LIKAON
Kiedy spojrzał z wyżyn nieba Saturnida, Ojciec,
To jęknął – na myśl o uczcie Likaona,
Wydanej niedawno, niesłychanej, okrutnej.
Gniew wielki, siebie godny, wzniecił w sercu Jowisz
I zwołał radę; nikt z wezwanych nie zwlekał.
Jest droga wyniosła – znać ją na czystym niebie:
Droga Mleczna, swym białym blaskiem słynąca.
Tędy idą bogowie do domu Gromowładcy,
Do królewskiej siedziby. Po prawej i po lewej
Otworem stoją komnaty nobilów
(Plebs boski żyje w rozproszeniu). Tutaj
Potężni i sławni mieszkają niebianie.
To miejsce – jeżeli mogę się ośmielić –
Nazwę bez wahania Palatynem niebios.
Zasiedli więc bogowie w marmurowej sali.
On – wyżej od innych i wsparty na berle
Ze słoniowej kości – straszną potrząsł głową
Kilkakroć, aż ziemia i morze, i gwiazdy
Zadrżały. I gniewnym słowom dał upust:
„Nie bałem się bardziej o losy wszechświata,
Gdy stu gigantów o wężowych nogach
Niebo chciało zdobyć i łapskami objąć.
Bo choć wróg był dziki, to jedno tworzył ciało
I z jednego źródła płynęła ta wojna.
Teraz zaś – wszędzie, gdzie Nereus dociera falami –
Cały ród ludzki muszę zgładzić. Przysięgam
Na Styks, co toczy swe nurty w podziemiach:
Próbowałem wszystkiego! Lecz co nie uleczalne,
To odciąć trzeba mieczem, by ratować resztę.
Mam półbogów, mam duchy pól i mam leśne nimfy,
I faunów, i satyrów, i sylwanów górskich.
Skoro nie są godni jeszcze chwały niebios,
Niech przynajmniej ziemię, co im dałem, mają.
Bogowie! Myślicie, że są tam bezpieczni?
Mnie nawet – władcę i was, i piorunów –
Likaon, z dzikości znany, chciał zbezcześcić!”.
Zagrzmieli wszyscy i z płonącym gniewem
Żądają kary za zbrodnię, wstrząśnięci – jak ludzkość,
Jak świat cały na skutek nagłego mordu:
Gdy to ręka bezbożna szalała, by zmazać
Cezara krwią imię Rzymu. Auguście!
Poddani twoi nieśli ci otuchę
Jak Jowiszowi – jego. On głosem i gestem
Stłumił ich szemranie – i ucichli wszyscy.
Kiedy umilkł zgiełk, stłumiony majestatem,
Jowisz taką mową znowu przerwał ciszę:
„O to się nie bójcie: on już karę poniósł.
Lecz powiem, co zrobił i co go spotkało.
Doszła moich uszu pewna wieść bluźniercza.
Nie dając jej wiary, zstępuję z Olimpu
I w ludzkiej postaci – ja, bóg – świat przemierzam.
Nie sposób opisać tego, co widziałem –
Zło było większe niż głosiła plotka!
Przeszedłem Menalos, dzikich zwierząt strony,
I Kyllene, i bory zmrożone Lykajos.
Pod dach niegościnny króla Arkadii
Wkraczam, gdy zmierzch już noc zapowiadał.
Dałem znak: przybył bóg – lud się modli.
Likaon na początku wyśmiewa pobożność,
Potem mówi: «Sprawdzę, czy to bóg, czy człowiek.
I za chwilę na jaw wyjdzie cała prawda».
A nocą, gdy spałem, próbował mnie zabić
Zdradziecko; w ten sposób dowieść chciał racji.
Nie poprzestał na tym: jednemu z Molossów,
Wziętych do niewoli, ostrze wbija w gardło
I członki półżywe w gotującej się wodzie
Zmiękcza, a inne – na ogniu opieka.
I to mi podaje. Ja? – Płomieniem zemsty
Dom, godny takiego pana, spaliłem!
Ten przerażony ucieka. Wśród ciszy pustkowia
Wyje i mówić próbuje – lecz na próżno.
Pianę tocząc z pyska, dysząc żądzą mordu,
Już owce napada i krwią się raduje.
Ubranie mu przechodzi w sierść, ręce w łapska.
Postać ma już nową – wilka, cechy dawne:
Ta sama siwość, zawziętość, te same
Płonące oczy. I dzikość w nim jest ta sama.
Ukarałem jednego. Lecz czeka to wielu.
Jak ziemia długa i szeroka – tam Erynie.
Jakby wszyscy zaprzedali się złu! Niech płacą –
Zasłużyli. (Wyrok wydany). Już czas!”.
Część bogów głosem gniew Jowisza wzmacnia,
Pozostali – milcząc – wyrażają wsparcie.
Bogów boli jednak rodzaju ludzkiego
Zagłada. I martwią się o losy świata
Przyszłe, bez śmiertelników. Kto okadzi ołtarze?
Czy dzikim zwierzętom Jowisz odda ziemię?
Tym, co pytali (nie ich to troska),
Król niebios zabronił się lękać. Ród nowy
Obiecał – odmienny i z cudu poczęty.
