HOME
Paula Sawicka

Zapiski ze stanu wojennego w szarym stukartkowym zeszycie (I)

Zapiski w szarym 100-kartkowym zeszycie zaczęłam prowadzić, żeby rozładować kipiące we mnie emocje wywołane warunkami życia pierwszych dni stanu wojennego, zaradzić przymusowej bezczynności, zapanować nad niszczącym poczuciem bezsilności, zwalczyć bezradność. W ciągu jednej nocy została zamrożona wszelka działalność, urwane kontakty, zablokowany dostęp do informacji. Tym, których nie internowano, nie aresztowano, grożono represjami. Zapiski miały charakter osobisty, intymny i nie miałam zamiaru ich publikować. Dziś zdecydowałam się je ogłosić, bo tamte emocje zblakły, a dziennik czytany po czterdziestu latach nabiera wyrazistości, obserwacje i komentarze w nim zawarte, aktualności. Do oryginalnego tekstu włączyłam uzupełnienia, wyjaśnienia, rozwinięcia, które, jak sądzę, są potrzebne tym, którzy nie mogą pamiętać tamtego czasu.

P. S.

 

 

6 stycznia 1982– środa

To już 25. dzień nowego ładu, stanu wojennego albo po prostu 25 Jaruzela (tak by powiedziała Basia T[ryjarska]). Już od miesięcy męczy mnie przymus zapisywania różnych myśli i zdarzeń, ale dopiero dziś robię początek. Ostatnio napisałam list – memuar, który udało mi się wysłać okazją do Ali [Elczewskiej do Kopenhagi] tuż przed wojną. To były czasy pełne optymizmu!

Wieczorem 12 grudnia 1981 roku wracaliśmy z Mirkiem do domu przy Suzina z pokaźnym nakładem materiałów informacyjnych, które szybko i sprawnie odbiliśmy na fantastycznie zmechanizowanym powielaczu, podarowanym „S” nauczycielskiej Mazowsza przez niemieckich związkowców. W drodze z niewielkiego pomieszczenia związkowego w piwnicy przy Cieszkowskiego rozprawialiśmy z zachwytem o możliwościach tego urządzenia i napawaliśmy się poczuciem wolności – nie musieliśmy się kryć, a to co dotąd było bibułą zyskało rangę legalnych publikacji. Spokój mroźnego zimowego wieczora, śnieg skrzypiący kojąco pod butami nie zapowiadały, że czas wolności właśnie się kończy.

Dla nas czas wojny rozpoczął się o drugiej w nocy z 12 na 13 grudnia. Na szczęście, ci co przyszli byli przyjaciółmi, którzy chcieli uprzedzić nas o zagrożeniu. Dowiedzieliśmy się, że zatrzymano prof. Klemensa Szaniawskiego, że byli u Stelmachowskich i trwają aresztowania, że wyłączono telefony (odruchowo podniosłam słuchawkę – rzeczywiście, nasz też – powiedziałam), że nie działają ukaefy [UKF – radiowe ultrakrótkie fale na których znajdują się pasma używane przez krótkofalowców] i teleksy, że jesteśmy odcięci, że się zaczęło. Byłam lekko oszołomiona lawiną informacji, dziewczyna stojąca w drzwiach wydawała się zupełnie obca, Mirek też nie wyglądał na kogoś, kto ją zna, ale powoływała się na Stelmachowskiego, który kazał zawiadamiać kogo się da. Proponowała, żeby Mirek ukrył się u niej i poszła. Tej nocy odbywało się w naszym kościele nocne czuwanie przy podróżującym po Polsce świętym obrazie. Mirek postanowił pobiec do kościoła, żeby się czegoś dowiedzieć. Ubrał się szybko i wtedy sparaliżowała mnie panika. Chciałam iść z nim. Wyjrzeliśmy przez okno. Biel śniegu, cisza, spokój, piękna zimowa noc. Tylko jakby trochę więcej autobusów MZK i co jakiś czas tramwaj. Zakłócały ciszę, w której z kościoła niosły się śpiewy czuwających przy obrazie. Na chwilę udzielił się nam ten spokój. Poszliśmy spać i nie spaliśmy. O szóstej czy siódmej włączyliśmy radio. Mówił Jaruzelski. To, co przez tę noc wydawało się nam niemożliwe okazało się możliwe w całej rozciągłości. To, o czym sądziliśmy, że ma zasięg lokalny – miało zasięg krajowy. Wydawało się nam, że to akcja przeciwko niektórym, nazbyt uciążliwym dla władzy członkom społeczeństwa, a okazało się, że to po prostu wojna wypowiedziana społeczeństwu całemu. Totalna przemoc. To zobaczyłam przede wszystkim. Tego wciąż nie potrafię znieść.

Przed ósmą poderwał nas dzwonek do drzwi. Byliśmy pewni, że to policja, ale na szczęście była to pani Anna [Radziwiłł]. Uświadomiła nam m.in., że nie działają wszystkie absolutnie telefony w mieście. Wymieniliśmy skąpe informacje. Okazało się, że naszą nocną informatorkę Mirek zna – to córka nauczycielki z jego szkoły. Pani Anna postanowiła ruszyć do miasta. Umówiliśmy się znów koło drugiej. Ubrałam Julkę i poszłyśmy do Gajki [Grażyna Kuroń, żona Jacka] – na zegarze kościelnym dochodziła dziewiąta. Dzień był piękny, mroźny i słoneczny, leżał świeży śnieg.Gaja przede wszystkim zapytała o Mirka. Po Maćka przyszło dwóch ubeków „normalnie” obsługujących dom Kuroniów. Byli bardzo zdenerwowani i zachowywali się inaczej niż zwykle. Papier o zatrzymaniu Maćka dygotał facetowi w ręku. Grażyna przepisała z niego coś, co niedokładnie pamiętam, ale na pewno nie przekręcam, tam było więcej określeń (zatrzymany za prowadzenie i wspomaganie antypolskiej i … działalności inspirowanej przez ojca, Jacka Kuronia, na podstawie dekretu z dnia 12 grudnia 1981 r., art. 42 (albo 47)). Zdenerwowani panowie ubecy zachowywali się również nietypowo dla siebie. Przyszli o północy, w mieszkaniu było pełno młodzieży, nikim się nie interesowali, nikogo nawet nie legitymowali, zabrali Maćka i poszli. Powiedzieli jeszcze, że pan Maciej spotka się z panem Jackiem w komendzie Dzielnicy Żoliborz, bo pana Jacka już tu wiozą z Gdańska. Przypuszczamy, że całą KK wygarnęli w Gdańsku, gdzie właśnie obradowała. Wg relacji Gajki Jacek telefonował o ósmej wieczorem bardzo pogodny i zadowolony z obrad, że atmosfera dobra, że się dogadują, że to zaczyna mieć ręce i nogi. Potem z różnych relacji dowiedzieliśmy się, że wyłapano prawie całą KK, ale jednak nie wszystkich. Czytałam relację [Zbigniewa] Janasa, z której wynika, że on i [Zbigniew] Bujak uciekli i początkowo schronili się na terenie stoczni, gdzie spotkali Andrzeja Gwiazdę i [Bogdana] Lisa. Parę dni później wojsko robiło, podczas zajść we Wrocławiu, nieudany desant (z powietrza!) po [Władysława] Frasyniuka, który ukrywał się w PaFaWagu [Państwowa Fabryka Wagonów we Wrocławiu]. [Andrzej] Słowik ukazał się nagle w Łodzi, gdzie urządził ogromną demonstrację. Niestety nie udało mu się uciec. Ostatnie wiadomości – dostał 4 i pół roku.

Od Gajki poszłyśmy do Woroszylskich. Wiktor poszedł, jakby nigdy nic, na Kongres Kultury, który miał właśnie rozpocząć trzeci dzień obrad, Janka pobiegła wspomagać Zosię Markuszewską, której wyłamali łomem drzwi (zabrali Jurka i ich syna). O sposobie z łomem słyszałam już u Gajki. Kiedy tam byłyśmy, przybiegła, jak się okazało z Ursynowa bardzo zdenerwowana dziewczyna z informacją, że B.K. prosił, żeby zawiadomić Jacka („domyśliłam się, że chodzi chyba o Kuronia, nie mogłam się dodzwonić, wszystkie automaty po drodze były popsute, więc przyjechałam”). Dziewczyna była na tyle nieprzytomna, że po nieprzespanej nocy, wyważaniu drzwi łomem przez ubeków, którzy przyszli aresztować jej chłopaka, po przebyciu pieszo całego miasta (ok. 15 km), jeszcze ciągle (w niedzielę 13-tego grudnia o godz. 10 rano) sądziła, że nieszczęście dotknęło jedynie ją i jej chłopaka. Nawet przepraszała, że w niedzielę rano zawraca głowę swoimi problemami.

