszczowiec Faithfully Yours (2022), film o zdradzie i lojalności, o pozorach i skrytej obserwacji, o przekraczaniu granic. Oglądając, sprawdzałem kilka razy pocztę. W połowie filmu nadeszła wiadomość, że sprawa jest do załatwienia. Mogłem teraz opowiedzieć całą przygodę, uprzedzając, że będzie happy end. Maria, wysłuchawszy, zażartowała, w duchu holenderskiego filmu: „Gdybyś tego nie załatwił, chyba bym Cię zamordowała”. Groźba karalna? Żywot (roztargnionego) filologa bywa niekiedy bardziej emocjonujący niż dreszczowiec.

A tymczasem w „Księdze Przyjaciół”, Katarzyna Kuczyńska-Koschany, analizując inny (III) sonet Rilkego z tej samej drugiej części, wspomina, jak na zamówienie: „Jako bardzo młoda dziewczyna, czyli taka, która potrafi zasnąć wszędzie, nocowałam kiedyś w Pradze, rodzinnym mieście Rilkego, w sali lustrzanej szkoły baletowej. Tak się wtedy jeździło i nocowało byle gdzie. W tej sali lustrzanej – nie mogłam jednak zasnąć. Była tam tajemnica w czystej postaci. Lustra odbijały się w lustrach. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, kim jest Rilke, Prażanin, i że napisał o tym sonet”.

Piątek, 29 sierpnia

Mały wypad do Szwajcarii, na posiedzenie jury Nagrody Kościelskich.

W Bernie na ulicy spotykam, niezależnie od siebie, dwie dawne sąsiadki z osiedla Wittigkofen. Cóż, małe miasteczko, ta helwecka stolica. Na cmentarzu na grobie Alicji świeżo postawiona żółta lampka. Miło, że ktoś pamięta. Sam stawiam świecę na grobie nieznanego mi człowieka, Aleca Salviego (1957-1998), bo zaintrygowała mnie stojąca na grobie nowoczesna rzeźba, jakby wariacja na temat Myśliciela Rodina. Kim był Alec Salvi? Myślicielem? Artystą? Artystą życia?

 

 

Potem Kunstmuseum, wystawa „Panorama Schweiz”. Reprezentatywny przegląd sztuki szwajcarskiej od osiemnastego do dwudziestego wieku. Krajobrazy, wnętrza, portrety. Przy każdym obrazie obok zwykłych informacji tabliczka z proweniencją – to rezultat przyjęcia przez Kunstmuseum w darze kolekcji Gurlitta i intensywnych badań nad proweniencją zawartych w niej prac. Na ogół dane są banalne – obraz był własnością artystki czy artysty, kupiony przez tego a tego, odziedziczony przez rodzinę, ofiarowany lub sprzedany do berneńskiego muzeum. Ale czasem taka informacja otwiera jakieś okienko dla wyobraźni. Na przykład obraz Böcklina Wiosenny dzień (1883) przeszedł przez galerię Gurlitta, potem wisiał w prywatnym domu w Magdeburgu, potem – 40 lat – w berlińskiej Nationalgalerie, aż w roku 1937 został przejęty przez ministerstwo Rzeszy do spraw oświecenia publicznego i propagandy i przekazany jako depozyt do ambasady III Rzeszy w Londynie, gdzie wisiał do końca wojny. Scena nastrojowa i symboliczna: kobieta i mężczyzna wspólnie stroją gitarę, siedząc na trawie pod brzozą, w tle widać ciemny las i zarys niewielkiej willi toskańskiej, przed którą kobieta w ciemnej sukni podaje dzieciom na tacy owoce. Frühlingstag wisiał nad gzymsem kominka, w salonie ambasady. Kiedy Auden, Isherwood czy Stephen Spender jeździli do Berlina na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, obrazu jeszcze w Londynie nie było. A potem? Czy patrzyła na ten obraz, zarazem sielankowy i mroczny, jakaś Angielka, która przyszła do ambasady w Londynie po wizę do Niemiec, gdzie chciała się spotkać z ukochanym? Prędzej jakiś sympatyk Trzeciej Rzeszy, przyjmowany w salonie przez samego ambasadora, Herberta von Dirksena. Wnętrza odnowionej placówki, w tym widok salonu z obrazem Böcklina nad kominkiem, można obejrzeć w Internet Archive (reportaż w „The Illustrated London News” z 14 maja 1938 roku).

*

Nie wiem, nie starałem się dowiedzieć, kim jest Kinga Skwira. Przyszła na świat w roku 1996, a więc ma jakieś 29 lat. Wydała przedtem jeden tomik wierszy, ten, zatytułowany Od wiosny trzęsą mi się ręce, jest drugi. Tak, nie interesuje mnie w tej chwili autorka, interesują mnie wiersze, bo szukam poezji. A w tych wierszach jest poezja.

