Znajomość Stanisławskiego w Polsce ugruntowała się na poziomie sprzed około siedemdziesięciu lat. I choć to uogólnienie – jak każde podobne – w pojedynczych przypadkach bywa głęboko niesprawiedliwe, jednak powszechny stan świadomości, zespół przyjętych, utrwalonych mniemań, z pewnością tak właśnie się ma.
Dlaczego akurat siedemdziesięciu? Po pierwsze – właśnie wtedy, w latach pięćdziesiątych XX wieku kulminował intensywny zbiorowy wysiłek przyswojenia polskiej kulturze teatralnej dorobku Stanisławskiego. Zbiegło się w tym wysiłku kilka nurtów i nałożyło kilka fal, czasem przynosząc komiczne efekty, dając zaś całość godną podziwu. […] Paradoksalnie – dyrektywy nowej opresyjnej władzy zestroiły się z dążeniami dwóch pokoleń niezależnych awangardystów. Wysocka i Osterwa właśnie w tych latach pomarli a ich następcy byli zwyczajnie ciekawi mitycznej praktyki i spragnieni źródłowej wiedzy o niej. Na każdym kroku też ukazywały się rozbieżności między rozumieniem poszczególnych punktów owego dziedzictwa przez profanów, wyznawców, entuzjastów, sceptyków, przez nowych socrealistów i przez dawnych redutowców […]. Powszechnie zatem podnoszono głos, żeby dać wszelkim sporom i poszukiwaniom najlepszą z dostępnych podstawę: sporządzić wiarygodną polską edycję pism Stanisławskiego. […] I to wywołało dyskusję. Toczyła się ona na łamach dwutygodnika „Teatr” intensywnie, jej głosy przeważnie drukowano wraz z kolejnymi odcinkami tekstów Stanisławskiego. Uczestnicy dyskusji stworzyli, powołaną przez Państwowy Instytut Wydawniczy, „komisję do ustalenia terminologii fachowej” we właśnie przygotowywanym przez tę najbardziej prestiżową oficynę, wspieranym przez władze i pożądanym przez środowisko wydaniu książkowym Pism Stanisławskiego. Skład komisji do dziś budzi respekt, znaleźli się w niej: Erwin Axer, Bohdan Korzeniewski, Jan Kreczmar, Irena i Leon Schillerowie. I tejże komisji zawdzięczamy przyjęte odtąd na dziesiątki lat polskie odpowiedniki priedłagajemych obstojatielstw, swierchzadaczy, prisposoblenij czy skwoznogo diejstwija.
Redaktorem Pism został Edward Csató, który jako arbiter wybrał z propozycji komisarzy terminy ostatecznie użyte. Alternatywy lojalnie odnotował w nocie edytorskiej, kończąc ją słowami: „ostatecznej selekcji i wyboru polskich odpowiedników terminologii Stanisławskiego musi dokonać samo życie”. Na większą jednak uwagę zasługuje sam początek noty: „Wydanie niniejsze Pism Konstantego Stanisławskiego obejmuje wszystkie jego ważniejsze prace” – tak kategorycznie. Zapewne Csató wierzył w to, AD 1954.
I bezsprzecznie, jak na ten czas, edycja PIW-owska była imponującym osiągnięciem. Objęła cztery, przygotowane z wielką redakcyjną starannością tomy. Pierwsze dwa zawarły dzieła wykończone autorsko przez samego Stanisławskiego, czyli Moje życie w sztuce i pierwszą część Pracy aktora nad sobą. W tomie trzecim znalazła się edytorska rekonstrukcja zamierzonej drugiej części Pracy aktora nad sobą: przedrukowano rosyjską notę, w której edytorzy (Aleksiejewa, Drochina i Kristi) tłumaczą zasady kompozycji książki. Wreszcie tom czwarty – Artykuły, fragmenty, rozmowy – skrót rosyjskiego wydania o podobnym tytule; silva rerum. Wśród rozlicznych drobnych „fragmentów” różnej proweniencji zwracają tu uwagę dwa ważne i wiarygodne teksty: stenogramy rozmów Stanisławskiego z aktorami jego zespołu w kwietniu 1936 roku (Z rozmów z mistrzami Moskiewskiego Teatru Artystycznego) i autorski artykuł, napisany do Encyclopaedia Britannica (Sztuka aktora i reżysera). Część książki zajmuje, firmowane przez Kristiego, brawurowe przedsięwzięcie edytorskie: próba rekonstrukcji kolejnego nienapisanego tomu operis vitae Stanisławskiego: Pracy aktora nad rolą. Honorowe zaś, otwierające tom miejsce zajęła zawartość brulionu, założonego w okolicach roku 1908 i zatytułowanego Etyka […].