Tak więc, u Witków zastałam jedynie Natalię, która robiła wrażenie świeżo zerwanej z łóżka, ale jak się okazało, też nie spała tej nocy. Wróciłyśmy z Julką do domu. Było trochę po dziesiątej. Okazało się, że w międzyczasie program radiowy został nieco urozmaicony – o czym za chwilę. Z tego co zdołałam usłyszeć od różnych osób wynikało, że o północy rozpoczęto masowe aresztowania w całej Warszawie (potem okazało się, że w całym kraju). Jednocześnie o północy z minutami wyłączono wszystkie połączenia telefoniczne i teleksowe. Miał też miejsce „skok” na studia radiowe i telewizyjne. Michał powiedział, że o wpół do pierwszej, tj. na pół godziny przed [zwyczajowym] zakończeniem programu III na fali UKF przerwano nadawanie w środku audycji bez jednego słowa wyjaśnienia. Podobnie z programem nocnym na falach długich. Do godziny 6 rano Polskie Radio milczało. TV nie rozpoczęła normalnie pracy. Od szóstej rano do dziesiątej co godzinę nadawano przemówienie Jaruzelskiego, w którym powoływał juntę pod nazwą WRON [Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego]. Nie podawał tam ani jednego nazwiska swoich pomagierów. Informował także o internowaniu „elementów”, zapewne antysocjalistycznych oraz prominentów. Tych ostatnich wymienił z nazwisk (przynajmniej w części). Po Jaruzelskim nadawali muzykę żałobną, aż do nadejścia kolejnej pełnej godziny, kiedy to znów odzywał się Generał i mówił nam, że byliśmy niegrzeczni i będziemy teraz ukarani – wszyscy. O dziesiątej zaczęli nadawać komunikat jakiegoś ciała, też wojskowego, ale chyba tylko w części (odczytano pod tym jakieś nazwiska, nie wszystkie mundurowe), które nie były WRONą, ale chyba KOKiem [Komitet Obrony Kraju] i zachęcano do wysłuchania (ponownego) i obejrzenia w telewizorze szefa WRONy, o godzinie dwunastej. Popatrzyłam na tego faceta w czarnych okularach, który nawet za pośrednictwem kamery nie śmie spojrzeć ludziom w oczy i jak prosta baba przeklęłam go. Mam nadzieję, że nie ja jedna i wierzę, że któraś klątwa go kiedyś dosięgnie. W jakimś momencie zasiedli przed kamerą, ubrani w mundury szeregowców panowie redaktorzy Stefanowicz i Racławicki i przez cały dzień czytali nam dekrety i postanowienia. Nawet trudno było oddzielić to, co nam już zrobiono od tego, co nam jeszcze będzie można zrobić – oczywiście w imię właśnie ustanowionego prawa. Jednym słowem, straszyli nas okropnie. Dowiedzieliśmy się także, że zostaliśmy ukarani zamknięciem kin, teatrów, szkół wszystkich szczebli i że nie możemy się spotykać, że się wprowadza godzinę policyjną, że nie można kupić benzyny (w praktyce okazało się, że również wielu innych rzeczy, np.: taśm filmowych, maszyn do pisania, śpiworów, materacy i namiotów), że zawiesza się działalność wszystkiego co działało itd., itp. Ponadto szeregowi Stefanowicz i Racławicki stale informowali nas za co nas czeka kara śmierci, a za co tylko 15 lat. Szeregowi nawijali przez cały dzień, a ja z satysfakcją zauważyłam, że gdyby ich ganiali na musztrze przez tyle samo czasu wyglądaliby nie gorzej. Pot im się lał z czół, ale go ocierali, chrypieli strasznie, ale popijali wodą i dziarsko, po żołniersku zasuwali do przodu. Bo każdy z nich to „wzorowy żołnierz”. Dlatego pewnie trafili do telewizji.

Wróciłyśmy więc z Julką do domu. Zastałyśmy babcię Jadzię, którą przygnał niepokój – liczyłam na to. Przyszedł też Michał [Braniewski], z którym byliśmy umówieni na niedzielny spacer. A potem zaczęło się lawinowe zadeptywanie naszej podłogi. Przyjaciele chcieli sprawdzić co u nas, czy Mirka nie zabrali, znani nam i nieznani nauczyciele z różnych szkół, również spoza Warszawy chcieli wiedzieć co w tej sytuacji robić. Wszyscy przynosili na butach niesprzątany z ulic śnieg, po którym na wypastowanym parkiecie zostawały kałuże, ale kto by się tym przejmował. To trwało przez kilka dni. Mnóstwo ludzi niepokoiło się o Mirka, wszyscy przychodzili z leninowskim pytaniem. Doszliśmy do wniosku, że internowani mają pod tym względem sytuację luksusową. Już siedzieli i to ich uwalniało od wyborów i decyzji, przed którymi my czuliśmy się postawieni. Pani Anna i inni sugerowali, że Mirek powinien się gdzieś schować.Te sugestie sprawiły, że Mirek przeniósł się do mieszkania Kingi i Maćka Kazanowskich, naszych sąsiadów z piętra, ale wkrótce orzekł, że to nie ma sensu i wrócił do domu. Jak wytłumaczyć przejętej sytuacją czteroletniej Julce wybiegającej na każdy dzwonek do przedpokoju, dlaczego nie powinna każdego przychodzącego informować, że „tata schował się u Maćka”? Żywo uczestniczyła w nowej sytuacji i nie chcieliśmy wykluczać jej z tego co się w domu dzieje. Tymczasem zaczęliśmy zbierać informacje o tym kogo i gdzie wzięli i co się dzieje.

Tej pierwszej niedzieli, wracając do domu od Woroszylskich, zobaczyłam kolejkę obok kina Wisła. Stanęłam w niej odruchowo przekonana, że to do kiosku po gazetę. Ale panowie przede mną i pan za mną wydali mi się jacyś inni, nie wyglądali na zainteresowanych polityką – sprawdziłam – to była kolejka do sąsiadującego z kioskiem punktu to-to. Też nie był czynny, ale to się okazało chwilę później.