Weźmy na przykład Porę karmienia. „w kuchni znowu trzeba coś pozmywać. jestem ciebie pełna / i jestem ciebie pusta. ktoś nam powyrywał serca / i robi z nich płatki na mleku”.

Zaczyna się i kończy prozaicznie: kuchnią, zmywaniem, papką na śniadanie. Ale środek jest czystą poezją z barokową antynomią: „jestem ciebie pełna / i jestem ciebie pusta”. Frazę tę można oczywiście czytać erotycznie – cały tomik iskrzy erotyką, jeszcze do tego wrócę. Bohaterki i bohaterowie tych wierszy wciąż się wzajemnie konsumują, smakują, dotykają, wręcz pożerają. Ich łapczywość ma w sobie coś animalnego – pasuje tu jedno ze znaczeń tytułowego zwrotu „pora karmienia”. Ale ową antynomię można także rozumieć inaczej: spirytualnie, może nawet teologicznie. Słowa „jestem ciebie pełna” zaczynają się wówczas rymować modlitwą: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna”. W tej optyce wiersz kieruje nas ku takim obrazom sakralnym, jak Matka Boska karmiąca dzieciątko. A jako że w czasie sakralnym początek jest zapowiedzią końca, Madonna karmiąca staje się prefiguracją Piety. To słowo, „pieta”, pobrzmiewa w wygłosie frazy „jestem ciebie pusta”. Słowa „ktoś nam powyrywał serca” odnosić się mogą do Matki Boskiej Boleściwej i do serca Jezusowego. Oba serca są tu przemienione w płatki na mleku – co w przypadku wyobrażeń Maryi może być odniesione do cudu laktacji, zaś w przypadku Jezusa do przemiany ciała i krwi w chleb hostii oraz do motywu młyna eucharystycznego.

Nie zamierzam czynić z Kingi Skwiry poetki religijnej – chciałem tylko na jednym przykładzie pokazać, ile treści może się kryć w dwóch słowach tytułu trzech wersach wiersza.

Przejdźmy wszakże do estetyki. Język polski bardziej niż wiele innych – na przykład angielski – pozwala na odgadnięcie płci osoby mówiącej i płci osoby, do której ta się zwraca. Zadałem sobie trud zbadania „gramatyki miłości” w tomiku Od wiosny trzęsą mi się ręce.

Osoba mówiąca używa, mówiąc o sobie, żeńskich form gramatycznych: „wzięłam łyk po tobie”, „zmokłam tak, że o wszystkim zapomniałam / (miałam kupić ci cień do powiek”, „dziękuję, że mogłam tyle umierać”, „chciałabym przez całe życie patrzeć w to samo lustro”, „jestem ciebie pełna / i jestem ciebie pusta”, „jak jestem niecierpliwa, to wszystko mnie tu boli”, „chciałabym tylko biec i patrzeć”, „jest zbyt gorąco, żebym była smutna”, „zabrałam ci jedną skarpetkę”, „wczoraj chciałam umrzeć, ale dzisiaj jakoś idzie” (to ostatnie to tytuł wiersza). Konkluzja może zabrzmi banalnie, ale warto podkreślić: mówi tu silny głos kobiecy.

Jeśli chodzi o osobę, do której się mówi, rzecz przestaje być tak jednoznaczna. Mamy więc z jednej strony formy męskie: „wchodzisz we mnie cicho, jakbyśmy już umarli”, „kiedyś byliśmy bakłażanami, / siedzieliśmy w świetlicy i marzły nam palce u stóp”, „zmieniamy prześcieradło i nie wiemy, / która strona łóżka jest dłuższa, kochany”. Z drugiej strony równie często pojawiają się formy kobiece: „kiedy mówisz, że chciałabyś zarysować wszystkie zaparkowane na chodnikach samochody” (to znów tytuł wiersza), „mówię do ciebie cicho, jakbyśmy już umarły”. Najprawdopodobniej do kobiety odnosi się cytowana już fraza „miałam kupić ci cień do powiek”, jako że kobiety zdecydowanie częściej niż mężczyźni używają tego kosmetyku.

Co z tej gramatyki miłości wynika? Powiedzieć, że świadczy ona o biseksualności byłoby uproszczeniem, a może i fałszem. Sądzę raczej, że mamy tu do czynienia z pewnym zabiegiem retorycznym, który prowadzi do stworzenia – poprzez formy gramatyczne – szerszej płaszczyzny dialogu, otwartego na różnych adresatów, o swoistą uniwersalizację przekazu.

Sobota, 30 sierpnia

Nagrodę dostała Małgorzata Lebda za tomik Dunaj. Chyłe pola (Wrocław, Warstwy, 2025). I tutaj mamy do czynienia z motywem pasji czy drogi krzyżowej, odmierzanej kolejnymi upadkami. Tyle, że jej bohaterem jest pies imieniem Dunaj. Pasja psa?