Drugim powodem, dla którego właśnie Stanisławski w wersji z połowy lat pięćdziesiątych XX wieku zadomowił się w polskim teatrze, jest fakt, iż artyści, którzy kształtowali ówczesny teatr i którzy mieli na nim odciskać swoje piętno w całym następnym półwieczu – akurat wtedy regularnie podróżowali do Moskwy. Starsi na wymiany, młodsi na studia – i poznawali żywą tradycję MChAT-owską tak, jak ją wtedy kultywowano. Niech znowu zilustrują to dwa nazwiska twórców górujących potem, odpowiednio, na nieboskłonach teatru repertuarowego i laboratoryjnych poszukiwań: Jerzego Jarockiego (studenta Nikołaja Gorczakowa) i oczywiście studenta Jurija Zawadskiego – Jerzego Grotowskiego […].
Jakby to dopełnić, gdyby chcieć? […]
Maria Shevtsova, urodzona w Paryżu z rosyjskich emigrantów, swoje życie zawodowe związała z USA, Australią i w większości – z Wielką Brytanią; dzisiaj to emerytowana profesorka londyńskiego Goldsmith College, członkini zwyczajna Academia Europaea i redaktorka wydawanego przez Cambridge University Press kwartalnika „New Theatre Quarterly”. Przez całe życie zajmowała się teatrem dzisiejszym (wśród wielu innych książek monografie Lwa Dodina i Roberta Wilsona), rzecz o Stanisławskim stanowi w jej dorobku pewien ewenement. Maria Shevtsova jest jednak osobą szczególnie do tego autorstwa predysponowaną; nie tylko ze względu na znakomite wykształcenie, ale i na to, że sama jest osobą dwu kultur, na styku których zabłysła kiedyś gwiazda Stanisławskiego: rozumie i Rosję, i Zachód. Naturalnie widzi więc to, czego obydwie te strony nie rozumieją w sobie nawzajem. Widzi nieporozumienia i zniekształcenia, po obu stronach umie wskazać zarówno krzywe, jak i mętne lustra; zna szczególne dla obydwu stron uprzedzenia, pychy i przemilczenia. Z tej perspektywy snuje swoją opowieść – bo właśnie chce opowiedzieć o Stanisławskim na nowo. Na nowo – czyli odrzucić zwały wiedzy pozornej, pochopnych sądów, wynikających z uprzedzeń czy nieświadomości; wykorzystać wiedzę zdobytą w czasie długich posiedzeń w archiwach, w miarę jak te archiwa się otwierały. Rzucić trochę światła na te strony życia i dorobku Konstantina Siergiejewicza, które do tej pory z różnych przyczyn zostawiano w cieniu – i o niczym nie przesądzać; raczej pokazać, jak wiele jeszcze nie wiemy.
Gdy idzie o recepcję Stanisławskiego w krajach anglojęzycznych, autorka ma tu jedną ważną poprzedniczkę. Kalifornijska badaczka Sharon Carnicke w swojej książce Stanislavsky in Focus (2009) jako pierwsza uświadomiła szerokiej publiczności skalę zniekształceń, którym podlegał przekaz Stanisławskiego zarówno w rosyjskich, jak i w angielskich wydaniach jego dzieł; jako pierwsza też oddała należną sprawiedliwość Marii Knebel, której twórczość pociąga ją szczególnie. Shevtsova nie zgadza się z Carnicke w licznych szczegółowych kwestiach, ale impuls kieruje nią podobny: dotrzeć jak najbliżej oryginalnego Stanisławskiego i przekonać się – mówiąc po Miłoszowsku – „jaka była w nim trucizna”. Traktuje rzecz szerzej od poprzedniczki, odznacza się bardziej – jak się już rzekło – stereoskopicznym spojrzeniem; ma przy tym żywy temperament pisarski i polemiczny a jej książka chwilami oszołamia tempem narracji i nawałem przekazywanych wiadomości. Shevtsova przyjmuje wyraziste interpretacje i sama je wskazuje jako takie; zresztą w ogóle świetnie komentuje własne poczynania. Po raz pierwszy na taką skalę ukazuje wagę studyjnej działalności Stanisławskiego i jego skomplikowane relacje z MChT, z którym zwykło się go bezrefleksyjnie utożsamiać. Pokazuje rozwój tych relacji w czasie: wszystkie fazy życia człowieka i zespołu. Pokazuje wzajemny stosunek różnych aspektów twórczości Stanisławskiego i ich proporcje.
Uświadamia jedno: że kłopoty, zastałości i przekłamania, związane z dziedzictwem Stanisławskiego – takie jak te, którym poświęciłem większość tej przedmowy – nie są tylko polskim udziałem; że w swoich odmianach występują wszędzie i wiele prowadzonych przez Shevtsovą dyskusji czy uwag można by dalej przenosić na polski grunt w kwestiach tu przeze mnie nieporuszanych. Weźmy chociaż rzecz adekwatności przekładów.
O ile w ogóle chce się dzisiaj o nim mówić, uczyć się na jego błędach lub też próbować iść gdzieś we wskazanych przez niego kierunkach, inspirować się nim lub go odrzucić, wszędzie konieczne jest, żeby Stanisławskiego odkryć na nowo. Rozbić skorupy utartych mniemań i przeświadczeń, rozwiewać wyhodowane w XX wieku mity, prostować celowe przeinaczenia. Z drugiej zaś strony – starać się pokonywać stale rosnący do niego dystans: intensywnie zbierać coraz bardziej rozproszone ślady, gromadzić wiadomości i próbować łączyć je ze sobą tak, jak dotąd się to nie udawało. Na obydwu polach Maria Shevtsova może świetnie inspirować i ułatwiać pierwsze kroki. Wskazuje rozdziały, które definitywnie powinny już zostać zamknięte. Chętnym otwiera nowe.
*
W ciągu ostatnich lat Rosja znowu przybrała najokropniejszy ze swoich kształtów i dzisiaj trudno czyta się o jej wieku srebrnym – kręgu abramcewskim, „Świecie Sztuki”, czy Moskiewskim Teatrze Artystycznym.
Żyjąc wśród katów i ofiar, Stanisławski zawsze znajdował się po stronie, a czasem i pośród tych ostatnich. Jest na to wiele świadectw. Odbierano mu wszystko: majątek, rodzinę, stworzony przez niego teatr; w najgorszych czasach próbował chronić kulturę a jeszcze niespełna trzy miesiące przed śmiercią – zagrożonych artystów. Za dawnego reżimu grał Wroga ludu represjonowanym studentom, jego przedstawieniom groziły napady czarnosecinnych bojówek. Bez takich jak on byłoby jeszcze gorzej.
U nas fascynacja teatrem Stanisławskiego od początku musiała walczyć z przerażeniem ciemnościami kultury, która go wydała. Osterwa pisze o tym. Kiedy zaś jeszcze w 1906 roku warszawskie środowisko teatralne zbojkotowało występy MChT w Warszawie, Stanisławski wyraził zrozumienie tego aktu. Akurat zresztą przy jego spektaklach przywódcy opinii ponoć nie wymagali zwykłej wobec rosyjskiego teatru solidarności. Nie był imperialistą; dawał temu wyrazy dobitne i uporczywe. Nie uznawał przemocy – zarówno opresji, jak i rewolucji.
„Nie zapomnę – pisał Mieczysław Limanowski – Stanisławskiego, który stał na bulwarze i cichutko stawiał mi tragiczne pytania. – Mieczysław Bolesławowicz, niech Pan mi wytłumaczy, jak się to dzieje, że nasz chłop ma oczy błękitne, spokojne, i duszę miękką, dobrą i że równocześnie z tym może on jak w tej chwili drewnianymi kołami dla zabawy przetrącać nogi wierzchowcom arabom, które hodował jeden z moich krewnych? Jak Pan wytłumaczy dobroduszność na dnie, słodycz nieledwie, z dzikością, z okrucieństwem okropnych, wprost drapieżnych dzieci? […] Jak to się dzieje, że nasz chłop pokorniusieńki […] przeobraża się w dziką, nawet najdzikszą bestię?”.
TOMASZ KUBIKOWSKI
Fragmenty wstępu do książki: Maria Shevtsova „Stanisławski na nowo”. Tłum. Edyta i Tomasz Kubikowscy. Wrocław, Instytut im. Jerzego Grotowskiego, 2023.
Aby zamówić kliknij tutaj