Dziś jest środa [6 stycznia]. Mirek już trzeci dzień chodzi do szkoły. Uczelni jeszcze nie uruchomiono – z wyjątkiem studiów dla pracujących i lat dyplomowych. W poniedziałek byli u nas Irena i Staszek, siostra Mirka i jej mąż – źródło naszych informacji z kręgów wojskowych. Szkoły średnie mają dostać swoich komisarzy, a nauczyciele deklaracje lojalności do podpisania. Niewykluczone, że mnie też to czeka. Rektorowi Samsonowiczowi powiedziano, że może uruchomić uniwersytet między 15 a 20 lutego, ale na własną odpowiedzialność. Jeśli nie – decyzja będzie przez WRONę odroczona do 1 października, a studenci pójdą do wojska. Samsonowicz oświadczyć miał, że otwiera uniwersytet pod trzema warunkami: (1) UW zajmuje się sprawami swoich pracowników i studentów, którzy zostali internowani lub aresztowani, (2) zostanie uruchomiona działalność wszystkich ciał samorządowych uczelni, (3) nie będzie weryfikacji pracowników i studentów. Trzeci warunek był dla komisarza kłopotliwy i powiedział, że musi się skontaktować z WRONą. Tak więc, jest bardzo prawdopodobne, że zostaniemy oboje bez pracy. Trzeba pomyśleć nad tym jak żyć, z czego żyć, żeby żyć pożytecznie.

[Hanna] Świda zrobiła nam (tj. Pracownikom IPSiR) miły podarunek noworoczny. Zabroniła cokolwiek, gdziekolwiek podpisywać, bez powiadomienia jej [tj. Dyrektora Instytutu] o tym. Myślę, że dla wielu osób to może być ważne i zwiększy ich poczucie bezpieczeństwa. Ale co się odwlecze… Chociaż zawsze jest możliwe, że w czasie tego odwlekania kogoś odpowiedniego szlag trafi. Aż się sama dziwię skąd we mnie takie pokłady nienawiści. Jak ja się ogromnie cieszyłam, że mróz taki siarczysty. Jak marzyłam, żeby przeciągnąć cienki drut w poprzek Słowackiego – to by uszkodził żołnierzy wychylających głowy z włazów galopujących tu skotów i bewupów. Kiedy pomyślę o pojedynczym żołnierzu to mi ich żal, ale odganiam od siebie takie myśli. Niech marzną, może to ich sprowokuje do buntu. Dlaczego dają się tak bezmyślnie używać do wszystkiego. Czy każdy, komu założy się mundur przestaje mieć wolną wolę? Ten zupak, ze swoim zupackim myśleniem na pewno tak uważa, a nawet więcej. Uważa, że społeczeństwo, tak jak oddział wojskowy, można postawić na baczność, wydać komendę i wszystko jest załatwione. Można wydać komendę, że realizujemy reformę gospodarczą i wydał ją. Trzy „S” w stanie wojennym. Samorządność, samofinansowanie i samodzielność przy jednoosobowym kierownictwie. Trzeciego dnia stanu wojennego rozkoszny szeregowy Racławicki, stosownie modelując głos, ucieszył nas rewelacyjną wiadomością, że po raz pierwszy od kilku lat, w ostatnich dniach zaobserwowano wzrost dochodu narodowego. Gdzie znajduje się obserwator? W terenie. Tak nas uczyli w Studium Wojskowym. A teraz nawet się nie obejrzeliśmy i wszyscy siedzimy w gigantycznym studium wojskowym. Ktoś znajomy powiedział, że to będzie gigantyczny łagier. Może tak będzie, jeśli okaże się, że nie jesteśmy dość pilnymi studentami tej wojskowej uczelni. Szeregowy Racławicki i jego koledzy wykazują nam, że należy wyzbyć się nie tylko wolnej woli, ale i rozumu. Bo trzeba stracić rozum – nawet jeśli się go miało niewiele, żeby najpoważniej w świecie opowiadać bzdury znane dotąd jedynie z dowcipów. Skąd wyszedł nieprzyjaciel? Znienacka – odpowiadają szeregowi Racławicki, Stefanowicz, Tumanowicz, a pan porucznik ich chwali. Nawet pan porucznik, chociaż obcy dotąd w TV, więc przyszedł chyba prosto od WRONy, nie wyzbył się tak dokładnie woli i rozumu, jak wymienieni szeregowcy, wzorowi żołnierze. Dziarsko i sprężyście przeczytał nam jeden z nich wiadomość o zamordowaniu siedmiu górników w kopalni „Wujek”. Pan porucznik czytający komentarz do tej wiadomości nie wyglądał tak jednoznacznie jak jego szeregowiec. Głos z trudem z siebie wydobywał, chociaż tekst był „słuszny”.

Nienawiść. Zbiera się w nas wszystkich. Uchodzi drobnymi szczelinami w fantazjach, dowcipach, które już zaczynamy opowiadać. Czy będzie tak uchodzić, czy któregoś dnia wybuchnie? Podobno na Śląsku (wiadomość z Gliwic) wszystko się gotuje. Górnicy czekają na lepszą porę roku. Nastroje są odwetowe po tym, co się tam stało. Ale tymczasem dali zabrać spośród siebie tych, co mają zapłacić za strajki. W Hucie Katowice już zapłacili. Wyroki od siedmiu lat więzienia. A co będzie z tymi z Piasta, z Wujka? A tymczasem chodzimy naładowani i bezsilni. Im więcej bezsilności, tym więcej nienawiści. Sąsiad maltretuje się słuchaniem TV i zapisuje nazwiska. Założył kajecik i robi listę nazwisk do późniejszych porachunków. Wierzy, że taka chwila nadejdzie. Mirka dyrektorka jechała samochodem. Zatrzymało ich ZOMO. Czy jest jakiś ładunek? – zapytał zomowiec. Ładunek nienawiści – odpowiedziała. Podobno odszedł jak zmyty. Ale przyzwyczai się i do tego. Widocznie ten egzemplarz zomowca nie był tak wzorowo ukształtowany, jak ci z telewizora. Ale będziemy się spotykać z nienawiścią i będziemy ją odwzajemniać, aż przestanie być ważne „kto zaczął”. Właśnie Mirek przyniósł dowcip: Jaki jest najniższy stopień wojskowy? Spiker telewizyjny.

Tymczasem tłumy ludzi siedzą lub idą siedzieć. Nielicznych zwalniają i to nie zawsze po podpisaniu przez nich deklaracji lojalności. Ostatnio (w Sylwestra) puścili Teresę Bogucką. Od 15 grudnia była w Jaworzu k/Drawska, w dobrych warunkach, w ośrodku wczasowym, wojskowym, na poligonie. Jest tam wielu znajomych. Dzisiaj pojechały tam w odwiedziny Janka i Wiera. Zobaczymy jakie wiadomości przywiozą.

Obejrzeliśmy właśnie wybitny program telewizyjny pt. Dokąd zmierza WRONa. I z czyjej inspiracji, chciałoby się dodać. Trzech wybitnych „ornitologów” (prof., prof. Markiewicz, Ryszka i Wiatr) zasiadło w towarzystwie czwartego i starało się zasłużyć na miano wzorowego żołnierza, stwarzając czwartemu nieustające okazje do podsumowań w rodzaju: „Należy podkreślić, że wszystko co w programie «Solidarności» było pozytywne, zostało przejęte z programu partii”. W sumie dowiedzieliśmy się, że WRONa zmierza we właściwym kierunku, chociaż kierunek ten musi chwilo przed nami pozostać tajemnicą i panowie profesorowie WRONę popierają, bo jest ona jak lekarz, który musi leczyć pacjenta, jeśli jest on w kryzysie, bo inaczej będzie zejście. A pan Ryszka to by wolał, żeby zejścia nie było, tylko żebyśmy zaczęli obserwować poprawę, wzrost, żeby krzywa rosła. Chociaż zaznaczył jednocześnie (jako historyk): „nigdzie nie jest powiedziane, że naród MUSI zginąć, przepraszam państwa, może nie zginąć”. Tak więc kochajmy WRONę.

 

 

7 stycznia – czwartek

Szkoda, że nie zaczęłam pisać wcześniej. Teraz jesteśmy już zmienieni przez te 25 dni edukacji wojennej (dziś 26 Jaruzela). W pierwszych dniach uczyliśmy się, że to, co jeździ po ulicach to nie czołgi, chociaż podobnie wyglądają, ale skoty (te na kołach) i BeWuPy (te na gąsienicach). A może odwrotnie – nie jestem bardzo dobrą uczennicą. Dowiadywaliśmy się (z podsłuchu na przestrojonym UKF-ie w [domowym] radiu), że jak jeżdżą w kółko po Śródmieściu kolumny tych wojskowych pojazdów – to się nazywa akcja TUNEL i mamy się bać. Dowiadywaliśmy się, że prawdziwe czołgi stacjonują w znacznej liczbie w Puszczy Kampinoskiej. Ktoś przyjechał z Gdańska – zawodowy kierowca – i wszystkie jego informacje potem się potwierdzały. Wyjechał z Gdańska 17 grudnia o 9 rano. Tam nikt nie przestrzega godziny policyjnej, ludzie masowo wychodzą na ulice. Także w ciągu dnia, chodzą dużymi grupami. Stale mają miejsce bójki z milicją. Po drodze do Warszawy kierowca widział bardzo dużo uszkodzonego, niesprawnego sprzętu wojskowego. Wielu żołnierzy bardzo zmarzniętych.

A pogoda w tych pierwszych dniach wojny była piękna. Mnóstwo śniegu, mróz poniżej -10˚C. Cicho, biało, spokojnie i pięknie. Dopiero podczas świąt zaczęło się gwałtownie ocieplać. Ostatnio były ulewne deszcze. Cała biel spłynęła. I nagle wczoraj w ciągu dnia temperatura opadła z +6˚C do -12˚C. Jest wściekły mróz, wieje wiatr. W nocy spadło trochę śniegu. Janka [Woroszylska] i Wiera [Drawicz] pojechały wczoraj do Drawska. Będą miały okropną podróż.

Teraz znów będą cierpieć szeregowi żołnierze. Będzie im zimno. Podobno pełnili służbę po 12-18 godzin z krótkimi przerwami na rozgrzewkę w samochodzie. Było mi ich żal. Ale teraz już nie. Mogą odzyskać swoją wolną wolę. To są trudne wybory, ale nas też nie postawiono przed łatwymi.

Ciągle jeszcze członkowie partii oddają czerwone legitymacje. Podobno po ogłoszeniu stanu wojennego to się działo lawinowo. Tak, jakby ta nowa i zagrażająca sytuacja wyzwoliła decyzje tych, którzy się dotąd nie mogli zdecydować z obawy o konsekwencje tego kroku. Od strony WRONy zaczynają dochodzić zdania o konieczności weryfikacji szeregów partyjnych. Jeśli nie zdecydują się szybko, to szeregi zweryfikują się same.

Te pierwsze dni to jednak przede wszystkim zbieranie i przekazywanie informacji. Kto i gdzie siedzi, co się dzieje w poszczególnych zakładach pracy. Bardzo trudno i mozolnie odtwarza się komunikacja między ludźmi. Często nie mieliśmy swoich adresów – jedynie telefony. Ale odnajdujemy się powoli. Drugiego dnia założyłam kartotekę osób zatrzymanych. Próbowałam sprawdzać wiarygodność otrzymywanych informacji. Szybko zrezygnowałam z prowadzenia tej kartoteki. Okazało się, że przy kościele św. Marcina coraz sprawniej działa grupa ludzi. Zbierają informacje o internowanych i aresztowanych, przyjmują i przekazują paczki imienne i bezimienne. Uwijają się jak mogą, ale starania o zalegalizowanie ich działalności są ciągle bezowocne. Zaczęły się wizyty w więzieniach. Zaczęliśmy lepiej wiedzieć kto gdzie jest. WRONa stale segreguje zatrzymanych. Niektórych przewozi z Białołęki do Jaworza (tam była Teresa), niektórych zwalnia. W Białołęce warunki były początkowo bardzo złe. Prof. [Klemens] Szaniawski przez całą noc był przetrzymywany w celi z wybitym oknem, w towarzystwie czterech robotników, których zabrano w piżamach. Podobno w wielu przypadkach cele były tak zatłoczone, że nie można było usiąść.

W pierwszych dniach stycznia, jeszcze było mroźnie i biało, Mirka zawiadomili, że ma niezwłocznie oddać klucz do lokalu związkowego przy Cieszkowskiego. Ale przecież nie mógł pozwolić, żeby został tam fantastyczny powielacz, papier i inne przydatne rzeczy. Przez łańcuszek kontaktów rozesłał wiadomość i dość szybko przyszła odpowiedź: dostarczyć powielacz w wyznaczonym dniu i godzinie na dworzec autobusowy Marymont. Mirek zdobył gdzieś/pożyczył wózek, jakim mleczarze wozili butelkowane mleko, które dostarczali pod drzwi, ubrał się w swój dorożkarski kożuch do ziemi i poszedł. A ja, żeby nie denerwować się w domu pojechałam z Julką do św. Marcina.  Spotkałam tam Teresę, która opowiedziała o swoim powrocie z Jaworza, w Sylwestra, z przesiadkami, pustymi pociągami. Kiedy wróciłam do domu Mirek już był. Misja się powiodła, nikt go nie zatrzymał, kiedy ciągnął załadowany wózek chodnikiem ulicy Słowackiego. Starszy wyprostowany pan, powstaniec warszawski znów w swoim żywiole, odebrał sprzęt i dyskretnie rozglądając się wokół kazał Mirkowi znikać. Musiał mieć gdzieś ukrytych pomocników, bo powielacz miał swoją wagę i rozmiar. Ale przedtem oburzył się na Mirka, bo uznał, że nie zachował zasad konspiracji. Na szczęście powielaczowi nic nie zaszkodziło, dzielnie drukował przez cały stan wojenny dla jednej z podziemnych oficyn wydawniczych, jak się potem dowiedzieliśmy.   

 

8 stycznia – piątek

Wczoraj zebranie w Instytucie. Zaczynamy zajęcia 25 stycznia. Na poprzednim spotkaniu (w Sylwestra) [Hanna] Świda relacjonowała z tzw. odprawy rektora z dziekanami, że: WRONa przedstawiła rektorowi UW (i prawdopodobnie rektorom innych uczelni) alternatywę, że może uruchomić uniwersytet od 15 stycznia na własną odpowiedzialność tzn. że odpowiadałby osobiście „za spokój w uczelni” lub, jeśli nie podejmie takiej odpowiedzialności, WRONa odroczy decyzję o uruchomieniu zajęć do 1 października, a studenci zostaną powołani do wojska. Samsonowicz miał oświadczyć, że otworzy uniwersytet, ale pod trzema warunkami tj.: (1) prawo uczelni do starań na rzecz uwięzionych i internowanych pracowników i studentów, (2) przywrócenie działalności ciał samorządowych uczelni oraz (3) nieprzeprowadzenie przez WRNę tzw. weryfikacji pracowników i studentów. Generał [Edward] Włodarczyk (kierownik Minist. Nauki, Szk. Wyższego i Techniki) miał przystać na dwa pierwsze warunki, a trzeci wymagał konsultacji z WRONą. Na wczorajszej „odprawie z dziekanami” rektor Samsonowicz poinformował, że WRONa przystała na warunek trzeci. Zaczynamy więc 25 stycznia, ale oczywiście zgoda na trzeci warunek oznacza jedynie tyle, że zaczynamy bez weryfikacji, ale nie oznacza niestety, że nas to w ogóle ominie. Pytanie, kiedy? Czy 26 stycznia, czy w lutym, w marcu… […]. Podobno w niektórych wielkich zakładach przemysłowych (np. w stoczni) postanowiono, że wszyscy podpisują deklarację lojalności, żeby nie było lepszych i gorszych, żeby się nie dać podzielić. Myślę, że jest to słuszne, ale niekoniecznie w szkołach i uczelniach, gdzie podpisanie takiej deklaracji ma inny wymiar i jednocześnie daje IM prawo do nowych roszczeń. Pracującemu przy maszynie można stawiać mniej wymyślne wymagania niż pracującemu z drugim człowiekiem lub dla duszy drugiego człowieka. Pocieszająca jest wiadomość, że jeden z lepiej spełniających oczekiwania władzy kowali dusz, „wybitny pisarz” [Wojciech] Żukrowski ma kłopoty przy porannym otwieraniu drzwi swojego mieszkania z powodu zalegających pod nim stosów książek swojego autorstwa znoszonych tam przez niewdzięcznych czytelników. (Żukrowski przemawiał do nas z telewizora w pierwszych dniach stanu wojennego zachęcając do zachwytu).