Niedziela, 31 sierpnia

W Fondation de l’Hermitage w Lozannie duża polska wystawa – 100 obrazów ze zbiorów warszawskiego Muzeum Narodowego, ułożonych w opowieść o Polsce wyśnionej, wymarzonej („La Pologne rêvée”, do 9 listopada). Prawie nie ma martyrologii, jest natomiast dużo natury i jeszcze więcej dziwności. Motywy oniryczne przeplatają się osobliwymi pejzażami, kresowa egzotyka ze słowiańską mitologią, czarownice sąsiadują z faunami, nokturny z mgłami. Owszem, jest Matejko, ale z obrazami kameralnymi, lub takimi, które podejmują marginalne tematy, takie jak prześmiewcza Rzeczpospolita Babińska (tu warto zwrócić uwagę na kasandryczną postać z prawej strony obrazu, gest uniesionej nad głową ręki koresponduje z sylwetką wiszącego w tej samej sali Wernyhory tegoż malarza). Jest sporo Malczewskiego, kilka obrazów tak w zachodniej Europie cenionego Wojtkiewicza, jest miłośnik scen mrocznych Marian Wawrzeniecki. Pokazano świetną Julię Stabrowską i kilka obrazów jej męża, Kazimierza Stabrowskiego, autora kompozycji symboliczno-fantastycznych. Na plakat wystawy wybrano obraz Fałata, przedstawiający wielkiego ptaka szybującego nad rzeką, która wije się wśród lodowych pól – to obraz, który intryguje i wbija się w pamięć. Chodząc po wystawie widziałem wiele osób, zatrzymujących się na dłużej przed innym obrazem. To właśnie Stabrowski, portret jego młodszego kolegi, Bronisława Bryknera, w fantazyjnym stroju z olbrzymimi kolorowym skrzydłami, w jakim ten pojawił się na balu Młodej Sztuki w Warszawie. Ten obraz, wizerunek młodego zbuntowanego anioła, jest chyba najlepszą wizytówką lozańskiej wystawy. Nie płaci żadnych trybutów, występuje śmiało, z podniesioną przyłbicą, patrzy przenikliwie i zaprasza do krainy wyobraźni i fantazji.

 

 

Lozańska wystawa spotkała się z dobrym przyjęciem w prasie szwajcarskiej i francuskiej. „To niewątpliwie jedna z najoryginalniejszych wystaw drugiej połowy roku” (genewski „Courier”). Specjalny wysłannik paryskiego „Le Figaro” Eric Biétry-Rivierre sugerował, że wystawa powinna się nazywać „Spleen i szaleństwo polskiego malarstwa między rokiem 1840 a 1914”. W genewskim „Le Temps” Eléonore Sulser pisała, że zaprezentowana kolekcja „nie ma w sobie nic z monolitu, jest różnorodna, złożona, niekiedy ironiczna i często zaskakująca”. Entuzjastyczny, bogato ilustrowany artykuł ukazał się we wrześniowym numerze paryskiego miesięcznika „Connaissance des arts”.

Poniedziałek, 1 września

W „Akcencie” kilka nowych wierszy Anny Frajlich. Ostatni, Moje „ja”, przypomina mi znakomite późne liryki Staffa, może też niektóre wiersze-perełki Leśmiana:

 

Powoli codziennie

odchodzi ode mnie

moje «ja»

bez bólu bez szału

odchodzi pomału

w świetle dnia

 

Nasuwa się pytanie o podmiot: kto to mówi? Kto swoje „ja” tak spokojnie żegna? Co miałoby „ja” do powiedzenia, gdyby się, jak Orfeusz, odwróciło i pojrzało na żegnającą go wzrokiem Eurydykę?

*

W starej gazecie („Polska Zachodnia” z 29 czerwca 1938 roku) zdjęcie z podpisem: „W latarni morskiej w Rozewiu odbyła się uroczystość otwarcia «pokoju Stefana Żeromskiego». W pokoju tym […] wielki pisarz stworzył arcydzieło marynistyczne Wiatr od morza”.

 

 

Sprawdzam: obecnie latarnia nosi imię Stefana Żeromskiego i można ją zwiedzać. Informację o tym, że Wiatr od morza tu właśnie powstał, Wikipedia nazywa legendą, wymyśloną przez długoletniego latarnika Rozewia Leona Wzorka (zamordowanego w 1939 przez hitlerowców): „[…] Żeromski faktycznie tylko zwiedził latarnię, a powieść napisał w Warszawie. Dla uplastycznienia tej legendy L. Wzorek zaaranżował nawet w latarni «pokój Żeromskiego», w którym miał mieszkać i pisać powieść”. A zatem zdjęcie dokumentuje próbę uwiarygodnienia legendy?

