Drogi Panie Redaktorze,
Czy i Panu znikł z oczu nasz Fantazjano? Pewnie trudząc się w swojej samotni nad kolejnym dziełem, nie zauważył, że przyszła Wiosna. Jego list do Pana sprzed kilku miesięcy dał mi do myślenia i pomógł wydobyć z pamięci rodzinną anegdotę. Wielkanoc niezależnie od tego, czy przypada w marcu czy w kwietniu, każe nam zaplanować wizyty u krewnych. No więc u ciotki w Milanówku śniadanie, u stryjostwa w Podkowie obiad, u siostry w Brwinowie podwieczorek. Śniadanko trwa do wieczora, obiad do zmroku, a podwieczorek w ogóle nie ma żadnych granic i potrafi przeciągnąć się do następnego dnia.
Mąż ciotki, Francuz z Sabaudii, zanim nie przeniósł się na cmentarz, wznosił świąteczny toast: Joyeuse Fête de Pâques! U młodych, którzy w mojej rodzinie są ksenofobami, wywoływał drwiące uśmieszki, ale wybaczano mu nieuctwo, bo szampan podawał zawsze prawdziwy.
– Wpadacie jak po ogień – mawiała ciotka, kiedy w piątej godzinie śniadanie w Milanówku traciło impet. – Może zrobię Wigilię w tym roku – dodawała mimochodem. – Mój Boże, jak ten czas leci.
Od kilku lat nie podawała już na porcelanie, tylko na zastawie z plastiku, którą nazywaliśmy piknikową. Nikt nie pytał o porcelanę, bo ostatecznie nikogo to nie interesowało. Młode pokolenie, które miało dziedziczyć, zdradzało upodobania paramilitarne i porcelanę traktowało z pogardą. Jej zniknięcie przyjęło z obojętnością. Po kruchych i pięknych filiżankach, spodkach i paterach zniknęły stare meble, na których miejscu pojawiły się sprzęty z Ikei. Taka szafa gdańska, choć XIX-wieczna podróbka, miała swoją wartość i można było za nią kupić kilkuletniego volkswagena. Nikogo to jednak nie interesowało, bo młode pokolenie wolało się przemieszczać motocyklami z demobilu pamiętającymi lądowanie aliantów w Normandii.
Po meblach przyszła kolej na część domu ciotki, którą zajęli obcy ludzie. Młode pokolenie o upodobaniach konserwatywno-paramilitarnych od dawna sarkało, że secesyjna willa trąci kosmopolityzmem i namawiało ciotkę na jej przebudowę na dworek w stylu soplicowskim. Pojawienie się obcych ludzi na piętrze młodzież przyjęła jako zapowiedź tych zmian.
Domyśla się Pan zapewne, że w następną Wielkanoc śniadanie spożywaliśmy w brezentowej altanie ustawionej w ogrodzie, którego części ciotka była wciąż właścicielką. Młodzież wielbiąca narodową glebę nie posiadała się z radości. Willa była już niemal do fundamentów rozebrana.
W starszym pokoleniu obudziła się wreszcie nostalgia za starą porcelaną, meblami i samym domem. Pojawił się pomysł, żeby ciotkę ubezwłasnowolnić, ale został on storpedowany przez młode pokolenie, dla którego, jak się okazało, ciotka była od kilku lat wielkim autorytetem moralnym.
W tej sytuacji nietrudno było przewidzieć, co się wydarzy w kolejną Wielkanoc. Ci, którzy o jedenastej rano przyjechali do Milanówka, zastali bramę zamkniętą. Nie było brezentowej altany ani drzew. Ogród został zamieniony w trawnik imitujący pole golfowe. Na jego środku młody człowiek w stosownym stroju wymachiwał kijem golfowym. Nikt nic nie powiedział. Po kwadransie rozeszliśmy się w milczeniu. Niektórych nurtowało pytanie: Ale gdzie właściwie podziała się ciotka? Odpowiedź nadeszła po kilku miesiącach. Jakiś internetowy włoski tabloid zamieścił zdjęcie surferów trzeciego wieku w szkółce na Sardynii. W jednej z zawodniczek rozpoznaliśmy ciotkę. Uśmiechała się. Część rodziny uważała, że to do nas.
Po namyśle, Panie Redaktorze, przyszedłem do przekonania, że Fantazjano ma rację. Nie tylko my sami blokujemy nasz rozwój, ale również rzeczy, którymi się otaczamy. Wydaje nam się, że jesteśmy ich właścicielami, tymczasem jest odwrotnie. Ale wystarczy się ich pozbyć, a wzlatujemy nad ziemię lub wodę niczym Hermes. Nawiedziła mnie myśl, że pani Pulcheria Palecina, ochłonąwszy po wizycie Fantazjana, zadzwoniła do biura podróży i wykupiła rejs po Morzu Śródziemnym statkiem o cudownej nazwie Primavera.
Wesołych Świąt życzy Panu
Przyjaciel i czytelnik „Księgi”