Wracając do spraw uczelni. Jeszcze w Sylwestra Świda powiadomiła nas, żeby nie podpisywać żadnych oświadczeń ani zobowiązań, bez powiadomienia jej i uzyskania jej zgody jako dziekana i „jednoosobowo odpowiedzialnego” zwierzchnika. Stan wojenny ma swoje prawa i trzeba ich przestrzegać. Dziś dowiedziałam się, że podobnej instrukcji udzielił dziekan matematyki.

Po południu poszliśmy do Janki odebrać nasze ucałowania od Wiktora. Podróż miały dobrą, dotarły szczęśliwie. Witek czuje się lepiej. Warunki mają ciągle jeszcze dobre, chociaż zaostrzono im reżim i zmieniono personel wojskowych, chyba na służby więzienne.

Dziś w autobusie sarkastyczny okrzyk „wolna Polska” na widok pięcioosobowego patrolu (oddziału?) uzbrojonego po zęby w broń maszynową. Chyba ktoś im pokazał język z autobusu albo zrobił jakąś minę, bo nagle odwrócili się plecami do autobusu stojącego na światłach i tak trwali aż ruszyliśmy. W tramwaju chłopczyk najwyżej czteroletni do taty: Zobacz, czołgi! To nie są czołgi, to wojskowe transportery opancerzone, tam w środku siedzą polscy żołnierze – tłumaczy tata. A gdzie są Niemcy?

Co mówić dzieciom? Ile własnej nienawiści wolno im przelać? I czy w ogóle uczyć nienawiści? Jak tłumaczyć ograniczenia? Przecież nie kłamstwem. Julka szybko przestała zadawać pytania. W tych pierwszych dniach od razu wyczuła, że po naszej odpowiedzi „…nie można, bo jest wojna” nie zadaje się rytualnego pytania „dlaczego”, ani „co to jest?”. Szybko natomiast zaczęła marzyć. Mamusiu, jak się skończy wojna to… Kilka razy oświadczyła też nam, w dużej niepewności, że lubi żołnierza, bo jak raz stała [z babcią] w kolejce w Merkurym, to żołnierz się do niej uśmiechał. To było w pierwszym tygodniu tej cholernej wojny. Nie potrafiłam się wtedy zdobyć na żadną odpowiedź na to nieme pytanie w jej oczach: mamusiu, to dobrze, czy to źle? Bo przecież stale bluzgamy na tych żołnierzy w telewizorze.

 

11 stycznia – poniedziałek

Do przedszkoli, domów dziecka, szkół podstawowych, szpitali, domów opieki napływają „dary” od naszych „przyjaciół” z enerdowa i Związku Radzieckiego. Dzieci dostają od Rosjan cukierki (to w przedszkolu Julki) i popsute zabawki, zniszczoną, brudną odzież od Niemców. Paczki enerdowskie zaopatrywane są w ulotki, bądź oficjalne („dla polskich dzieci cierpiących na skutkach kontrrewolucji”), bądź nieoficjalne („polskie świnie” itp.). To są relacje naocznych świadków, rodziców „obdarowanych” dzieci. Taką oficjalną ulotkę Mirek widział na własne oczy.

Wczoraj WRONa znów nas nagrodziła. Włączono nam telefony. Małgosia Lanota powiedziała, że powinniśmy być wdzięczni za prezent tj. cztery tygodnie bez telefonów. Nauczyliśmy się bez nich obywać. To bardzo ważna umiejętność. Żmudnie powiązaliśmy pozrywane nici kontaktów i teraz mogą one istnieć niezależnie od tego czy telefony są włączone czy nie. Uprzedzono nas o kontrolowaniu rozmów telefonicznych. Dzwoniłam dziś do Teresy i zanim odezwała się centrala usłyszałam mechaniczny głos „rozmowa kontrolowana”. Podobno także przychodnię na Waryńskiego wyposażono w ten luksus. Acha, i Joasia Szpakowska (ze szkoły Mirka) ma go także.

