Adaptacji filmowych książek szczególnie nam bliskich w ogóle nie powinno się oglądać, bo w takich sytuacjach rozczarowanie jest nieuniknione. I pewnie właśnie z tego powodu nie potrafię docenić filmu Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa tak, jak być może na to zasługuje. Film jest dobry, a miejscami bardzo dobry, ale ja i tak uparcie szukam za filmem książki, którą oczywiście znajduję nie w pełni. Światowe triumfy filmu – zasłużone choćby ze względu na aktorstwo Emmy Stone – są zapewne ułatwione tym, że wybitna powieść Alasdaira Graya, na podstawie której film powstał, pozostaje umiarkowanie znana. Zdecydowana większość widzów ogląda więc ten film jako dzieło oryginalne, podchodzi do niego bez uprzedzeń, na które skazany jest wielbiciel pisarstwa Graya. Tak samo zresztą rzecz się ma z krytykami – w recenzjach filmu nazwisko Graya z reguły w ogóle się nie pojawia.
Fabuła zarówno książki, jaki filmu – a pod względem samej fabuły film jest niezwykle wobec pierwowzoru wierny – stanowi istny kalejdoskop na poły groteskowych zdarzeń wynikających z nadrzędnej groteski początkowej. Genialny, ale i nieco szalony chirurg ratuje z wód rzeki topielicę samobójczynię, znajdującą się w zaawansowanej ciąży, po czym przywraca ją do życia, wszczepiając w ciało dorosłej kobiety mózg jej własnego nienarodzonego dziecka. Powstała w ten sposób Bella Baxter – kobieta o ciele dwudziestoparolatki i umyśle maleńkiego dziecka – okazuje się kobietą idealną. Wszyscy mężczyźni w jej otoczeniu z miejsca się w niej zakochują. Niebawem Bella wyrusza w podróż po Europie, a jej kolejne perypetie stanowią kamienie milowe rozwoju intelektualnego, emocjonalnego, seksualnego i społecznego. Wszystkie te przygody film malowniczo pokazuje, a Emma Stone – stale z wytrzeszczonymi oczami – znakomicie odgrywa dziecięcą naiwność, głód wiedzy, niewinność.
Najważniejsza zmiana, jaką wprowadza film, dotyczy scenerii. W powieści, rzecz dzieje się w Glasgow (a później w Europie) pod koniec wieku XIX. Oryginalne wydanie książki uzupełnione jest ilustracjami i przypisami, silnie lokalizującymi akcję w Glasgow i równie silnie w opisywanej epoce. W filmie zamiast realistycznego XIX wieku dostajemy przedziwną retro-futurystykę. Dekoracje z belle époque uzupełniają tu powietrzne tramwaje. Powstaje zaskakująca mieszanka, bardzo atrakcyjna wizualnie, ale jednak znacznie spłycająca wymowę filmu. Perypetie Belli Baxter przeniesione są bowiem w świat wyimaginowany, a przez to całość zyskuje wymowę raczej baśniową. U Graya przygody Belli rozgrywają się w ściśle określonym czasie, przez co powieść – mimo całego sztafażu groteskowo-fantastycznego – pozostaje realistycznym portretem epoki.
Umieszczenie tej fantastycznej historii pod koniec wieku XIX jest oczywiście nieprzypadkowe. Powstaje swego rodzaju symetria między dziejami Belli, a dziejami epoki. Gray sugeruje, że był to również w pewnym sensie czas przyspieszonego dojrzewania i dziecięcej naiwności. Wierzono wówczas, że już niebawem nauka rozwiąże wszelkie problemy ludzkości (również moralne i społeczne). Przywracanie do życia samobójczyni jest tu dość wyrazistym symbolem. Koniec wieku XIX to również narodziny psychoanalizy. To odkrycie seksualności – nie tylko kobiecej, ale i dziecięcej. Rozpasana seksualnie Bella jest przecież wyrazicielką i jednej, i drugiej. Ta sama epoka odkrywa – czy może wynajduje – samo dzieciństwo. Zamiana tej realistycznie odmalowanej epoki na baśniowy fresk wszystkie te poziomy interpretacyjne jednym ruchem kasuje.
Samo Glasgow jest z filmu całkowicie wymazane, w końcowych scenach zamienione zostało na Londyn. Gray był jednym z filarów autonomicznej kultury szkockiej – przeniesienie akcji z jego ukochanego Glasgow do Londynu, to trochę tak jak umieszczenie akcji jakieś powieści katalońskiej w Madrycie zamiast w Barcelonie albo przeniesienie jakiejś powieści śląskiej do Warszawy. Nie bez znaczenia jest też to, że przywracający do życia Bellę chirurg nie działa w wielkim świecie (Londynie), ale na jego nieco zakompleksionych choć niepozbawionych ambicji obrzeżach (Glasgow). Samo Glasgow było dla Graya mniej więcej tym, czym Dublin dla Joyce. Rola miasta we wszystkich powieściach szkockiego pisarza z pewnością nie sprowadza się do samych dekoracji.
Alasdair Gray również i u nas pozostaje mniej znany niż na to zasługuje. Po polsku mamy tylko jedną książkę zmarłego w roku 2019 pisarza – właśnie Biedne istoty, wydane przez PIW kilkadziesiąt lat temu, a teraz wznawiane z Emmą Stone na okładce. Z pewnością jednak nie jest Gray autorem jednej książki, a jeśli już ktoś miałby go tak określać, to zapewne miałby na myśli inną niż Biedne istoty powieść. Opus magnum Graya pozostaje debiutancki Lanark – powikłane, przedziwne, olbrzymie arcydzieło – swego rodzaju Ulisses Glasgow (choć trochę i Boska komedia). W Lanarku – tak jak później w Biednych istotach – Gray w doskonałych proporcjach miesza realizm z fantazją: książka jest po części autobiograficzna, jest zapisem miłości do Glasgow, ale znaczna jej część rozgrywa się w piekle. Druga najbardziej znana powieść Graya – 1982, Janine – pozostaje po części więźniem wskazanego w tytule czasu. To zapis frustracji epoki Margaret Thatcher i spóźnionego dojrzewania seksualnego bohatera, dla którego rewolucja seksualna – jak w słynnym wierszu Larkina – przyszła trochę za późno.
Warto przypominać, że to Alasdair Gray stoi za przedziwnymi wizjami filmu Lanthimosa, bo może dzięki temu na fali popularności filmu, odkurzone zostanie i samo to niezwykłe pisarstwo. Może ktoś wreszcie wyda u nas Lanarka? Z pewnością Biedne istoty warto nie tylko obejrzeć, ale i przeczytać. Z pewnością warto sięgnąć po inne książki Graya. Czytając niezwykłe, karykaturalne, gargantuiczne książki Alasdaira Graya niejeden będzie miał przez większą część lektury taką samą minę jak Emma Stone przez większą część filmu: oczy szeroko rozwarte z zadziwienia nad wszystkimi tymi rzeczami istniejącymi i nieistniejącymi.
MACIEJ MIŁKOWSKI