(Metamorfozy, Księga I, w. 163-252)
Nigdy nie przywiązywałem większej wagi do tego mitu, dziś uważam go za istotny dla zrozumienia politycznego wymiaru Metamorfoz.
Likaon (lykos to po grecku „wilk”) jest pierwszym człowiekiem, którego wymienia się tu z imienia i pierwszym, który podlega tytułowej przemianie. Usytuowanie tej opowieści w tak eksponowanym miejscu nie mogło być przypadkiem: stanowi zapowiedź, co jest treścią i esencją całego dzieła (zachodzi tu także ważna korespondencja z Księgą XV).
To tu i teraz, wraz z przemianą króla Arkadii (!) w wilka, zaczynają się na dobre Metamorfozy. Ta sugestywna i plastyczna opowieść jest bardzo wdzięczna do rozmaitych interpretacji: filozoficznej, psychologicznej, religioznawczej, mistycznej – i co kto w niej jeszcze znajdzie. Jest to też butna prowokacja: pokażę wam, że świat ludzi i bogów to jedno bagno. Co jednak najbardziej dla mnie ciekawe (choć pewnie dla części owidiologów nie nazbyt jawne, by było prawdziwe), to że daje tu Owidiusz swoje subwersywne credo polityczne.
Zestawienie światów boskiego i ludzkiego przebiega tu inaczej niż w podobnych przypadkach, gdy jakiś poeta pragnie przypodobać się swojemu protektorowi: to nie cesarza porównuje Owidiusz do boga, ale – odwrotnie! Przy pierwszej (i nie tylko) lekturze może to umknąć. Przy czym zdaje mi się, sądząc po dalszych losach poety wcześniej tak celebrowanego, że Augustowi (czy też któremuś z armii jego cenzorów) jednak nie umknęło…
„To miejsce – jeżeli mogę się ośmielić – / Nazwę bez wahania Palatynem niebios” – czyli siedziba najwyższego z bogów jest tak wspaniała, że prawie można ją zestawić… z domem rzymskiego autokraty?! Istotnie, śmiałości – i to wobec dwu potęg – Owidiuszowi odmówić nie można!
Kiedy tłumaczyłem tę opowieść, uderzyło mnie jedno słowo: plebs, którego znaczenia objaśniać nie trzeba. Owidiusz użył go na określenie ogółu bóstw, które zamieszkują krainy inne aniżeli niebo – to zarezerwowane jest dla bogów i bogiń wyższych rangą. Dla określenia kogoś takiego stosuje tu poeta termin nobilis, znaczący kogoś „sławnego”, „szlachetnego”; o tychże niebianach mowa jest zaraz niżej, że są: potentes („potężni”, „możni”) i clari („słynni”, „sławni”). A zatem słowa te są de facto powtórzeniem tamtego. Po co? I czy na pewno?
Zacząłem zastanawiać się przede wszystkim nad tym, czy wypadało Owidiuszowi w takim kontekście wstawić słowo tak nomen omen plebejskie. Nawet gdy się było nim! Zajrzałem, co na to tłumacze. Bruno Kiciński pisze „gmin”, Anna Kamieńska „lud”, kanoniczny zaś Frank Justus Miller – „the lesser gods”. A zatem innych także to gryzło… Wracam o wers wyżej i patrzę, co w przekładach dzieje się z kolei z „nobilami”. U Kicińskiego są to „pierwsi nieba bogowie”, u Kamieńskiej „bóstwa wyższe”, u Millera natomiast „gods of the higher rank”. Niby wszystko to wierne, ale – chwileczkę! Czyżby nikt nie wziął pod uwagę, że bogów i boginie porównuje się tu literalnie (!) do uprzywilejowanych, mających realny wpływ na politykę arystokratów i do plebejuszy pozbawionych głosu i znaczenia w Rzymie? I że być może Owidiusz metaforyzuje nie tylko z rozmysłem, ale i konsekwentnie? Przecież ledwie kilka wersów dalej mowa jest o Palatynie – tym spośród rzymskich wzgórz, na którym znajdował się pałac (stąd nazwa) Augusta!
Wszystkie te rozwiązania, które mają na celu oczyścić tekst z pozornie nietrafionego „plebsu” (i w konsekwencji z „nobilów”) – choć poprawne – oddalają nas od wydźwięku oryginału.
A moment jest niebłahy!
Inni pretendenci do tronu – groźni, ale przewidywalni, należący do starego porządku „synowie ziemi” – zostali zgładzeni. Teraz nowy rozdział i nowa rozgrywka: nastaje Pax Augusta, tj. „Pokój Augusta” (albo: „taka walka o pokój, po której nie zostanie kamień na kamieniu”). Oto przed Rzymem czas wielkiej odnowy (inaczej: wielkiej czystki). Tym, którzy z Ojcem Ojczyzny zechcą to dzieło współtworzyć, będzie żyło się dobrze. Niepokornych (a trzeba ich będzie tropić) czeka jednak zmienny los – los wilczy… i wygnanie z Arkadii…
I o tym właśnie są Metamorfozy.
JACEK HAJDUK