Szanowny Panie Redaktorze,
dziś o bladym poranku zbudziło mnie melancholijne gruchanie gołębia, którego zwykle wysyłam do Pana z niecierpiącymi zwłoki przesyłkami. Taką przesyłkę, w postaci felietonu, miałem i tym razem, jednak mój niezawodny jak dotąd środek transportu, przysiadłszy na parapecie, posyłał w świat swoje tęskne trele i odniosłem wrażenie, że nie była to tęsknota do podróży z kartką w dziobie. Wrażenie przeszło w pewność, kiedy gołąb na mój widok – a zamachałem mu znacząco kartką z Pana adresem – demonstracyjnie odwrócił się tyłem.
W tej sytuacji musiałem wziąć sprawy w swoje ręce, a ściśle mówiąc – wziąłem w ręce list do Pana i w te pędy pognałem na pocztę (wszak nieświeży felieton jest równie szkodliwy dla umysłu jak spleśniały pasztet dla żołądka). Na poczcie byłem za pięć ósma, toteż drzwi zastałem zamknięte. Odszedłem na dwa kroki, by najbliższe minuty spędzić na kontemplowaniu kwitnącego w pobliżu krzaku forsycji – i te dwa kroki, Panie Redaktorze, wystarczyły, by pomiędzy moją osobą a drzwiami powstała przestrzeń, w którą nagle chytrym wślizgiem wepchnął się pewien rozchełstany obywatel, choć jeszcze przed sekundą nie było wokół mnie żywego ducha. Ów nowy klient poczty, egzemplarz o cwaniackiej powierzchności, z ryżym wąsikiem, z miejsca przykleił się do drzwi, a wyraz twarzy, Panie Redaktorze, miał przy tym bardzo z siebie zadowolony. Już zaczął wzbierać we mnie dziki gniew, kiedy z piskiem opon zatrzymał się przy poczcie czerwony mercedes, z którego wysiadł ni mniej, ni więcej, tylko Rudolf Szelka-Mamoński (producent flamastrów – obrzydliwie bogaty).
– Pan, jak mniemam, jest ostatni – zwrócił się z wyszukaną uprzejmością do uwieszonego na klamce osobnika. Jako że ten w posługiwaniu się słowami okazał się mniej chyży niż gdy używał nóg, odpowiedziałem zamiast niego:
– Tak, aczkolwiek stoi jako pierwszy.
– Już Pismo Święte mówi, że ostatni będą pierwszymi – rzekł filozoficznie Rudolf Szelka-Mamoński i byłby z pewnością zapalił hawajskie cygaro, gdyby w tym momencie nie otworzyły się drzwi poczty. Rozchełstany osobnik, któremu przez ten czas chytry uśmieszek rozpłynął się pod wąsami, stał dalej, jakby i w nogach stracił wszelką chyżość, zaczął za to nader uważnie kontemplować czubki swoich lakierowanych na seledynowo pantofli. No więc, wszedłem, Panie Redaktorze, jako pierwszy, a gdy po wysłaniu do Pana listu wychodziłem, przypomniały mi się, nie wiedzieć dlaczego, inne słowa Pisma: że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Niebieskiego. Ale, Panie Redaktorze, co my tu będziemy mówili o wchodzeniu do Królestwa Niebieskiego, kiedy uczciwy człowiek nie może nawet mieć pewności, czy wejdzie na pocztę.
FANTAZJANO po powrocie z poczty