Wtorek, 2 września

W dzisiejszym „Literary Review” irlandzki powieściopisarz John Banville omawia książkę historyka Christophera Clarka o głośnym w pierwszej połowie XIX wieku skandalu obyczajowym w Królewcu (A Scandal in Königsberg, Allen Lane, London 2025). Wszystko zaczęło się od samozwańczego reformatora religijnego Schönherra, który głosił, że światło jest ożywczą zasadą męską, a woda jej kobiecym odpowiednikiem, obie zaś siły dążą do wiecznej unii. Jeden z jego uczniów, charyzmatyczny pastor Ebel o czarnych oczach i długich włosach, skupił wokół siebie grono młodych kobiet z dobrych domów, głosząc, że wśród jego uczniów obcowanie mężczyzny z kobietą nie jest grzechem, a prowadzi do lepszego zrozumienia odwiecznych prawd. Skończyło się skandalem; Banville podkreśla, że Ebelowi najbardziej zaszkodził przed sądem jego androginizm: „łagodność i delikatne rysy, długie włosy, wysmukłe palce i spokojny sposób mówienia”.

Ten królewiecki epizod przypomniał mi jedną z mniej znanych książek Immanuela Kanta, jego pamflet na Swedenborga: Marzenia jasnowidzącego. I towiańszczyznę.

Sobota, 6 września

Awaria komputera sprawiła, że w ostatnich dniach musiałem zawiesić pracę nad grantem, a za to częściej graliśmy w Rummikuba, więcej czytaliśmy i obejrzeliśmy kilka filmów, z których mnie się podobały: Amsterdam (2022) Davida O. Russella – bajka o prawicowej konspiracji w Ameryce lat trzydziestych, przypominająca Wielkiego Gatsby’ego; Operation Finale (2018) Chrisa Weitza, o porwaniu Adolfa Eichmanna w Argentynie przez agentów Mossadu i przetransportowaniu go do Izraela; High Plain Drifter (1973) Clinta Eastwooda, symetryczny westernowy thriller, obramowany dwiema poetyckimi scenami konnej jazdy głównego bohatera przez rozedrganą od słońca równinę; An Honest Life (2025) o szwedzkim studencie, który szukając dreszczu i inspiracji przyłącza się do grupy wojujących anarchistów.

Wtorek, 9 września

W Warszawie na wernisażu jubileuszowej (pięćdziesiąt lat pracy twórczej) wystawy Krystyny Piotrowskiej [3]. Artystka (którą znam dłużej niż te pół wieku pracy, z odwiedzin u kuzynek w Gliwicach, których była sąsiadką) otrzymała dziś medal Gloria Artis. Wystawa znakomicie rozlokowana w skomplikowanym labiryncie pomieszczeń Galerii Opera, z lustrami w połowie drogi, zapraszającymi do powrotu w głąb siebie i do zmiany kierunku zwiedzania. Zdumiewająca konsekwencja w eksploracji własnego oblicza i twarzy innych osób, w ich delikatnym deformowaniu i powielaniu. Patrząc sobie prosto w oczy, artystka patrzy prosto w oczy widzowi (ten kontakt jest na wystawie wzmożony dzięki krótkim autorskim komentarzom do większości prac, wyjaśniającym genezę, intencję albo chwyt techniczny w kilku prostych słowach, jak w osobistej rozmowie). Gdybym miał wskazać jedno dzieło, ujmujące istotę tego projektu artystycznego, wybrałbym akwafortę Ćwiczenia z oświetlenia (1998), pokazującą, jak kompletnie zmienia się ludzka twarz, podświetlona latarką od góry, z lewej, z prawej i od dołu, jak wskutek tego prostego tricku z jednej twarzy robią się cztery różne osoby. Osobliwie piękna wystawa.

*

W nocy nie możemy spać. Winna temu pełnia księżyca czy przeczucia? Nad ranem z CNN breaking news o wtargnięciu dronów w polską przestrzeń powietrzną, o zamknięciu lotniska Chopina i poderwaniu samolotów wojskowych, a także o decyzji premiera o zamknięciu granicy z Białorusią. Już się zaczyna?

JAN ZIELIŃSKI

[1] Jerzy Bralczyk, Leszek Czupryniak, Artur Mamcarz, Cukier na języku. Rozmowy o cukrzycy. PZWL, Warszawa 2025 s. 63.

[2] https://www.theguardian.com/world/2025/aug/20/our-boys-were-forced-into-the-enemy-army-to-save-loved-ones-the-second-world-war-exhibition-dividing-poland

[3] Krystyna Piotrowska, Prosto w oczy. Galeria Opera, do 30 listopada. Katalog z tekstami Andy Rottenberg, kuratora wystawy Marcina Fedisza i rozmową Fedisza z Krystyną Piotrowską.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek