Na piękne, współcześnie już niespotykane określenie „równianka” (od kiedy zapomniane?, czy może przetrwało jeszcze stronami, na wschodnich rubieżach języka?) trafiłem najpewniej u Mickiewicza lub Słowackiego, w Panu Tadeuszu lub Balladynie, choć słowniki podsuwają i inne dawne źródła, ale tych innych, poza drobnymi fragmentami przytoczonymi przez leksykografów, nie znam. Zapewne coś sobie wtedy, gdy na to słowo trafiłem, zanotowałem – jakieś wątki „do pociągnięcia” czy notki, gdzie by tu jeszcze poszperać, ale diabeł skutecznie wszystko ogonem nakrył.
Słowo celne, gdy wziąć pod uwagę desygnat – bukiet z kwiatów zebranych w pęk i stojących ściśle jeden przy drugim, co daje gęsto utkaną, jednorodną i właśnie – równą, choć nieco wypukłą powierzchnię kwiatów. Nazwa poszła od „słomy prostej, równej”, czyli niezmierzwionej, niezbarłożonej, jak ją definiują nasze dawne słowniki, w przeciwstawieniu do takiej, jaka przedstawiała sobą nieuporządkowaną „mierzwę”. Regularny snopeczek kwiatów, „równianka”, byłby przeciwstawieniem „mierzwianki”, kwiatowego „żmutu”, by pozostać przy polszczyźnie Kresów.
Dla przypomnienia, Mickiewicz i Słowacki: „Zosia tańczy wesoło […] w zielonej sukience, / ustrojona w równianki i w kwieciste wieńce”; to w księdze Kochajmy się, przez Krzyżanowskiego objaśnione bardzo krótko, ale i zbyt szeroko, bo jako nieokreślona bliżej „wiązanka, bukiecik”; i w Balladynie: „…a w kosach równianka / nie z białych róż, ze złotych”; może piękniej niż u Zosi, bo Balladyna równianek nie przypięła do sukni, ale, czyniąc ozdobę bardziej cielesną – wplotła w warkocze; poza tym są te bukieciki niezwykłego jak na róże koloru, bo złociste (botanik widzi w nich kwiaty bardzo starej odmiany „Persian Yellow”, zrodzonej w Persji z jednej z tamtejszych róż, Rosa fœtida; łacińska nazwa gatunku od niezbyt miłego zapachu różyczek). Ta róża o złocistych kwiatach rośnie u nas od dawna, zdziczała, na południowym wschodzie; na samym początku wędrówki do Europy tułała się właśnie po stronach, które po stuleciach będą rodzinnym krajem Słowackiego.
Ten wyjątkowy rodzaj bukietu przypomina zatem snopek zboża, z kłosami rozchylającymi się na boki. Równianki ze zboża chłopki wiązały na obraz prawdziwych snopów, na zamknięcie żniw, na święcenie plonów (St. Bystroń, Zwyczaje żniwiarskie w Polsce, 1916: „Robią z ostatniej garści zboża równiańkę i tę przynoszą”). Łodyżki kwiatów są mniej więcej równej długości, jak źdźbła w snopie; taki bukiecik, który przed ostatecznym obwiązaniem wstążką – w żniwa kobieta, która postępowała za kosiarzem i podbierała zboże z pokosu, robiła to skręconym za każdym razem powrósłem – porządkujemy i wyrównujemy, ostukując kilka razy pęk ujętych dłonią łodyżek o jakąś płaską powierzchnię, na przykład o blat stołu.
Równiankowy bukiecik od razu przypomina mi stłoczony pęczek kłosków trawy, gdy w prościutkiej, zrodzonej dawno temu zabawie w „kogut czy kurka” – której oddajemy się latem, przerywając monotonię kroków na spacerze po łące czy miedzach – przesuwamy kłoski na łodyżce trawy zdecydowanym ruchem ku górze, między dwoma ściśniętymi paznokciami, aż skupią się w „kurę”, czyli właśnie coś na kształt równianki, z której powierzchni nic nie wystercza, no bo gdyby sterczało, to mielibyśmy w ręku „koguta”, z niektórymi kłoskami długimi jak pióra w łuku koguciego ogona (nie wszystkie trawy się do tej zabawy nadają, dobre są tylko te, które wieńczy luźny wiechetek drobnych kłosków – wiechliny, rajgrasy czy kłosówki).
Zapomniana nazwa bukietu przyszła mi do głowy jak zbawienne rozwiązanie, gdy ostatnio długo szukałem fachowego, ale przy tym – pięknego, botanicznego określenia dla takiego typu kwiatostanu, w którym wszystkie osie – i główna, i boczne – wieńczą kwiaty, które rozwijają się jako pierwsze, czyli cały ten zbiór kwiatów, kwiatostan, jest zamknięty, „zakorkowany” we wzroście przez te najwcześniej rozkwitłe kwiaty. Mamy wśród rodzimych, botanicznych nazw sporo dawnych, zakorzenionych i swojsko brzmiących słów na kwiatostany „otwarte”, których szczytowe kwiaty rozwijają się na samym końcu kwitnienia i tym samym nie hamują wzrostu osi na długość – to grona, wiechy, kłosy. Ale dla kwiatostanów „zamkniętych” – poza nazwami tych z nich, co są ubogie w kwiaty i które akurat dobrze tkwią w polszczyźnie, jak wierzchotki, wachlarzyki czy sierpiki – same niezręczne określenia, które pasują może do podręczników, uniwersyteckich wykładów czy egzaminów, ale na pewno nikt tak na co dzień nie będzie mówił, bo to nazwy od poczęcia już martwe: kwiatostan tyrsoidalny czy wiecha wierzchotkowata.
A przecież, by dać przykład znany wszystkim, równianki to świetna nazwa dla „zamkniętych” kwiatostanów lip, pasuje zwłaszcza wtedy, gdy kwiatostan jest bogaty w kwiatki (nasze dwie domowe lipy mają ich w bukieciku mało). Dobrze, że mi się te strojności Balladyny i Zosi przypomniały.
JAKUB DOLATOWSKI