W niektórych szkołach szaleją komisarze. Wygłaszają pogadanki dla uczniów i nauczycieli (oddzielnie) – papka radiowo – telewizyjna. W Lelewelu [warszawskie 41 LO] jeszcze się nie pojawili. Akcja miała być przeprowadzona we wszystkich szkołach średnich i ostatnich klasach szkół podstawowych i zakończona do 10 bm, czyli do dziś. Jakoś kadry nie wystarczyło. We Wrocławiu, w jednym z liceów na spotkanie z komisarzem kilkoro nauczycieli i cała jedna klasa maturalna stawili się w żałobie. W Rejtanie zorganizowano przerwę milczenia na znak protestu przeciwko uwięzieniu dwojga nauczycieli tej szkoły. Przez całą przerwę uczniowie kucali na korytarzach. Milczeli też wszyscy nauczyciele z wyjątkiem dyrektorki i komisarza, których wrzaski niosły się po szkole.

Podobno w ciągu pierwszych sześciu dni zwolniono z wojska ok. dwa tysiące oficerów i podoficerów. Mają też mieć miejsce przypadki dyskutowania nad zasadnością rozkazów.

Napływają makabryczne relacje ze Śląska o akcjach w strajkujących kopalniach. W „Wujku” służba zdrowia walczyła z ZOMO o rannych i zabitych. ZOMO usiłowało ukryć rannych i zabitych od kul. Ciężko pobito kilku pracowników służby zdrowia.

Słuchamy teraz radia. Niestety daje się złapać w możliwych warunkach jedynie Głos Ameryki. Słuchają wszyscy. Kiedy się wyłączy radio przez ściany dalej słychać każde słowo. Bardzo mało wiadomości. W pierwszych dniach słuchaliśmy „wrogiego” radia na ogromnych emocjach. Słuchaliśmy wiadomości o masowych manifestacjach i wiedzieliśmy, że jeszcze kilka dni i się skończą, bo ile czasu można manifestować, nawet w bardzo ważnej i dobrej sprawie. Z przyjemnością słuchaliśmy znajomego głosu Irki Lasoty i nawet wyobrażaliśmy sobie jak się uwija, dwoi i troi. Ale ciągle czuliśmy się okropnie odcięci i osamotnieni. Bezsilni. Krzepiący był artykuł Czesława Miłosza (krąży już w odpisach). I stopniowo coraz więcej wiadomości w dziennikach, dotyczących spraw obcych nam, chociaż niewątpliwie ważnych dla świata. Zrobiliśmy się strasznie egocentryczni. Ale czy to takie dziwne?

Ostatnie dwa dni spędziliśmy przy Mirkowej pracy magisterskiej. Musi mieć magisterium, żeby dostać stały etat w szkole. A Dyrektorki powiedziały, że bez tego tym razem już go nie wybronią przed zwolnieniem, a ściślej, nieprzedłużeniem umowy. Skończył pisać, a ja przepisywać. Jutro zanosi promotorowi do poprawek (mam nadzieję, że nie będzie ich dużo) i jedzie do Białegostoku ustalić termin egzaminu magisterskiego. Jeśli to nastąpi będę miała męża magistra i będę drugą osobą, która skorzystała na stanie wojennym. Pierwszą jest, zdaniem mamy Topińskiej „stara Blumsztajnowa, która nareszcie dopięła swego”. Sewka wraz z Zosią i Blumcią wojna zastała w Paryżu. To oczywiście nie przeszkodziło WRONie umieścić go (a także Wojtka Karpińskiego i Mirka Chojeckiego, którzy są w Stanach) na liście osób internowanych i odczytać tego w TV. Jeszcze inne fakty świadczące o tym, że zamach został przygotowany znacznie wcześniej – nie zawieszono Polskiego Towarzystwa Informatycznego, które zarejestrowało się w maju i „wrogiej” organizacji PATRONAT (opieka interesów więzionych) zakładanej przez Romaszewskich, której szef – Tolek Lawina – siedzi w Białołęce (zarejestrowana w lipcu). Po ogłoszeniu stanu wojennego członkowie tej organizacji zdążyli zlikwidować jej konto (kilkadziesiąt tysięcy złotych) i przelać pieniądze na prymasowski komitet pomocy internowanym.

Wczoraj wieczorem szybka wizyta u Ireny. Zdążyliśmy wrócić do domu za trzy jedenasta. Ktoś donosi w Mirka szkole i to w dodatku gorliwie, bo zmyśla.

Już w tym miesiącu ma być wprowadzona podwyżka. Ceny zawrotne (schab 360 zł za kg, kostka masła 60, cukier 46 za kg, centr. ogrz. 8 zł za m2 (obecnie 3 zł). Gaz i elektryczność nas zrujnują. Będziemy biedę klepać. Najgorsze jest to, że nie wierzę, żeby ta „regulacja” cen mogła coś poprawić. W ogóle się tym bardzo nie emocjonuję.

Dzwoniła Ola Szymanowska. Teodora wyrzucili z pracy. Rozumiem z tego, że nie podpisał deklaracji. Ma szczęście, że skończył już 45 lat i nie podlega obowiązkowi pracy. Pewnie chętnie posłaliby docenta do łopaty. T. chodzi teraz po lekarzach, chce przejść na rentę. My jesteśmy za młodzi i za zdrowi.

PAULA SAWICKA

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek