fbpx
HOME
Jakub Dolatowski

Miedze zarosłe labruszką

W ostatniej pracy translatorskiej Pawła Hertza, spolszczeniu Gesta Romanorum, jest krótka opowieść o tym, jak to Noe uszlachetnił – dziki jeszcze – krzew winorośli. Słowa oryginału, Noe invenit vitem silvestrem, id est labruscam a labris terrae et viarum dictam, Hertz wzmocnił wtrąceniem, które podkreślało słowo labra i niespodziewane zrównanie warg z miedzą (poza miedzą także ze skrajem drogi), co tkwi przecież w rzymskim labra terraeczyli – wargi ziemi. W polskim tekście czytamy: „Noe znalazł dziki krzew winny, który od miedzy (labra), biegnącej przez pole lub wzdłuż drogi, nazwano labrusca”. Rzymska nazwa miedzy jest niezwykła, przykuwa myśl i chwyta za serce – bo utożsamia najdelikatniejszy organ ciała ludzi i zwierząt z wąskim, wyniesionym nieco ponad rolę pasemkiem ziemi, obrosłym ziołami, żyjącymi tam swoim własnym rytmem, z miejscem bytowania roślin, którym udało się tu schronić przed innymi, co uprawiane tuż obok – siane, sadzone, a potem koszone, zrywane czy wynoszone z rozłogów umęczonych pól. Po polsku od wieków dziką winorośl zwano po prostu „labruszką”.

Rzymianie znali więc winorośl szlachetną, vitis, i winorośl dziką, czyli jak na nią mówiono – polną lub leśną, o owocach mniej soczystych i nie tak smacznych, czyli właśnie labrusca; tylko tą drugą musieli się zadowolić Cyklopi, pozostający poza sferą kultury, a więc poza uprawą roli i ogrodów, a tylko w kręgu ich czarnej pracy mitycznych kowali. Współcześnie botanicy – jak i w przypadku innych roślin uprawianych od zarania dziejów, roślin, których granice ojczyzn i historia udomowienia wymykają się poznaniu – gubią się w próbach znalezienia cech, którymi miałyby się różnić obie winorośle, dzika i uprawna.

Ale na obrzeżach cywilizacji śródziemnomorskiej, na pograniczu z Azją i na pustkowiach zachodniej Azji, odróżnienie winogradu ogrodowego od dzikiego było jeszcze nie tak dawno, a może i jest nadal?, wcale nietrudne, tak jak to było dla Greków i Rzymian; Jan Potocki, wędrując po Azji środkowej ze Strabonem i Herodotem – bo to jeszcze czasy podróży i lektur samodzielnych, bez „pośredników”, sprzed epoki Baedekera czy Guide Michelin – których tomy wydobywał wieczorami z podróżnych juków i których uwagi zestawiał z rzeczywistością, nie miał tu żadnych kłopotów, by na północnych stokach Kaukazu odnotować, że „dzika latorośl winna porasta bujnie brzegi Tereku i Kubania, uzyskuje się z niej bardzo dobre wino” (Podróż przez stepy Astrachania i na Kaukaz, tłum. J. Olkiewicz i L. Kukulski). Linneusz wziął określenie labrusca za nazwę jednego z gatunków winorośli rosnących w Ameryce Północnej (Vitis labrusca), bo jej grona miały wyraźnie inny, gorszy smak niż te szlachetnej winorośli z ogrodów Europy.

Nie znam pracy, która potrafiłaby przynosić równowagę ducha i ciała skuteczniej niż prowadzenie winnego krzewu – przycinanie, wyłamywanie „pasierbów” (krótkich bocznych gałązek wyrastających w kątach liści głównej, mocnej latorośli), podwiązywanie łozy do podpór. Sama geometria wzrostu winorośli, schemat jej życia, podlega prostej zasadzie – w każdym kolanku czyli węźle, na którego szczycie pojawia się rozgałęziający się wąs lub kwiatostan, wzrost kontynuuje wcale nie ten wąs, szybko zepchnięty na bok, a pęd boczny, który wychynął z pachwiny liścia, tworzącego braterską parę z owym wąsem lub gronem. Ta regularna powtarzalność rytmicznych skoków gałęzi – o kolejne węzły i odcinki pędu – działa jak równie rytmiczne i powtarzalne kołysanie dziecięcego wózka, dawnych kolebek czy huśtawki, i ogrodnikowi jakby udzielał się wewnętrzny rytm doglądanej rośliny, co pozwala pracować bez większego wysiłku, „śpiewnie”, niezauważalnie, w towarzystwie własnych myśli, w objęciach powietrza i słońca.

Maks, gdy nagle skręca w skoku

Gdy dojrzewały grona krzewów winorośli rozpiętych przy wygrzanych deskach południowej ściany stodoły, co roku nadchodziły radosne dni, gdy owocami winorośli, podawanymi z ręki, karmiłem – tym tak bardzo oczekiwanym przez niego przysmakiem – wielkiego, kruczoczarnego psa, Maksa. Lubił owoce, może w młodości, jako pies na łańcuchu, w pobliskiej wsi, głodował i żywił się czym się dało, na przykład spadłymi koło budy jabłkami i owocami ałyczy. Lubił wszystkie owoce, ale szczególnie pasowały mu, odbierane z dłoni ćwiartki jabłek i właśnie – winogrona. Kiści winogron Maks nigdy nie sięgał sam, choć najniższe grona były w zasięgu jego pyska, nie – to było misterium, czekał poczęstunku, dreptał za stodołę i jakże delikatnymi wargami odbierał owoc po owocu.

JAKUB DOLATOWSKI

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek